Patryk

Kociakkociak9

Patryk

Kociakkociak9

imię: ℝ𝕠́𝕫̇𝕒

miasto: 𝔻𝕒𝕨𝕟𝕒 𝕖𝕡𝕠𝕜a

www: youtube.com

o mnie: przeczytaj

1360

O mnie

❝Brak perfekcji jest piękny, szaleństwo jest geniuszem i lepiej być absolutnie niedorzecznym niż absolutnie nudnym.❞

Ludzie często gęsto biorą oryginalność za coś dziwacznego. Oryginalność i odmienność, wręcz niedorzeczność, szczególnie w sztuce, guście oraz geniuszu... Czytaj dalej

Ostatni wpis

Kociakkociak9

Kociakkociak9

Wpadam wraz z wakacyjnym powiewem nadmorskiego wiatru, bowiem wywiało mnie nad morze... Czytaj dalej
Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury, jesteś gościem :)

*Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×

Zaloguj się, aby dodać nowy wpis.

Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

CZEŚĆ HETAŚKI :D
Znowu witam po ośmiodniowej przerwie między wpisami, tragicznie z tym nie jest, więc git XDDDDDDDDDD
Opowiadajcie co u Was, czy dobrze, czy źle, z chęcią poczytam, i otóż nadszedł moment jakże cudownej pleprotaniny moich wywodów z życia wziętych, więc…
W niejaką sobotę, czternastego sierpnia, przyjechała ciocia na kawę, więc żeśmy wdziali na pytki bambosze, na tacę ozdobną serwis, babkę, kawę, kakałko i ciastka, i do ogrodu, żeśmy z bratem maltretowali po trampolinie
W niedzielę, piętnastego, była defilada z okazji Wojska Polskiego, więc jako jedna z chałupy wystartowałam do pokoju przed telefunkiel, bo zawsze jakaś atrakcja, nazachwycać się nie mogłam mundurami marynarki wojennej (wiem, że oni te getry i paski na broń mają okazyjnie, żeby było ładnie, ale tak cudownie to wyglądało, że paczałam, paczałam, i napaczać się nie dało TwT)
W poniedziałek również nastała rzecz niesłychana, gdyż na rano miała przyjść Dżulietta z Mona Lisą, więc zerwałam się ze snu o dziesiątej rano, co dla mnie jest nocą
Ledwośmy się urychtowali, ledwie włosy umodziłam, to mama zakasała kieckę, włączyła (a bardziej podpaliła, jeden piernik) jakieś kadzidła andżi bandżi (od hrabii von Bom bum cyk cyk, daje głowę), osmańskie, co to tak kadzą, że nieboszczyk w grobie obertasy robi (mówią, że kadzidło trupowi nie pomoże, a tymczasem w tym przypadku to każdy powstanie z grobu), mi się tam zbierało na chruchlanie, więc mama uznała, że odstawi te kadzidła do salonu śp. babci
Przyczłapali, Dżulietta miała po coś jechać w trasę autodryndą, oficjalnie nie pojechała, mieliśmy siedzieć na dworze, więc logiczne, że wzięłam mój śliczny kapelinder z satynową wstążką
Mama kazała wziąć łyżeczki, co zginęły w akcji, więc nerwowo przewalałam szuflady i rupiecie w nich, łyżeczki wcięło (ale cudem się odnalazły, cud nad Wisłą), zdążyły się z jednej z filiżanek porcelanowych wysypać koraliki, co tam leżały (jakaś bambaryła to położyła tam, mama wyjęła tą filiżankę, jak szajstnęło, to tylko patrzyłam, które łapać i które widać ;-;), a jak już wylazłam na dwór, ciała nie zdążyłam posadzić na ryczkę ogrodową i opanować szalonego wiatru, co mi ten kapelusz z glacy wnet zacyganił
Otóż jakże cudownym pomysłem, Dżulietta wpadła na genialną myśl, że nie będzie mówić do mnie po imieniu, jak normalny mapet, tylko w jej wyobrażeniach przez ten kapelusz byłam ,,Anią Shirley"
Zwracała się ,,Aniu", jak ja zero podobieństwa mam do niej (oprócz tego, że jej nie lubię, to nie, nie jestem rudowłosa, nie mam szarych oczu, nie jestem chuda, nie mam idealnie zgrabnej kichawy, i jestem Różą, Mariolą, Rózią albo Amonarią, zwali mnie dotychczas po imieniu albo pseudonimie), po czym zaczęła straszyć budą, a jak już budą, to tym, że my za Boga egzaminu nie zdamy, o maturze nie mówiąc, Jezus Maria, świat się wali, pali się, nie zdacie, nie będziecie umieć, za trudne, za tamto, za owamto
Mnie to zaczęło śmieszyć, im bardziej mnie straszyli, tym bardziej miałam dowód, że nie mam się bać, po czym polecieliśmy z Szymonem do góry, brat dostawał ajn dzwek can curyś w skrócie, jakieś dzikie tańce i podskoki odprawiał, polecieli do mnie, po czym, klasycznie, w głupiego Jasia żeśmy się bawili, bo tak XDDDDDDDDDDDDDDDD
Po wizycie mam trzy stwierdzenia: utrę kiedyś nosa co do przekonań Dżulietty, buda się uda, a ja już NIGDY, NIGDY nie założę do nich JAKIEGOKOLWIEK kapelusza letniego i sukni, i chociażbym miała w czepku od Boryny chodzić, byle włosy kryć (zimą mniejszy problem, w bobie idzie siedzieć, latem jakiś czepiec XVIII-wieczny, i załatwione :D) i amen, spokój święty
We wtorek, siedemnstego, żeśmy ustalili, że pojedziemy do Rogalina do pałacu na następny dzień, ciocia chciała od razu Kórnik, ale coś pierdykło kołowrotnie i trzeba było plany zmodzić inaczej
