Patryk

Kociakkociak9

Patryk

Kociakkociak9

imię: ℝ𝕠́𝕫̇𝕒

miasto: 𝔻𝕒𝕨𝕟𝕒 𝕖𝕡𝕠𝕜a

www: youtube.com

o mnie: przeczytaj

1360

O mnie

❝Brak perfekcji jest piękny, szaleństwo jest geniuszem i lepiej być absolutnie niedorzecznym niż absolutnie nudnym.❞

Ludzie często gęsto biorą oryginalność za coś dziwacznego. Oryginalność i odmienność, wręcz niedorzeczność, szczególnie w sztuce, guście oraz geniuszu... Czytaj dalej

Ostatni wpis

Kociakkociak9

Kociakkociak9

Wpadam wraz z wakacyjnym powiewem nadmorskiego wiatru, bowiem wywiało mnie nad morze... Czytaj dalej
Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury, jesteś gościem :)

*Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×

Zaloguj się, aby dodać nowy wpis.

Wpisy autora: Wróć do wszystkich wpisów
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

WITAM HETAŚKI MOJE DROGIE PO STU LATACH
Wracam po długim czasie, ale wracam, zupełnie w akcji nie zaginęłam, a to najważniejsze XDD
Mówcie, co u Was, jak jednym mijają ferie, jak drugim płynie drugi semestr w szkole po feriach lub przed nimi, a ja zaczynam swe niesłychane opowieści, więc…
Dnia osiemnastego stycznia, w pamiętny wtorek, udałam się do Cygana na oblewanie ferii w mojej zawodowej, frędzelkowej, skórzanej ramonesce, przybyła cała Nasza Eskapada Żeńska Patriotów bez Kamilki (która przepadła za górami, za lasami na tamten czas), siedziałyśmy godzinami wsuwając ciastka i naleśniki (mama Cygana napiekła baków z czekoladą, naleśniczki wyborne, aczkolwiek pachniały mydłem i mi się po nich odbijało, dziwna sprawa), dumając o rzeczach oczywistych, konkretnie o niczym innym jak o chłopakach (w szczególności o miłości życia Cwancucha XDDDDDDDDDDDDDDDDDD) i śmiejąc się jak najęte, ja jak to ja, wyszłam ostatnia z wizyty, z Cyganem urzędowałam do późna, wniosek: zgromadzenia naszej ferajny są cudowne XDDDDDDDDDDDD
Dziewiętnastego, w środę zwijaliśmy walizki i tobołki, przyszło do jazdy do Kolberga, ja nie chciałam się zwlec z ukochanego, wspaniałego cieplutkiego łóżeczka i betów, mieliśmy wyjechać o ósmej, wyjechaliśmy o jedenastej, ja latałam jak Hitler po piekle szukając paska do spodni (który był i się zmył, a bez paska za Boga Pana nie chciałam progu domu przestąpić, ostatecznie znalazł się przypadkiem, bo wyleciał z ułożonych w kostkę sweterków (które miałam wsadzić do szafy) po tym, jak Frankensztajn się w te swetry rzucił jak dziki Indianin), mama napakowała tyle leków, że się w walizeczce nie chciało zmieścić, tata wyklinał na zbyt dużą ilość tobołów i wszystkiego, ciocia motała siedzenia prześcieradłami (jakby tam bynajmniej nieboszczyki miały leżeć, a trupy nie leżały, tylko parasole i inne tomachołki), wybiegłam z domu niedopięta, z książkami na podróż w rękach i z klatką z biedną Iskierką (ten chomik to bohater, podziwiam ją za wszystkie czasy, że nie dostała wstrząsu chomikowego), jechaliśmy kilka godzin, ze mną urwano kontakt (bo siedziałam zaczytana w powtórce ,,Tajemniczego ogrodu", chwilowo ucięto zasięgi i połączenie z moim umysłem i trybieniem), Franek wnet upaprał się kakałkiem na stacji benzynowej, zaginął w akcji adres dojazdu do hotelu, dojechaliśmy, ja byłam kwadratowa od siedzenia (i jeszcze kazali siedzieć, pilnować jak nic dziesięciu walizek, poszli do recepcji, a ja mierzyłam tęgim wzrokiem dziwnych ludzi kręcących się wokół, nie grało mi coś w tych twarzach, zwłaszcza w wycieczce Niemców ;-;), siedziałam w tym przepięknym, Arkowym holu i pilnowałam dobytku, dokolebaliśmy się do pokojów, pokoje były bardzo ładne (aczkolwiek mama miała przyklejony do szafki nocnej niezidentyfikowany, stary budyń), światło było gorsze niż u Mona Lisy w pokoju (półmrok jak z horroru, oczy aż bolały, ale że ciocia zaradna kobiecina to zabrała lampkę nocną), ciocia padła trupem na łóżko, ja latałam po całym pokoju robiąc zwiady co i jak, wypakowałam się, uszykowałam kreację na obiad, przyszło do wyjścia na posiłek – windy jeździły góra dół, że ja zaczęłam cierpliwość anielską tracić i klątwy rzucać, za pierwszym razem chodziłam po restauracji za mamą (żeby aby na pewno nikt mnie nie porwał, poza tym trzeba było obcykać towarzystwo i co gdzie w jakim miejscu na barze stoi), potem kursowałam już sama, po obiedzie wykolebaliśmy się na basen, ja zaczęłam maltretować crawla (a basen świetny, całkiem spory, grunt miałam akurat, jak na mnie wymierzony, mankamentem była za duża ilość mapetów), ciocia przeraziła się jakiegoś dziecioka w masce do nurkowania (wyskoczył jak dziadyga z widłami z pieca, to się nie dziwić, że ciocia wnet dostała zawału), na mnie gapił się jakiś Anzelm, więc strzeliłam do niego laserami z oczu (XDDDDDDDDDD), aż nadszedł dwudziesty stycznia
