Po jakimś czasie gorący napój się skończył. To było jak powrót do rzeczywistości. Ponownie spojrzałem w telefon — tym razem bez większych nadziei. Oczywiście nic tam nie było.

[…] Nagle usłyszała trzask. Ze strachem spojrzała na gałąź, na której stała. Właściwie była to cienka gałązka, która właśnie pękała. […]
Kaszlnęła, wypluwając zieloną flegmę. Zamknęła oczka, myśląc, że może jak się prześpi, to zrobi jej się lepiej, ale sen nie nadchodził.
Nie było czego tu szukać. Oprócz mnie. Wygłodniałej, wynędzniałej kobiety, której zęby szczękały z zimna, a ciało drżało jak liść na wietrze.
W szeregach wroga nagle zrobiło się miejsce. Piechota rozsunęła się na boki, odsłaniając coś, czego nie spodziewał się nikt.
Moje imperium handlowe rosło w siłę, a ja chciałem dotrzeć jeszcze dalej, z nowym towarem i nowymi planami.
Cisza, która na co dzień mogłaby być błogosławieństwem, tutaj staje się udręką. Niekończącym się ciężarem, który z każdą chwilą przygniata coraz mocniej.
Było tam kilka legowisk, a w tym najbardziej ukrytym spała mała koteczka, wtulona w matkę i rodzeństwo, nieświadoma burzy, która szalała na zewnątrz.
















Lodowata.