
Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a
przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury,
jesteś gościem :) *Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×









Kociakkociak9
AUTOR•SIEEEEEEEEEEMA HETAŚKI W TEN CUDOWNY NIESŁYCHANIE DZIEŃ :DDDDD
Opowiadajcie, jak u Was z budą, czy opętały nauczycieli siły nieczyste, że sprawdzianów tyle dukają, cóż się dzieje, cóż za plotki i pierdoły, ja mam do nawijania i babulenia milion pięćset sto dziewięćset rzeczy do opowiedzenia na raz, więęęc…
Równo dwa tygodnie wstecz, w niejaki poniedziałek dwudziestego (urodziny psa Barego)… Rany boskie, co myśmy robili wtedy?? ;-;
NIE PAMIĘTAM, SKLEROZIX MULTIPLEX MNIE DOPADŁ DO RESZTY TTWTT
Wiem, że na pierdyliard procent we wtorek, dwudziestego pierwszego dostałam piątkę z chemii, szóstkę z historii (bo Księżniczka chyba na serio ma narzeczoną, plotki łażą, łażą, byli świadkowie, to chłop łaził cały dzień jak po chmurkach i szóstkami rzucał na prawo i lewo) i zaaplikowałam sobie wieczorem maseczkę ą ę na dziób, jakąś nawilżającą, kupioną przez ciocię w Kolbergu
Maseczka niby była do ładu i składu, ale jak z tej tutki wyjęłam to RZEKOME płócienko, to to mi się wnet w dłoniach wygduliło, zgziło i podarło (a dotykałam to z lekkością motyla, nie jak dziad grabiami pole), jak sobie to na twarz położyłam, to mnie szczypać zaczęło, że mało na zawał nie zeszłam, z czego całe efekty warte poświęcenia (powtarzam, warte poświęcenia, ja latałam po chałupie z wachlarzem, spanikowana i chichrając się na całego, Bóg wie, czy to aby na pewno było dobrze zaklibrowane na dziób, ale przeżyłam) wcięło, była Fatima i ni ma, efektów większych brak ;—;
Dwudziesty drugi września był dniem nieszczęśliwym, otóż wszystko było pięknie, świetnie, aż nagle, krokiem ZDECYDOWANIE chamskim przylazła baba od geografii, wrąbała niezapowiedzianą karkówkę, wielce zdenerwowana (niesłychanie kulturalna logika – czwarta klasa ją zdenerwowała jak piernik, o Boże, trzeba się wyżyć koniecznie na innych, Bogu ducha winnych klasach!), myśmy nic nic robili, ta się do nas odnosiła tak chamsko, jak się nigdy nikt do nas nie odnosił, ja siedziałam w BARDZO fortunnym miejscu, przy siedmioosobowym stoliku, a że miałam pod ręką podręcznik (umiejąc mistrzowsko ściągać), to ściągałam ile wejdzie, wcale tragicznie nie poszło (tak czy siak by mnie nikt nie wydał, bo nie miał kto, jak ja zawsze obłędnie miła, podpowiem, pomogę, do chłopaków świecę uśmiechem hollywoodzkim, ortografię poprawię, doradzę i pocieszę, jak ja nie jestem do innych ostatnią bambaryłą, to oni do mnie też ni), Cygan spisywała ode mnie z prawej, Kamila z lewej, Emila od Kamili, od Cygana Wiktoria, Michalina siedziała tam ze łzami w oczach (i narobiła wredocie wyrzutów sumienia, Bogu chwała za to), i prawda taka, że już ,,Dzień dobry" nikt babiszonowi nie mówi, nikt się nie kłania, do klasowego przywitania staję tyłem, patrząc w okno i podziwiając wieżę kościelną, jak ksiądz sunie ulicą i jak ptoszki fruwają, ale że mi trudno zmącić ubaw z jakiejkolwiek durnej sytuacji, to narysowałam w zeszycie (już bez podpisu, wszystko czarnym, żałobnym pisadełkiem, bez jakichkolwiek kolorów, geografia to czas tej baby, nie mój, zniechęcono mnie do tego przedmiotu i za Scarlett nigdy nie będę do niego podchodzić z powagą) pewien niesłychanie piękny rysunek, jeszcze na tamtej lekcji, Cygan dorysowała oczka i uśmiech, to zaczęłyśmy tam ze śmiechu podskakiwać, więc, wniosek: baba od geografii to wredota ligi najwyższej, nigdy nie jest tak źle, co by nie mogło być gorzej, a ściąga zawsze dobra :D
W piątek, dwudziestego czwartego, na polskim żeśmy się uśmiali jak nigdy, otóż kobiecina od polaka klepała tam pod nosem coś, ale co by się zająć porządnie, to siedziałam z Helą, Cyganem i Filipem przy stoliku, na początku zaczęliśmy klecić ody i wiersze, ale że nam szło fenomenalnie, to przeszliśmy do rysowania jako ludzie renesansu
Ta kobiecina nam nie przeszkadzała ani trochę, uwagi nie zwróciła, ani my jej rejwachu nie robiliśmy, raz zapytała, cóż Filip knoci na kartce, a jak Filipek klasie pokazał, co nasmarował, to pół lekcji wszyscy ze śmiechu nie mogli (XDDDDDDDDDDD)
Filip uzdolniony artystycznie, że łeb boli, rysował z Martyną vel Cyganem krzywe mordy, jakieś murzyny, nie murzyny, karykatury osób z klasy, ja, żeby się nie śmiać, to siedziałam cicho, ale jak się pochyliłam nad zeszytem, to wydałam z siebie bliżej niezidentyfikowane chrumkania (klasa w śmiech, ja też), Cygan pocięła pięć kartek A4 na mniejsze kawałki i smarowali te krzywe pyski, ja liczyłam wiersze (fragment najlepszego – ,,Głowa, witki, las i pięty, rejs laczkiem rozpoczęty"), wyszło około kilkunastu, a śmiechu nigdy za dużo, rechotałam się dwie godziny z resztą, nie mogąc z tych jakże wspaniałych szkiców (XDDDDDDDDDDDDDD)
W sobotę, dwudziestego piątego wzięłam się za rychtowanie kartki dla brata na urodziny, żem dostała zadanie, żeby wypisać kartkę dla Frankensztajna, to żeby dołączyć jako bajer i pierdółka do kartki coś, to usmarowałam dziób szminką, musiałam pocałować kartkę osiem razy, żeby zrobić odbitkę ust, a oficjalnie to piernik nie robota, bo żadne z ośmiu prób koniec końców się nie przydało ;—; (a, i piernik nie robota ze złotymi, pięknymi balonami okazyjnymi, rano spałam, śniłam o świętym Witoldzie zasuwającym na sankach, aż naraz huk niebagatelny, zerwałam się, patrzę, czy wojna, czy wszyscy żyją, a to tata się z takim właśnie balonem tacholił, pierdykło i flak ;-;)