Jak nadszedł, ja, z czego pamiętam, dorwałam naleśniczki na śniadanie (wyborna rzecz), wykolebaliśmy się na plażę, wiał wiatr jak szalony, pogoda była modelowa, tylko w oczy piaskiem sypała przez tą wichurę, siedzieliśmy cały pobyt najdłużej z towarzystwa w restauracji (inni wsuną w tempie światła, lecą jak konie przez pole, a my siedzimy, delektujemy się do woli, ja nie wiem dokąd ludzie tak pędzą ;-;), sunęliśmy na basen przez środek dyskoteki (otóż osoby idące na pływalnię zmuszone były człapać jak pingwiny przez środek imprezy, my mokrzy, w szlafrokach, mi z włosów woda ciekła, ciapaliśmy mokrymi podeszwami CENTRALNIE przez parkiet, gdzie bawili się i tańczyli ludzie, siedzieli w barze, małym kinie, teatrze i przy stolikach, do komedii to dać), łaziliśmy na okrągło nad morze, ja zatrzasnęłam się w kawiarni w toalecie (z której wyszłam spektakularnie, z impetem, przypadkiem mało nie skacząc jakiemuś Niemcowi na plecy, bo drzwi były bardzo blisko stolików ;—;), pływałam do woli na tych basenach, podszlifowałam crawla, nie obyło się bez cyrków i sytuacji nieprzyjemnych, ale pobyt cudny i wspomnienie na całe życie :D
Z Kołobrzegu wyjechaliśmy w poniedziałek, docierając do domu we wtorek (XDDDDDDDDD), zajechaliśmy do cioci, u której nocowaliśmy, ja się w nocy mało zawału nie dostałam (nie wiem, spać nie mogłam, ciężko mi się oddychało, było mi upiornie duszno i myślałam, że trupem już jestem, ale przeżyłam), w środę na dobre ukwakliśmy u Nas, Franek się zakatarzył, mamę złapała bliżej niezidentyfikowana angina, siedziałam całymi dniami, pisałam, plotłam warkocze i zawijałam loki na pasek od szlafroka, będąc w stałej korespondencji z Cyganem (otóż Cygan pojechała na obóz narciarski, gdzie zakochał się w niej pewien Marcinek, gdy to usłyszałam mało z ryczki nie runęłam ze śmiechu XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), stękaliśmy, kwękaliśmy na powrót do szkoły, znikąd nadeszła cudowna nowina (a właściwie nie znikąd, tylko od Majkelyny, która z rozemocjowania dryndnęła do mnie z ów wieścią w pierwszej kolejności, jakby miała za mąż wychodzić XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), że do szkoły nie wracamy, z radości odtańczyłam walca z Frankiem (byłabym odtańcowała z Helką, którą zaczęłam walca uczyć u Cygana, ale że ona z Cyganem siedziała na obozie to tańczyłam z Frankensztajnem), trzydziestego pierwszego powróciliśmy do rzeczywistości (ale nie całkiem, i Bogu chwała za to, człowiek jest młody to zawsze częścią siebie jest w innych, pięknych zaświatach XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), poza tym na matematyce mało się nie udusiłam mlekiem, usłyszawszy Tomaszka (któremu się głos zmienił nie do poznania, i jeszcze stwierdził, że pole prostokąta to to samo co pole równoległoboku, matematyk mało nie dostał zawału jak go usłyszał, pewnie chciał Tomaszka, biedaka cofnąć do klasy czwartej), pierwszego Szymusiowi urwało mikrofon, i tak urwało, że na matmie Wojtuś ponownie zstąpił na lekcje zdalne (ponieważ Szymon coś tam chachmęcił piąte przez dziesiąte, gdy nagle wyskoczył Wojtuś, ryknął do mikrofonu jak mysz warszawska, że podostawaliśmy ataku śmiechu XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), trzeciego wzięłam się za ,,Innych" (cudeńko jakich mało, zachwycałam się nad tym do niemożliwości, co i tak część wie już z profilu @Brylantowa_Panna , bo tam wszystko wyklekotałam), czwartego awansowałam na Sebastiana (XDDDDDDDDDDD) i zademonstrowałam towarzystwu tych ,,Innych" (z czego tata się zbojał, ja umierałam z dumy, że znam każdą scenę na pamięć, mama siedziała i pół filmu deliberowała jak się zakończy, a Franek się nakrył kocem i udawał, że się nie boi, z czego gdy w pełnym napięcia momencie buchnęła świeczka stojąca na ławie Frankensztajn ryknął, jakby go mordowali), wczoraj wzięłam się za przeklętą geografię, i tak się wzięłam, że jak skończyłam to zaczęłam zdjęcia szkolne oglądać (porównałam sobie klasowe fotografie sprzed kilku lat i teraz. Dawniej na zdjęciu same słodkie, dziecięce buźki, małe nóżki, rączki, kitki, kokardki we włosach. Na zeszłorocznym zdjęciu wyglądamy, jakbyśmy wrócili z II wojny XDDDDDDDD), a dzisiaj, w skrócie ogromnym: spałam do godziny dwunastej, wdziałam ładny, upiornie drapiący sweterek, który po czterdziestu sekundach przebrałam, pofrunęłam zejść śniadanie, wysypałam cukier i roztropnie go zwinęłam, zanim ktokolwiek całe zajście spostrzegł (XDDDDDDDDDD), dokończyłam drugą część przeklętej geografii, mama tłukła z Frankensztajnem w szachy (nad którymi wczoraj dostałam zwrotów głowy i mdłości, cierpliwości i głowy nie mam do takich rzeczy), a teraz będę odżałowywać to, że jutro jest poniedziałek (i przy okazji sprzątać rupieciajstwo z biurka, markery, nie markery, bloki i inne graty)
Gratulacje tym, którzy doczytali, światełko w zniczu tym, którzy umarli podczas czytania, a ja lecę XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Miłego wieczoru ❤️