Jak było klepane, tak się stało, o godzinie wpół do siódmej się ocknęłam (cudem wyspana, polazłam spać o nie wiadomo której w nocy, czytając książki, co mi w łapy wpadło), się urychtowałam, wdziałam frak od pani Minikowej, jeansy rozkleciłam papiloty, loki miałam normalnie jak Violetta Villas, zadbałam o każdą pierdołę (łącznie z mini notesikiem i długopisem w tobołku, co by w ostateczności mieć co robić), poczłapałam krokiem bojowym defiladowym na dół, na dole ten cudny klimat szarego, wczesnego rana i wyjazdu
Wcięłam z bratem sznytki, ciocia się nazachwycać moim wygląden nie mogła, mama dopakowała do tych gratów dodatkowe karty aparatofunklowe, pamięciowe (mama + aparatofunkiel = 373626346636263563626226 zdjęć, trzeba nowe karty brać), aż żeśmy wdziali butki
Fraki na plecy
Szable w dłoń
Jadziem w trasę
A tam słoń
Jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, pola, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, chałupki, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, nadeszły tereny Wielkopolski, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, i…
DOJECHALIŚMY :D
Żeśmy na parkingu stanęli, okolica urodziwa, krzoki, lasy, z daleka widać pałac, ja się uparłam, że chcę mój marcepan (więc go wsuwałam, tańcując po bruku, aż mi papcie spadły i śmignęły)
Pogoda nieciekawa, zawiewało tak, że mnie telepało, chłodno, szaro, wdziałam kaftan dodatkowy, aż uznaliśmy, że przekolebiemy się kupić bilety
Kasy prawdopodobnie były kiedyś dawnymi pomieszczeniami, w których mieściły się stajnie oraz pokoje dla służby, z zewnątrz urychtowane al'a wiejskie domki, białe, śliczne, z okiennicami i cwietami wiejskimi pod oknami, więc się nie mogłam nasłodzić tym widokiem
Jak było kupione i załatwione, uznaliśmy, że poczłapiemy sobie robić zdjęcia pod pałac (a on cudny, fest duży, taki mający w sobie lekkość, coś jak Emilka, tylko że z Perły, w serii był o innym kształcie i wielachniejszy), zrobiliśmy rekonesans, co gdzie jest, i poszliśmy stawić się do lewego skrzydła, bo tam miała czekać prywatna przewodniczka, co nas oprowadzała po zakamarkach i miejscach normalnie niepokazywanych (dla grup zbiorowych)
Przyszła kobiecina, młoda, gramotna, cudnie miła, wiedzę miała wielachną, szła z nami przez TEORETYCZNIE piwnice (z jednej piwnice i poziom podziemny, z drugiej parter, bo cały budynek był na skarpie), posadzki w dolnych holach przecudowne, łazikowaliśmy w pokojach dawnych służących i przyjezdnych malarzy (w pokoju, w którym zamieszkiwali artyści, cudny parawan stał, firanki ładne, stoły zdobione i tego typu rzeczy), całym parterze, wszystkich schowkach na grabie (dosłownie), i tak to minął czas w kwestii oglądania tego poziomu pałacu
Nie minęła godzina, już byliśmy znani w całym Rogalinie jako najbardziej dociekliwi turyści z wszystkich i całego towarzystwa, już nas znał kustosz, co stał w holu, już kobita, co sprzątała z mopem, więc my ludzie światowi XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Jak obejrzeliśmy zakamarki, to poszliśmy do grupy zbiorowej, co obchodziła korpus główny, najważniejsze sypialnie, salony i pomieszczenia, muszę przyznać, że przewodniczka się nienagadała, bo wszystko leciało z głośników i jak pies przez pole (a że my nie trawimy takiego typu zwiedzania, to żeśmy się odłączyli od reszty po pięciu minutach, zagaili do kobieciny, co pilnowała, czy aby na pewno wszystko z wszystkim gra, i łaziki z nią, a że kobita wykształcona i wiedziała wszystko o pałacu, nudziła się, jak stała jak słup soli, to gadała z nami)
Pokoje PRZEPIĘKNE, saloniki urokliwe, urzekła mnie sypialnia Róży Raczyńskiej, śliczna była, sala balowa wielachna, z witrażami z oryginalnymi fragmentami, przy bibliotece mowę mi odjęło, jak żyję tak pięknej biblioteki nie widziałam
Wszystko w drewnie, zdobione, pomieszczenie dwupiętrowe, miało kręte schody na drugi poziom, cudo, cudo i jeszcze raz cudo
Szliśmy odstawieni od grupy o kilka pokoi, żeśmy pytali o wszystko i dogłębnie, na spokojnie, nie lecąc jak szaleni, żyrandole przepiękne (jeden taki ceramiczny, cały dekorowany, malowany, co za cudeńko) aż cyk, i koniec części pierwszej korpusu głównego TwT
Jak skończyliśmy ten pierwszy fragment bunynku centralnego, z przewodniczką prywatną szliśmy znowu, patrzyliśmy na pokoje dla gości i inne takie, aż przyszła jakże nieszczęśliwa pora pożegnania się