W niedzielę, dwudziestego szóstego, były właśnie te cudne urodziny brata, zakręciłam sobie loki, zacyganiłam mamie tą szminkę (a szminka cudna), wystąpiłam w różowej, ślicznej kiecce, przyczłapała ciocia, pięćdziesiąta wigilia w roku, otóż najpierw była kawa, że nie wiedziałam, jaki tort wziąć najpierw (torty dwa + sernik autorstwa mamy i jabłecznik), jak przyszło do obiadu, to to nazwać wigilią można jak najbardziej, stół zastawiony wszystkim (rozciągnięty stół, musiała mama przystawić ten nasz stoliczek, bo się karafki, imbryki, półmiski i niektóre talerzyki nie mieściły), pełno wszystkiego, najładniejsze zdjęcie miałam przypadkowe, jak składałam bratu życzenia (nie ruszone, co było na trzęsące się ręce cioci cudem), te, na które pozowałam, wyszłam jak sto nieszczęść, brat dostał przepiękne szachy, tory do małych drynd i książki, urodziny cud miód, nic dodać, nic ująć, cudeńko, cudeńko i cudeńko
Dwudziestego siódmego, w poniedziałek niejaki na wf kazali nam tłuc hokeja, zamontowali nową podłogę na hali gimnastycznej, dali kubraczki, podzielili w drużyny, z czego na jeden kubraczek się uparłam rozmiarowo, że będzie mi idealny i był idealny, malutka, chudziutka, drobniutka Basieńka dostała kubrak jak po starszym bracie, halka nocna, co jej do pół łydki sięgała (XDDDDDDDDDDD), Misiowej vel Patrycji wcisnęli za to kubraczek na Basieńkę, a że Misiowa ulana, miała na sobie gruby, pofałdowany frak + ten nieszczęsny, przymały kubraczek, więc jak ją chłopaki zobaczyli, tak pół dnia nie babulili o niczym innym, jak o wspaniałym kubraczku Misiowej (,,Misiowa z klasy czwartej ce tretete awansowała na sumo", i jak sumo wyglądała), więc Basieńka miała szlafrok po karczmarce Gertrudzie od Boryny, a Misiowa została sumo :D
Dwudziestego ósmego, wtorek, prawie tydzień temu nastała atrakcja niesłychana, otóż Księżniczka zabrał nas sprzątać pomnik poświęcony ofiarom wojny
Kazali wziąć fraki (Cygan zapomniała, to jej rękawiczki dałam), dali przy wyjściu chłopakom grabie i badyle inne, Kacper, waligóra dostał grabie, to wnet chłopaków pozabijał, kanykenberg Mona Lisa dostał w spadku po dziadku lolę większą od niego, tej badyl średnicy jego witki raptem, człapaliśmy przy jezdni, na początku Księżniczka wcisnął mnie i Cygana na pilnowanie do tyłu, ale że tam szły same niedajmuty i nietoty niemoty, to żeśmy poszły do przodu, przed chłopaków
Jak żeśmy domaszerowali, to taki jeden i Mona Lisa dorwali miotły i tylko oni zmiatali, reszta patrzyła, aż nasz genialny mój kuzyn aka Bartosz herbu Zielona Pietruszka poleciał w głąb lasu, ściągnął resztę, poczłapali wszyscy oprócz mnie, która stała i pilnowała znicza, Szymona i tego drugiego, co tam zmiatali liście
Mona Lisa zaczął sobie jajca robić, to skakał z miotłą i tym drugim Krakowiaka, ja biłam brawo, pacząc, czy aby na pewno wszystko gra (jako jedyna z niewielu byłam zaangażowana w robotę faktycznie, a ubrana byłam w płaszczyk ala lata trzydzieste, lakierki, rajstopy, miniówkę i tą moją fryzurę retro, najwięcej jeszcze robiąc), aż mnie Księżniczka wysłał po klasę, żeby zobaczyć, gdzie polazła reszta
Człapałam między tymi kniejami, mało sobie fuzekli nie podarłam, lazłam w tych trawach po pas, po czym dotarłam na skarpę, od której ciągnęły się pofałdowane, kolosalne tereny, polany jak z filmu o kosmitach, patrzę, i nie dowierzam
Reszta skacze w kniejach, zadowoleni jak piernik, Cygan łaziła, że tylko jej sweter z daleka widziałam, chłopaki z Helą grzmocili badylami po drzewach, Szymon Idiota się gonił jeden z drugim (ale przynajmniej pierdołę było widać, miał nienormalnie lazurowy frak, to go widziałam pośród tych drzew), po czym wyszło, że stałam na tej skarpie, zlazłam z niej, dziób prułam, że klasa ma natychmiast wracać (XDDDDDDDDD), wyglądałam w tych krzokach i błocie na glebie w płaszczyku i lakierach jak drzwi w lesie, ostatecznie zwróciłam, przejęłam po Szymonie miotłę, uwinęłam się szybko, zamiotłam porządnie, jak przyczłapali z tej pustyni i puszczy, to się dziwili, że ja na klęczkach, ładnie ubrana, poczochrana robiłam porządek przy pomniku jako jedna z niewielu (ubrana najgorzej i najmniej adekwatnie do akcji, a zrobiłam pierdyliard razy więcej niż tamci ;-;), przyszło do zdjęcia, to sprintem sobie zrobiłam fryzurę i cyk, byłam jak gwiazda hollywoodzka, fotografia niesłychanie piękna XDDDDDDDDDDDDD
Dwudziestego dziewiątego był jakże cudowny sprawdzian z biologii, na którym poszło fest git, tylko pokaszaniłam powtórkę z zeszłych klas o oparzeniach, trzydziestego stała się pewna sytuacja, tak idiotyczna i tak durna, że nawet się o tym nie chce gadać, w skrócie: zostałam u baby w kocu zlokalizowana do pedagoga, fest miłej kobitki, uszłam za osobę poszkodowaną (gdyby nie ingerencja dziewoj ode mnie, Cygana, Kamili i Michaliny, to bym przemilczała cały dzień trzęsąc się ze strachu ze łzami w oczach po tej sytuacji, Bogu mogę dziękować za nie), osoba oskarżona wszystkiego się wielce zdziwiona wyparła (XDDDDDDDDDDDDDDD), sprawę wysłano do wychowawców, po czym nagle, od tamtego momentu, niczym ręką ujął osoba oskarżona dała mi KOMPLETNY spokój, nagle trzyma się z dala ode mnie (alleluja, po takim czasie spokój święty), więc gituva lietuva
