Opowiadania mogą zawierać treści nieodpowiednie dla osób nieletnich. Zostaje w nich zachowana oryginalna pisownia.

Saga żelaza i krwi. Znamię i miecz. #5 „Płomienne serca”


    Nie o ciepłej kąpieli w wonnych olejkach myślała, zamykając te drzwi. Nie myślała nawet o domu, w którym tysiące kilometrów stąd zatroskana matka wypłakiwała za nią oczy. Pragnęła jedynie zanurzyć się wreszcie w samotności, w której łagodnych objęciach jak ongiś na rodzicielki ramieniu wypłakać by mogła wszystkie swoje smutki. "Przeklęta słabości" szepnęła przez zęby, opierając głowę o szorstkie deski oddzielające ją teraz od stojącego na zewnątrz strażnika. Wielkie słone krople toczyły się po jej policzkach bez jakiegokolwiek umiaru, stworzone jakby tylko po to, by wnet rozprysnąć się na zimnej kamiennej posadzce, darząc ją ówdzie i napiwkiem świeżo zebranej krwi nie do końca obeschłej na rozciętym policzku. "Dosyć, już dosyć, przestań" mówiła sobie, starając się uspokoić, lecz jako to nie raz u niej bywało, nie tak łacno było jej się pohamować, gdy wreszcie mogła, bezpieczna od ciekawskich spojrzeń, dać folgę łzom. Od całkowitego osunięcia się w otchłanie rozpaczy ocalił ja nagły dźwięk, który jej wyjątkowo w tym miejscu wyostrzone zmysły wychwyciły tuż za jej plecami.
    - Panienka Żelazna, jak mniemam? - przemówił przyjemny kobiecy głos. Floretta odwróciła się gwałtownie, zapominając na chwilę o swoich zmartwieniach i wątpliwościach.
- Wszystko w porządku? - zapytała nieznajoma. Ostatnią rzeczą na jaką miała teraz ochotę nowoprzybyła  była rozmowa z NIĄ właśnie nawet pomijając fakt, iż w ogóle wykazywała kategoryczny brak zdolności w obecnej chwili do jakichkolwiek konwersacji. Podczas gdy obca niewiasta z wyraźną troską wypytywała, czy mogłaby jej jakoś pomóc i gorączkowo proponowała czy to łyk wina dla otrzeźwienia, czy to krzesło dla odpoczynku, dziedziczka szlachetnego rodu słowa nie mogła z siebie wydusić przeklinając w duchu własną nieostrożność, iż ktokolwiek, a zwłaszcza ONA zdołał ja zaskoczyć w takim stanie wewnętrznego rozprzężenia. Wyglądało jednak na to, że nieznajoma, albo nie wiedziała, jakie rzeczywiste powody stoją za taką jej reakcją, albo z pewnych względów wolała udawać, że o nich nie wie. Floretta zasię każdy jej najmniejszy i najszczerszy nawet ruch skłonna była interpretować jako element jakiejś perfidnej gry, której zasad nadal nie zdołała jeszcze pojąć.
    - Naprawdę - tłumaczyła się więźniarka - nie chciałam panienki przestraszyć.
- Doprawdy nie tak łacno mi bym się zlękła, jakoby się może wam to mogło zdawać - zaprzeczyła gwałtownie na tyle głośno, że sama zlękła się swego głosu. Szybko jednak odzyskała panowanie nad sobą i nieco ciszej z nie mniejszym jednak naciskiem kontynuowała - Jeśli wszelako to wasze excusatio być miało, wiedzcie iże nie w smak mi takie przeprosiny, co pod kwefem dobrej woli przyganę nieść zwykły.
- Chodziło mi jeno, iże moje zjawienie się...
- Raczcież darować - odparła - dobrze znane jest mi moje statum w tym miejscu. Nie jestem gościem honorowym iżby miano mi się zapowiadać. Dziwi mnie jeno, iże jako się zdaje nie dość miarkuje się tu jeden strażnik co by mnie pilnował, że to nawet do łaźni śle mi się drugiego. Chwała wszelako, że jeno niewiastę...
- Panienka raczą darować, lecz nie po to przyszłam...
- Po cóż zatem? 
Z trudem hamowała się by w całej pełni nie dać po sobie poznać jak wielkie znaczenie ma dla niej ta informacja. Bo przecież było w tym wszystkim cos nietypowego. Po co ONA, owa rudowłosa tak czule witająca powracającego z placu boju zwycięzcę, jak jej się od razu zdało ta, której wszelkie tytuły do chwały przynależą, iże ten rycerz jej jest oddany, przychodzić by miała do niej. Czy chciała ją więcej jeszcze upokorzyć? Tak, to zrozumiałaby jeszcze, ale w tonie rozmówczyni, ani przez chwilę wychwycić się nie dało choćby jednej fałszywej nuty, owego charakterystycznego tonu tryumfu. Czy chciała ją zganić, iż pozwoliła sobie zbliżyć się do jej wybranka? I to by umiała pojąć, wszelako przeczyły temu spokój i opanowanie emanujące z jej drobnej postaci. Czego więc jeszcze mogła chcieć od niej?
    - Chciałam przeprosić za mojego brata.
- Brata? - omalże nie zadławiła się tym słowem - więc Tyryges...
- Tak - odparła z rozbrajającym uśmiechem, jak gdyby wreszcie odjęto jej jakiś ogromny ciężar - na imię mi Idanea a nazwisko już znacie. Ja także należę do rodu Lesnych. 
- Łaskawa pani, to dla mnie ogromny zaszczyt - przemówiła otrząsnąwszy się z pierwszego zdumienia - jeśli rzec mi coś wolno, schlebia mi wielce wasza atencja dla mojej osoby, wszelako nie godnym zda mi się przyjmować przeprosiny z rąk waszych w sprawie, która z całym szacunkiem jak mniemam, w najmniejszym stopniu was nie dotyczy. Gdybym się przeto zgodziła na wasze propozycje afront bym uczyniła i wam i waszemu czcigodnemu bratu, a i sobie waszym poniżeniem się plamiąc. Po wtóre nie jest mi wiadomym, by brat wasz jakkolwiek przeciw mnie zawinił i...
- Tako i dorozumieć się łacno - przerwała jej, z trudem ukrywając swoje ciężkie spojrzenie, które spoczęło na rozciętym policzku - iże za to, co wam zrobił słowa niewielką reparacją być mogą.
- Nie rozumiem - odparła pospiesznie zakrywając ranę dłonią.
- Proszę, miejcie litość nade mną, toć ja wiem, że nie walczył uczciwie. 
    Po tak bezceremonialnym stwierdzeniu, którego nigdy nie spodziewałaby się po osobie z jej pozycją, dziedziczka rodu Żelaznych przez dłuższą chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Wreszcie, czując, że tym razem nie tylko jej honor jest zagrożony, bo Idanea w swym demaskatorskim uporze, jak się zdało, gotowa była uderzać i w największe świętości, ku własnemu zdumieniu jęła bronić swego niedawnego wroga.
- Łaskawa pani, nie moja to rzecz udzielać wam pouczeń, lecz jeno tylko takie responsum w tej sytuacji mi przystoi: Pani brat pojedynkował się ze mną na ubitej ziemi, na własne moje życzenie, a jeślibym co miała do zarzucenia to ponad wszelką wątpliwość po dwakroć zarzuty me obalił ostrzem swej sławnej szabli, przeto nie godzi mi się dla własnego honoru jakiekolwiek jeszcze pretensyje wysuwać i jakkolwiek cenię waszą - tu odchrząknęła znacząco - szczerość, nie rada jestem takim wyznaniom. Doprawdy nie wiele się chyba znacie na rycerskim rzemiośle, wszelako to wam daruję, chodź wiedzcie, że winnam co prędzej donieść waszemu bratu, jakie to rzeczy się o nim rozpowiada za jego plecami. Przeto proszę o wybaczenie i jeśli mogę chciałabym skorzystać z kąpieli.
    Rudowłosa skinęła głową potakująca, lecz gdy jej rozmówczyni skierowała się w stronę parującej bali podążył za nią stojąc na tyle blisko, że Floretta poczuła się cokolwiek nieswojo.
- Tyryges jest wężowym językiem. To zwierzę pod waszymi nogami to był płomycznik* wychowany przez niego od jaszczuręcia. Kiedy pytaliście o ten gwizd to gwizdał na niego.  A ta gałąź to... - machnęła ręką lekceważąco.
- To niczego nie zmienia - odparła, obracając się w stronę rozmówczyni. Jakkolwiek jej słowa budziły jej zainteresowanie. Może nawet schlebiały jej nieco usuwając w cień hańbę niedawnej porażki, czuła, że jest coś niewłaściwego w tej rozmowie i na wszelkie znane sobie sposoby, mieszczące się w granicach uprzejmości, starała się doprowadzić do jej jak najrychlejszego zakończenia. Wyraźnie jednak jej chęć nie szła w parze z dążeniami rudowłosej, bo nawet teraz, gdy tak stały naprzeciw siebie, milcząc, nie zdradzała zamiaru oddalenia się.
