Patryk

Kociakkociak9

Patryk

Kociakkociak9

imię: ℝ𝕠́𝕫̇𝕒

miasto: 𝔻𝕒𝕨𝕟𝕒 𝕖𝕡𝕠𝕜a

www: youtube.com

o mnie: przeczytaj

1360

O mnie

❝Brak perfekcji jest piękny, szaleństwo jest geniuszem i lepiej być absolutnie niedorzecznym niż absolutnie nudnym.❞

Ludzie często gęsto biorą oryginalność za coś dziwacznego. Oryginalność i odmienność, wręcz niedorzeczność, szczególnie w sztuce, guście oraz geniuszu... Czytaj dalej

Ostatni wpis

Kociakkociak9

Kociakkociak9

Wpadam wraz z wakacyjnym powiewem nadmorskiego wiatru, bowiem wywiało mnie nad morze... Czytaj dalej
Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury, jesteś gościem :)

*Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×

Zaloguj się, aby dodać nowy wpis.

Wpisy autora: Wróć do wszystkich wpisów
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

MATKO JEDYNIĄCA
NIEAKTYWNOŚĆ WE WPISACH POLECIAŁA DO ZERA
MATKO DROGA
Przepraszam, że mnie tyle tu nie było, ale działo się o dużo za dużo ;-;
Mówcie, cóż u Was, jak się świat kręci, czy w lewo, czy w prawo i pozwólcie mi się rozwinąć do referatu o niebagatelnej długości (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD)
Z góry mówię – będę klepać to, co mi zapadło w pamięć z ostatniego czasu, więęęc…
Dwudziestego czwartego października, na niejakiej matmie Cygan (z czego pamiętam) błysnęła yNtElIGeNcJą, podsuwając mi po frak na lekcji kartkę z hasłem ni mniej, ni więcej, a ,,No i kto tu się zakochał?" (więc dostała puk puk zeszycikiem po główce), dwudziestego szóstego października okazało się, iż anglistkę diabeł ogonem nakrył, wcięło kobiecinę (jak się potem okazało, to napadła ją niesłychana choroba pospolitusa upierdusa, w jej kategorii bardzo powszechna), na angielski więc wlepili nam informatykę z Bułą Mamułą, co to Majkelyna wypatrzyła mnie zaginioną między kompufunklami, zawołała, usadziła na miejsce vis a vis Szymona (Cygan kazała powiedzieć Niemcowi, żeby Niemiec powiedziała Wiktoryjce, żeby Wiktoryja powiedziała Hermenegildzie Marii, żeby Hermenegilda Maria vel Helka powiedziała Majkelynie, żeby Michalina przekazała mi, że się pięknie szczerzę, bambaryła jedna, narysowałam jej trupa na kiju w zeszycie za to XDDDDDDDDDDDDD), czego koniec końców całego przeklętego Excela (którego myśmy mieli modzić) obliczała mi mistrzowsko Helka, a ja jej robiłam prezentację o Piłsudskim, na początku myśląc, iż mamy robić prezentację o gwiazdorze na święta (Buła Mamułą rzucił tekstem ,,Grupa pierwsza będzie robić zadanie o takim panu z wąsami", to byłam święcie przekonana, że to Wajnachcman TwT)
Dwudziestego siódemego aka którąś tam setną środę przytuptałam do szkoły na odwołaną plastykę, co to powinna być notabene biologią z babą w kocu, ale była polskim, bo babę od plastyki zdmuchnął za góry, za lasy wicher wiater (XDDDDDDDD), przy czym, jeśli mnie pamięć nie omyla, polonistka w tej paskudnej ciemnicy plastycznej zestawiła te magiczne stoły z durną belką pod spodem, co to się wszyscy w nogi zawsze dukną, poustawiała centralnie na stół milion pięćset sto dziewięćset świeczek różnych rozmaitych (a to w ramach Wszystkich Świętych), aksamitny, zielony obrus (dokopałam się z Cyganem w gadce podczas leżenia na ławkach w korytarzu, że aby na pewno to jest prześcieradło, które ksiądz miał na biurku jak nas sto lat temu religii uczył, sprawa niesłychana), za to trybiących zapałek brak, więc polonistka wysłała Antoninę wraz z niejaką Olką pod pachy, co by wyszukała babę w kocu i pożyczyła od baby w kocu palnik na do podpalenia tych świeczek (XDDDDDDDDDDDDDDD), przyszło do czytania z podziałem na role, ja miałam tekst w telefunklu od Kamili, która miała tekst od Majkelyny z książki, więc wszystko byłoby do szyku, gdyby nie to, że polonistka wstawiła obok mnie Szymona z tytułu, iż ,,był niegrzeczny" (Cygan dostała ataku śmiechu wstecznego poprzecznego), a Filipkowi kazała trzymać całe dwie godziny krzyż i nim machać niczym ksiądz przy podniesieniu (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), więc Filipek odpokutował swoje wszystkie grzechy na tych dwóch polskich
Dwudziestego ósmego Dżulietta spanikowana obudziła mnie dzwonkiem, otóż odwołali nam fizykę (bo fizyczka zaginęła w akcji), Dżulietta wydzwaniała do wszystkich świętych, Cygan przydreptała do szkoły w paskudnym, straszydłowatym gorsecie korekcyjnym (efekt: wyglądała niczym w jakimś niezidentyfikowanym, wielachnym pancerzu, przez który miała biust pod pachami i się nie mogła poruszać oprócz łażenia krokiem posuwistym)
A Cygan nie zrobiła nic innego, jak się wpierniczyła na niego w środku dnia, zdjęła ten chochołowaty gorset i tachała ten pancerz przez kolejne pół dnia ze sobą, zawędrowała z nim na ostatnią godzinę matematykę (radziłam jej za okno rzucić ten gorset albo oddelegować za góry, za lasy, jak się okazuje, to zbyt cenna rzecz, ażeby ciskać nią przez okno w prezencie dla kruków na podwórku XDDDDDDDDDDDDDD), a na matematyce u matematyka zaliczyła wpadkę, kładąc to straszydło plastikowe pod ławkę, pod witki
Otóż podałam kochanej Martynce karteczkę z tytułem ,,Tomek jest zezowaty", po czym przypadkowo duknęła z całej epy tym pancerzem do przodu, bo zapomniała, że on leży pod ławką, i się zaczęła rechotać, a ten pancerz, kopnięty, poleciał centralnie matematykowi pod nogi (Kristofer nie zdążył zainterweniować, Cygan wyleciała z ławki niczym jaskółka, wystartowała pod nogi matematyka, zabrała ten pancerz i zwiała, kłaniając się w pas XDDDDDDDDDDDD)