Po zwiedzaniu górnej głównej części z przewodniczką (jak już porobiłam sesję zdjęć z portretu jakiegoś Anzelma, niesłychanie przystojnego) poszliśmy do knajpy pałacowej, niejakiej byłej stajni, ja zamówiłam baki pyrowe z jogurtem kremowym czy tam kremem jogurtowym, brat to samo, mama i ciocia schabowego z pyrami i sałatką + herbatę
Ja myślałam, że tam z głodu zemdleję, te placki coś długo klecili, jak przynieśli, to porcja była dobra, poczciwa, ale chłop gabarytów orkiestry kameralnej polskiego radia i telewizji by się nie najadł (byłam do tego stopnia głodna, że wpierniczyłam najpierw śmietanę, KWAŚNĄ ŚMIETANĘ, co była w zestawie), oprócz tego restauracja miła, ładna, porcje wielkości niepowalających, miłe kelnerki, ale się nie nawsuwałam, więc Bogu mogłam dziękować za herbatę, która była nalana fest, po słowiańsku
Po jedzeniu polecieliśmy zwiedzać powozownię, która WYBITNIE mi do gustu przypadła, sanki, sanie, lektyki, karety, dyliżanse, powozy takie, siakie, bryczki z epoki Wiktoriańskiej, a tego tyle, że łeb mały
Kobiecina co pilnowała wejścia tam już też nas znała, ja czytałam, cóż to za karety, skąd, gdzie i co, się wdrożyłam w klimat, niektóre dryndopodobne pojazdy miały pikowane aksamitem siedzenia w środku, najlepsze zostawiłam do zwiedzenia na koniec do zwiedzania, powozownia przecudna, jak cały pałac
Po powozowni poczłapaliśmy do galerii obrazów, a tam dzieł pełno, obrazy takie, siakie, owakie, XIX-wieczne, imoresjonizm, baby w długich sukniach, surrealizm, abstrakcja, portrety, mitologia, historyczne, krajobrazy, robiłam każdemu fotkę (a nawet dwie, przejęłam aparatofunkiel), Malczewski, Mehoffer, mniej znani, bardziej znani, madonny, obrazy święte, upodobałam sobie takie jedno dzieło, którego nazwy zapomniałam (;—;), a tak, to cudownie, na końcu ,,Dziewica Orleańska" Matejki na całą ścianę, cudo, cudo i jeszcze raz cudo
Po galerii poszliśmy spojrzeć na gabinet londyński (odtworzony idealnie), korytarz portretów (najpiękniejsza kobita to była Anna Lamberg, któraś z wnuczek któregoś bliżej niezidentyfikowanego Raczyńskiego) i drzewo genealogiczne Raczyńskich (dziwnie dużo było Róż tam, po raz pierwszy widzę tyle swoich imienniczek), od cioci dostałam pocztówki i książkę, biografię Róży Raczyńskiej, brat medalion i kartki, mama wzięła przewodnik po Wielkopolsce, po czym, owiani sławą na całego, poszliśmy do ogrodów pałacowych
Ogrody miały być ponoć w stylu rokokowym (aczkolwiek było mi tam jak na rokoko za mało cwietów i wszystkiego, równo przycięte tuje to nie 100% styl tego okresu), tak, to ogrody przepiękne, łaziłam, czytałam książkę (wokół jednej z rzeźb zrobiłam z trzydzieści kursów pytkując dookoła), poszliśmy spojrzeć z mamą i bratem na trzy dęby, mamy cudne fotki, zdążyliśmy się tam zgubić (XDDDDDDDDDD), aż naszło późne południe
Przyszło do wracania, załadowaliśmy się do dryndy (już się zaczęły schodzić pary młode na sesje ślubne, więc dobry mieliśmy czas XDDDDDDDDDD) i pojechaliśmy w drugą stronę, brat jak stary cukrzyk ni to spał, ni to trybił, ja się z ciocią nazachwycać nie mogłam tym ceramicznym żyrandolem z któregoś z saloniku, wieczorem żeśmy dojechali, wniosek: Rogalin PRZEPIĘKNY, cudo, cudo i cudo, polecam zwiedzić :D
W czwartek, dziewiętnastego, z mamą uznałyśmy, że trzeba będzie zrobić mi generalny porządek i rumpel pumpel pod łóżkiem, same stanęłyśmy na wysokości zadania, materac raus, zmieniłam sobie pierzyny, mama odkurzała (akurat tam żadnych wiertaliotów i moli nie było, ale kurz się zawsze uzbiera), skrzynki z zabawkami z dzieciństwa aut na bok, do segregacji, fraki dla lalek do prania, bety dla nich też, zabawki i te graty do segregacji, i zrobiłyśmy taką niesłychaną rewolucję, że aż człowiek chce na ten ład i skład patrzeć XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
W piątek vel wczoraj przykolebała się ciocia, kupiła sernik na kawę, więc ukwakliśmy i całą familią delektowaliśmy się cudowną kawą, a dzisiaj powiem, że: rano brat przyczłapał, glocnął się na mnie, jak spałam, on nietomny, ja nietomna, żeśmy jak dwa pulpety spali (toć trzeba odrobić siedzenie do drugiej w nocy), po czym poszłam pomagać do kuchni mamie, przypadkowo zrobiła się III wojna światowa o to, że brat mi papcie zabrał (ja nic nie zrobię na tą bambaryłę ;-;), ja modziłam mięso i po przyrzekłam, że choćby się paliło i waliło, ja w takim towarzystwie gotować nie będę, zżarliśmy obiad, po czym tera będziemy się rychtowali po wyjazd po kurtkę przedimieninową dla mnie
Meldować, kto trzyma się na trzy z dwoma po tym wpisie, bo tak XDDDDDDDDDDDDDD
Paaa <3