    - Dlaczego właściwie mówicie mi o tym? - zapytała Floretta nie mogąc już dłużej znieść tej bądź co bądź dość krępującej ciszy - I dlaczego teraz?
Przez twarz kobiety przemknęło coś na kształt mglistego uśmiechu. Mówiła powoli jakby ważąc każde słowo.
- Sądzę, że należy wam się uczciwość, a jeśli już nawet nie ona, jak sądzę duma mega brata nie zdobędzie się na tak wiele, to przynajmniej prawda, niechby i nawet z moich ust.
- Jeśli przeto uczciwość pchnęła was do tych zwierzeń, radabym wiedzieć, co powstrzymuje was, by ich nie czynić w obecności samego zainteresowanego i w okolicznościach - tu powiodła wzrokiem dookoła, omiatając parującą balię, poszarzałe witrażowe wąskie okienka, kamienne ściany zawieszone gobelinami i zdezelowane krzesło i stolik z mydłem i ręcznikami - cokolwiek bardziej stosownych. Tak byłoby o wiele szlachetniej.
Znowu coś na kształt uśmiechu przemknęło przez wargi potomkini Lesnych, choć na jej twarzy nie naleźć było śladu rozbawienia. Było w tym grymasie coś jakby rezygnacja wobec smutnej konieczności, dech samotności i gorycz rozstania, a może tylko jakieś utajone poczucie winy tak wstydliwe, że przed samym sobą trudno się do niego przyznać.
- Chciałam wam powiedzieć to wszystko zanim Maza opowiem wam o mnie. Wiem, że odmaluje mnie jako najgorsze na świecie monstrum i jak sądzę skutecznie utrudni mi zamienienie z wami choćby słowa. 
Mówiąc to zerknęła trwożnie na drzwi jakby stojący za nimi mężczyzna posiadał dar przenikania słuchem zamkniętych drzwi i kamiennych ścian.
    Floretta obrzuciła nowopoznaną raz jeszcze badawczym spojrzeniem, jakoby starała się odkryć znamiona owej potworności, jednak niezależnie od tego jak bardzo wytężała wzrok i wyobraźnię nie dostrzegała w wyglądzie kobiety niczego niepokojącego. Stała przecież przed nią całkiem przystojna młoda dama o lekko śniadej cerze tu i ówdzie przyprószonej piegami, w skromnej ciemnej sukience przyozdobionej jedynie odcinającym się złotawym połyskiem wisiorkiem w kształcie ćmy, który chwilami zdawał się znikać między burzą ogniście rudych włosów spływających na ramiona nieznajomej, których niesfornej natury jak się zdaje nie mogła poskromić szeroka ciemna wstążka, którą zebrano je z tyłu w luźny kucyk. Czyżby niewiasta owa miała być jakowąś wiedźmą ukrywającą się pod miłą dla oka postacią, jak trucizna w pąkach wielobarwnej karamazji*. Dziedziczka rodu Żelaznych jakkolwiek nigdy nie była chciwa plotek nie raz miała okazję słyszeć w stolicy opowieści o kobietach zachowujących wieczną młodość dzięki piciu ludzkiej krwi. Nie raz też uszu jej dobiegały wieści o nadludzko pięknych istotach, wykorzystujących swą urodę by wabić i omamiać swe ofiary i w ten sposób doprowadzać je do zguby, jednak nigdy nie miała okazji nikogo takiego spotkać. Zresztą jakkolwiek czuła się pełnoprawnym rycerzem i posiadaczem nienaruszalnego honoru zawsze sądziła, iż pokusy tego rodzaju tylko mężczyzn spotykać mogą. Jakkolwiek nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, tak pytanie które wyszło z jej ust gdy tylko zabrzmiało z całą mocą w jej uszach zdało jej się szczytem arogancji i głupoty:
- Dlaczego miałby to robić? - zapytała, natychmiast żałując swoich słów. Było w nich coś prostackiego i boleśnie naiwnego. Skrępowana jęła natychmiast szukać jakiegoś sposobu na wybrnięcie z tej trudnej sytuacji, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Na szczęście rozmówczyni zdała się w ogóle nie zwrócić uwagi na jej zakłopotanie. 
- Ja jestem wróżbitką, a on pieśniarzem. Nigdy nie będzie między nami zgody.
W ostatniej chwili nowoprzybyłej więźniarce udało się powstrzymać cisnące się na usta pytanie boleśnie demaskujące jej ignorancję. Nie. Nie teraz. Nie wobec niej. Do czasu będzie udawać, że wszystko rozumie, a potem sama wszystkiego się dowie. Zresztą im więcej o tym myślała tym mniej zdawało jej się, że pojmuje z tego dziwnego świata, w którym się znalazła. Zza drzwi dobiegło ją wołanie jej strażnika. Zupełnie jakby jakimiś sobie tylko znanym sposobami poznał, że o nim właśnie mowa.
- Panienko Żelazna, czy wszystko w porządku? Nie chcę naruszać spokoju kąpieli, ale czekają na nas z posiłkiem.
Poczuła na sobie spłoszone ponaglające spojrzenie rudowłosej.
- Tak, oczywiście. Szanowny pan raczy okazać mi jeszcze odrobinę cierpliwości - Zawołała w odpowiedzi.
    - Muszę już iść - szepnęła Idanea.
- Nie obawiasz się, pani, spotkania na korytarzu? - zapytała wzrokiem wskazując drzwi.
- Fraszka - zaśmiała się perliście Idanea - Wcale nie zamierzam tamtędy wychodzić.
- Jest stąd zatem inne wyjście?
- Owszem - wskazała dłonią na gobelin przesłaniający niemal całą przeciwległą ścianę - większość pomieszczeń w zamku połączona jest z systemem sekretnych korytarzy umożliwiającym ucieczkę lub skuteczne ukrycie się w razie najazdu.
- Zatem, gdybym chciała mogłabym wyjść stąd przez nikogo niewidziana i mój protektor nawet by o tym nie wiedział.
- Prawdopodobnie nadal stałby pod drzwiami, za którymi nikogo by już nie było. Potem pewnie zacząłby szukać waćpanny u wylotu z tunelu, ale to dość stary i skomplikowany budynek, więc przypuszczalnie w dobry miesiąc nie zdołałby was odnaleźć, gdyby wam na tym szczególnie zależało. Ale nie robiłabym tego na waszym miejscu.
Rzekła, po czym ruszyła powoli w stronę sekretnego przejścia, a wpadające przez okno promyki słońca tańczyły na jej wzburzonych włosach jakoby na powierzchni morskich fal.
    - Jak mniemam macie obowiązek mi to odradzić - nieomalże parsknęła kpiącym śmiechem Floretta. Panienka Lesna zatrzymała się na chwilę i obróciła się raz jeszcze w stronę rozmówczyni.
- Nie mam przyczyn mienić się kimś wam bardzo bliskim, lecz potraktujcie to jako radę przyjaciółki. Trzymajcie się Mazy. To dobry człowiek. Być może łamię teraz jakiś punkt kodeksu mojej rasy, być może on sam takich pochwał nie pragnie, ale wiem, że on bardziej zasługuje na wasze zaufanie niż mój brat.
    Smutek przebijający przez te słowa zmusił dziedziczkę rodu Żelaznych do chwili milczenia, która to pozwoliła nowopoznanej zbliżyć się na tyle do gobelinu, że już ściskała w dłoniach jedną z jego krawędzi, zanim jednak postąpiła krok i zupełnie rozpłynęła się w mroku, Floretta. przypominając sobie niedawny pojedynek, zaśmiała się gorzko, jakoby naśmiewając się z samej siebie. Jak się zdaje i jak sama pewnie gotowa byłaby przyznać, chciała to powiedzieć do siebie, jednak głos jej zabrzmiał zdecydowanie głośniej niżby tego oczekiwała i niżby sama sobie tego życzyła, skutkiem czego także i rudowłosa słyszeć mogła każde jej przepojone rozczarowaniem i niechęcią słowa:
- Och, o to jak sądzę nie musi się waszmość obawiać. Pan Tyryges dość jasno wyraził się na temat tego, co sądzi o moich zdolności przeto...
- Na dal nic nie rozumiecie? - westchnęła odchodząca, tym razem nie obracając się nawet w stronę przybyłej ze stolicy, jakby szczególnie zależało jej, by nikt nie widział teraz jej twarzy i tych uczuć, które musiały się na niej kolejno odbijać. - Okłamał was, by was sobie później łatwiej pozyskać. W czasie pojedynku po raz pierwszy od bardzo dawna przestraszył się, że może zostać pokonany i dlatego oszukiwał. Znam go na tyle długo, by wiedzieć kiedy mu na czymś zależy, a teraz zależy mu na was... Ale dość już o tym nim powiem, znowu o tych kilka słów za dużo. Żegnajcie!
    Po tych słowach zniknęła w czeluściach zamczyska zostawiając młodą rycerkę sam na sam z niepewnością i mnożącymi się w jej głowie pytaniami.