Dwudziestego dziewiątego października, z czego pamiętam, Mona Lisa zapadł na dziwaczne schorzenie wtórne powtórne po magicznych elikskirach Dżulietty (nie dziwię się chłopinie), to nie przydreptał do budy, a ja się wiele nie namyślałam
Poleciałam na polskim siedzieć na miejsce Mona Lisy do stolika Hermenegildy Marii obok Filipka, Filipek WYBITNIE lubi obok mnie siedzieć, a ja i na siedzenie z Filipkiem nie narzekam, to wysmarował swoje autorskie rysunki w zeszycie (dzieło sztuki dziejów świata, mówię Wam) apropo tematu od polonistki (tylko Bóg wie skąd polonistka miała minę nietęgą, jak te cudowne szkice zobaczyła, kobiecinie się na oczy rzuciło, że nie rozpoznaje dzieł, które mają powodzenie takie same jak Filipek ;—;)
Trzydziestego zaczęła się latanina na prawo i lewo po cmentarzach, człapanie góra-dół 4732837772 między grobami (na które akurat nie narzekam, łazikować w ciemnościach egipskich uwielbiam), ja tańcowałam do tego pamiętnego trzydziestego walca do ruskiej kolędy z ruską, futrzaną capką na glacy, świętej pamięci dziadkowi Robinowi cwiety z grobu porwało (Bogu chwała, że stara wiązanka, nie nowa), trzydziestego pierwszego człapanie tu, tam, spowrotem, ustawianie wiązanek, zniczy, tamto, siamto i owamto, rejwach na sto dwa, wywiało nas za góry, za lasy, tam, gdzież to leży babka od strony babci vel matki taty i resza ś.p familii (a konkretnie cmentarz to ten, którego aleje podczas lania deszczu aż toną w berbelusze i błocie, błoto z Nowej Zelandii z ,,Fortepianu" na pseudo ulicach to nic przy tym cmentarzu), pierwszego żeśmy skakali po grobach (aż polecieliśmy do ciotki Teresy, co ś.p wujek od Tereski leży niedaleko niezidentyfikowanego, przypominającego kaplicę budynku, co to do niego zajrzałam, myśląc, że to śliczna kapliczka, patrzę przez szparę w drzwiach, a tam stary zydel, farba, kubeł, miotła i mokre gacie na sznurku, na tym koniec ;—;), oblataliśmy wszystkich świętych = akcja obchodu po cmentarzach ukończyła się sukcesywnie :D
Trzeciego listopada katechetka uznała, iż potupta z nami na religii na cmentarz niedaleko szkoły, cóż było sensacją i atrakcją ponad miarę, mieliśmy wdziać fraki, ja z Cyganem w pierwszą parę prowadziłam całą eskapadę (Cygan omotana w kurtkę brata, frędzlaty szalik babki, w przydużych portkach, białych pepegach-tyrolkach i w czerwonej sukni matki, ja w modelowej, pudrowej miniówce, furze, lokach i lakierowanych glanach, wyglądaliśmy wszyscy jak banda Rumunów), jak doszliśmy ma cmentarz około dwudziestu sekund zajęła modlitwa, póki kobiecinka od religii nie dała nakazu spacerowania sobie w spokoju
POOOOOLECIELI CHŁOPAKI JEDEN ZA DRUGIM POD PRZEWODNICTWEM TOMASZA
Ja na początku szłam z Cyganem z nogi na nogę między nagrobkami, patrząc kto i jakie ma wiązanki (ładne cwiety mieli niektórzy, ozdoby piękne), ale że Cygan to stara baba, to usiadła za czyiś grób jak babarycha i siedziała na ziemi, więc dołączyłam do chłopaków oceniających nazwiska (to jest: Tomek świecił oczyma piękni niesłychanie do mnie i Cygana, ja stałam w tle błyszcząc wyglądem niczym gwiazda hollywoodzka), aż znalazłam sobie pracę konkretną i przydatną
Otóż grabiłam grabkami liście z Olgą i Cyganem pod pachy z głównych alei, wniosek: każde ręce do pracy dobre XDDDDDDDDDDDD
Czwartego baba w kocu zmontowała sprawdzian z chemii, na którym siedziałam obok Kamili (która dostała dychawki pospolitej niesłychanej, kiedy zobaczyła schemat do wyrysowania, biedula nad tym mało nie zasłabła, więc jej po kryjomu pomagałam przez toboł na ławce) i Filipek miał urodziny, więc wszystkim dał po jednym cukierku, za to Cyganowi i mi dał całą garść słodyczy, bo uznał, że ma ich nadprogramowo wiele, więc nam wcisnął jako jego ulubienicom, i git XDDDDDDDDD
Piątego stał się rumpel pumpel na pół szkoły, to jest szanowna, sześćdziesięcioletnia pani Wiśniewska ucząca wf chłopaków z naszej połowy klasy i z połowy klasy C leciała z opaską w ręku sprintem za Szymonem, wydając z siebie agresywne okrzyki indiańskie, że Szymon ma zawracać (gdyż ponieważ dziek Szymonowi do budy weszła moda na wychechłane grzywki do wysokości brody na jedno oko, a chłopak chyba protestował co do zamiaru założenia opaski, więc go Hobbit gonił) XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
ÓSMEGO NASTAŁ CUD NAD WISŁĄ
Otóż ósmy listopada to dzień magiczny, gdyż głupia, niewyuczalna ja dostałam piątkę z matematyki (świat się wali, dosłownie, świat wariuje), chciałam odmawiać matematykowi stania wyróżniona przy tablicy, mówiąc, że jestem przekonana, że to błąd, ale jak się okazuje – prawda, być może cud, gratulowali mi wszyscy, jakbym wychodziła za mąż za bynajmniej milioniera
WSZYSTKO SIĘ MOŻE ZDARZYĆ XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Dziewiątego przestawiałam z Cyganem dzbanki z okna na wychowawczej, otóż zgłosiłam się w ramach rejwachu klasowego na ochotniczkę do porządkowania sali, razem z Cyganem jeździłyśmy z miotłą od kąta do kąta (notabene lola była osobno i zmiotadełko też), obrywałyśmy listki ze starych krzoków na parapecie, ustawiałyśmy dzbanki i matrioszki na oknach, reszta lotała, tłukąc się na farby i sztuczne liście (;-;)