Odpowiedz
7
Bananikaktus2018

Bananikaktus2018

@Kociakkociak9 woow, dziękuję 😊
*odbiera*

Odpowiedz
1
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Jak zwykle ciekawe przygody Cię spotykały – a jeszcze Twoim stylem pisane więcej duszy w sobie mają, haha :D

Jak ludzie straszą z egzaminami i maturą, to mi się niedobrze robi ;-; Po co komu tak gadać? Wszystko jest do zdania, a ja jestem tego dowodem, jeśli maturę mam już za sobą – więc nie martw się, Tobie też bez problemu na pewno się powiedzie ^_^

Ten pałac musiał być istotnie piękny, ah ♥

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (9)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

O materdejo
Wpisu nie było przez wnet dwa tygodnie
O NIE D:
Nie myślcie sobie tylko jeno, że przylazłam się pożegnać, bo za Boga Pana bym stąd nie odeszła, więęęc…
CZEEEEŚĆ HETAŚKI :DDDDDD
Witam znowu po nie normalnych zaległościach czasowych, dni zwiewają jak gonione Helmutami na wojnie (jakby nie mogły lecieć wolniej ;-;), toteż czeba będzie nadrobić gadaniem w miarę do szyku i sprawnie (postaram się, aczkolwiek pierun wie, jak wyjdzie XDDDDDDDDDDDDD)
Więc…
Pierwszego sierpnia, w tą jakże cudną, pochmurną niedzielę żeśmy z familią siedzieli pół dnia przed telewifunklem, oglądając wywiady z Powstańcami Warszawskimi i filmy o wojnie, poczłapaliśmy do kościoła (co to tam tajemniczo ciągnie zimnem od podłogi, pojąć nie mogę, czy tam są jakieś katakumby, czy piwnicy, czy piernik wie co), wdzialiśmy fraki, a msza sprawowana była za między innymi ofiary wojny i powstania
Drugiego sierpnia… Rany boskie… Co myśmy wtedy robili?
Nie wiem, nie wiem, nie pamiętam, skleroza wsteczna poprzeczna nawraca TwT
Trzeciego sierpnia stała się tragedia, gdyż ponieważ bo, niesłychanie inteligentnym sposobem usunęłam prawie gotową część Perły, wściekłam się, ale wnerwienie na samą siebie tak zmotywowało mnie do dalszego, pierdyliard razy szybszego wydukania jej na nowo (i cyk, Perła weszła? Weszła. Nigdy nie jest tak źle, co by nie mogło być gorzej XDDDDDDDDDDDDDDD)
Oprócz tego, powstała jakże cudowna, piękna nieskazitelnie, urodziwa i nadludzko wspaniała druga Marilyn Monroe, ikona lat 20. XXI wieku, cudeńko, że łeb mały, a we wszystko została wciągnięta Maja, więc temat jeszcze poważniejszy
Czwartego… co było czwartego?
ZNOWU NIE PAMIĘTAM, MAM BLIŻEJ NIEZIDENTYFIKOWANE ZANIKI PAMIĘCI TTWTT
Piątego wiem, że na 100% byłam z siebie dumna jak pierun, otóż zakasałam kieckę (a bardziej portki, kieckę zamieniłam na te portałki, co by wygodniej było), zakasałam rękawki, i poleciałam dukać dwa szpagaty i gimnastykę na wszystkie strony świata
Zadowolona z tego wyczynu byłam fest fest fest XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Szóstego była atrakcja niespotykana, otóż mama uznała, że wsiądziemy do autodryndy i udamy się krokiem bojowym defiladowym na starówkę po pierdoły różne różniste (mianowicie mulinę, nitki, zeszyty do budy, chleb, bakfajfy i inne nieprzewidziane rupiecie)
Rano miałam dylemat, czy do wspaniałej bluzeczki od pani Minikowej wziąć czarne portki czy dżinsowe, oficjalnie wzięłam czarne, polecieliśmy na przystanek, towarzystwo w autodryndzie takie średnie (ale że siedziałam tam, myśląc o rowerku Maryni, to mi to wielce jakoś nie mąciło radości), aż żeśmy dojechali
WYSIADKAAAA
