Może to już czas żyć tak, jakbyśmy mieli nie umierać zamiast umierać tak, jakbyśmy nigdy nie żyli.
Ale jak mielibyśmy czuć się szczęśliwi, wolni, dobrzy, nie czując nic?
Bądźmy takimi dużymi dziećmi, których obietnice nie są oszukane, których miłość nie jest dla zysku, których przeszłość jeszcze nie zatrzymuje.
Z radości może i zatańczę, gdy wszyscy odwrócą wzrok, bo teraz to trochę głupio w świetle reflektorów zademonstrować uczucia.
Źli na siebie, źli na świat i pogrążeni w pelerynach z łez ludzie kontra rzeczywistość.
Sto różnych masek, żadna nie oddaje mnie dziś. Więc wyjdę na miasto z prawdziwą twarzą. Reporterzy już lgną.
Wymaluję jego oblicze złotem i srebrem, aby te szpony nie sięgały do różu mej duszy.
Słonecznikowe złoto nie równa się z potęgą hiacyntów, jednak to one w moim bukiecie tak dumnie błyszczą.
Napiszmy nowy akapit. Kolejny wers, inna historia, piękniejsze zakończenie. Tak właśnie robią wielcy artyści, nieprawdaż?
Póki co, nie jestem tu ważna. Jeszcze dzisiaj nikt nie słyszy o umarłej poetce, która gubi się w swych celach i troskach.
A te eleganckie damy dławią się soczystymi wiśniami, które dostały od ekstrawaganckich panów.
Być może szepcze Aniołom, że ktoś tęskni. Za normalnym życiem, za miłością. Nikt jej nie słucha.
Chcę usłyszeć to jedno ,,rozumiem”, a nawet słowa, że jestem beznadziejny. Tylko mów. Cokolwiek, nawet kłamstwa. Bo cisza pogłębia me lęki.
Biała suknia kołysze się na wietrze, gdy być może ostatni raz wdycham zapach egzystencji.
EverlastingPoet