    Znalazła się przeto wreszcie w tym przedziwnym świecie przygód, intryg i niedopowiedzeń, którego tak pragnęła od wczesnej młodości doświadczyć, jednak jako to nie raz przestrzegały czytane przez nią z zapartym tchem powieści tak nie wiele było miejsc w których rycerz bez skazy, naprawdę czuć mógłby się jak w domu. W zapamiętaniu śledząc losy ulubionych bohaterów nie umiała jeszcze zrozumieć tego jakim wysiłkiem woli był każdy wybór obarczony przecież ryzykiem porażki. Choć w głębi serca pragnęła by reprezentowana przez postaci z książek honorowa postawa uzdalniająca do zmagań z wszelkimi przeciwnościami z kłamstwem na czele była czymś jak najbardziej realnym traktowała je same jakoby papierowe marionetki o tyle silniejsze od zwyczajnych lalek, że z góry uwiadomione o swym dalszym szczęśliwym losie. W tym pięknym świecie złudzeń rodziło się w niej przeświadczenie, że w pewnych szczególnych okolicznościach po prostu wie się co należy robić i jeśli nawet przez te działania same dobre imię znajdzie się w stanie zagrożenia to tylko dlatego, że inaczej nie można było. Dopiero teraz zaczynała powoli rozumieć, że tak naprawdę rycerska droga wcale nie jest prosta, a tym bardziej usłana wonnym kwieciem. Ciernie na tej wąskiej ścieżce mogłaby znieść bez trudu. Wbrew temu co o niej sądzono przywykła do trudów życia nie gorzej od innych. Nigdy przecież nie zasmakowała arystokratycznego przepychu, skoro jako dziecięciu dane jej było stać się uciekinierem z własnej ojczyzny. Czymże więc byłaby konieczność wyrzeczenia się tak prostej rzeczy jak niespieszna, ciepła kąpiel po długiej wyczerpującej podróży jeśli nie jedynie niewielką niedogodnością, dokuczliwą lecz w gruncie rzeczy do wytrzymania. Nie tego się obawiała. Martwiło ją raczej to co czeka ją zaraz później, zaraz za drzwiami. Jak wytłumaczy swoje spóźnienie? Jeśli skłamie już na wstępie złamie jedną z zasad kodeksu wobec osoby, o której w myśl tego co ją od niej spotkało myśleć winna jako o kimś jeśli nawet nie szlachetnym to przynajmniej godnym szacunku, jednakże jeśli powie prawdę narazi kobietę, która jeśli jej wierzyć przybyła do niej w jak najlepszej intencji by ją pocieszyć i ułatwić jej przetrwanie w tym dziwnym świecie. Najlepiej oczywiście byłoby zmilczeć to wszystko, ale czy dane jej będzie przynajmniej tej metody spróbować. Wszystkie te myśli kłębiące się w jej głowie skłaniały ją do tego by możliwie jak najbardziej przedłużać swój pobyt w tym miejscu, jednak zdawała sobie przy tym sprawę także i z tego, że zmarnowała już dość czasu, a każda kolejna chwila zwłoki utrudnia wyjaśnienie całej sprawy w sposób dla niej korzystny, Szybko zatem obmyła całe ciało razem z długimi blond włosami i starannie choć z nie mniejszym pośpiechem osuszyła je ręcznikiem. Gdy już miała sięgnąć po przygotowane dla niej na stoliczku nieopodal, starannie złożone w kostkę odzienie zawahała się na moment i rzuciła tęskne spojrzenie w stronę swoich własnych szat, które zdjęła z siebie chwilę temu. Żal jej było rozstawać się z tą ostatnią cząstką łączącą ją z tamtym światem, ale z drugiej strony dobrze wiedziała, że każdy element jej garderoby musi być niemożliwie przepocony i brudny po podróży i wdziewanie go na siebie mija się z celem. Co więcej nowe szaty i obuwie okazały się pasować niemal idealnie. Z początku wszystko dawało się odrobinę za duże, ale już po chwili pasowało jak ulał, jakby materiał sam dopasował się do ciała noszącej go osoby. Zdziwiło ją to nieco, ale nie miała czasu nad tym się zastanawiać więc doprowadziwszy się do jako takiego porządku z wilgotnymi jeszcze włosami szybkim krokiem ruszyła drzwi. 