Wysiedliśmy, mama się nazachwycać nie mogła cwietami na wystawie w cwietkarni, poczłapaliśmy na rynek, na ulicy równoległej do rynku znajduje się pewien sklep z guzikami, nitkami, mulinami, materiałami, apaszkami, kapelindrami i czasem nawet ładnymi ubraniami, więc wdepliśmy do środka
Mama robiła rekonesans w nitkach, ja przyuważyłam cudowne kapelindr, więc zajęłam się przymiarkami
Przymierzam taki, siaki, bordowy, filcowy, z paskiem, bez paska, paczam w lustro z lewej, z prawej, gdy nagle…
JA CIĘ KRĘCĘ
XIX-WIECZNY KAPELUTEK
Otóż na oczęta mnie piękne ujrzałam przepiękny, przecudowny, wspaniały, śliczny, idealny, w kolorach piaskowo-beżowych, z wielką różą na przodzie i piórkami naokoło kapelusz jak z dawnych epok wzięty, więc potraktowałam to jako objawienie
Przymierzałam to, kukałam w lustro pierdyliard razy, aż się mama bobami i innymi beretami zainteresowała, aż przymierzałyśmy obie, przy czym zdążyłam zapytać wszystkich wokół, jakże wyjrzę w tym przecudownym nakryciu glacy
Gdyby ten kapelinder nie miał kosmicznej ceny, wzięłabym go na 10000%, pomijając opinie kołowrotnej kobieciny w kasie (niby jestem ,,za młoda na takie kapelusze" i za oryginalny jest dla wszystkich, jak kurka mam urodę prosto pod tego typu cylindry, wyglądałam cudownie, więc wylazłam niepocieszona sprawą)
Po tym sklepie poczłapaliśmy nakupować zeszytów i pierdół do budy (od której miałam odruch wymiotny), po czym powróciliśmy w chwale do chałupy :D
Siódmego nadeszła niesłychanie wyczekiwana i piękna chwila udana się na geburtstag Dżulietty (które przekładane były z czasów sprzed zakończenia roku szkolnego, na późny czerwiec, na początek lipca, na środek lipca i na sierpień, dobrze, że nie na grudzień) + na dobrą sprawę rozpogodziło się, pięknie, ciepło, słońce, z radości wyleciałam w koszuli nocnej i w papliotach do ogrodu, co by jakieś dzikie tańce odprawiać w trawie (trzeba się nacieszyć życiem, choćby ceną zdziwienia sąsiadów, co za płotem wszystko widzieli XDDDDDDDDDDDDDDD)
Jak już nadeszło popołudnie, zapanował chwilowy rejwach, ja wahałam się, czy wdziać kieckę i bluzkę pani Minikowej (oświeciło mnie, że to nie gala Oscarowa, więc ciało wstawiłam w czarny frak, białe portki, baleriny (diabeł mnie z nimi podkusił, one są do siedzenia, nie do latania po krzokach ;—;) i chciałam wziąć czarny kapelusz, gdyby nie to, że mama uznała, że w upał dostanę udaru w filcowej bobie, więc zacyganiłam mój śliczny kapelutek z satynową wstążką) i ten cylinder
Człapaliśmy na pieszo, dotarliśmy W MIARĘ na czas (podziwiając zachodzące słońce i widoki cudne), ledwo przeszliśmy na posesję, pies Mona Lisy wyleciał na przywitanie (alarmując przy tym pół świata), aż nadszedł moment wchodzenia przez drzwi
Mama wlazła do połowy, ja się zamotałam w hinduskie szmaty, co wisiały przy karniszu odrzwiowym (po jakiego piernika oni wieszają jakieś arabskie koce na wejściu?? ;-;), wcześniej przydzwoniłam glacą w odstraszacz duchów, pies szczeka, Mona Lisa stoi jak piernik w polu, Dżulietta pędzi z daleka… (XDDDDDDDDDD)