Odpowiedz
8
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Dokładnie! XDD
Rozumiem xd
NO XDD
Polecam, bo jest po części poważna, a po części o przypałach młodości, że tak to ujmę xd
Oj tak XDD
No i bardzo dobrze ^w^

Odpowiedz
1
nvtalcia

nvtalcia

@Kociakkociak9 umarłam podczas czytania, tak XDD

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (3)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

Uznałam, że powinnam coś wyjaśnić, tak, żeby nie było żadnych sprzeczności i innych pierdół. To będzie najpoważniejszy i najbardziej czytelny wpis na tym profilu.
Nie, nie odchodzę (po trzykroć bym tego nie zrobiła, prędzej z mostu skoczę niż stąd odejdę), nie, nie zawieszam konta, nie, nie robię przerwy w pisaniu, bo non stop piszę, nie ważne co, ale piszę. I właśnie z pisaniem sprawa zaczęła dotykać gleby. Ilekroć mam OBŁĘDNĄ radość, że chwycę w dłoń długopis, piszę, tworzę, mam wenę, tylekroć tutaj – teraz wychodzę na histeryczkę i egoistkę, o czym doskonale wiem – upadają zasięgi i poczytność. Nie zrzucam winy na kogokolwiek, bo czysto winny nie jest nikt. Za rękę nikt nikogo nie złapał. Nie, nie kończę z czymkolwiek, nie, nie porzucam konta czy przestaję na nim tworzyć. Wszystko jest i będzie jak było, jednakże uznałam, że warto powiedzieć na głos to, co się widzi i odczuwa. I tak w tym wpisie za dużo paplaniny, jak gdyby nie wystarczyło jedno słowo. Więc – @Brylantowa_Panna . Zapraszam. To mój drugi profil.