Dziesiątego nastała data niesłychana, otóż obchody dnia niepodległości w szkole
Przyleciałam prawie spóźniona, w rozwianych lokach i koronkowym fraku na plastykę, Cygan na mnie czatowała spanikowana przy drzwiach (bo mi bambaryła wcisnęła do szafki swoje klamoty na plastykę, przyszło co do czego, była ode mnie babarycha zależna XDDDDDDDDDDDDD), z czego właśnie Cygan zapomniała o fraku apelowym, się zdenerwowała, popędziła po kaftan na wf, na okrutną koszulę w groszki po matce założyła przymały frak do ćwiczeń, poczłapałyśmy po cztery schody na trzecie piętro do tej nieszczęsnej ciemnicy plastycznej (czytaj. Ja skałam po schodach przez moje długie nogi, Cygan ma krótsze witki, to jak mały, agresywny Hobbit starała się zzipana dorównać mi XDDDDDDDDDDDDDD), doleciałam w trakcie sprawdzania obecności (w ogólnym rejwachu baba od plastyki nie dostrzegła, iż wleciałam wtedy, kiedy Orzechowska Partycja niejaka karowała się drzwiami z rulonem papieru, a sama ona dziób pruła na Habe za to, iż biedak nie dosłyszał, że go woła, więc ciiii), rozstawiłam się na stole vis a vis Majkelyny (która miała per arm, na żakiecik wklejoną rozetę biało-czerwoną, animusz biedaczka straciła wtedy, kiedy okazało się, iż zabrakło jej ryżu do wypełnienia czegoś z instalacji), miałam już urychtowany projekt cały i zaczętą połowę pracy, Cygan dziubała się niepocieszona knypkami, bo kazałam jej siedzieć, oddychać, nic nie dotykać i śmiać się do Tomasza (nic nie zrobię, że Bóg mi dał na tyle szczupłe ręce, że wszystkie precyzyjne sprawy wymagające smukłych dłoni należą do mojego fachu, trzymałam igłę, nadziewając na nią mikronitkę i przewiązując do głównej części instalacji ptaszki z papieru ;—;), się kobiecina od plastyki nie mogła nazachwycać nad moim projektem (bo reszta nie trybiła akcji i niewytłumaczonego tematu, nie po to mam mamę po szkole sztuk pięknych, żebym siedziała i beret w kącie kręciła), po czym tupnęliśmy na polski
Na polskim wszyscy się ucieszyli, otóż wypadło, że jedenaście po jedenastej mieliśmy hymn śpiewać całą szkołą, wszyscy dumnie siedzieli, Cygan świeciła bardzo szykownym frakiem od wf, ja świeciłam moimi złotomiedzianymi lokami, siedząc w słońcu, polonistka uznała, że będzie czytać nam dla zajęcia ,,Chłopca w pasiastej piżamie", Ance nakazała ustawić budzik na dziesięć po jedenastej, aż nagle, ni z tego, ni z owego…
PROSZĘ PANI, MY JUŻ POWINNIŚMY WSTAĆ, ZARAZ JEDENAŚCIE PO JEST, BO ZAŚPIMY
Wstali wszyscy, kazali nam otworzyć drzwi (a myśmy mieli lekcje na całym holu z jedną, inną klasą, plus w tym, że niedaleko była sala od muzyki z pianinem, co zawsze na nim grała kobiecina ucząca muzyki), aż przyszło do śpiewania
Hermenegilda Maria władowała się w próg obok polonistki, w połowie hymnu stanęliśmy, bo pojąć nie mogli, że śpiewamy całość, gdyby nie klasa vis a vis to byłby zastój w śpiewie (XDDDDDDDD), z czego tamci śpiewali sprintem, lecąc, za przeproszeniem, jak koń przez pole, myśmy nastrojowo i wolno wyśpiewywali, aż na koniec brawa biliśmy sobie
To było tak fajne doświadczenie, że aż się śmiać zaczęłam, jak ja kocham śpiewać hymn w szkole TTwTT
Jedenastego vel wczoraj były cudowne obchody właśnie święta niepodległości, a dzisiaj, mówiąc w skrócie: śnił mi się Tomasz, przy śniadaniu siedziałam w Srebrnym Pokoju niepocieszona, bręcąc oburzona na propagandowe pierdoły lecące w telewizji, atrakcja nastała niesłychana, otóż jazda autodryndą do Rzana, ja wypacykowałam dziób czerwoną szminką (adekwatną do góralskiej bluzeczki od pani Minikowej), to żem wyglądała jak Rosjanka, bratu przy wyjściu witki spuchły, że nie mógł butków wdziać (XDDDDDDDDD), do autodryndy weszłam z zawrotami głowy, bo mi się w glacy kręci zaraz, jak do autobusu wchodzę (przez to, że się podłoga buja, ja zaraz padam jak długa od zawirowania obrazu), nadarzyło się nam wolne miejsce (mama przycupnęła za nami, brata władowałam obok siebie), towarzystwo było jak z domu wariatów, z męskiej eskapady było pełno młodej kawalerki (nawiedzonej jakiejś i za starej na mnie, lat szesnaście, wolę równolatków), siedziałam tam jak za skazanie u Hitlera, patrząc na wszystkich wzrokiem Scarlett na przyjęciu u Melanii, w jednej czwartej drogi nade mną stanął jakiś dziadyga sakramencki, co stał, gapił się na mnie całą drogę jak sroka w malowany bęben (rany boskie, głupio było mi wyjąć lusterko, żeby rumotu nie robić, ale nie wyglądałam źle, bo się potem w lustrach w Rzanie przeglądałam), wyjęłam kartkę z datami na karkówkę z historii – lampił się gorzej niż chłopaki na mnie na chemii (;—;), po czym przyszło do wysiadki, to bambaryła jeden zwiał po tym, jak mama stanęła na szpilkach (mając metr wnet dziewięćdziesiąt, a ten dziad to Hobbit był jakiś) i na niego spojrzała, w Rzanie zrobiliśmy rekonesans w dekoracjach na święta, Frankensztajn wlazł w dmuchanego gwiazdora (XDDDDDDDDDD), aż żeśmy powrócili w chwale
Mówcie cóż u Was, chwalcie się, czy żeście umrali w trakcie czytania, czy doczytali, kto przeczytał dostanie nagrodę Nobla z dziedziny chemiczno-fizycznej (XDDDDDDDDDD), ja będę zwijać ogródek
Paaaa Hetaśki, życzę wszystkim miłego wieczoru ❤️