Przypędziła, okazało się, że ona sama się omotała w jakieś koce jak z Imperium Osmańskiego, mama przytachała w prezencie dla niej śliczną, ręcznie malowaną skrzyneczkę (co sama w nocy kleciła jeszcze, towarzyszyłam jej, zawijając papiloty i oglądając film o Marii Antoninie), aż żeśmy ukwakli do stołu, klepiąc o wszystkim, o czym się dało, i byłoby wszystko dobrze, gdyby nie to, że znowu spotkałam się z niejadalnymi rzeczami do jedzenia (grzecznościowo wzięłam kawałek babki, co była autorstwa samej Dżulietty, i smakowała teoretycznie dobrze, ale była tak nienormalnie sucha, że wypiłam niepijalną wodę z jakimiś ziołami, bo bym tam umarła)
Po kawie, przy której jadłam tą nieszczesną babkę, z Szymonem uznaliśmy, że polecimy do ogrodu
Więc zgarnęliśmy wiertaliot styropianowy, ja kapelusz, brat pypegi na nogi, i tyle nas widzieli
80% wizyty siedzieliśmy na dworze, żeśmy puszczali tego wiertaliota, ja pulpetowałam kota (Kropek był kochany, milusi, słodziusi, Kiler siedział pod krzokiem jak Homolek ;-;) i psa przy okazji, się bawiliśmy w berka, chowanego, skakanego, fikanie, piłkę i wszystko co szło (nie, człowiek na takie zabawy nigdy nie jest za stary, ja z Szymonem czy mamy po osiem lat, czy naście, to tak samo ganiamy po dworze, jak mapety sto lat temu, jak dwieście i jak trzysta)
Wiertaliot przypadek wleciał na warsztat stolarski, więc go ściągaliśmy, brat dwa razy fochował i się odfochował, wlazł w bardzo nieciekawą rzecz, ja tak goniłam Mona Lisę, że wleciałam dziobem w wielachną muszlę, która dyndała na końcu odstraszacza duchów, pogubiłam pypegi, biegając na lewo i prawo, po czym, jak zapadły ciemności i ćmota letnia, to się zachwycałam lampionami, do mieli postawione niedaleko domu
Biegaliśmy, żeśmy byli świadkami faktu, gdzie na posesję wleciało chude, długie, ciemne, przypominające kota coś, aż nas Dżulietta na cały regulator wołała do chałupy
Wróciliśmy, więc kobiecina uznała, że czas klecić pizzę
Stawiliśmy się w kuchni, ja przerażona sytuacją (co jak co, ale KOMPLETNIE nie umiem gotować), ale uznałam, że będę jak Scarlett, i się nie poddam tak łatwo
Rozwałkowałam porządnie to ciasto, polałam sosem, chłopakom dałam ser do tarcia (tak tarli, że mało sobie palców nie pocięli), posypałam tego placka, dałam salami, zadbałam o estetyczność i urodziwość tej pizzy, i do piernika
Żeby się nie pofajczyć, to dałam w spadku Szymonowi tą tacę, żeby sama szukać rękawiczek, ale jakże mądry Szymon tak trzymał tą tackę, że ten placek wnet zjechał mu w bambosze, na podłogę (macie, dajcie dwóm niegramotom w kuchni do trzymania ciasto na pizzę, na pewno zachowa się w całości)
Wstawiliśmy, jak pizza się piekła, polecieliśmy na górę, graliśmy w Chińczyka, gadaliśmy o wszystkim, o czym się dało, nawijałam nawet o ,,Przeminęło z wiadrem", aż nas zawołali na dół
Poszliśmy, skonsumowaliśmy, pizza bardzo dobra, bardzo dobra, w trójkę wrąbaliśmy połowę porcji (Dżulietta chciała chyba zachomikować ten placek, ale że myśmy byli głodni, to wcięliśmy całość, reszta nie chciała), poczłapaliśmy na górę, siedzieliśmy znowu sto lat, gadając o wszystkim, gdy nagle…
ROZALINDA, SZYMON I FRANKENSZTAJN, NA DÓÓÓŁ
Teoretycznie się zbieraliśmy, jak zobaczyłam godzinę, to mi mowę odjęło (przyszliśmy w popołudnie, a była godzina dwadzieścia po północy TwT), ale że Dżulietta uznała, że nas odprowadzą, to wyszliśmy razem
Jak wyszliśmy z domu (my na piechotkę), to mało nie zleciałam z wrażenia ze schodów, których nie widziałam
Tam było CZARNO, ale CZARNO i jeszcze raz CZARNO, bezgraniczna czerń, że ja nie widziałam, co obok mnie stoi, lampiony, co się paliły, to nie dały nic prócz dekoracji, gdy nagle…