    Obawiała się trochę tego co tam zastanie. Ostatecznie jej opiekun wcale nie musiał okazać się tak cierpliwy jak jej się z początku zdawało, a miał wszelkie powody by mieć do niej pretensje tym bardziej, że z tego co udało jej się dorozumieć już od jakiegoś czasu czekała na nich, o ile jeszcze rzeczywiście czekała, kolacja. Gotowa na wszystko uchyliła ostrożnie drzwi. Ku jej zdumieniu jej opiekun wcale nie wyglądał na zniecierpliwionego. Siedział nieopodal na kamiennej ławeczce przy jednym z absurdalnie wąskich i wysokich okien polerując swoją fantazyjnie powyginaną fajeczkę. Jak się zdaje musiał usłyszeć skrzypnięcie zawiasów, bo teraz podniósł głowę znad roboty i przez chwilę przyglądał się jej z łagodnym życzliwym uśmiechem. 

- Jak widzę suknia leży całkiem nieźle.

Zaskoczona tym stwierdzeniem z początku nie potrafiła uchwycić o czym właściwie się do niej mówi, więc starając się zachować dobrą minę do złej gry skinęła głową i półświadomie przytaknęła, dopiero po chwili orientując się jak bardzo nie zdaje sobie sprawy z tego czego dotyczyła wygłoszona przed chwilą refleksja. Nie wiedząc na ile ważnym było to co jej umyka przeprosiła i grzecznie poprosiła o ponowne wyjaśnienia.

- Mówiłem, że suknia dobrze leży i pragnąłbym dodać, że bardzo w niej panience do twarzy. Tylko ta szabla. Panienka pozwoli... Proszę się nie bać. Skoro raz już ją panience oddano nie ma przyczyny bym panience ją teraz zabierał, ale też i nie ma przyczyny by waszmość miała ją cały czas nosić w ręku. Kobieta z bronią to tutaj nic niezwykłego. Jesteśmy przygotowani i na tę okoliczność - mówił łagodnie doczepiając jej bezcenną rodową pamiątkę do skórzanego paska, którym była przewiązana - O teraz chyba znacznie lepiej. Nie chciałbym was martwić, ale w tym ciągłym stanie podwyższonej czujności będzie wam tu bardzo ciężko przetrwać i choć oczywiście możecie się ze mną nie zgodzić w końcu będziecie musieli komuś zaufać.

- Jak mam zaufać komukolwiek, kiedy czuję, że ciągle nie mówi mi się wszystkiego.

- Waszmość jak mniemam nie do końca jeszcze doszli do siebie i temu przypisać należy wasze rozdrażnienie, jak również to jako nierychło sprawialiście się przy kąpieli, choć jak mniemam mogą być i inne powody?

- Co asan ma na myśli?

- Sądzę, że z kimś tam rozmawialiście.

- Waszmość podsłuchiwał?

- Nie musiałem i doprawdy na przyszłość radbym, gdybyście pilniej strzegli swych sekretów dla własnego bezpieczeństwa. Jeśli was to uspokoi, to zaręczam, że nie szpiegowałem waszej konwersacji i jedynie domyślam się, kto was mógł tam odwiedzić. Równie dobrze wiem, że dalej zadając wam pytania doszedłbym wreszcie do chwili, kiedy to pragnąc być w zgodzie ze swym honorem, a innej opcji z szacunku do was nie mogę zakładać, musielibyście mi jej imię wyjawić - Poczuła jak wielki purpurowy rumieniec oblewa jej twarz i miała jedynie nadzieję, że nie jest on widoczny w pogrążonym w półmroku korytarzu lub też światło padające zza pleców rozmówcy przesiane przez kolorowe szybki dość skutecznie roztapia go w fantazyjnej grze złoto-czerwonych refleksów - przeto dajmy pokój dalszym śledztwom. Radzę wam jedynie byście dla własnego dobra zapomnieli wszystko cokolwiek wam powiedziała.

Zasapawszy się nieco całą tą przemową, która jak się zdaje wyzwoliła w nim dobrze skrywane emocje ruszył powoli korytarzem, ale Floretta nie zamierzała podążyć za nim. Jeszcze nie teraz. Nie zamierzała kolejny raz odejść pokonana. Tym bardziej, że zdobyta przewaga mogła w dalszej perspektywie nie dać się tak łatwo wykorzystać.

    - Także to, że mam się was trzymać, że to wam mam zaufać? - zapytała prowokacyjnie.

Mężczyzna zatrzymał się gwałtownie.

- Bogowie, czyliż i mnie chcecie obarczyć winą.

Wyrzekł te słowa z taką mocą, że dziedziczka rodu Żelaznych naprawdę ulękła się czy nie wyrzekła o tych kilka słów za dużo. Jednocześnie starzec wykonał gwałtowny zwrot i ruszył w jej kierunku tak zamaszyście, jakby oto miała przed sobą nie jego samego, ale szarżujące dzikie zwierzę. Nie wiedząc kiedy sięgnęła dłonią po szable, jednak ledwie zdążyła wyczuć chłodnął główkę rękojeści, gdy rozmówca chwycił jej wolną rękę i ścisną z całej siły wbijając jednocześnie swe przenikliwe spojrzenie w jej oczy. 

- Czy na pewno tak wam powiedziała? Czy tak jej powiedziały gwiazdy, przeznaczenie czy cokolwiek, w co oni wierzą? Muszę to wiedzieć?

Zrobiło jej się słabo, a tak przynajmniej jej się zdawało, bo cały świat który dotąd zdawał jej się tak realny i dotykalny począł rozmazywać się przed jej oczyma, jakby jakaś nieznana siła szarpała go na kawałki, lub jakby ktoś pięścią rozbił lustrzaną taflę, która dotąd odtwarzała tak wiernie wszystkie jego detale. Wśród tych strzępów i okruchów ku swemu zdumieniu dostrzegać poczęła jakieś obrazy, jakby okruchy wspomnień należących jednak nie do niej, lecz do kogoś innego. Mimo pewnego dystansu, który czuła wobec tego co widzi, przeżycia były nad wyraz intensywne. Jej nozdrza wychwytywały pojedyncze zapachy, dłonie czuły fakturę poszczególnych przedmiotów, a oczy nie dostrzegały żadnego świata poza tym którego częścią na chwilę wbrew swej woli się stała. Dostrzegła wilka. Był znacznie większy od tych, które widziała dotąd. Podszedł do niej tak blisko, że czuła jego oddech i kiedy już miała krzyknąć zniknął. Później dostrzegła jakieś dłonie we krwi. Ktoś do kogo należały płakał, a ktoś inny próbował go pocieszyć. Widziała zbliżającą się do niego nienaturalnie białą rękę i chyba kawałek lekkiej, jasnej sukni. Później był przebity pancerz i jakieś strzępki słów: "nie przeżyje", "samoregeneracja", "ten starzec". Wreszcie chaos uspokoił się i dostrzegła swojego stryja pochylanego nad biurkiem. Poczuła jak serce bije jej szybciej, a wizja, bo tym chyba musiało być to dziwne zjawisko rozmywa się. Pisał chyba list. Spróbowała się zbliżyć. Był bardzo smutny płakał. Zakleił kopertę. Chciała zobaczyć adresata, ale wtedy wszystko rozpadło się w ciemność. Ocknęła się w tym samym korytarzu. Siedziała na jednej z kamiennych ławek, na której prawdopodobnie musiał umieścić ją jej strażnik. Zresztą sam Maza stał teraz nad nią i patrzył z taką troską jakby na prawdę czuł się winny temu co się stało.