Pierwszego, vel piątek na fizyce był sprawdzian, a że ja siedzę z Cyganem, to żeśmy sobie obiecały, że będziemy sobie w razie gdyby pomagać, więc sprawdzian był jak żywy, siedziałyśmy w pierwszej ławce, centralnie vis a vis tej kobieciny, kobiecinka przeglądała jakieś papiery, ściągali wszyscy, przy czym Cygan obliczyła mi niutony jak gdyby nigdy nic, brawurowo zamieniłyśmy się sprawdzianami (w pierwszej ławce, na oczach tej kobitki), po czym znowu je odmieniłyśmy, jeden drugiemu podpowiadał, z czego na koniec wyszło, że kobitka pozwoliła nam ściągać, wiedząc, że nikt święty nie jesteś XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Drugiego, w sobotę, była latanina, jakoś ten weekend niefortunny, trzeciego aka wczoraj brat coś zaniemógł, a dzisiaj opowiem w skrócie, czyli: patrzyłam, jakże słoneczko pięknie wschodzi, na religii robiłam rekonesans w kwestii chłopaków z klasy (czytaj. Robienie sobie jajc z wszystkiego naokoło, w moim przypadku zachwyty nad Mona Lisą i Szymonem Idiotą, w przypadku Cygana – zachwyty nad Tomaszem żabką), zzyskałam miano drugiej Marilyn Monroe, tuptałam w mojej kochanej, skórzanej kiecce miniówce, w lokach Ludwika XIV i w glanach, to na mnie się wszyscy lampili na holu jak sroka w malowany bęben, byłam zwolniona z muzyki z powodu ciężkiej umiejętności opanowania gry na fujarze (skomplikowana sprawa), jutro tarabanią się na wycieczkę, ja też, zakupiłam sobie nowe, śliczne portusie, wzięłam się za Blask (niedługo wejdzie, obiecuję TwT), dyrektors miał apel do naszego rocznika na auli, co się pół klasy spóźniło, bo miało informatykę z bułą mamułą, takiego Piotrka wyniosła anglistka pod pachy, bo mu było słabo (dyrektor ma WYBITNY talent babulenia tak długo i monotonnie, że ludzie mdleją po kolei, na auli gorąco, ciurkiem mi pot spływał po czole, nogi tylko zmieniałam, opierając się na jednej i drugiej, plotłam Cyganowi warkocz, która plotła warkocz Kamili, która plotła włosy Michalinie, upał niemiłosierny i babulenie godzinne), Tomek zgłosił uwagę apropo muzyki na holach, to wszyscy ryknęli śmiechem, bo Tomasz się rechotał niczym hiena (XDDDDDDDDD), rychtuję się do wycieczki, i tak to świat płynie
Kto dotrwał, meldować, nagrody specjalne, kto nie, temu znicz postawić, a kto się nie podjął, to nie podjął, to niech gada, co u Niego XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Paaaa moje Hetaśki ❤️
WeraHatake
@Kociakkociak9 Oki, jestem ich ciekawa ;3
Żyćko x'D
Wierzę na słowo ;-;
_dagu_
Jak zwykle, przychodzę, żeby powiedzieć "witaj"
Kociakkociak9
AUTOR•O MATERDEJO
NO NIE
NO PO PROSTU NIE
BOŻE
WPISU NIE BYŁO WNET TRZY TYGODNIE
NO NIE NO, KONIEC ŚWIATA
Boże, wstyd mi za siebie ;—;
Ukwakłam wreszcie do tego wpisu, Bogu Chwała, zbierałam się, zbierałam, i była Fatima i ni ma ;-;
A jak już się uparłam, że go napiszę, to go napiszę, więc…
JAK TAM WASZE ŻYĆKA????
Ja nie wiem, o czym mam babulić, sto rzeczy, szczęść i nieszczęść na raz, więc, jak sięgnę pamięcią i będę starać się o zapamiętanie wszystkiego, co się działo, więęc…
W piątek vel trzeciego września wzięłam się za czytanie ,,Łabądków Leonarda" (studiując przy okazji milion pięćset sto dziewięćset innych książek, od przybytku glaca ni boli i od przybytku nikt nie dednął), dukali piąte przez dziesiąte system operacyjny oceniania wtórnego powtórnego, myśląc, że zasłabnę tam od wałkowania tego, za co piątka, za co lufa a za co siódemka dla Świętej Michalinki, w sobotę i niedzielę (czwarty i piąty PRAWDOPODOBNIE) męczyłam się niemiłosiernie z katarem i bliżej niezidentyfikowaną chruchlajką, co mnie dopadła (w kościele ledwo żyłam, co stałam, podpierając się o łokcie o dechy na ławce, jak przyszło do klęknięcia, to tam wnet poleciałam w dół)
W poniedziałek, szóstego września nastała rzecz niesłychana, otóż najpierw, z rana, w śpiewie bocianów i żabek wiosennych (XDDDDDDD) przyczłapałam na matematykę, wszystko dobrze, grała muzyka, jednak napadł mnie atak śmiechu (przerywany odruchem odkaszlnięcia), gdyż ponieważ bo matematyk chruchlał, że się ściany dycht licho trzymały, cała klasa była chora, gdy zapadała momentami cisza na liczenie, to WSZYSCY, ale to WSZYSCY kaszleli, psikali, ryczeli, dychali, zipali i chlipali, Cygana napadł katar (do tego stopnia, że dziewojki ni ma od kilku dni), wszyscy podinfekowani, te niepokojące dźwięki śmieszyły mnie i Cygana ogromnie (resztę też), a w ogóle, to Martyna łaziła cały dzień, podskakując, śpiewając, wiersze pisząc (,,Odę do brązowych oczu", a przynajmniej tak wydeliberowałam), nic jej radochy nie mąciło, póki nie wylazło, że jest zakochana w Szymonie Idiocie, więc ja latałam po szkole jak ajn dzwek, chichrając się z tego faktu jak nigdy (a to takie niesłychane, że jak zrobiłam wiraż, wlatując do sali od polskiego, że wszyscy mi rzucili spojrzenie, jakbym im matkę i ojca siekierką pogoniła)
KONIEC ŚWIATA Z TYM XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
We wtorek (vel siódmego) zaczęło się ocieplać fest fest fest, że najpierw zasuwałam do budy we fraku puchowym, żeby potem wracać do chałupy z obnażonymi ramionami i portkach od wf, bo nie mogłam jeansów na ciało ubrać (;—;), w środę (ósmego) zapadła pogoda, klimat i dłużące się godziny niczym w Blasku przeze mnie pisanym, nawiedził australijski, cudny upał, dwadzieścia ileś stopni, żar na dworze, tylko na lekcjach siedzieliśmy osiem godzin, na geografii ukwakłam do świętości, Helusi i reszty do stolika (a że stoły spore, siedmioosobowe, to nas pomieściło), otworzywszy z MiChAlInKą paluszki i inne pierdoły, konsumując je i z radością ogromną oglądając film o tajemniczych zabytkach Polski (częstując babę od geografii ile weszło, zaraz była Święta Michalinka i Święta Różyczka), a na domiar wszystkiego, to nadeszła kolejna akcja niesłychana