Odpowiedz
11
Kociakkociak9

Kociakkociak9

•  AUTOR

@Rzabcia
NO BA, HOBBITY, A JAKŻE BY INACZEJ XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
*wręcza nagrodę Skłodowskiej*
OOOOOOOOOOOOOOO
Hetaśki to Hetaśki, zaczęłam używać tego hasła sto lat temu i trwa dalej XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
<3

Odpowiedz
1
Rzabcia

Rzabcia

@Kociakkociak9 ja wiem, pamiętam, i się cieszę, że Hetaśki powróciły XDDD

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (4)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

O MATERDEJO
AKTYWNOŚĆ TRUPEM TUTAJ PADŁA, MATKO NAJDROŻSZA
AŻ MI BAMBOSZE Z NÓG SPADŁY OD TAK DŁUGIEJ PRZERWY MIĘDZY WPISAMI
Wybaczcie, budy było o dużo za dużo TwT
Opowiadajcie, cóż u Was się dzieje, jak się świat kręci, kto, co, gdzie i kiedy, a ja się zabieram za pleprotaninę po sto lat, więęęc…
Piątego października nastał wyczekiwany, niesłychany doprawdy dzień, otóż wycieczka do skansenu. Mówiąc mocno skrótem, ujmując wszystkie pierdoły mniejsze i większe: poszłam tam ubrana niczym gwiazda hollywoodzka, lśniąc moim futrem na prawo i lewo (XDDDDDDDDD), przed wyjazdem wywaliłam Szymonowi vel Idiocie (który, jak się okazuje, idiotą nie jest wcale) język, Księżniczka miał na glacy firmowy berecik, mama obróciła wokół szkoły sześćdziesiąt razy i przytachała mi jeszcze ciastka, w dryndokarze Cygan spała jak stary cukrzyk (lat naście, dziewoja na wydaniu, a śpi, jakby ją kadzidłem Dżulietty potraktowali, też mi coś), nie ruszyliśmy jeszcze, ja porobiłam wszystkim naokoło pierdyliard zdjęć (łącznie z babą od doradztwa i fizyczką, co z nami jechały, się kobieciny zapakowały obok nas i siedziały jak droga długa i rozczłapana), oblukałam co i jak, dotarliśmy do tej nieszczęsnej względem pogody wiochy, chłopaki wynaleźli huśtawkę pamiętającą czasy portek Napoleona, bujali Filipka, Filipek kupił w sklepiku dzidy, jak bujnęli wszyscy na raz, tak tylko zostało moje zdjęcie robione Filipkowi pięć sekund przed wypadkiem tragicznym (otóż Filipek dupskiem wyrył dziurę w ziemi), przy warsztatach usadzili mnie do chłopaków, po prawej chłopaki, po lewej dziewoje (rzecz jasna, wkarowali mnie CENTRALNIE vis a vis Szymona Idioty), Cyganowi wróżyła baba z wosku, że wyjdzie dobrze za mąż (póki co szczerzy się do Tomasza niejakiego, Tomek to żabka, do ramienia jej sięga, kobiecina ma średnie powodzenie), Niemcowi, że ją zje rekin (XDDDDDDDDDD), jako chłopa wzięli maleńkiego, chudziuteńkiego Marcela takiego (raptem Marcel chłop jak waligóra, metr czterdzieści, gabarytów Frankensztajna vel brata), mi kazali modzić glinę, ja tam mało nie zemdlałam (panicznie się jej brzydząc), ale przez tą niefortunną babaraję pogodziłam się z Szymonem Idiotą (SENSACJA, PÓŁ SZKOŁY NAGLE O TYM WIEDZIAŁO NASTĘPNEGO DNIA), już mu jęzora nie wywalałam, Mona Lisa zgubił capkę z głowy, to mu przytachałam, kupiłam cudnego aniołka, ozdóbkę, koślawo ukwakłam na koślawą ławkę bez jednej nogi (skutek: Różyczka, gdyby nie szybkość ruchów, to wylądowałaby w krzokach na ziemi w tym futrze), kazali nam pleść haft dla zająca ozdobnego, maleńki Habe wywalił ławkę (,,Oliwier, czy tobie Bóg rozum odebrał?", tekst autorstwa Księżniczki, z Habe pół dnia mieli ubaw), to zbierałam ją z podłogi z chłopakami na spółkę, Habe połamał zającowi uszy, dukał igłą piąte przez dziesiąte, Szymon Idiota udzielał Marcelowi i mi lekcji haftowania (czynność trybiłam na początku dycht licho, później sprawę pojęłam, jak owacje i oklaski dostałam od towarzystwa), błysnął inteligencją w kwestii haftu, fotek dziesięć tysięcy, zapakowaliśmy się nad zalew, jadąc w drogę raus, powrotną, kobiecina od fizyki się rozplackowała na słońcu, Cygana goniły łabędzie (Cygan normalnie na wuefie lata jak bertolomiu herbu Makaron Jajeczny, w tym przypadku pobiła wsteczną poprzeczną prędkość światła w promieniu tysiąca i dwóch kilometrów), Majkelyna robiła mi sesję zdjęciową (wyglądam jak druga Monroe, normalnie zdjęcia modelowe XDDDDDDDDDDDDD), powrócilim, wniosek: wycieczka udana fest.
Z rzeczy zapamiętanych, to w środę, szóstego niejakiego atrakcja zdarzyła się niesłychana, otóż babę w kocu wchłonął koc, na zastępstwo z biologii do sali biologicznej przylazł Księżniczka (na wejściu wnet padł o wielachną paprotkę, która przy scenie wejścia Księżniczki do klasy ewidentnie protestowała), wymodzili historię, żeśmy siedzieli, siedzieli, Księżniczka zdążył poprawić sto osiemdziesiąt sprawdzianów, bo jak on sprawdziany sprawdzał, to się spieszył do baby jakiejś chyba, mi wrąbał zamiast piątki tróję, nie zliczył porządnie punktów, przeprawione były jakieś herezje (przykro mi, ale obawiam się, iż Niutony i inne człeki w grobach obertasy robili, jak im Bóg pokazał, co Księżniczka nakaszanił nam na dobrze napisanych sprawdzianach), ledwo ukwaknął, padło pytanie ,,Któż mi powie, kiedy podpisano…"
WÓWCZAS Z HUKIEM KORKÓW PIERDYKŁO ŚWIATŁO :D
Pierdyknął prąd w całej szkole, na dworze zaczął piszczeć niepołączony z budą alarm z dryndy dyrektosa, przypadek i maksymalne zsynchronizowanie, żeśmy powstali, bijąc brawa (trzeci raz w dniu, pierwsze były dla Filipka, drugie z tytułu piernik wie, czego, trzecie z okazji światła) i okrzykując wiwaty na całego, radość zapanowała powszechna, obecności nie sprawdzili, światło przylazło pięć minut przed dzwonkiem, alleluja, dziad się buja XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Czwartek, siódmego pominę (skleroza wsteczna poprzeczna), w piątek lataliśmy z familią po sklepie, od kajfasza do anasza, do godziny dwudziestej pierwszej, rzecz jakich mało, lukaliśmy na ubrania takie, siakie i owakie, ja dostałam butki (piękne niesłychanie glany, kocham je), z mamą żem zrobiła rekonesans w sprawie sukni do opery na drugi dzień (i owszem, suknia jak żywa, śliczna, panterkowata, pasek też, dzisiaj go wdziałam, to aż kobiecina od fizyki paczała), po czym wywinęliśmy wiraż do cioci na herbatę wnet w nocy, oficjalnie skończyło się na tym, że wsuwając czekoladę i pijąc herbatę z filiżanki siedziałam na wannie wnet o północy, klarując cioci o urodzie Szymona vel Idioty i Mona Lisy :D
W piątek, ósmego zapakowali mnie na warsztaty razem z Helką, Majkelyną i Wiktorią na warsztaty za góry, za lasy, za osiem śluz i rzek, jako jedyne żeśmy miały reprezentować szkołę, z nami zapakował się dyrektos, należałyśmy do dziedziny artystycznej, oblukałam sprawę, żem zdążyła się zapoznać z taką Martą, Julką i Celine (Selin, cóż to błyszczała oryginalnością imienia lepiej niż ja), dali nam sztalugi, farby, akryle, i w warunkach wojennych, z wyposażeniem luksusowym miałyśmy na moście wiejskim malować pejzaż przed nami, atrakcja jakich mało, było cudnie, tylko do podpisania dyplomów leciałyśmy zzipane, przez pół drogi, umazane farbami, z zielonymi łapami, wyczochrane, dzioby prując, iż ,,Plastyk już pędzi, panie dyrektorze!" XDDDDDDDDDDDDDD
Dziewiątego, w sobotę zeszłą zeszłą sprawa taka, że się w glacy nie mieści, otóż wyjście na Barona do opery, tym razem jako publiczność. Powiem tyle, aż tyle i tylko tyle: ja tak pięknego, tak pięknego, tak pięknego, TAK PIĘKNEGO, TAK PRZEPIĘKNEGO I BOGATEGO SPEKTAKLU JAK ŻYJĘ NIE WIDZIAŁAM.