- Najmocniej panienkę przepraszam. Na przyszłość postaram się być ostrożniejszy.

Wyciągnął do niej rękę. Dopiero teraz zauważyła, że ma na nie naciągnięte eleganckie brązowe rękawiczki. Była niemal pewna że przedtem ich nie było, więc przyjęła pomoc dość nieufnie przeczuwając, że kryje się za tym jakaś tajemnica, którą jednak być może wolałaby poznać. Ruszyli powoli korytarzem nie wracając do wcześniejszej dyskusji. Wreszcie jednak Floretta nie wytrzymała i zapytała zatrzymując się niespodziewanie.

- Co waszmość właściwie mi zrobili?

- Cóż - zaczął z ciężkim westchnieniem również przystając - nie wyglądacie na kogoś kto przyjmie jakiekolwiek wytłumaczenie więc bądź co bądź należy wam się ode mnie prawda. Zdaje się, że niechcący zajrzałem w waszą historię.

- Zaraz. Ale ja sobie nie przypominam tych rzeczy?

- Chwileczkę. Jakich rzeczy?

Oboje wyglądali na równie skonsternowanych i nie bardzo wiadomo było kto powinien przerwać to niezręczne ciążące obojgu milczenie.

- Co właściwie panience się stało? - zapytał wreszcie Maza - nikt dotąd nie reagował na mój dotyk w ten sposób.

- Ja... - zaczęła nieśmiało, bo jakkolwiek zawsze marzyła o tym by być wyjątkowa tak teraz jakość nie bardzo jej się to podobało - widziałam takie dziwne obrazki, jakby wspomnienia kogoś innego. Jakiegoś wilka i rycerza. - w porę pohamowała się, by nie powiedzieć zbyt wiele, a w każdym razie nie wspominać o stryju. Ostatecznie przecież nie wiedziała czego spodziewać się po rozmówcy, szczególnie jeśli to co widziała nie było przeznaczone dla niej.

- Hmm... - zamyślił cię jej więzienny opiekun - zdaje się, że zobaczyłaś moje wspomnienia, a raczej ich wybrany fragment - wolał zmilczeć według jakiego klucza zostały one najprawdopodobniej wyselekcjonowane, bo czuł, że także młoda kobieta nie jest do końca szczera. Co tak naprawdę zobaczyła i w ogóle jakim cudem...

- Czy to normalne w takich razach? - jej łagodny głos wyrwał go z zamyślenia

- Trudno mówić o normalności, gdy coś nie ma prawa się wydarzyć, a w każdym razie nigdy dotąd nikt nie wspominał by miał z czymś podobnym do czynienia. 

- A może nikt nie uznawał tego za warte uwagi. Może to czysty przypadek? Gdybyśmy spróbowali jeszcze raz...

- Nie na pewno nie tutaj i nie teraz. Czekają na nas z kolacją, zresztą - tu nachylił się mocniej w jej stronę i zniżył głos do szeptu - lepiej nikomu o tym nie wspominajcie. 

Po tych słowach jak gdyby nigdy nic pomaszerował przed siebie nie patrząc nawet czy jego podopieczna rzeczywiście podąża za nim. Ona jednak nie zamierzała już stawiać oporu. Nazbyt zaintrygowała ją cała spraw. Przecież gdyby okazało się, że ma chociaż tę odrobinkę magii w sobie Tyryges na pewno spojrzałby na nią innymi oczyma. Wystarczyłoby się nauczyć jej używać. A jeśli to naprawdę zwyczajny, nic nieznaczący zbieg okoliczności? Musiała się o tym jak najszybciej przekonać, ale nie wyglądało na to by Maza zamierzał jej z czegokolwiek się tłumaczyć. Pospiesznie ruszyła za nim i jak gdyby nigdy nic raz jeszcze spróbowała wrócić do tematu:

- Ale, przecież...

Musiał chyba rozgryźć jej zamiary, bo momentalnie odwrócił się, przerwał jej w pół słowa i burknął tonem doprawdy nieznoszącym sprzeciwu: 

- Niech mnie panienka raczą posłuchać. Moim zadaniem tutaj jest was chronić, a nie wiem czy zdołam zagwarantować wam bezpieczeństwo, jeśli ta sprawa wyjdzie na jaw.

- Sama potrafię się bronić - oburzyła się nie przerywając wędrówki podjętej ponownie przez jej przewodnika.

- Czy musimy wracać do tego tematu - westchnął.

- Kto wam kazał mnie chronić i przed kim? Przed Tyrygesem, przed Idaneą? Dlaczego właściwie waszmość tak ich nie może ścierpieć? A może to was powinnam się obawiać?

- Aśćka raczą poczekać z obiorem strony w tym sporze, aż zyskają sposobność by obie je dobrze poznać. Zależy mi na waszym dobru, ale niewolić was nie będę. A z Idaneą to skomplikowana sprawa. Ona sama jest porządną dziewczyną, ale cóż z tego kiedy jest też, a raczej przede wszystkim wróżbiarką.

- Zalecała mi was z takim oddaniem jakby sama zamierzała oddać się wam pod opiekę.

Mężczyzna zaśmiał się dźwięcznie.

- Widzicie to akurat nigdy się nie stanie. Ona jest wróżbitką, a ja pieśniarzem. Dzieli nas wszystko: powołanie, wizja historii, metody... Jesteśmy jak ogień i woda, choć czasem myślę, że ona... że wróżbiarstwo nie do końca zagasiło w niej płomienne serce.

- A nie możecie porozmawiać ze sobą po prostu, jak ludzie.

- Widzicie, jesteście tu od niedawna i, proszę o wybaczenie, nie rozumiecie jeszcze naszego świata. O nie jest bardziej, ani mniej skomplikowany od świata ludzi, nie jest też ani lepszy, ani gorszy od niego. Jest po prostu inny... ale skończmy już te dywagacje. Oto drzwi sali jadalnej...

Mężczyzna postąpił krok naprzód i pchnął ciężkie bogato zdobione odrzwia umożliwiając jej wejście do środka.