Otóż cały dzień się wlókł jak lniany wór z pyrami przez pole, Cygan była zmęczona, przy czym od nadmiaru lekcji i zbyt długiego siedzenia w budzie zasnęła na tym filmie (…)
Oparła się w jakieś kołowrotnej pozie, glacę opuściła, oczy swe piękne zamknęła, żeśmy na początku myślały, że się wygłupia, więc jej przed dziobem machałyśmy, ale ta jak trup, ni w lewo, ni w prawo, nie słychać, nie widać oznak życia i trybienia, więc gdy ją duknęłam w ramię, to tak podskoczyła, że się tam pokładałyśmy ze śmiechu XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD (a, i na polskim z nudów pisałam wiersz o krasnalu, atrakcyjny, jakże poetyczny, dzieło rangi światowej)
W czwartek, dziewiątego, świat został napadnięty przez JESZCZE WIĘKSZY upał, więc WYBITNIE zadowolona tachałam w tobołku mój piękny, śliczny wachlarzyk, w worku od wf miałam moje cudowne, kochaniutkie, jeansowe kaftanoportki, które założyłam przed fizyką, świecąc uśmiechem na prawo i lewo
W piątek, dziesiątego, zachwycałam się nocnym księżycem na niebie (co to lśnił swym blaskiem cudownym), aż się na parapet wtarabaniłam, w sobotę (aka jedenastego, trochę się daty rozmnożyły) ozdrowiałam z chruchlajki, więc gituva lietuva (jakby nie było, wieczne zbieranie się na kaszel to jakaś piękna rzecz nie jest), w niedzielę (dwunastego, rany, ja sobie witki połamię z tymi dniami) się nadziwić nie mogłam nad cudownością beatyfikacji matki Czackiej i Wyszyńskiego, w poniedziałek (aka trzynastego, ja się sama podziwiam, że pamiętam, jak to świat się kręcił wtedy) był dzień nieszczęśliwy i niefortunny, otóż wnet zleciałam ze schodów, gdyby nie ilość mapetów na tych schodach i holach (co mnie przetrzymali, bo mi władzę w pytkach odjęło no ;—;), w KOLEJNY wtorek (czternastego) Bóg jeden, jedyniący wie, cóż się działo, w środę (piętnasty niejaki, niedawno) babiszon od doradztwa zawodowego uznał, że skoro ja wysoka, będzie pakować mnie z zawrotami glacy trzysta sześćdziesiąt stopni wokół osi świata pakować na ryczkę, żeby włączyć rzutnikowy wihajster, ja się opierałam, ale siłą wepchali mnie na to krzesło, z czego Wiktoria trzymała mnie za rękę, za drugą Cygan, Kamila za witki, a mi się w głowie kołędziło, że cudem było, że nie zleciałam (ba, zleciałam prawie na matematyce z zydla, z przemęczenia, bo dostałam dukania serca, za dużo godzin w budzie ;—;)
W czwartek vel szesnastego Rzaba powróciła z wyjazdu, więc się cieszyłam fest, w piątek atrakcja niesłychana, gdyż byłam na geburstag kind u kolegi brata, siedząc przy stole w teoretycznej kawiarence z rodzicami dziecioków, mama odsyłała mnie robić fotki (więc pilnowałam, co by brata tam nie połamali na pół, bo najpierw poczłapali na mini dryndy, później na armatki pierdołatki, co robiły tyle huku i rumotu gorzej niż Niemcy na drugiej wojnie, że tam nie mogłam wyrobić), przy czym zapakowałam się do zjazdu na zjeżdżalnie i mapety dmuchane, cóż było niespotykaną rzeczą, gdyż wpuścili mnie, starą pannę lat kilkanaście, na atrakcję dla dziecioków (XDDDDDDDDDD)
W sobotę aka wczoraj lunął deszcz, ulewa na całego i paskudna, jesienna pogoda, na pocieszenie przykolebała się do nas na południe i wieczór ciocia z plackiem i ciastkami, żeśmy się wtedy ożywili ile wejdzie, ja uznałam, że będę robić za drugą Marilyn Monroe (efekt: Jaśniejąca Najświętsza Panienka na tle białego sufitu ze świecącymi niczym uzębienie Sparrowa srebrnymi zębami), robiłam obroty do kamery dla potomnych w mojej cudnej spódniczce z falbanami, która sięga mi raptem baaaardzo przed połowę uda (XDDDDDDDDDDD), żeby mieć filmy dokumentalne zza czasów mojej młodości, oglądaliśmy Bonda i Przeminęło z wiadrem (do melodii z Balu Konfederatów tańcowałam z bratem Krakowiaka), a dzisiaj opowiem w skrócie, więc: było szaro, buro i ponuro, brat chciał człapać na grzyby, mi się śnił Szymon Idiota (jak ja przed spaniem przecież studiowałam te Łabądki Leonarda i biografię Dietrichowej ;—;), kleciłam piękny niesłychanie plakat na chemię, targując się z drukarką o to, żeby mi nie szalała, odnalazłam stare zeszyty z Kamienicą (TwT), nafutrowałam chomika mizeriopodobnym daniem (się Iskierka ucieszyła), tańcowałam walca z wieszakiem, zdążyła się nakiełbasić i rozwiązać kłótnia i rumpel pumpel w jednym, teraz ukwakłam do wpisu, i na tym to się dzień kończy
Opowiadajta co u Was, czy leje, czy słońce, czy oceny już powstawiali jakieś, co tam się za atrakcje dzieją, tym, co umarli podczas wpisu postawmy wiązanki i znicze na grobu, a ci, co przeżyli, to podostają Noble i inne nagrody światowe XDDDDD
Paaaa 💕
Kociakkociak9
• AUTOR@WeraHatake
Skleroza wsteczna poprzeczna jeszcze mnie tak bardzo nie dopadła (w przeciwieństwie do reumatyzmu kręgosłupa ;—;) XDDDDDDDDDDDD
WeraHatake
@Kociakkociak9 To dobrze XD (a tu niedobrze – współczuję ;-;)
Kociakkociak9
AUTOR•CZEŚĆ HETAŚKI :D
Witam po raz kolejny po kilkunastodniowej przerwie między wpisami, jakże Wasze żyćka po rozpoczęciu budy?