Żem siedziała z ciocią pod pachę w sektorze środkowym, dorwałam lornetkę kochaną, po czym się NAZACHWYCAĆ I NAZACHWYCAĆ DALEJ NIE MOGĘ I NIE MOGŁAM wspaniałością tego wszystkiego. Na scenie tyle wszystkiego, tyle ludzi, tyle bogactwa, tyle dekoracji, tyle tych cygańskich, barwnych, falbaniastych spódnic, tyle baletu, tyle baletu męskiego, damskiego, tyle strojów, ile jak żyję z perspektywy publiczności nie widziałam. NIE WIDZIAŁAM JAK ŻYJĘ, JAK ŻYJĘ. (Akt drugi tak cudny, tak cudny, tak przepiękny, że to glaca boli)
W poniedziałek, jedenastego niejakiego, pół klasy zostało odprawione za góry, za lasy na jakiś chiński wyjazd pod względem nauki angielskiego (też mi coś, wydukają piąte przez dziesiąte i na tym się skończy jak amen w pacierzu), z trzydziestu zostało osób najpierw trzynaście, później się dołączyła czternasta czy tam piętnasta osoba, co to się spóźniła, klasa się wyludniła, a jak się okazało, to praca w tak maleńkiej grupie okazała się nieludzko cicha, na lekcjach tak spokojnie, że się wszyscy dziwili, przez te trzy dni panował spokój NIELUDZKI, w środę klasa się w ogóle skurczyła, bo zostało osób siedem, siedziałam z Emilą Debilą, byłyśmy jako dwie dziewoje, na plastyce Mona Lisa błysnął intelektem i nasmarował na kartce jako portret nauczyciela Napoleona z napisem ,,I love Napoleon" (by się Napoleon ucieszył, jakby z grobu powstał), Bartłomiej herbu Zielona Pietruszka napisał ,,Ksienrzniczka" (analfabetyzm wsteczny poprzeczny), to żem go poprawiała, połowie pomagałam robiąc za babcię dobrą radę, aż na matematyce matematyk uznał, że się wkaruje z nami i z klasą czwartą na aulę na próbę apelu z tytułu dnia nauczyciela
Miała być biologia, ale sknocili na matematykę, na przerwie matematyk ujrzał pędzącą mnie przez hol, kazał przekazać klasie, że mamy dreptać z nim do góry, koniec końców matematyk zgarnął swoją klasę czwartą, myśmy zaginęli w akcji, zwycięsko doczłapaliśmy na aulę, to chłop był z nas cały dzień dumny, jacy my to rozgarnięte mapety, a nie fujary, co stoją w kącie i beret kręcą
W czwartek i piątek… Panno najdroższa, cośmy wtedy robili? ;-;
NIE PAMIĘTAM TTWTT
W sobotę poleciałam na urodziny Majkelyny, dzień pełen latania, brata napadły jakieś niestrawności, przyjechała ciocia, zrobiła mi przed wyjściem sznytkę, co ją jadłam, jadłam i niedojadłam (XDDDDDDDDDDD), Majkelyna była jak żywa, sprawa niesłychana z tych urodzin, sprezentowałam jej cudną książkę z wklejką na pamiątkę, trzy godziny non stop skakałyśmy po trampolinach szpagaty, fikołki, koziołki i żeśmy wyczniały jakieś dzikie podskoki (z przerwą na piętnaście minut tortu, wtedy, kiedy Cygan nalała do tobołka sobie wodę, bo wstawiła go do zlewu i wtedy, kiedy nie chcąc ryczeć przez cały stół zamieniłam miejsce z Wiktoryją, co by się rechotać z faktu, że Cygan do Tomasza wcale nie wzdycha), skończyło się na tym, że jak zwłoki Wiktoria wyciągała mnie z pianek (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD)
W niedzielę żeśmy udali się na zwiedzanie mydlarni, oblukując sprawę, żem umodziła mydełko, brat brylował odpowiedziami na pytania przewodniczki (był tam ledwo tydzień wstecz, to pamiętał chłopek roztropek), mama zaglądała za piękne niesłychanie okienka przy jednej z imitacji ściany średniowiecznej (bajer, mama uchyla okienko, pacza w lewo, pacza w prawo, zawału wnet dostała, jak się okazuje, to w okienku stał wielachny, straszny dziób śmierci, maski z dziobem sępa, obok poczochrany manekin baby w sukni z szarych szmat), muzeum cud miód, w ten oto poniedziałek dukałam na matematyce sprawdzian, co to błysnęłam inteligencją, wyszły mi jakieś ajn dzwek miliony (…), nakaszaniłam coś (nakiełbasiłam, dwóję dostałam i amen, przynajmniej dostałam szóstkę z historii i piątkę z religii :D), Księżniczka na historii wypytywał Mona Lisę, jak ten przytachał mapę myśli, Szymon blady jak trup, mało tam nie odjechał witkami do przodu, to mu podpowiadałam z Helką (pół dnia się lampił Szymon z drugim Szymonem na mnie, do pierwszego się szczerzyłam, do drugiego wywaliłam język za gapienie się), pobiłam rekord w wytykaniu języka na wszystkich (bo się gapili jak sroka w malowany bęben wszyscy, taka prawda), we wtorek na apel zwołali niejaką psycholog na wychowawczą, Helka siedziała niepocieszona, bo miała prezentację o ą ę kotach, psycholog to Kapusta vel Glaca Pusta, co nam snuła opowieści, jakież to papierochy są niezdrowe (bo zdrowe już kompletnie nie są, w tym prawda, mam zaraz łzy w oczach od dymu), wypytywała nas, cóż trzeba począć, kiedyż zobaczymy, że kolega lub koleżanka pali w toaletach (ale po tym, jak Szymon vel niedoszły Idiota trzasnął tekstem ,,Uciekać", to tam się do końca dusili ze śmiechu), wczoraj, na matematyce matematyk wsadził do ławki Wiktorii właśnie Szymona vel Idiotę, to mało żeśmy od rechotania się nie umarły z Cyganem, jakże Wiktoria stwierdziła po lekcjach, to w jej mniemaniach ,,Gapiłam się na Szymona całą matematykę wzrokiem rozpływających się, różowych chmurek" (też mi coś, babulą trzy po trzy), z czego dzisiaj, opisując całą dobę piękną niesłychanie: żem sobie upacykowała rzęsy na czarno, żeby do szyku wyglądać, obtańcowałam z chomzikiem vel Iskierką walca wokół pokoju, na fizyce siedziałam, patrząc w okno, otóż zaginęła w akcji Cygan (to mnie fizyczka wypytywała, czemuż taka smutna jestem, musiałam mieć chyba minę nietęgą, skoro tak stwierdziła), niemiecki nam zacyganili (nikt nie powiedział tego na głos, ale z radości tam niektórzy skakali pod sufit, obertasy tańczyłam z Wiktoryją po korytarzu), na wuefie Piękny Lolo duknął Helce i Majkelynie spóźnienie, bo deliberowały, w jaką sakiewkę wsadzić kolczyki, na moje nieszczęście w zbijaku zostałam jako jedyna nieskuta (osztrycowanie dwóch piłek naraz przekracza trybilność człowieka, niech się wuefmen spyta fizyczki o to, oceny nam zaniża ile wlezie, bambaryła jedna), na drugim angielskim, w środku lekcji drzwi się z łomotem otworzyły, wleciała Cygan jak żywa w koszuli brata (ponoć oddelegowali ją do Poznania z okazji bólu kręgosłupa), więc miałam z kim bręceć, przedtem, w przerwie poleciałam sprintem z Majkelyną i Frankensztajnem do góry (Franek nówka nierdzewka, potuptałyśmy z nim do biblioteki na ostatnie piętro, myśmy tak zipały i chlipały tej bibliotekarce przy objaśnieniu sprawy, że się przytoczyła Bromba z Bromberga, ta starsza (ba, po wf byłyśmy, zzipane, mokre, po schodach leciałyśmy prędkością światła na ostatnią kondygnację, to nas mało z gorąca nie trafiło), żeśmy ledwo żyły), Frankensztajn wypożyczył co miał, powróciłam na lekcje z Majkelyną pod pachy, zaliczyliśmy chemię z babą w kocu, co na chemii tak wiatr świszczał, że jak Emila wyszła z sali, to wszyscy, co mieli kłaki rozpuszczone, to się fryzury pokaszaniły, przed matematyką żem żaliła się Cyganowi z tego, że mało nie umarłam w nocy (owszem, prawie umarłam, godzina druga w nocy, kończyłam czytać, jak mi się słabo zrobiło, jak dostałam wirujących zawrotów głowy, to myślałam, że padnę trupem, od niczego to było, jadłam, piłam, żyłam normalnie, słabość znikąd, jak światło gasiłam, to czułam te zawroty glacy aż), na matematyce siedziałam, lampiąc się ponoć na Szymona (też coś), Cygan świeciła oczyma swymi pięknymi do Tomasza (a Tomek raptem to żabka, dosłownie i w przenośni), powróciłam, bratu książki porwało, teraz będę leciała rychtować kroki do walca :D
Mówcie, cóż u Was się dzieje, meldować, kto dotrwał, a ja lecę wywijać do walca XDDDDDDDDDDDDDD
Paaa Hetaśki ❤️