    Stwierdzić, że pomieszczenie, w którym się znalazła było jasne i przestronne byłoby to nic nie powiedzieć. Widok ogromnej wypełnionej gwarem i światłem sali jadalnej po tych wszystkich dość wąskich w porównaniu do niej i bezapelacyjnie mrocznych korytarzach wywarł na niej wprost oszałamiające wrażenie. Doprawdy nie wiedziała z początku, gdzie najpierw skierować spojrzenie przymrużonych z powodu tego nagłego nadmiaru światła zdumionych oczu, które przebiegały spiesznie po obcych, egzotycznie wyglądających twarzach innych mieszkańców tego miejsca to znów zawisnąwszy u krawędzi skapujących z sufitu miedzianych żyrandoli powyginanych, w jakieś niesamowite jakby przez samą dziką naturę, kreatorkę najniezwyklejszych fantasmagorii, podyktowane kształty odbijały pełgające na nich wzięte jakby z samej nicości płomyki odbijały ich rytmiczny taniec swoim własnym blaskiem. Zdawało jej się, że chciała coś jeszcze powiedzieć, o coś zapytać, lecz ten niesamowity spektakl na chwilę odebrał jej mowę i zdolność trzeźwej oceny własnej sytuacji. Jakim cudem zdołano tutaj na tym pustkowiu stworzyć coś takiego. Dopiero po dłuższej chwili przeniosła wzrok na zaścielające ściany drogocenne gobeliny wykonane z nie mniejszym znawstwem i perfekcyjne w najdrobniejszym nawet szczególe i na kominek przyklejony do zachodniej ściany, jakby jakaś kamienna narośl pączkująca wkomponowanym starannie w jej kanciastą strukturę obłymi kształtami bestii o wielkich wyłupiastych oczach i szeroko rozwartych paszczach. Także tutaj pląsał wesoły ogień napełniając izbę miłym ciepłem. Nie mogąc nadziwić się temu wszystkiemu dopiero po dłuższej chwili poczuła woń rozchodzącą się od starannie rozłożonych na stole półmisków, jakby na ten umówiony sygnał jej żołądek skurczył się boleśnie domagając się wreszcie jakiegoś normalnego pożywienia cokolwiek lepszego niż suszone mięso i chleb, którymi raczony był przez znaczną część podróży i dając jej do zrozumienia jak bardzo jest głodna. Dopiero teraz zresztą widząc jak inni więźniowie ochoczo zabierają się do dalszej konsumpcji zdała sobie sprawę, jakie zamieszanie wywołać musiało jej nagłe pojawienie się w tym miejscu. Poczuła się cokolwiek głupio i z ogromną ulgą przyjęła propozycję Mazy, by zechciała zająć miejsce obok niego gdzieś jak jej się zdało bardziej na uboczu, gdzie nie przyciągałaby ciekawych spojrzeń. Już zamierzali ruszyć we wskazanym przez starszego mężczyznę kierunku, gdy od grupki szczególnie głośno biesiadujących odłączył się jakiś młody mężczyzna i zdecydowanym krokiem ruszył w ich kierunku. Floretta nie mogąc wciąż jeszcze nadziwić się temu wszystkiemu, co się wkoło niej dzieje zatrzymała się mimowolnie i wbiła spojrzenie w szybko zbliżającą się postać. Wyglądało na to, że nieznajomy nie ma złych zamiarów, choć zachowywał się trochę tak jakby zadanie, które mu zlecono nie należało do szczególnie przyjemnych. Próbując odgadnąć cel spotkania na jakie posłaniec najwyraźniej liczył przeniosła swoje spojrzenie na swojego opiekuna, jednak widok jego oblicza wprawił ją jedynie w jeszcze większą konsternację. Pieśniarz nie patrzył wcale na zmierzającego w ich stronę, ale gdzieś jakby ponad jego ramieniem, na tą hałaśliwą kompanię od której się odłączył. Jego ręce mimowolnie zacisnęły się na połach szerokiej szaty a usta ściągnęły w bladą cienką kreskę.
- Lepiej już chodźmy - szepnął z naciskiem, chcąc ją ponaglić do podążenia za sobą. 
Nie zamierzała usłuchać. Nie przywykła przecież odbierać rozkazów od ludzi obcych, których zamiary wobec niej nie są do końca jasne, a poza tym zastanawiało ją co właściwie było powodem jego zdenerwowania. Szybko skierowała swe oczy na miejsce, w które przed chwilą patrzył i dostrzegła przynajmniej dwie osoby, które jak dotąd miała, nie koniecznie szczęśliwą okazję, bliżej poznać. Idanea, najwyraźniej zupełnie już pogodzona z bratem nachylała się nad nim, śmiejąc się głośno i od czasu do czasu przecierając drobną bladą dłonią zaczerwienione policzki, podczas gdy sam Tyryges zdawał się niewzruszony i niczym król jakiś siedział rozparty w zdobnym krześle patrząc przed siebie jakby wprost na nowoprzybyłą. Dziedziczka rodu Żelaznych wzdrygnęła się mimowolnie, bo choć nie należała do osób lękliwych nie mogła wciąż jeszcze uporać się z wciąż powracającą wizją sromotnej klęski jaką jej zadał potomek Lesnych i zdecydowanie nie miała ochoty na kolejną walkę tego dnia z oczywistych względów ponownie dla niej przegraną. Z drugiej strony czy godziło jej się uciekać. Stała więc nadal w tym samym miejscu czekając, aż wysłannik niepisanego księcia tego zamku zrówna się z nią i przekaże jej dobre lub złe wieści od swego pana. Gdy znajdował się zaledwie kilka kroków od niej usłyszała za sobą zduszone westchnienie wyrażające pełną rezygnacji głębię niechęci. 
- Zawsze to samo
Był to niezawodny znak, że jej strażnik nawet teraz nie zamierza zostawić jej samej. Zastanawiała się czy nie powinna go odesłać, by odbyć tą rozmowę bez świadków, jednak byłoby to po pierwsze niegrzeczne z jej strony wobec kogoś bądź co bądź bardziej posuniętego w latach, po drugie mogłoby go skłonić do snucia wobec niej jakichś podejrzeń, których bądź co bądź w pierwszych dniach swojego pobytu tutaj wolała uniknąć.
    - Panicz Tyryges składa wyrazy uszanowania i życzy smacznego posiłku - zaczął zwracając się wyraźnie wprost do młodej kobiety. Mówił jakby dość niechętnie, a ukłon, którym zakończył swą przemowę wypadł nie mniej sztywnie i nienaturalnie.
- Przekaż mu przeto, że i my mu takowego życzymy i kłaniamy się równie uniżenie - wtrącił się Maza stojący tuż za jej plecami. Młodzieniec podniósł się i uśmiechnąwszy się fałszywie przemówił do niego z pełną zjadliwością:
- Wszelako o was nie było mowy, a rozmawiam z tą oto młodą damą.
- Jak mi się jednak zdaje skoro waszmości prawodawca nie dość ma dobrych manier by wiek mój uszanować przynajmniej mnie samemu godzi się wobec niego uprzejmość zachować przeto przekażcie mu moje pozdrowienia i przypomnijcie, że panienka Floretta przebywa w tym miejscu pod moją opieką...
Chętnie zaprzeczyłaby i dobyła szabli, by udowodnić, że niczyja kuratela nie jest jej potrzebna, ale wobec wszystkich zawiłych układów i niesnasek dzielących żyjące tu istoty wolała zachować przynajmniej do czasu jako taką neutralność.
- Nie sądzę, by go wasze powinszowania szczególnie ucieszyły, a jako mi się zdaje panienka Żelazna jest już wieku odpowiednim do tego by osobiście dobierać sobie przyjaciół i protektorów.
- Zarówno jak i wrogów. Baczcie byście nie zostali poczytani jako jeden z nich lub co gorsza by was nie zaliczono jako co gorsze, w poczet fałszywych przyjaciół - rzekł z taką mocą, że młodzieniec cofnął się, aż o krok, po czym łagodniejąc zwrócił się do swojej podopiecznej - ale jeśli waćpanna sobie życzy nie będę się więcej wtrącał...
Zaskoczona tą nagłą zmianą nie wiedziała z razu co powiedzieć. Po chwili jednak odzyskawszy rezon zdecydowała:
- Nie jest mi przykrym wasze towarzystwo i nie mam też i niczego do ukrycia, ale zdaje mi się, iż obaj panowie nie do końca do gustu sobie przypadli, przeto dalej zmuszać was do znoszenia swej tak bliskiej praesenti byłoby z mej strony nietaktem, przeto jeśli ...
- Zaczekam przy stole - przerwał jej Maza domyślając się, iż to o jego obecność jest jej nie rękę i oddalił się niespiesznie. Ledwie znaleźli się poza zasięgiem jego słuchu młodzieniec kontynuował z nieco większą już swobodą.
    - Paniczy Tyryges radby uzyskać przebaczenie od was, jeśli w czymkolwiek wobec was zdarzyło mu się zawinić i sam gotów jest chętnie darować wszelkie przeszłe urazy na dowód czego zaprasza was do swego stołu...
Więc jednak - przebiegło jej przez myśl. Może Idanea miała rację? Jeśli tak tym bardziej winna mieć się na baczności. Chociaż... jaki interes miała ona sama w tym by ją przestrzegać? Czy naprawdę z niejasnych jeszcze dla niej względów czuła się odpowiedzialna za jej bezpieczeństwo tak jak Maza? Czy naprawdę siostrze Tyrygesa zależało na jej dobru? Tak czy inaczej nie usiądzie z nimi. Zresztą na jakich prawach miałaby tam zasiąść. Korciło ją by zbliżyć się do nich. Do tych młodych, którzy zdawali się stanowić swoistą elitę tego zapomnianego przez ludzi miejsca, ale nie z łaski, nie z litości. Tylko jako pełnoprawny członek, jako kość z ich kości. Chce jej wybaczać? Cóż takiego zrobiła co miałby jej darować? Sądzi, że rzuciwszy jej ochłap z pańskiego stołu pozyska ją dla siebie. Nie! Żelazna nie będzie niczyim psem i nie będzie skomlić o niczyje względy.