Odpowiedz
12
TW

TW

Eno, nie wychodzisz wcale. Nie wiem, czemu tak jest, ale faktycznie tak się dzieje – pewnie dlatego, że chęć do pisania jest wtedy kiedy czas na pisanie, a czas na pisanie ma większość osób w tym samym czasie, więc pisze zamiast czytać.
Oraz zobaczem.

Odpowiedz
2
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Niestety mniej czytelników czasem może zniechęcić do publikacji ;-; Ale trzymam kciuki, abyś niebawem wcale się tym nie martwiła i robiła swoje, czerpiąc motywację głównie z tworzenia i własnej satysfakcji ♥ Wybacz, że nie wszystkie Twoje prace czytałam – mam to w planach, ale ostatnio mam niestety mało czasu, a lista 'do przeczytania' nadal jest zapchana ;-;

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (1)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

SIEEEEEEEEEEMA HETAŚKI :D
Jak u Was? Opowiadajcie, kto chce, to gada, kto nie – to nie, a ja przechodzę do wywodów rozmaitych z żywota wziętych (XDDDDDDDD), więc…
Sylwestra żeśmy obchodzili u Nas, a że ostatni wpis był trzydziestego, dzień przed, to koniecznie rzecz muszę opisać
Pół dnia kolebaliśmy się lewo, prawo, do cioci, po ciocię, od cioci, maszerowaliśmy kupić magiczne fajerwerki (do wyboru były bliżej niezidentyfikowane, chińskie lufy oraz wielachne pudła armatnie po kilkaset złotych, przynajmniej w Lidlu, więc człapaliśmy gdzie indziej), żeśmy wybrali (nie te chińskie klastry, co po papciach strzelają, tylko jakieś magiczne, ponoć ciche, i tak były ciche, że trzaskały jak z wojny wzięte XDDDDDDDDDDDD), w granicach siódmej wieczór przybyli ułani pod nasze okienko, na dworze odkąd było ciemno to strzelali (z czego tytuły jarałam i cieszyłam się niemiłosiernie), ja popędziłam przebrać się w moją cud miód kreację sylwestrową (to jest: spódniczka góralska do kompletu z góralską, wiązaną po bokach jak gorset bluzką, ósmy cud świata, cudeńko), w biegu rozwijałam loki, oczy wysmarowałam (i przy okazji uciapałam sobie tuszem czarnym jak węgiel powieki, więc jak gdyby nigdy nic pofrunęłam złagodzić sprawę przy zlewie i lustrze), aż, ku zdziwieniu wszystkich świętych, dotarłam na dół…
I ZAPOMNIAŁAM KOLCZYKÓW I BAMBOSZY :D
Poleciałam po kolczyki i moje bambosze (jednak góralskie, śliczne paputki od pani Minikowej są miliard razy wygodniejsze, niż te agresywnie żrące w stopy lakierki), przyleciałam znowu, czas było rozpocząć ostatnią wigilię starego roku i pierwszą nowego (bo półmisków, pasztecików i wszystkiego było jak na stół wigilijny, co żeśmy to jedzenie męczyli znowu następne sto lat), zrobiłam czterdzieści osiem kursów od kuchni do salonu nim usiedliśmy, a jak myśmy usiedli…
To już nie wstali, bo jedzenia było o dużo za dużo (XDDDDDDDD), za moimi namowami po jakże uroczystej kolacji zebraliśmy się, żeby ferajna krokiem kolebiącej baby ruskiej poszła do góry, do Srebrnego Pokoju
Wzięliśmy całe ciastka, tort, kawę, herbatę, soki, wszystko, siedzieliśmy na zmianę z tańcowanie do koncertu, ja odtańczyłam walca za wszystkie czasy z Frankiem pod pachę, konsumując w trakcie ciastka z karmelem i kremem, dzwoniła Kamilka, to po kolei wszystkim życzenia składałam, najadłam się tortu i wszystkiego do woli, aż przyszło do północy
Ja się zajarałam, pędem zwaliłam kieckę, założyłam spodnie, popędziliśmy z Frankiem wdziewać buty, ALE TATA UPARŁ SIĘ NA SZAMPANA, toteż było trzy przed północą, odliczali do otworzenia korka, brat biegał spanikowany, bo nie miał kto mu kubraka zapiąć, ja z emocji wyleciałam już na posesję (więc na filmie stoi tata rozbrajający butelkę, w tle ciocia pomału zakładająca płaszcz i piszczący jak mysz zza organów kościelnych Franek omogany w szalik i w śniegowcach, mnie kadry już nie załapały), szampan – jak się okazało – zaprotestował i się wylał centralnie na obrus, na MÓJ talerz i sztućce (XDDDDDDDDDD), aż już ich wszystkich na czas wyciągnęłam z domu
WYBIŁA PÓŁNOC
Wokół wszystko jaśniało od fajerwerek i kolorowych łun świetlnych, grzmoty jak na wojnie, ja jaśniałam od radości, skacząc po ulicy jak Hitler po piekle, bijąc brawa i ciesząc się jak głupi z bateryjki, Frabek dramatycznie zatkał sobie uszy (bo ta pierdoła zawsze wystrachana, jak przyjdzie co do czego), cioci z wrażenia porwało beret, poszłam z tatą zapalić nasze fajerwerki, mieliśmy fiołkowo-zielono-złote salwy w górę, błyszczące, cudo, skakałam, cieszyłam się i śmiałam na prawo i lewo (ba, bo ja uwielbiam, gdy się coś dzieje, dym, Sylwester, łomot, wybuchy, ludzie witają Nowy Rok, a Franek jak buła w kocu by siedział), zaprotestowałam co do wejścia do domu, więc staliśmy do końca, I CHODŹMY OTWIERAĆ SZAMPANA HEJ :D