Odpowiedz
7

.....

@Kociakkociak9 HAHAHHAA PLEASE TU SIĘ STAŁO WIĘCEJ NIŻ W CAŁYM MOIM ŻYCIU 😭

Odpowiedz
2
Kociakkociak9

Kociakkociak9

•  AUTOR

@.althea.
A NIE WIEM, MOŻLIWE XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD

Odpowiedz
2
pokaż więcej odpowiedzi (5)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

• OGŁOSZENIA PARAFIALNE! •
Oficjalnie wstrzymuję kontynuację Blasku na jakiś okres czasu, zabieram się za nową serię. Blask kiedyś ukończę – kiedy, Bóg wie – ale ukończę. Wpis wleci prawdopodobnie dziś :>
*i Scarlett na fotce, bo czemu ni*

Odpowiedz
11
_Gryfonka_Am_

_Gryfonka_Am_

@Kociakkociak9 HA A JA WIEDZIAŁAM O TYM PRZEDPREMIEROWO! XDDDDDDDDDDDDD
To czekam

Odpowiedz
1
clementine-on-a-tree

clementine-on-a-tree

scarlett shshsh

Odpowiedz
1
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

SIEEEEEEEEEEMA HETAŚKI W TEN CUDOWNY NIESŁYCHANIE DZIEŃ :DDDDD
Opowiadajcie, jak u Was z budą, czy opętały nauczycieli siły nieczyste, że sprawdzianów tyle dukają, cóż się dzieje, cóż za plotki i pierdoły, ja mam do nawijania i babulenia milion pięćset sto dziewięćset rzeczy do opowiedzenia na raz, więęęc…
Równo dwa tygodnie wstecz, w niejaki poniedziałek dwudziestego (urodziny psa Barego)… Rany boskie, co myśmy robili wtedy?? ;-;
NIE PAMIĘTAM, SKLEROZIX MULTIPLEX MNIE DOPADŁ DO RESZTY TTWTT
Wiem, że na pierdyliard procent we wtorek, dwudziestego pierwszego dostałam piątkę z chemii, szóstkę z historii (bo Księżniczka chyba na serio ma narzeczoną, plotki łażą, łażą, byli świadkowie, to chłop łaził cały dzień jak po chmurkach i szóstkami rzucał na prawo i lewo) i zaaplikowałam sobie wieczorem maseczkę ą ę na dziób, jakąś nawilżającą, kupioną przez ciocię w Kolbergu
Maseczka niby była do ładu i składu, ale jak z tej tutki wyjęłam to RZEKOME płócienko, to to mi się wnet w dłoniach wygduliło, zgziło i podarło (a dotykałam to z lekkością motyla, nie jak dziad grabiami pole), jak sobie to na twarz położyłam, to mnie szczypać zaczęło, że mało na zawał nie zeszłam, z czego całe efekty warte poświęcenia (powtarzam, warte poświęcenia, ja latałam po chałupie z wachlarzem, spanikowana i chichrając się na całego, Bóg wie, czy to aby na pewno było dobrze zaklibrowane na dziób, ale przeżyłam) wcięło, była Fatima i ni ma, efektów większych brak ;—;
Dwudziesty drugi września był dniem nieszczęśliwym, otóż wszystko było pięknie, świetnie, aż nagle, krokiem ZDECYDOWANIE chamskim przylazła baba od geografii, wrąbała niezapowiedzianą karkówkę, wielce zdenerwowana (niesłychanie kulturalna logika – czwarta klasa ją zdenerwowała jak piernik, o Boże, trzeba się wyżyć koniecznie na innych, Bogu ducha winnych klasach!), myśmy nic nic robili, ta się do nas odnosiła tak chamsko, jak się nigdy nikt do nas nie odnosił, ja siedziałam w BARDZO fortunnym miejscu, przy siedmioosobowym stoliku, a że miałam pod ręką podręcznik (umiejąc mistrzowsko ściągać), to ściągałam ile wejdzie, wcale tragicznie nie poszło (tak czy siak by mnie nikt nie wydał, bo nie miał kto, jak ja zawsze obłędnie miła, podpowiem, pomogę, do chłopaków świecę uśmiechem hollywoodzkim, ortografię poprawię, doradzę i pocieszę, jak ja nie jestem do innych ostatnią bambaryłą, to oni do mnie też ni), Cygan spisywała ode mnie z prawej, Kamila z lewej, Emila od Kamili, od Cygana Wiktoria, Michalina siedziała tam ze łzami w oczach (i narobiła wredocie wyrzutów sumienia, Bogu chwała za to), i prawda taka, że już ,,Dzień dobry" nikt babiszonowi nie mówi, nikt się nie kłania, do klasowego przywitania staję tyłem, patrząc w okno i podziwiając wieżę kościelną, jak ksiądz sunie ulicą i jak ptoszki fruwają, ale że mi trudno zmącić ubaw z jakiejkolwiek durnej sytuacji, to narysowałam w zeszycie (już bez podpisu, wszystko czarnym, żałobnym pisadełkiem, bez jakichkolwiek kolorów, geografia to czas tej baby, nie mój, zniechęcono mnie do tego przedmiotu i za Scarlett nigdy nie będę do niego podchodzić z powagą) pewien niesłychanie piękny rysunek, jeszcze na tamtej lekcji, Cygan dorysowała oczka i uśmiech, to zaczęłyśmy tam ze śmiechu podskakiwać, więc, wniosek: baba od geografii to wredota ligi najwyższej, nigdy nie jest tak źle, co by nie mogło być gorzej, a ściąga zawsze dobra :D
W piątek, dwudziestego czwartego, na polskim żeśmy się uśmiali jak nigdy, otóż kobiecina od polaka klepała tam pod nosem coś, ale co by się zająć porządnie, to siedziałam z Helą, Cyganem i Filipem przy stoliku, na początku zaczęliśmy klecić ody i wiersze, ale że nam szło fenomenalnie, to przeszliśmy do rysowania jako ludzie renesansu
Ta kobiecina nam nie przeszkadzała ani trochę, uwagi nie zwróciła, ani my jej rejwachu nie robiliśmy, raz zapytała, cóż Filip knoci na kartce, a jak Filipek klasie pokazał, co nasmarował, to pół lekcji wszyscy ze śmiechu nie mogli (XDDDDDDDDDDD)
Filip uzdolniony artystycznie, że łeb boli, rysował z Martyną vel Cyganem krzywe mordy, jakieś murzyny, nie murzyny, karykatury osób z klasy, ja, żeby się nie śmiać, to siedziałam cicho, ale jak się pochyliłam nad zeszytem, to wydałam z siebie bliżej niezidentyfikowane chrumkania (klasa w śmiech, ja też), Cygan pocięła pięć kartek A4 na mniejsze kawałki i smarowali te krzywe pyski, ja liczyłam wiersze (fragment najlepszego – ,,Głowa, witki, las i pięty, rejs laczkiem rozpoczęty"), wyszło około kilkunastu, a śmiechu nigdy za dużo, rechotałam się dwie godziny z resztą, nie mogąc z tych jakże wspaniałych szkiców (XDDDDDDDDDDDDDD)
W sobotę, dwudziestego piątego wzięłam się za rychtowanie kartki dla brata na urodziny, żem dostała zadanie, żeby wypisać kartkę dla Frankensztajna, to żeby dołączyć jako bajer i pierdółka do kartki coś, to usmarowałam dziób szminką, musiałam pocałować kartkę osiem razy, żeby zrobić odbitkę ust, a oficjalnie to piernik nie robota, bo żadne z ośmiu prób koniec końców się nie przydało ;—; (a, i piernik nie robota ze złotymi, pięknymi balonami okazyjnymi, rano spałam, śniłam o świętym Witoldzie zasuwającym na sankach, aż naraz huk niebagatelny, zerwałam się, patrzę, czy wojna, czy wszyscy żyją, a to tata się z takim właśnie balonem tacholił, pierdykło i flak ;-;)
W niedzielę, dwudziestego szóstego, były właśnie te cudne urodziny brata, zakręciłam sobie loki, zacyganiłam mamie tą szminkę (a szminka cudna), wystąpiłam w różowej, ślicznej kiecce, przyczłapała ciocia, pięćdziesiąta wigilia w roku, otóż najpierw była kawa, że nie wiedziałam, jaki tort wziąć najpierw (torty dwa + sernik autorstwa mamy i jabłecznik), jak przyszło do obiadu, to to nazwać wigilią można jak najbardziej, stół zastawiony wszystkim (rozciągnięty stół, musiała mama przystawić ten nasz stoliczek, bo się karafki, imbryki, półmiski i niektóre talerzyki nie mieściły), pełno wszystkiego, najładniejsze zdjęcie miałam przypadkowe, jak składałam bratu życzenia (nie ruszone, co było na trzęsące się ręce cioci cudem), te, na które pozowałam, wyszłam jak sto nieszczęść, brat dostał przepiękne szachy, tory do małych drynd i książki, urodziny cud miód, nic dodać, nic ująć, cudeńko, cudeńko i cudeńko
