Po jakimś czasie gorący napój się skończył. To było jak powrót do rzeczywistości. Ponownie spojrzałem w telefon — tym razem bez większych nadziei. Oczywiście nic tam nie było.

[…] Nagle usłyszała trzask. Ze strachem spojrzała na gałąź, na której stała. Właściwie była to cienka gałązka, która właśnie pękała. […]
Rzuciła się naprzód i wyłoniła się z ryjówką w pysku. Była zawiedziona. Zwierzątko to było praktycznie same kości i futro. Pośpiesznie je zakopała i ruszyła dalej, ale szczęście jej nie dopisało.
Kaszlnęła, wypluwając zieloną flegmę. Zamknęła oczka, myśląc, że może jak się prześpi, to zrobi jej się lepiej, ale sen nie nadchodził.
Swymi kolorami zadziwiają nas wciąż, Widzisz czerwień, pomarańcz, żółć, I nadziwić się nie możesz, Jak cudowna ta jesień jest,
Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem. Lawenda wpatrywała się w nie jeszcze przez chwilę, nie dowierzając. Wcześniej nie chciała tego dopuścić do siebie, ale teraz zrozumiała. Została porzucona!
Mówiłeś, że mnie ochronisz, że nie mam się czego bać. Pocieszałeś mnie, gdy byłam smutna.
Nie było czego tu szukać. Oprócz mnie. Wygłodniałej, wynędzniałej kobiety, której zęby szczękały z zimna, a ciało drżało jak liść na wietrze.
Była zimna noc. Śnieg zapadał się pod łapami Gwiazdy, gdy biegł przed swoją watahą, prowadząc ją ku nieznanemu.
Tata zawsze powtarzał, że żyje w nim potwór, który zjada każdego, kto się zbytnio zapuści w głąb wody.
W szeregach wroga nagle zrobiło się miejsce. Piechota rozsunęła się na boki, odsłaniając coś, czego nie spodziewał się nikt.
Moje imperium handlowe rosło w siłę, a ja chciałem dotrzeć jeszcze dalej, z nowym towarem i nowymi planami.
Cisza, która na co dzień mogłaby być błogosławieństwem, tutaj staje się udręką. Niekończącym się ciężarem, który z każdą chwilą przygniata coraz mocniej.
Urodziła się w mieście. Nie było tam miejsca na współczucie. Matka zachowywała się jakby jej nie było. Ojca nie znała.
Było tam kilka legowisk, a w tym najbardziej ukrytym spała mała koteczka, wtulona w matkę i rodzeństwo, nieświadoma burzy, która szalała na zewnątrz.
Zauważyła jaskinię. Wyglądało na to, że była kiedyś zamieszkana przez borsuka, ale zapach już wywietrzał.
Czułam, jak opuszczasz mnie, choć stałeś tuż obok. Moje łapy słabły, a świat gasł powoli, jak kończący się płomień.































Lodowata.