Poszliśmy otwierać drugiego szampana, który już wypalił i konfetti, które też wypaliło, było cudne, ja wznosiłam toast sokiem (a konkretniej litrem soku, który wypiłam w przeciągu godziny) za wszystkich i o wszystko, wydzwaniała Dżulietta (a u Dżulietty bodajże była teściowa, bo Dżulietta coś odrobinę chyba popiła i jak już składała nam życzenia dla jakiegoś Jurka, to dobrze było XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), siedzieliśmy do oporu, ja konkretnie do czwartej wytrwałam, załapawszy się na ,,Dawno temu, w Ameryce", które leciało do piątej nad ranem (XDDDDDDDD), podsumowując: Sylwester cudny :D
W Nowy Rok siedzieliśmy i jedliśmy (z czego wstałam o godzinie zwyczajnej, co graniczyło z cudem), trzeciego siedziałam, oglądając z Cyganem na potęgę ,,Fortepian" i zachwycając się wszystkim naokoło w filmie, czwartego leciał Teatr Polski, więc kogoż się nie zapytało, ten siedział i oglądał (uwielbiam Zawadzką w roli Kasieńki, a co dopiero postrach świata, łoże madejowe i janiołka, janioł był najlepszy), czwartego nie pamiętam, co było, piątego wymodziłam sobie na głowie loki w stylu Hollywood (druga Hayworth ze mnie była), siódmego zapadła sensacja jakich mało, otóż pokolebaliśmy się do cioci na poprawiny oblewania Nowego Roku, siedzieliśmy, jedliśmy, ja wypiłam trzy sagany herbaty, porwawszy obcasy cioci, tańcując w nich na lewo i prawo po całym mieszkaniu (i smarując się też cieniem do powiek, bo taki ładny był, więc niespostrzeżenie ukradłam go trochę i się wypacykowałam), i od tych obcasów bodajże co pięć minut chodziłam do łazienki (ja nie wiem, czy ktoś mi do herbaty dosypał jakiś tabletek, czy co? ;-;), toteż była z tym dziwna sprawa, ósmego dokolebałam się porządnie obejrzeć szopkę w kościele, bez tych mord na plecach (więc: dostawili figury trzech królów, Kacper miał płaszcz z bordowego aksamitu, Baltazar WYBITNIE małe buty jak na mężczyznę, bo rozmiar czterdzieści, widziałam na oko, zgził się młyn i kręcił się kołowrotnie, a anioł reagujący na pieniądze kolędami nam śpiewał do woli, bo był święty spokój), dziesiątego sensacja kolejna, śmiałam się cały dzień, od rana do nocy, okazało się, iż Kamilka kocha Mikusia, więc nasza Eskapada Żeńska Patriotów siedziała razem i rechotała się do woli (XDDDDDDDDD), jedenastego Księżniczka robił wywiad i jaja sobie z Nas, co, kto i gdzie jedzie na ferie, więc ryczał ze śmiechu Księżniczka, ryczeliśmy i my, przy okazji zaliczyłam wtopę, z tytułu której od śmiania się rozmazały mi się oczy (otóż Cygan przyniosła do budy swój piękny, błyszczący, wielki notatnik, który dostała od Helki na urodziny. Położyła go na ławkę, a Księżniczka szedł, wziął go w pazury, otworzył na pierwszej stronie, gdzie CENTRALNIE wypisane było ,,Szymon jest cudny" wielachnymi literami. Myśmy zaczęły umierać od śmiechu, a chłopina ponoć poruszył brwiami, oddał zeszyt i szczerzył się do końca lekcji XDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), w środę leciałam pędem z Majkelyną i Cyganem pod pachy, pod ramiona do sali do kobieciny od fizyki przekazać jej taśmę, co wyglądało jak scena z filmu, na koniec wleciałyśmy jak bomba armatnia na lekcję, spóźnione, ale usprawiedliwione i z przytupem, trzynastego nastał cud, otóż otrzymałam 35% z diagnozy z matematyki (więc matematyk z radością obserwował moją reakcję, w odruchu rzuciłam się na szyję Cyganowi ze łzami wzruszenia w oczach), czternastego dzień cudowny, Esesman odpuścił nam niemiecki drugi raz z rzędu, ja z Cwancuchem w roli głównej kwiczałam ze śmiechu, bo jej miłość życia wywinęła orła na holu (XDDDDDDDDDD), na polskim oglądaliśmy Żeromskiego, również podskakując od rechotania się (bo tam na początku grała Papuga w Rosole, później, jak zaczęli gadać po rusku chrząkaliśmy, a przy dalszych scenach kładliśmy się na stolikach, nie mogąc oddechu złapać od gwałtownych ataków śmiania się XDDDDDDDDDDDDDD), piętnastego tata o godzinie pół do trzeciej w nocy zaalarmował towarzystwo z sypialni, dziób prując przez sen (a ja, biedna, wyrwana z kontekstu, czytająca ,,Panienkę z okienka" i fragment, gdzie Kazimierz wraz z Hedwigą galopuje przez pola pod Gdańskiem myślałam, że tata ma zawał), szesnastego vel wczoraj babuliłam z Cyganem odę do młodości, dzisiaj w nocy była ulewa, trzaskał deszcz, wiatr taki, że się obudziłam o ósmej i spać nie mogłam, do nocy czytałam, więc słyszałam, jak śmietnik sąsiadki robi kurs latania i wzbija się w powietrze, teraz się uspokoiło, a na jutro jestem do Cygana zaproszona na oblewanie ferii wraz z całym Zgromadzeniem Bab Ludu Polskiego, zabieram kilogram bigosu i idziemy świętować i witać wszystkich świętych chlebem i solą XDDDDDDDDDDDDD
Opowiadajcie, co u Was, jak tam żywot płynie, czy wiatr wieje, czy go nie ma, kiedy ferie, a ja się zmywam
Miłego dnia ❤️