Dwudziestego siódmego, w poniedziałek niejaki na wf kazali nam tłuc hokeja, zamontowali nową podłogę na hali gimnastycznej, dali kubraczki, podzielili w drużyny, z czego na jeden kubraczek się uparłam rozmiarowo, że będzie mi idealny i był idealny, malutka, chudziutka, drobniutka Basieńka dostała kubrak jak po starszym bracie, halka nocna, co jej do pół łydki sięgała (XDDDDDDDDDDD), Misiowej vel Patrycji wcisnęli za to kubraczek na Basieńkę, a że Misiowa ulana, miała na sobie gruby, pofałdowany frak + ten nieszczęsny, przymały kubraczek, więc jak ją chłopaki zobaczyli, tak pół dnia nie babulili o niczym innym, jak o wspaniałym kubraczku Misiowej (,,Misiowa z klasy czwartej ce tretete awansowała na sumo", i jak sumo wyglądała), więc Basieńka miała szlafrok po karczmarce Gertrudzie od Boryny, a Misiowa została sumo :D
Dwudziestego ósmego, wtorek, prawie tydzień temu nastała atrakcja niesłychana, otóż Księżniczka zabrał nas sprzątać pomnik poświęcony ofiarom wojny
Kazali wziąć fraki (Cygan zapomniała, to jej rękawiczki dałam), dali przy wyjściu chłopakom grabie i badyle inne, Kacper, waligóra dostał grabie, to wnet chłopaków pozabijał, kanykenberg Mona Lisa dostał w spadku po dziadku lolę większą od niego, tej badyl średnicy jego witki raptem, człapaliśmy przy jezdni, na początku Księżniczka wcisnął mnie i Cygana na pilnowanie do tyłu, ale że tam szły same niedajmuty i nietoty niemoty, to żeśmy poszły do przodu, przed chłopaków
Jak żeśmy domaszerowali, to taki jeden i Mona Lisa dorwali miotły i tylko oni zmiatali, reszta patrzyła, aż nasz genialny mój kuzyn aka Bartosz herbu Zielona Pietruszka poleciał w głąb lasu, ściągnął resztę, poczłapali wszyscy oprócz mnie, która stała i pilnowała znicza, Szymona i tego drugiego, co tam zmiatali liście
Mona Lisa zaczął sobie jajca robić, to skakał z miotłą i tym drugim Krakowiaka, ja biłam brawo, pacząc, czy aby na pewno wszystko gra (jako jedyna z niewielu byłam zaangażowana w robotę faktycznie, a ubrana byłam w płaszczyk ala lata trzydzieste, lakierki, rajstopy, miniówkę i tą moją fryzurę retro, najwięcej jeszcze robiąc), aż mnie Księżniczka wysłał po klasę, żeby zobaczyć, gdzie polazła reszta
Człapałam między tymi kniejami, mało sobie fuzekli nie podarłam, lazłam w tych trawach po pas, po czym dotarłam na skarpę, od której ciągnęły się pofałdowane, kolosalne tereny, polany jak z filmu o kosmitach, patrzę, i nie dowierzam
Reszta skacze w kniejach, zadowoleni jak piernik, Cygan łaziła, że tylko jej sweter z daleka widziałam, chłopaki z Helą grzmocili badylami po drzewach, Szymon Idiota się gonił jeden z drugim (ale przynajmniej pierdołę było widać, miał nienormalnie lazurowy frak, to go widziałam pośród tych drzew), po czym wyszło, że stałam na tej skarpie, zlazłam z niej, dziób prułam, że klasa ma natychmiast wracać (XDDDDDDDDD), wyglądałam w tych krzokach i błocie na glebie w płaszczyku i lakierach jak drzwi w lesie, ostatecznie zwróciłam, przejęłam po Szymonie miotłę, uwinęłam się szybko, zamiotłam porządnie, jak przyczłapali z tej pustyni i puszczy, to się dziwili, że ja na klęczkach, ładnie ubrana, poczochrana robiłam porządek przy pomniku jako jedna z niewielu (ubrana najgorzej i najmniej adekwatnie do akcji, a zrobiłam pierdyliard razy więcej niż tamci ;-;), przyszło do zdjęcia, to sprintem sobie zrobiłam fryzurę i cyk, byłam jak gwiazda hollywoodzka, fotografia niesłychanie piękna XDDDDDDDDDDDDD
Dwudziestego dziewiątego był jakże cudowny sprawdzian z biologii, na którym poszło fest git, tylko pokaszaniłam powtórkę z zeszłych klas o oparzeniach, trzydziestego stała się pewna sytuacja, tak idiotyczna i tak durna, że nawet się o tym nie chce gadać, w skrócie: zostałam u baby w kocu zlokalizowana do pedagoga, fest miłej kobitki, uszłam za osobę poszkodowaną (gdyby nie ingerencja dziewoj ode mnie, Cygana, Kamili i Michaliny, to bym przemilczała cały dzień trzęsąc się ze strachu ze łzami w oczach po tej sytuacji, Bogu mogę dziękować za nie), osoba oskarżona wszystkiego się wielce zdziwiona wyparła (XDDDDDDDDDDDDDDD), sprawę wysłano do wychowawców, po czym nagle, od tamtego momentu, niczym ręką ujął osoba oskarżona dała mi KOMPLETNY spokój, nagle trzyma się z dala ode mnie (alleluja, po takim czasie spokój święty), więc gituva lietuva
Pierwszego, vel piątek na fizyce był sprawdzian, a że ja siedzę z Cyganem, to żeśmy sobie obiecały, że będziemy sobie w razie gdyby pomagać, więc sprawdzian był jak żywy, siedziałyśmy w pierwszej ławce, centralnie vis a vis tej kobieciny, kobiecinka przeglądała jakieś papiery, ściągali wszyscy, przy czym Cygan obliczyła mi niutony jak gdyby nigdy nic, brawurowo zamieniłyśmy się sprawdzianami (w pierwszej ławce, na oczach tej kobitki), po czym znowu je odmieniłyśmy, jeden drugiemu podpowiadał, z czego na koniec wyszło, że kobitka pozwoliła nam ściągać, wiedząc, że nikt święty nie jesteś XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Drugiego, w sobotę, była latanina, jakoś ten weekend niefortunny, trzeciego aka wczoraj brat coś zaniemógł, a dzisiaj opowiem w skrócie, czyli: patrzyłam, jakże słoneczko pięknie wschodzi, na religii robiłam rekonesans w kwestii chłopaków z klasy (czytaj. Robienie sobie jajc z wszystkiego naokoło, w moim przypadku zachwyty nad Mona Lisą i Szymonem Idiotą, w przypadku Cygana – zachwyty nad Tomaszem żabką), zzyskałam miano drugiej Marilyn Monroe, tuptałam w mojej kochanej, skórzanej kiecce miniówce, w lokach Ludwika XIV i w glanach, to na mnie się wszyscy lampili na holu jak sroka w malowany bęben, byłam zwolniona z muzyki z powodu ciężkiej umiejętności opanowania gry na fujarze (skomplikowana sprawa), jutro tarabanią się na wycieczkę, ja też, zakupiłam sobie nowe, śliczne portusie, wzięłam się za Blask (niedługo wejdzie, obiecuję TwT), dyrektors miał apel do naszego rocznika na auli, co się pół klasy spóźniło, bo miało informatykę z bułą mamułą, takiego Piotrka wyniosła anglistka pod pachy, bo mu było słabo (dyrektor ma WYBITNY talent babulenia tak długo i monotonnie, że ludzie mdleją po kolei, na auli gorąco, ciurkiem mi pot spływał po czole, nogi tylko zmieniałam, opierając się na jednej i drugiej, plotłam Cyganowi warkocz, która plotła warkocz Kamili, która plotła włosy Michalinie, upał niemiłosierny i babulenie godzinne), Tomek zgłosił uwagę apropo muzyki na holach, to wszyscy ryknęli śmiechem, bo Tomasz się rechotał niczym hiena (XDDDDDDDDD), rychtuję się do wycieczki, i tak to świat płynie
Kto dotrwał, meldować, nagrody specjalne, kto nie, temu znicz postawić, a kto się nie podjął, to nie podjął, to niech gada, co u Niego XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Paaaa moje Hetaśki ❤️