Ja mam do gadania fest (z czego połowę informacji jeszcze posieję za góry, za lasy, drugą połowę zapomnę nie daj Boże), więęęc…
Dwudziestego drugiego sierpnia (niejaka niedziela) nadszedł dzień cudny, otóż przylazły moje obchody imienin aka druga Wigilia jeśli chodzi o konsumpcję potraw
Przyczłapała krokiem bojowym defiladowym ciocia z babcią, z ciocią składającą życzenia deliberowałam nad nimi sto lat, od babci dostałam ładne cwietki i pieniądze, od cioci bieliznę + cudowny tomachołek ala Niechcicowa + cudne, ażurowe rękawiczki + wachlarz jak od Emilki, więc był komplet *^*
Siedzieliśmy pół dnia przy stole, jedzenia naszykowaliśmy tradycyjnie o dużo za dużo, naklichcone pełno wszystkiego, imieniny cudne, cud miód :D
W poniedziałek, dwudziestego trzeciego, składali mi życzenia oficjalne i dostałam pierścionek, też cudny, wszystko cudeńko
We wtorek, dwudziestego czwartego… Rany boskie… Co myśmy robili dwudziestego czwartego?? ;—;
ZNOWU NIE PAMIĘTAM, ZAPOMNIAŁAM TTTWTTT
W środę, niejaki dwudziesty piąty sierpnia, z ciocią i mamą żeśmy ustaliły, że tego dnia dukniemy całą wyprawą na cmentarz do rodziny
Żeśmy wzięli rano fraki, spakowali tobołki, ja zacyganiłam swoją Niechcicową parasolkę i rękawiczki, sprawdziliśmy, czy chomik jest w klatce, czy obok (jakby był obok klatki, to by się mapet zajarał z radości), czy wszystkie cyngwajsle i rupiecie odłączone od prądu, czy wszystkie pierdoły zrobione, czy okna zamknięte, i w drogę
JEEEEEEEDZIEMYYYYYY :D
Zajechalim przez jakieś wiejskie drogi, wertepy, kocie łby (to żeśmy mało tam wstrząsu glacy niepodostawali) i pola do miejscowości, gdzie mieścił się niegdyś pewien pałac pewnych ludzi, w którym pracowała prababcia od strony takiego dziadka Robina, oraz gdzie leżała część rodziny
Poczłapalim czołgiem bojowym do bramy, mi wnet wiatr ten tomachołek urwał (typowo wiejskie tereny, a niesłychanie mądra Mariola karowała się tam z parasolką i w rękawiczkach), zawiewało chłodem, pogoda szalona, człapaliśmy przez jakieś średniowieczne glamuzy i kostki, szukając grobu prababci i pradziadka (z czego kojarzyłam jedynie akcję, że prababcia była ciut starsza ode mnie jak wychodziła za mąż, konkretnie miała lat piętnaście czy tam szesnaście), aż żeśmy znaleźli
Stoi grób jak żywy (a bardziej leży trupem, znicze stare, taka jedna krewna, Wrona, chyba umarła kobiecina), trochę stary, ukwakrany od piachu przez te wszystkie lata, więc mama dorwała chusteczkę i starała się wyszorować to, co się dało
Ja lotałam od prawej do lewej, szukając jakiegoś wężydełka albo kranu, jakiekolwiek wody, aż znalazłam niesłychanie ładną, secesyjną pompę z wajchą i wihajstrem
Chciałam polać szmatkę, ale zamiast wody, to powietrze samo, nic, pompa ni działa
Zgziło się coś D:
Kran był nieabla, więc widziałam gdzieś za innymi grobami jakąś inną studnię (co to studnią nie była), ale że już nie chciałam latać i tam jeszcze wylecieć, to zostało tak, jak zostało
Mieliśmy porządne wkłady do zniczy, ale one też coś nie ten tego, więc trzeba było tarabanić się dryndą do sklepu po porządny znicz, ustawiliśmy wiązanki z cwietów, zapaliliśmy ogień, pomodliliśmy, na wszelki wypadek zrobiliśmy zdjęcie całego grobu, żeby na przyszłość wiedzieć, gdzie się znajduje, aż poszliśmy do kolejnego pomnika (niejakiej Apolonii, co to słyszałam na uszy me piękne po raz pierwszy, że mieliśmy Apolonię w rodzinie), co został postawiony już w latach pięćdziesiątych, więc… Było z nim jak było TwT
Daliśmy na grób tej Polusi znicz, staraliśmy się do ładu i składu wydukać wszelkie krzoki 8 chwasty, co to nieproszone rosły, pomodlim, po czym wlekliśmy się trawnikiem do bramy, co to była zamknięta, ale miała idealną do przelezienia szczelinę, więc przeszła mama
Przeszedł brat
Przeczłapałam ja, a że wymiary mam dobre, to się jak najbardziej pomieściłam
Ciocia ciut się zablokowała, ale też przeszła XDDDDD
Poszliśmy przez ten płot do dryndy, a że ja się uparłam, żeby wstąpić do Ostromecka i pałacu (chociażby z ciekawości), to w pierniki ciesząc się pojechaliśmy przed pałac na parking (e tam, wycieczki spontaniczne zawsze git XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD)
Wylazłam porządnie, wzięłam na łapki rękawiczki, ten parasol, co to go tachałam po cmentarzu (piernik z tym, że nie było słońca, a to parasolka przeciwsłoneczna, zawsze wygląda ładnie), przechodzimy przez bramę, a taaaam….
STARODAWNA MUZYCZKA :O
Ciocia usłyszała jakąś muzykę bliżej niezidentyfikowaną, na początku żeśmy myśleli, że ciocia ma jakieś wizje niepojęte, ale faktycznie, coś grało
Mama wzięła aparatofunkiel, chodziliśmy, robiliśmy fotki, oddałam tomachołek na moment cioci, bo portki poprawiałam, ludzie, co szli obok, się nadziwić nie mogli, jaki ten parasol piękny niesłychanie
Na lewo patrzymy, na prawo, tu zdjęcie, tam ławeczka, tu coś, tam ozdoby, ładne ujęcia, pałac główny cudeńko prawdziwe z zewnątrz (wewnątrz jeszcze większe cudo), po ogrodach zasuwaliśmy, przy gazonach z cwietami miałam fotografii pełno, na murach były takie charakterystyczne, greckie dzióbki i twarze (śliczne), dosłyszeliśmy, że grają Vivaldiego i melodie z okresu baroku (cudne TwT), aż żeśmy poszli znowu na przód, gdzie capnął nas kelner
Chłopina aż nam z restauracji wyszedł naprzeciw
,,Państwo do restauracji?"
,,WŁAŚNIE DO PANA PODĄŻAMY :D" (jakby nie było, ten tekst był cudny XDDDDDDDDDDDDD)
Dziwnym trafem, wchodząc do tego pałacu, nim się zaczęłam zachwycać anturażem wokół (a tam cudnie, płytki kamienne, tapety pałacowe, kominek, meble jak zza czasów Ludwika XVIV, nawet stare, oryginalne framugi od drzwi, przejścia salonowe, cudo), to ten chłopina zdążył wypytać, czy sesja udana (ja się pytam: skąd zajęty pracą w sporym budynku kelner wiedział, że my chodzimy z parasolką, robiąc fotki? My się WYBITNIE rzucamy w oczy, Bóg wie, czym ;-;), po czym zaczęliśmy sobie łazić, patrząc po tych PRZECUDNYCH pomieszczeniach
Cuda, cuda i jeszcze raz cuda, śliczniutkie tam wszystko, aż się napaczać nie mogliśmy, po czym ukwakliśmy w jadalni obok salonu włoskiego, i zrobiliśmy rekonesans w kwestii menu