- Proszę przekazać paniczowi, żem niezwykle rada, iż taki szacunek żywi względem mej skromnej osoby, lecz na dzisiejszą ucztę wyznaczono mi... to znaczy mam już inne miejsce i nawet dla takiego zaszczytu nie godzi mi się odrzucać może wielokroć skromniejszej, ale jednak uprzejmości jaką mi wyświadczono. Niech więc zachowa o mnie dobrą pamięć jako o człowieku wiernym raz danemu słowu i raczy mi przebaczyć to drobne delictum zarówno z pozostałymi.
- Czy na pewno to mam przekazać.
- Tak i dziękuję za waszmości usługę.
- I ja dziękuję za waszą cierpliwość - rzekł spokojnie, lecz już odwrócony plecami oddalając się do niej dorzucił jeszcze szeptem - będziecie jeszcze tego żałować.
    Gdy zbliżyła się wreszcie do stołu Maza powitał ją życzliwym uśmiechem, tak jakby naprawdę była jego córką, która właśnie dokonała czegoś, ze względu na co ojca według wszelkich wytycznych rozpierać winna duma.
- Jednak waćpanna nie usiadła z nimi? - bardziej stwierdził niż zapytał starzec, choć mimo to Floretta poczuła się zobowiązana odpowiedzieć.
- Jak widać? 
Może nawet chciałaby powiedzieć mu, że to ze względu na to jak miłe jest jej jego towarzystwo, ale nie przywykła do kłamstwa i wciąż jeszcze brzydziła się najdrobniejszym nawet fałszem w ustach, kogoś kto śmiał się mienić prawym rycerzem, a za takiego przecież całe życie się uważała. Zresztą czyż nie przejrzałby jej bez trudu. I nie chodziło tu tylko o moc. Tam siedzieli wróżbici, zaklinacze smoków i nie wiadomo kto jeszcze. Z daleka patrzyła na magiczne popisy jakie odstawiali przed sobą wśród śmiechów i radosnych pokrzykiwań, podczas, gdy tam gdzie siedziała ona jakiś starzec, to jest właśnie jej opiekun, stroił lirę, a kilka krzeseł dalej jakiś młodzieniec o śniadej twarzy w okularach bawił się kamiennymi kostkami. Postanowiła skupić się na jedzeniu. Posiłek był naprawdę wspaniały, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę warunki jego przyrządzania i to co jadła przez ostatnie dni, ale jakoś chyba straciła apetyt. Już myślała, że niniejszy wieczór uznać będzie musiała za swą największą życiową porażkę, gdy nagle przy stoliku Tyrygesa podniósł się gwar i ktoś wskoczywszy na stół uniósł wysoko w górę kufel wykrzykując:
- Więzienna braci za kogo dzisiaj pijemy? 
- Za Tyrygesa! - wykrzyknięto zgodnym chórem po prawej stronie.
Na te słowa Tyryges podniósł się z miejsca i wznosząc swoje naczynie zakrzyknął:
- Tyryges sam będzie pił za siebie! Pijemy za Idaneę! - Po czym upił łyk złocistego płynu.
Teraz wstała wróżbitka.
- Jako wróżbitce samej godzi mi się puchar swój wychylić więc pijmy za pieśniarzy. Mazo w twoje ręce.
Ku zdumieniu Floretty starszy mężczyzna wstał i obdarzając kobietę zbolałym nieco uśmiechem zawoła:
- I pieśniarz dotrzyma kroku wróżbicie przeto piję za panienkę Żelazną - nachylił się w jej stronę i szeptem już dodał - za gwiazdy i mądrość - po czym wysączył trunek aż do dna. Floretta która jak jej się zdało zrozumiała już mechanizm całej zabawy wstała i z niejaką konsternacją rozejrzała się po sali. Wszyscy znani jej z imienia zostali już wymienieni. Zapadła niezręczna cisza, a ona nie wiedziała jak ją przerwać. Na szczęście na ratunek przybył jej znowu jej nieodłączny, choć nie całkiem dobrowolny towarzysz. 
- Heronty, powiedz Heronty...
- Więc ja piję za pana Herontego - z trudem powstrzymała się, by nie zdradzić się z tym, że absolutnie nie ma pojęcia, kogo właściwie wywołała do odpowiedzi i jak najdyskretniej starała się, wiodąc wzrokiem po sali wychwycić ruch zdradzający tego, kto jako kolejny powinien przejąć obowiązki prowadzącego zabawę. Ku jej zdumieniu wstał właśnie ten młody mężczyzna bawiący się kamieniami. Dopiero teraz zauważyła, że był dość wysoki i tylko fakt jego pochylenia nad stołem sprawiał, ze wydawał się tak nieporadny. Miał ładny dźwięczny głos i całkiem przyjemną aparycję, choć nie wyglądał na nawykłego do towarzyskich kontaktów, a już na pewno do picia, zresztą w tym drugim prawdopodobnie nawet on zdolny byłby wyprzedzić ją samą. Od jednego łyku piwa, czuła że lekko szumi jej w głowie, cóż dopiero gdyby miała opróżnić cały kufel jak co poniektórzy, dlatego gdy wywoływano już grupowo według krain, zawodów, stanu i tysięcy innych kryteriów jedynie udawała, że pije. W każdym razie szybko zorientowała się, że ma do czynienia z dość różnorodnym gronem, które właściwie niczym nie różni się od zwyczajnych ludzi poza tym, że swoje uwięzienie traktuje jak przedłużoną rekonwalescencję pozwalającą odpocząć od trudów zwyczajnego życia, tak jej się przynajmniej do czasu wydawało. Po kilku godzinach takiego ogólnego rozprzężenia ktoś nagle, jak łatwo się było tego spodziewać przekroczył granicę i na całe gardło wykrzyknął:
- Za króla! Pijmy za króla!
Zapadło milczenie. Z początku nie umiała powiedzieć, czy jest ono zaprawione zażenowaniem, czy może wrogością, a może po prostu nie wychwytywała różnicy między nimi dzielącej zgodne dotąd towarzystwo na dwa wrogie obozy.
- Za króla, tak? - przemówił Tyryges wstając i chwiejnym, choć nie tak koślawym jak możnaby się spodziewać biorąc pod uwagę to ile wypił, przechadzając się po sali, z niewiadomych przyczyn wciąż mierząc wzrokiem Mazę - dobrze zatem wypiję za króla, za jego rozum, który oby mu wkrótce powrócił - przez lewą część sali przebiegł pełen dezaprobaty szmer, ale on zaśmiał się tylko - tak moi drodzy piję za króla, który nas kwiat młodzieży Argenty trzyma tutaj w tej zimnej smętnej krypcie
- Ej, waszmość tu chyba z własnej woli, jeśli mnie pamięć nie myli - wykrzyknął ktoś z tłumu.
- Tak, tak bo ja się nie wyrzekam siebie, nie wyrzekam się mojej prawdziwej rodziny - próbował chyba namierzyć wzrokiem Idaneę, ale ona wyraźnie unikała jego spojrzenia - Mówi się, że król jest mądry, ale on jest tylko tchórzliwy. Boi się czy to naszych wojowniczych sąsiadów? Boi się, ale nie przede wszystkim. Na to znalazł lekarstwo. Przeciwko nim ma nas. Zakładników i żołnierzy. Ale on się boi ludzi. Boi się tego co oni powiedzą, albo co oni pomyślą, a to nie ich powinien się bać - ogień od kominka kładł na jego twarzy niebezpieczne krwawe refleksy - Ma nas. Nie tylko tych tutaj. Kto wie ilu jeszcze siedzi w lochach, ilu zostanie przyprowadzonych do nas kompletnie odmienionych, nawróconych na nową wiarę. Pójdźmy, pójdźmy ich zapytać co sądzą o królu. Król się ich jednak nie lęka, bo ma wiernych, bo ma nas przykutych do tej galery, która tylko innych wiezie do szczęścia, a nam nie daje nic poza ciężką pracą, poza wyrzeczeniami w imię cudzego dobra. Co nam dał król? Dał nam to więzienie. I za to powinniśmy mu być wdzięczni. Bo tutaj my stanowimy prawo my jesteśmy silni.
Z każdym jego słowem z poszum aprobaty po prawej stronie stawał się coraz śmielszy, a niechęć tych którzy jeszcze chwilę temu gotowi byli dać mu zdecydowany odpór słabła. Jednocześnie jednak ponad ogarniającym całe pomieszczenie gwarem przebijać się zaczęła delikatna melodia wygrywana na jakimś instrumencie.
- Dalej więc bracia sięgnijmy po to co nasze, powstańmy i...
Zamierzali chyba wstać, ale jakaś siła rzuciła ich z powrotem na krzesła. Nawet i sam Tyryges padła na ziemię tak jak stał i choć starał się bronić słowa nawet dobyć z siebie nie mógł. Ponad uciszonym morzem rozbrzmiał natomiast jasny i donośny głos Mazy. 
- Milczeć! Uciszcie się! Tego więc chcecie? Wojny? Pokaże wam jak wygląda wojna.
Floretta także poczuła jak ogarnia ją dziwne odrętwienie. Nie mogła się ruszyć, nie mogła uciec, nie mogła nie słuchać, ani nie patrzeć. Roztaczały się przed nią obrazy rzezi. Ludzie uciekający przez ciemny gęsty las, jakby ścigani między kolumnadą cieni przez same ogary nocy. Gdzieś tam za nimi płonęła wieś. Z płomieni podnosiły się postacie krzycząc i wijąc się w spazmatycznych ruchach jakby starali się wymknąć samej śmierci. Siła trzymająca ją w miejscu osłabła, ale nadam miała wrażenie, że pod sufitem snują się nieszczęśliwe duchy poległych i jęczą i krzyczą i błagają o litość. Spojrzała na swoje ręce i zdało jej się, że są całe we krwi. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Ledwie odzyskała panowanie nad ciałem zerwała się na równe nogi i wybiegła na zewnątrz. Maza chciał ją zatrzymać i nawet gdyby go dostrzegła nie zamierzałaby go słuchać. Gdy znalazła się już na korytarzu, także na salę powracać zaczęło powoli życie. Tyryges, który wstał jako pierwszy otrzepawszy się podszedł do Mazy, który nadal, jakby pozostając pod wrażeniem własnego czaru, patrzył w drzwi, za którymi zniknęła jego podopieczna:
- Niech waszmość przyjmie moje osobiste gratulacje, po tym na pewno łatwiej wam zaufa
Powiedziawszy to uśmiechnął się szyderczo, ale Maza już tego nie dostrzegł.
Zaznacz poprawną odpowiedź, aby przejść do następnego pytania.
Reklama
Quiz, który przeglądasz jest częścią serii. Została zachowana oryginalna pisownia autora.