Mario, mąż Dżulietty, wytachał prawdziwy kask górniczy z latarką, co świeciła na dobre metry, założył na glacę, ja wzięłam latarkę z telefunkla (ale że to było światło ciepłe, ćmy mnie ataktowały, więc się przeraziłam i wyłączyłam), i całą ferajną wyszliśmy
Szliśmy, wyglądając i brzmiąc jak banda Cyganów, wyobraźcie sobie pustą, CZARNĄ drogę, po czym oślepiające białe światło latarki górniczej, siedem osób, dwa, białe jak śnieg koty i psa w eskorcie, tarabaniących się środkiem pola
Efekt: BANDA RUMUNÓW XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Kilka godzin wstecz dziwiłam się Szymonowi, że on się boi ciemności, po czym po raz pierwszy w życiu zrozumiałam to tak dobrze, że aż za dobrze
Ewenementem było to, że ciemności wywołały na mnie strach i obawę, więc taka ekipa to było zbawienie
Szliśmy w tych ciemnościach, z latarką, Kora latała wokół nas, oczy jej się świeciły, że zawału szło dostać, koty z animuszem kroczyły po obu stronach, ja trzymałam się fraka Mona Lisy (ale że on kanykenberg, to mało nie padłam o niego), pod światłem tych latarek widać było, ile kurzu jest w powietrzu + ćmy, świetliki i wszystkie drobne, latające, nocne pierdoły
Odprowadzili nas do najbliższej latarni, gdzie było jasno, więc po pożegnaniu Dżulietta zrobiła zwrót w tył, a my maszerowaliśmy dalej
Piernik chciał, że latarnie były od siebie oddalone, więc pomiędzy jedną a drugą, to była egipska czerń
Szliśmy w ciemnościach, bez latarek i światła, w ciszy, gdy nagle pojawiły się jakieś dźwięki szarpania się psów
Na którejś z posesji gryzły się psy, to się niosło, ciemno, głucho, tam te kejtry warczały, brat się bał, ja szłam jak na morderstwo (przyznaję się: takich ciemności jak istnieję nie widziałam), aż szczęśliwie doszliśmy do oświetlonych dróg, gdzie powróciliśmy do domu o godzinie pierwszej w nocy
Iiii na skonsumowanie dnia poszliśmy po kakałko i oglądać film :D
Dziewiątego, w poniedziałek…
ZNOWU NIE PAMIĘTAM ;-;
We wtorek, dziesiątego, Blask cudem trafił na główną, więc cieszyłam się jak piernik, w środę zostałam obudzona przez mamę, która to klepała mi, że teściowa Dżulietty zapukała do ich chałupy o pół do szóstej nad ranem, bo chciała o ogórkach pogadać (ciężki przypadek, dla mnie to jest noc, jak ja nad czwartą rano albo trzecią w nocy kończę czytać książki), w czwartek vel wczoraj byliśmy w piekarni kupić ciastka (niejakie ptysie) + oszalał internet i budowałam z bratem chałupę dla ludzików z Playmobil (powiem tak: teraz doceniłam, ile jako dzieciok miałam kołderek, pierdół dla lalek i zabawek, bo domek umeblowałam tak, że były tam nawet koronkowe bety, malowany, maleńki parawan i nocnik dla lalek)
Dzisiaj nie będę się rozwodzić nad tą dobą, więc w skrócie: upał był, sierpniowa, prawdziwa pogoda, poczłapaliśmy do sklepu i po ciacha, jak wróciłam, miałam nogi, jakbym z wojny wróciła, kleciliśmy z familią pizzę według przepisu Dżulietty, rozpętała się trzecia wojna przez to, przyjechała ciocia, z którą nagadać się nie mogłam o Bette Davis, po czym ukwakłam do tego wpisu XDDDDDDDDDDDD
Kto dotrwał, meldować, Oscara dostanie, kto umarł w trakcie studiowania tego wszystkiego, to niech biedak ożyje, a kto się nie podjął, też pisać, bo czemu nie XDDDDDDDDDDDDDDD
Miłego dniaaaa 💕