Odpowiedz
9
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Oki, jestem ich ciekawa ;3
Żyćko x'D
Wierzę na słowo ;-;

Odpowiedz
1
_dagu_

_dagu_

Jak zwykle, przychodzę, żeby powiedzieć "witaj"

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (5)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

O MATERDEJO
NO NIE
NO PO PROSTU NIE
BOŻE
WPISU NIE BYŁO WNET TRZY TYGODNIE
NO NIE NO, KONIEC ŚWIATA
Boże, wstyd mi za siebie ;—;
Ukwakłam wreszcie do tego wpisu, Bogu Chwała, zbierałam się, zbierałam, i była Fatima i ni ma ;-;
A jak już się uparłam, że go napiszę, to go napiszę, więc…
JAK TAM WASZE ŻYĆKA????
Ja nie wiem, o czym mam babulić, sto rzeczy, szczęść i nieszczęść na raz, więc, jak sięgnę pamięcią i będę starać się o zapamiętanie wszystkiego, co się działo, więęc…
W piątek vel trzeciego września wzięłam się za czytanie ,,Łabądków Leonarda" (studiując przy okazji milion pięćset sto dziewięćset innych książek, od przybytku glaca ni boli i od przybytku nikt nie dednął), dukali piąte przez dziesiąte system operacyjny oceniania wtórnego powtórnego, myśląc, że zasłabnę tam od wałkowania tego, za co piątka, za co lufa a za co siódemka dla Świętej Michalinki, w sobotę i niedzielę (czwarty i piąty PRAWDOPODOBNIE) męczyłam się niemiłosiernie z katarem i bliżej niezidentyfikowaną chruchlajką, co mnie dopadła (w kościele ledwo żyłam, co stałam, podpierając się o łokcie o dechy na ławce, jak przyszło do klęknięcia, to tam wnet poleciałam w dół)
W poniedziałek, szóstego września nastała rzecz niesłychana, otóż najpierw, z rana, w śpiewie bocianów i żabek wiosennych (XDDDDDDD) przyczłapałam na matematykę, wszystko dobrze, grała muzyka, jednak napadł mnie atak śmiechu (przerywany odruchem odkaszlnięcia), gdyż ponieważ bo matematyk chruchlał, że się ściany dycht licho trzymały, cała klasa była chora, gdy zapadała momentami cisza na liczenie, to WSZYSCY, ale to WSZYSCY kaszleli, psikali, ryczeli, dychali, zipali i chlipali, Cygana napadł katar (do tego stopnia, że dziewojki ni ma od kilku dni), wszyscy podinfekowani, te niepokojące dźwięki śmieszyły mnie i Cygana ogromnie (resztę też), a w ogóle, to Martyna łaziła cały dzień, podskakując, śpiewając, wiersze pisząc (,,Odę do brązowych oczu", a przynajmniej tak wydeliberowałam), nic jej radochy nie mąciło, póki nie wylazło, że jest zakochana w Szymonie Idiocie, więc ja latałam po szkole jak ajn dzwek, chichrając się z tego faktu jak nigdy (a to takie niesłychane, że jak zrobiłam wiraż, wlatując do sali od polskiego, że wszyscy mi rzucili spojrzenie, jakbym im matkę i ojca siekierką pogoniła)
KONIEC ŚWIATA Z TYM XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
We wtorek (vel siódmego) zaczęło się ocieplać fest fest fest, że najpierw zasuwałam do budy we fraku puchowym, żeby potem wracać do chałupy z obnażonymi ramionami i portkach od wf, bo nie mogłam jeansów na ciało ubrać (;—;), w środę (ósmego) zapadła pogoda, klimat i dłużące się godziny niczym w Blasku przeze mnie pisanym, nawiedził australijski, cudny upał, dwadzieścia ileś stopni, żar na dworze, tylko na lekcjach siedzieliśmy osiem godzin, na geografii ukwakłam do świętości, Helusi i reszty do stolika (a że stoły spore, siedmioosobowe, to nas pomieściło), otworzywszy z MiChAlInKą paluszki i inne pierdoły, konsumując je i z radością ogromną oglądając film o tajemniczych zabytkach Polski (częstując babę od geografii ile weszło, zaraz była Święta Michalinka i Święta Różyczka), a na domiar wszystkiego, to nadeszła kolejna akcja niesłychana
Otóż cały dzień się wlókł jak lniany wór z pyrami przez pole, Cygan była zmęczona, przy czym od nadmiaru lekcji i zbyt długiego siedzenia w budzie zasnęła na tym filmie (…)
Oparła się w jakieś kołowrotnej pozie, glacę opuściła, oczy swe piękne zamknęła, żeśmy na początku myślały, że się wygłupia, więc jej przed dziobem machałyśmy, ale ta jak trup, ni w lewo, ni w prawo, nie słychać, nie widać oznak życia i trybienia, więc gdy ją duknęłam w ramię, to tak podskoczyła, że się tam pokładałyśmy ze śmiechu XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD (a, i na polskim z nudów pisałam wiersz o krasnalu, atrakcyjny, jakże poetyczny, dzieło rangi światowej)
W czwartek, dziewiątego, świat został napadnięty przez JESZCZE WIĘKSZY upał, więc WYBITNIE zadowolona tachałam w tobołku mój piękny, śliczny wachlarzyk, w worku od wf miałam moje cudowne, kochaniutkie, jeansowe kaftanoportki, które założyłam przed fizyką, świecąc uśmiechem na prawo i lewo
W piątek, dziesiątego, zachwycałam się nocnym księżycem na niebie (co to lśnił swym blaskiem cudownym), aż się na parapet wtarabaniłam, w sobotę (aka jedenastego, trochę się daty rozmnożyły) ozdrowiałam z chruchlajki, więc gituva lietuva (jakby nie było, wieczne zbieranie się na kaszel to jakaś piękna rzecz nie jest), w niedzielę (dwunastego, rany, ja sobie witki połamię z tymi dniami) się nadziwić nie mogłam nad cudownością beatyfikacji matki Czackiej i Wyszyńskiego, w poniedziałek (aka trzynastego, ja się sama podziwiam, że pamiętam, jak to świat się kręcił wtedy) był dzień nieszczęśliwy i niefortunny, otóż wnet zleciałam ze schodów, gdyby nie ilość mapetów na tych schodach i holach (co mnie przetrzymali, bo mi władzę w pytkach odjęło no ;—;), w KOLEJNY wtorek (czternastego) Bóg jeden, jedyniący wie, cóż się działo, w środę (piętnasty niejaki, niedawno) babiszon od doradztwa zawodowego uznał, że skoro ja wysoka, będzie pakować mnie z zawrotami glacy trzysta sześćdziesiąt stopni wokół osi świata pakować na ryczkę, żeby włączyć rzutnikowy wihajster, ja się opierałam, ale siłą wepchali mnie na to krzesło, z czego Wiktoria trzymała mnie za rękę, za drugą Cygan, Kamila za witki, a mi się w głowie kołędziło, że cudem było, że nie zleciałam (ba, zleciałam prawie na matematyce z zydla, z przemęczenia, bo dostałam dukania serca, za dużo godzin w budzie ;—;)
W czwartek vel szesnastego Rzaba powróciła z wyjazdu, więc się cieszyłam fest, w piątek atrakcja niesłychana, gdyż byłam na geburstag kind u kolegi brata, siedząc przy stole w teoretycznej kawiarence z rodzicami dziecioków, mama odsyłała mnie robić fotki (więc pilnowałam, co by brata tam nie połamali na pół, bo najpierw poczłapali na mini dryndy, później na armatki pierdołatki, co robiły tyle huku i rumotu gorzej niż Niemcy na drugiej wojnie, że tam nie mogłam wyrobić), przy czym zapakowałam się do zjazdu na zjeżdżalnie i mapety dmuchane, cóż było niespotykaną rzeczą, gdyż wpuścili mnie, starą pannę lat kilkanaście, na atrakcję dla dziecioków (XDDDDDDDDDD)
W sobotę aka wczoraj lunął deszcz, ulewa na całego i paskudna, jesienna pogoda, na pocieszenie przykolebała się do nas na południe i wieczór ciocia z plackiem i ciastkami, żeśmy się wtedy ożywili ile wejdzie, ja uznałam, że będę robić za drugą Marilyn Monroe (efekt: Jaśniejąca Najświętsza Panienka na tle białego sufitu ze świecącymi niczym uzębienie Sparrowa srebrnymi zębami), robiłam obroty do kamery dla potomnych w mojej cudnej spódniczce z falbanami, która sięga mi raptem baaaardzo przed połowę uda (XDDDDDDDDDDD), żeby mieć filmy dokumentalne zza czasów mojej młodości, oglądaliśmy Bonda i Przeminęło z wiadrem (do melodii z Balu Konfederatów tańcowałam z bratem Krakowiaka), a dzisiaj opowiem w skrócie, więc: było szaro, buro i ponuro, brat chciał człapać na grzyby, mi się śnił Szymon Idiota (jak ja przed spaniem przecież studiowałam te Łabądki Leonarda i biografię Dietrichowej ;—;), kleciłam piękny niesłychanie plakat na chemię, targując się z drukarką o to, żeby mi nie szalała, odnalazłam stare zeszyty z Kamienicą (TwT), nafutrowałam chomika mizeriopodobnym daniem (się Iskierka ucieszyła), tańcowałam walca z wieszakiem, zdążyła się nakiełbasić i rozwiązać kłótnia i rumpel pumpel w jednym, teraz ukwakłam do wpisu, i na tym to się dzień kończy
Opowiadajta co u Was, czy leje, czy słońce, czy oceny już powstawiali jakieś, co tam się za atrakcje dzieją, tym, co umarli podczas wpisu postawmy wiązanki i znicze na grobu, a ci, co przeżyli, to podostają Noble i inne nagrody światowe XDDDDD
Paaaa 💕

Odpowiedz
7
Kociakkociak9

Kociakkociak9

•  AUTOR

@WeraHatake
Skleroza wsteczna poprzeczna jeszcze mnie tak bardzo nie dopadła (w przeciwieństwie do reumatyzmu kręgosłupa ;—;) XDDDDDDDDDDDD

Odpowiedz
1
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 To dobrze XD (a tu niedobrze – współczuję ;-;)

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (1)