Ja wnet zawału dostałam nad tym spisem potraw, ciocia mnie naciągnęła na jakiś bliżej niezidentyfikowany filet z glazurowaną marchewką, co to się upierałam, że chcę tylko rosół (jak mi ten rosół przynieśli, to Bogu podziękowałam, że wzięłam też filetka, bo to była porcja jak dla dziecioka lat pięć), mama wzięła to co ja + zabłądziła z bratem w podziemiach, bo szukali toalet, a te toalety to miały bardzo ładne płytki + wsuwaliśmy cudny obiad, przy czym ja delibrowałam, czy na portrercie za bratem nie ma czasem Róży Raczyńskiej w starości, bo kobiecina coś podobna była
Zżarliśmy obiadek, po czym wywiedzieliśmy się, że w drugim, najstarszym pałacyku jest muzeum fortepianów, więc poczłapaliśmy tam krokiem defilafowym, z radością do mniejszego pałacu wchodząc
Trzeba było przejść parkiem pałacowym, budyneczek sam w sobie mały, w środku pojemny jak piernik, cudowna była ponad stuletnia klatka schodowa i schody dwubiegowe, pomieszczenie vis a vis wejścia miało przepiękny żyrandol, podziemia klimatyczne, góra jak z bajki, przy czym na końcu zwiedzania spotkałam najwielachniejszego kota, jakiego kiedykolwiek na oczy me piękne niesłychanie ujrzałam
Kiciuch zwał się Gacek, sierść miał taką, że ładniejszej nie szło mieć, łeb wnet jak garnek wielachny, pulpeciaśny, mapetek wspaniały XDDDDDDDDDDDDDD
W czwartek, dwudziestego szóstego, nawiedziło świat zimno, piździło wiatrem i chłodem, szaro, chłodno i na tym się kończyło ;—;
W piątek, w nocy, dwudziestego siódmego leciała ,,Akcja pod Arsenałem", więc się ucieszyłam jak nigdy, lecąc to oglądać na łeb, na szyję, film przecudowny
W sobotę, dwudziestego ósmego, wywaliłam z szafy wszelakie lumpy przymałe, przymierzałam wszystko po kolei (była cudna pogoda, ale to już ostatni raz przed końcem sierpnia TwT), co za małe, raus na górną półkę, co dobre to na wieszak, co było atrakcją jakich mało, więc latałam w gatkach i staniku, przymierzając wszystkie rzeczy naokoło XDDDDDDDDDDDDDD
W niedzielę, dwudziestego dziewiątego, szliśmy do kościoła, a ja miałam kwadratowy, z kołowrotnym szwem stanik, przez co byłam kwadratowa na klatce piersiowej + wyglądało to jak sto nieszczęść + udaliśmy się na przecudny obiad do Kumerówki (gdzie jak jakaś szlachta mieliśmy pierwsze miejsce, bo nas wszędzie znają XDDDDDDDDDDDDDDD) + byliśmy u cioci, pomagałam przy rychtowaniu kawy i pędziłam na rowerku stacjonarnym, bijąc swój własny rekord :D
W poniedziałek, trzydziestego, stała się atrakcja niespotykana, otóż byłam zaproszona do Heli do Parku 17, na ciastko i na lody, więc nie wiedzieć czemu, zerwałam się z wyra ledwo, jak szósta wybiła, spać nie mogłam, słyszałam, jak tata do pracy wychodzi i garaż otwiera, leżałam więc trzy godziny, aż mnie trafiło i zgarnęłam czytać ,,Alicję w Krainie Czarów" i ,,Małą Księżniczkę", bo nic innego nie było w zasięgu ręki
Wstała mama, przyśniło jej się, że zostawiliśmy przy kasie ostatnio mój segregator do baby od polaka, co (uwaga) okazało się prawdą nad prawdy, otóż faktycznie zostawiliśmy przez przypadek ten zeszyt na sali, patrząc na prezent dla Heleny, bo dałam go do łapy tacie, oglądałam albumy, i tak oto zeszyt został gdzieś za górami, za lasami
Zaczęłam się rychtować, nakiełbasiłam sobie cudne loki, fryzurę, cała się wytegowałam, aż nadeszła cudna godzina pierwsza, kiedy to mieliśmy wyjechać spod domu Helci całą szóstką na te trampoliny
Mnie nakabacili do dryndy razem z Cyganem vel Martyną i mamą Heli, zasuwałyśmy maluchem (a ten maluch wybitnie pojemny, drynda maleńka, pojemna, tylko niska, że bym była trochę wyższa, i bym walnęła glacą w dach) po mieście, a że miałam gadanego, towarzystwo kumate, do szyku i nieupierdliwe, to klekotałam ile weszło
Nawijałam o pierdołach z życia wziętych, jak to na mszy w bazylice wygląda, jak to byliśmy na zamku Chojnik i człapaliśmy pod górę, jak to na obiad mama upiekła zapiekankę, jak byłam u Mona Lisy, jak ciemno mają w ogrodzie, jak to babcia jako dzieciok mały wleciała do śmietnika po wojnie, jak kręcili ,,Przeminęło z wiadrem", jak musieli podpalić do sceny pożaru Atlanty dekoracje z pierwszej wersji ,,King Konga", żeby budynki przypominały budowle z okresu wojny secesyjnej, a jak była mowa o wojnie secesyjnej, to się rozgadałam też o historii i o firmowym gulaszu Marleny Dietrich, aż żeśmy zajechali, czasu na moje babulenie nie starczyło (XDDDDDDDDDDDDDDDD)
Wparowaliśmy do tego parku trampolin, zrobiliśmy rekonesans w kwestii wszystkiego, poszliśmy do szatni, oddelegowałam tobołek do szafki, co to koślawo dziewczyny ustawiły kod i się coś zlagowało (miał być nasz rok urodzenia, a wylazła data bitwy pod Trampolinami, czy tam Termopilami TwT), aż odprowadzili nas na strzelaninę laserową
Cekałyśmy, ja się zachwycałam niesłychanie pięknym chłopem na plakacie (XDDDDDDDDDDDDDD), aż przyczłapała instruktorka jazdy od tych flint i całokształtu
Kobiecinka kumata, wiedziała, gdzie prawo, gdzie lewo, dostałyśmy od niej w spadku jakieś dziwne gorsetopodobne kubraczki (więc o ile Martyna miała bebech jak Miś Puchatek, na wierzchu, to się wzięłam te sznurki po bokach i się faktycznie związałam, żeby nie zleciało) z lampkami, miałam przepiękne loki ala Maria Antonina, aż tu nagle…
Ta kobieta mi założyła na głowę jakieś terrorystyczne kable i sprężynki, jak do badania czaszki, i całe loki klapnęły TwT
Oprócz tych kubrczków i czułek pszczółki Mai na glacy, to dostałyśmy w ręce flinty, karabiny klasyczne, całkiem klopsy, ciężkawe, to się ucieszyłam jak nigdy
Flintę mi zawiesili niczym żołnierzowi na wojnie, poinstruowali, co i jak, wypytałam, cóż to za psyryczki elektryczki tam błyszczą, aż cyk, zamknęli nas w tym specjalnym pomieszczeniu
Pokój fest wielki, w nim sceneria ala wybuch w Czarnobylu, poustawiane jakieś butle, skrzynki pokryte liśćmi sztucznymi, barykady, podarte szmaty, czerwone światło, klimatycznie i porządnie zrobione, byłam pełna animuszu do momentu, kiedy zaczęli psychopatyczne odliczanie przez głośnik
Jak to ryknęło, mało zawału nie dostałam, jakieś huki, hałasy, odliczane cyfry, mi mowę odjęło z przerażenia (zlękłam się strasznie ;_;), zaczęłam kleić się do Cygana, aż cyk, i gra rozpoczęta
Cisza, oprócz tych tajemniczych warkotów, to cisza, zero strzałów, dziewoje narwane z tym strzelaniem nie były, pierwsza ruszyła Martyna, ja za nią, pod jakieś barykady z drewna