Odpowiedz
8
Kociakkociak9

Kociakkociak9

•  AUTOR

@Rzabcia
*daje kolejnego Oscara*
Ty jesteś silny człek kobiecino XDDDDDDDDDDDDD

Odpowiedz
1
Rzabcia

Rzabcia

@Kociakkociak9 dziękiii :DDD

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (4)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
LUDZIE
JAK TO SIĘ STAŁO
JAK TO SIĘ STAŁO, JAKIM CUDEM
BLASK JEST NA GŁÓWNEJ <333333333333333333333333333333333
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA <333333333333333333333333333333333333333333333333

Odpowiedz
10
temalia.

temalia.

@Kociakkociak9 NO WIDZISZ
ZASŁUŻONE <333333333

Odpowiedz
1
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Gratulacje! ♥

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (5)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

Kolejne pierdołowate pytanie techniczne, kierowane tym razem do wszystkich Hetaśków: chcielibyście nową serię po ukończeniu Perły? (ja muszę przystopować z tym spamem wpisów, za dużo ich ostatnio ;—;)

Odpowiedz
8
Bananikaktus2018

Bananikaktus2018

@Kociakkociak9 Oke XDDDD

Odpowiedz
1
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Pewnie, czemu nie :D
Ja i tak muszę jeszcze za jakiś czas nadrobić "Różową kamienicę", bo mam ją cały czas na liście do przeczytania, haha x'D

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (9)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

Przepraszam za to, że zawracam głowę, ale muszę się wyżalić.
Prawie gotowa część Perły została usunięta przez moją głupotę, kliknęłam, by usunąć szkic, była prawie gotowa, a ja głupia ją usunęłam.
Jeszcze raz wybaczcie za zawracanie glacy, ale wściekłam się.

Odpowiedz
9
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Woah, to szybko to ogarnęłaś – gratuluję! ♥

Odpowiedz
1
temalia.

temalia.

@Kociakkociak9 o szlag, współczuję bardzo 🥺💔

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (8)