Nie chcę być już szeptem. Nie schowam już słów. Bo mój głos jest narzędziem, co rozcina kłamstwa na pół.
Nie chcę być już szeptem. Nie schowam już słów. Bo mój głos jest narzędziem, co rozcina kłamstwa na pół.
W starym antykwariacie, który już dawno przestał odwiedzać ktokolwiek, książki czekają – nie na czytelnika, ale na to, by ktoś jeszcze raz je pokochał.
Przemierzając odmęty własnego umysłu, szukając siebie, ciebie, obcego bytu. Biegnąc, biegnąc, biegnąc. Oczy same kierują się w tę stronę. Wdech, wydech. Widzę…
„nienawidzę szczęścia, bo po nim smutek przychodzi i nienawidzę tego, że nic nie trwa wiecznie […]”
Życie… jest. Boli, pozostawia szramy, testuje cierpliwość, śmieje się na twe łzy, by na koniec czule otulić.
Wiersz o zmierzchu, który tka swoją opowieść o samotności, refleksji i uczuciach, które budzą się w ciszy nocy.
Gdy to zaczynałam, nie umiałam nic prawie, A dziś wersy te piszę przy porannej kawie.
,,Ale w ich oczach pustka, nic nie wskazuje, Że jest w nich iskra, co zapala uczucie.”