Gdybym nie oddała pierwszych pseudo strzałów, to by się nie zaczęło nigdy, dopiero wtedy się ożywiła reszta, ja się wczułam w akcję całym umysłem (owszem, kucałam, gdy strzelano do mnie na światła, i chowałam się za skrzynkami, strzelając), nabojów nie żałowałam, przestałam się bać, tylko czułam niepokój, patrząc na kukły, co robiły za wiszące trupy (one faktycznie jak z horroru), nawalałam ile weszło, i ile byłam w drużynie tylko z Martyną (Hela z Wiktorią i kuzynką w ekipie trzyosobowej), to… Wygrałyśmy i wygrałam za najlepszą ilość trafnych strzałów XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Zwyciężyłyśmy z Cyganem jako drużyna, a ja jako osoba, bo się nastrzelałam jak Urbańska w bitwie Warszawskiej, więc byłam kontente, że mogłabym równie dobrze tłuc się z chłopakami, miałam tysiąc ileś punktów, a reszta ledwo dojechała do liczby dziewięćset
Po strzelaninie, zadowolona z osiągnięcia, poleciałyśmy na trampoliny i na skocznię skakać, mam fajne zdjęcie, jak lecę w powietrzu na materac, kupiłyśmy sobie picie, po czym wzięli nas do escape roomu, co było też opłacone
Chłop nas poinstruował, wejście do tego pokoju jak od kanykenberga (walnęłam glacą w strop), wystrój od Alicji z Krainy czarów, firgury grzybków, kart od gier karcianych, szachownice, szachy i tego typu rzeczy, na ścianie wisiało piękne lustro, to mówiąc na cały regulator, że wygląda jak od Emilki, zaczęłam się w nim przeglądać (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), bardziej żeśmy się przejęły urokiem tego miejsca niż zagadkami, kuzynka Heli przypadkiem walnęła łapą w ścianę i coś odblokowała, że z górnej skrzynki z sufitu wyleciał zając, czego nie widziałyśmy, a jak ogarnęłyśmy ów czyn, przeraziłyśmy się, że ktoś tego królika nam wrzucił, wchodząc tu niezauważalnie (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD)
Oficjalnie wylazłyśmy, zamieszczając się w godzinie, z czego ja przed końcem akcji musiałam na klęczkach walić młotkiem w mini golfa, bo byłam za wysoka na stanie normalnie, a że kuzynka Heli i Wiktoria małe, to manipulowały rurą, żeby spełnić zadanie :D
Po parku 17 powróciłyśmy na lody do Sowy, potem do chałupy na tort i ciacha, z czego przybyła Michalina, bez której towarzystwo zachowywało się całkiem do szyku, więc oto ujawniła się wada tych urodzin
Ja siedziałam przy stole, wyprostowana idealnie, kichając się, jak trzymać filiżankę, a Michalina ciągnęła Wiktorię po podłodze, robiąc rejwach jakich mało
Przy wyjściu lunął deszcz, mama Heli się nie mogła nacieszyć, jaka ja to jestem wspaniała, świetna i jak to rozmawiałam z nią (za dużo komplementów TTTwTTT), a MaJkEliNa stała z boku, wydając niezidentyfikowane sapanki ze złości (XDDDDDDDDDDD), więc mama uznała, że…
,,MICHALINA, CIEBIE WCIĘŁO, JAK ZOBACZYŁAŚ, JAK FRANEK URÓSŁ :D"
Cyk, Michalina się ocknęła XDDDDDDDDDDDDDDD
Trzydziestego pierwszego sierpnia (chyba wtedy), walnęli byka w telewifunklu, otóż puszczając Trasę Dwójki puścili nagranie bez dźwięku, a jak dźwięk wskoczył, puszczono przez pomyłkę nagranie Morowej z próby, jak śpiewała bardzo… Oryginalnie (bardzo oryginalnie, piękne niesłychanie ,,Szaint Trope")
Pierwszego września nastało rozpoczęcie roku, z czego chłopaki śmiali się z Bóg wie czego, ja się śmiałam, że tamci się śmieją, Księżniczka uznał, że będzie nas zastraszać tym rokiem, my w śmiech, po czym udałam się na ciastka z Cyganem, lecąc wiraże na holach, żeby nie stać w kolejkach XDDDDDDDDDDDDDDD
Dzisiaj to jest za dużo nawijania, więc w skrócie: było teoretycznie git, anglistkę wcięło, więc spóźnieni lecieliśmy z niedoszłego angielskiego całą resztą na trzecie piętro, po germanistkę, miałam niefortunne miejsce, siedząc kołowrotnie, zgięta, z na skos siedzącym i gapiącym się na mnie Szymonem Debilem, na drugim niemieckim Mona Lisa zaczął się do mnie szczerzyć, więc ja do niego też, bo tak, na wf okazało się, że na hali jest remont, są wymagane dwie pary pypegów (akurat będę tachać dwie pary butków, też mi coś), baba w kocu siała propagandę szczepionkową, za co będę mieć do niej żal przez całe życie, jak mi długie i miłe, zaprezentowałam się w nowych bamboszach + dostałam nieżytu gardła od maski, boli mnie, i przez to uczucie mnie telepie, nienawidzę go ;-;
Kto odczytał, meldować jak zawsze, opowiadajcie, co u Was, jak minął pierwszy dzień budy (jeszcze tylko dwieście dziewięć dni męki i amen), kto umarł w trakcie szkoły lub tego wpisu, temu trzeba postawić wiązankę na grób XDDDDDDDDDDDDDDD
Miłego dniaaa 💕
_Gryfonka_Am_
@Kociakkociak9 ale ty masz ciekawe życie XDDDD moje nudne jak flaki z olejem
W szkole było nawet, może nie jakoś najlepiej ale znośnie
Melduje, że przeczytałam cały wpis a szkołe przeżyłam (póki co)
Miłego 💕
temalia.
Gdzie jest kurs na żabę ja się pytam, od kilku miesięcy czekam i nie ma
Kociakkociak9
• AUTOR@hufflepuffsfire
Spokojnie pani Marysiu, spokojnie, kurs na żabę nie zając, ni zwieje
Kociakkociak9
AUTOR•W związku z tym, iż jeszcze zostało nieco czasu przed jakże cudownymi urodzinami Heleny, dopiero się rychtuję na wyjście (atrakcja rangi światowej XDDDDDDDDDDDDDD), postanowiłam wykonać tą cudną nominkę od @Princess_Ann
Dzięki 💕
Podsumowanie wakacji 🌻
Autor nominki: @Zwiedzamswiat
1. Który dzień wakacji uważasz za najbardziej udany?
🌻Hmhmhmhmhmhmhm Z czego pamiętam (skleroza wsteczna poprzeczna się jeszcze nieukatywniła), to cudny był siódmy lipca, jak to Malioro przyjechało na wizytę, cudne były ogółem wakacje, pięknie, ślicznie, potem data od dwudziestego szóstego (albo dwudziestego piątego… NIE PAMIĘTAM TWT) do trzydziestego pierwszego lipca, byliśmy wtedy w Kolbergu, tam też cudnie, lato fest udane *^*
2. Gdzie byłeś w tegoroczne lato?
🌻OOOOOO, TEGO NIE ZAPOMNIAŁAM Oprócz bywania na wizytach różnych, niesłychanie rozmaitych, żeśmy się zatarabanili eskapadą w góry, do Poręby, gdzie to kupiłam sobie wspaniały fraczek od pani Minikowej + wsuwaliśmy bakfajfy pyrowe w Karczmie Karkonoskiej (polecam) + jak tam się wybieracie, ostrzegam, że jeśli jecie kolację w godzinach od dziewiątej wieczór w górę, to wiedzcie, że na knajpy ni ma co liczyć o tej godzinie, tylko iść po chomiki i knedle do Lidla ;—;
AAAAAAAA
Bym zapomniała…
Byliśmy całą familią w Kolbergu, gdzie dla odmiany było życie nocne, tam też przecudnie, dyskoteki na statku i cioci aka tańczącego marynarza nigdy nie zapomnę XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Na mniejszy wyjazd udaliśmy się do Rogalina, gdzie też cudnie + cmentarze za górami, za lasami gdzie leży nasza rodzina dalsza + obskoczyliśmy dwa pałace w Ostromecku, o czym będę pisać w najbliższym wpisie :D