Komentarze sameQuizy: 5
Najnowsze

WeraHatake

WeraHatake

Mega przyjemny i intrygujący rozdział ^_^ Ciekawi mnie, jak potoczy się relacja Floretty i Idanei – wydaje się, że serio wróżbitka chce być dla niej jakimś drogowskazem i wsparciem, choć z ukrycia. A Maza wydaje się odpowiedzialnym i wiernym opiekunem, choć na pewno momentami porywczym, kiedy coś dotyczy ogromnie ważnych według niego tematów. Jego moce wzbudzają podziw. Wcale mu się nie dziwię, że się wkurzył na takie gadanie o wojnie i walce, jeśli sam ją przeżył i widział jej okropności… No i nie lubię Tyrygesa i mam wrażenie, że to się nie zmieni, hah. Jestem ciekawa dalszego ciągu :D

Odpowiedz
1
TW

TW

Przeczytałam! Ciekawie się rozwija sytuacja, jest całkiem oryginalna. Kojarzy mi się z dramatami romantycznymi, szczególnie kawałek gdzie się kłócą o to czy król dobry czy zły. chociaż jakbym miała narzekać, to bym narzekała, że Floretta bardzo mało się dziwi, jak mało więziennie to więzienie wygląda. Bałam się, że to nie ma wytłumaczenia w fabule, ale widzę, że ma… więc tylko mam wrażenie, że Floretta powinna się nad tym zastanawiać. A tak poza tym dynamika tego miejsca jest bardzo interesująca i nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć, jak to się rozwinie :)

Odpowiedz
2
Pyladea

Pyladea

•  AUTOR

W każdym razie cieszy mnie, że udaje mi się tą historię jakoś zreanimować.

Odpowiedz
1
Pyladea

Pyladea

•  AUTOR

@TW oczywiście to, że się kłótnia bohaterów z "Kordianem" komuś kojarzy bardzo mi schlebia i w ogóle bardzo dziękuję za ten niezwykle miły komentarz ❤️

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (1)

Nowe

Popularne

Kategorie

Powiadomienia

Więcej