3. Z kim spędziłeś najprzyjemniej czas?
🌻Z FAMILIĄ :D
Ewentualnie na obiedzie u Mona Lisy i Dżulietty oraz (tutaj) gadając z Jakubem, Hanią oraz Rzabą <3
4. Jak oceniasz swoją aktywność fizyczną?
🌻A dobrze, nie ma co bręceć na kondycję, siedziałam jak rozwielitka w wodzie (i też na nią awansowałam, rekord, trzy i pół godziny skakania w morzu), łaziłam szlakami górskimi, prawie się dokolebałam na Śnieżne Kotły, maltretowałam po trampolinie, goniłam się z bratem i Szymonem po podwórku (maraton prywatny), i duknęłam dwa szpagaty dla przetrenowania i zasuwałam u cioci na rowerku
5. Która piosenka była twoim wakacyjnym hitem?
🌻Ja tam siedzę w starych piosenkach i muzyce klasycznej (…)
Utwory różne różniste, kocham twórczość Kilara, Bacha i Beethovena ❤️
6. Jaką ciekawą książkę udało ci się przeczytać?
🌻TO TEŻ MAM SPORO DO POWIEDZENIA
Otóż przestudiowałam ,,Panią Różę" (biografię Róży Raczyńskiej), zabrałam się za ,,Łabędzie Leonarda" (git się zapowiada), powtórzyłam Połanieckich, doczytałam Wołodyjowskiego, chapnęłam ,,Anię z Avonlea", czytałam po raz 4737273373 ,,Kobiety'44", mam do przeczytania ,,Hrabię Monte Christo" (z czego ekranizację znam na pamięć, cudeńko) iiii na razie na tym koniec, czytanie jest jak pisanie, przerwy nigdy nie ma, pisarz non stop coś pisze, a osoba oczytana czyta
7. Który z obejrzanych filmów podobał ci się najbardziej?
🌻FILMY TEŻ OBEJRZAŁAM, TEŻ OBEJRZAŁAM
Otóż oprócz przepięknych ,,Indochin" z Denevue w roli głównej, to zarąbiste było ,,8 kobiet", ,,Madame", ,,Działa Navarony" (wojenny *^*), wściekłam się na ,,Rebeccę", ale że nie odpuściłam, to zobaczyłam to w większości i polubiłam, patrzyłam z mamą na ,,Annę Kareninę" z trzydziestego piątego roku z Gretą Garbo (pomijam fakt, że to z przekładem na włoski, ale co tam), wzięłam się za ,,Tramwaj zwany Pożądaniem" z Marlonem Brando, więc muszę go dokończyć, jestem obecnie na osiemnastej minucie ,,Fortepianu", uparłam się, żeby spojrzeć na pierwszy odcinek, SAMOTNIE (bez zbędnych mapetów), ,,Nocy i dni", w to wątpię, że to obejrzę (flaki z olejem, mogę przyznać trzy rzeczy – Niechcicowa to druga na świecie, najbarwniejsza postać literacka i filmowa zaraz po Scarlett O'Harze, stroje są genialne, a Barańska grała perfekcyjnie, reszty nienawidzę), oraz patrzę na ,,Dom", który zdążyłam znielubić po czterech odcinkach, twierdzę, że jedna z głównych bohaterek, niejaka Barbara, to najnudniejsza osoba, nie trawię tego ;-;
8. Polecasz jakiś serial, który zajął twój letni czas?
🌻Szczerze mówiąc, to w serialach nie siedziałam przez te wakacje, więc tutaj ni mam co gadać TwT
9. Odkryłeś w sobie pasję do czegoś lub znalazłeś nowe hobby? Jeśli tak, to jakie?
🌻Odkryłam, otóż rozwielitkowanie w morzu dwadzieścia cztery na dobę, zajęcie cudowne
10. Próbowałeś nowych smaków? Jeśli tak, to jakie było to jedzenie?
🌻Tyle, co ja wsunęłam krewetek nad morzem, to tyle przez caluśkie życie nie jadłam, więc się delektowałam do woli rybkami i stworzeniami morskimi, oprócz tego dokonałam konsumpcji nowego menu w Kumerówce :D
11. Przeżyłeś jakąś przygodę? Może chcesz się nią podzielić?
🌻MOJE ŻYCIE TO JEDNA, WIELACHNA, KOLUBTYNIASTA CHIŃSKA PRZYGODA XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Za objawienie przygodowe można uznać w zasadzie wszystkie akcje, co się przez wakacje zdarzyły (łącznie z ciocią, co ją pięta bolała, na morze żeśmy ledwo wypłynęli, ciocię przestała boleć, a jak zaczęli grać i śpiewać, to poleciała tańczyć pierwsza na parkiet i ozdrowiała)
12. Udało ci się zrealizować postawione cele?
🌻A nawet, nawet, sporą część, narzekać i bręceć nie można
13. Czego ciekawego nauczyłeś się podczas dwóch miesięcy odpoczynku od szkoły?
🌻Że statek uzdrawia chore pięty, tego typu pierdoły (prócz tego, to inne, przydatne w życiu pojęte rzeczy, przykładem nowe, nieużywane słowa)
14. Co mógłbyś nazwać swoim wakacyjnym sukcesem?
🌻Jestem z tego WYBITNIE dumna, gdyż ponieważ bo, wlazłam w glony, opanowałam myśl o CO NAJMNIEJ chamskiej budzie (napędzają koniunkturę z propagandą szkolną, też mi coś), nie utłukłam wszystkich naokoło, widząc propagandę szczepionkową (oprócz dukniętego w kąt pilota, wyłączenia z premedytacją telewifunkla i radia nikogo nie zabiłam), co już było sukcesem ponad miarę, i takie oto rupiecie
15. Uważasz, że było to udane lato?
🌻 Tak *^*
16. Czy w te wakacje udało ci się odpocząć?
🌻Tak :D
17. Jesteś przygotowany na nowy rok szkolny?
🌻… NIE NAPĘDZAĆ SYTUACJI.
18. A jak nastawienie?
🌻ZEJDĘ TU NA ZAWAŁ, OBIECUJĘ.
19. Jaki przedmiot najbardziej kojarzy ci się z tym latem?
🌻Późne łażenie spać :D
20. Gdybyś miał opisać tegoroczne wakacje w trzech słowach, jakie by one były?
🌻Wspaniałe, cudne, i do zapamiętania na wieki TwT
(Więęęc) nominuję: @zrebaczek12, @hufflepuffsfire, @Rzabcia, @_Gryfonka_Am_, @WeraHatake oraz wszyscy ci, którzy chcą i tej nominki nie robili XDDDDDDDDDDDD
Teraz lecę się rychtować
Miłego dniaaaa 💕
WeraHatake
@Kociakkociak9 Całkowicie Cię z książkami rozumiem ^w^
Zapamiętam XDD
Rzabcia
@Kociakkociak9 dziękiii :DDD