Odpowiedz
8
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Oh, ja to tak ciekawie nie mam, więc zadowolę się czytaniem, haha x'D Mogę tylko powiedzieć, że u mnie wiatr wieje, choć dziś już trochę mniej. A ferii nie mam, co smutne jest wielce ;-;

Odpowiedz
2
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

Szczęśliwego Nowego Roku kochane pulpety moje <3
Pięknych wspomnień, spełnienia marzeń, jak najwięcej cudownych chwil i radości ❤️
*na ulicy już strzelają fajerwerkami jak na wojnie, przedpremierowo, więc robię się na bóstwo sylwestrowe i lecę*

Odpowiedz
12
Bananikaktus2018

Bananikaktus2018

@Kociakkociak9 Tobie teeeeż!!!!! 🎇

Odpowiedz
1
Rzabcia

Rzabcia

@Kociakkociak9 nawzajem <333

(Taak, jestem szybka)

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (3)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

CZEEEEŚĆ HETAŚKIIIII :D
Ostatni wpis wydukałam osiemnastego, więc gituva lietuva…
Opowiadajcie, co tam u Was, jak żeście się wyrychtowali na nadchodzący Nowy Rok, jak minęły święta, kto chce – niech czyta i mówi, kto nie to nie, a ja zaczynam swoje przedziwne wywody z ostatnich czasów, więc…
Osiemnastego grudnia, w pamiętną i równie cudną sobotę miałam opowiedzieć, jakże odbyły się urodziny Cygana. Więc, odbyło się tak, że tą datę do śmierci zapamiętam (cudny dzień XDDDDDDDDDDD), przykolebała się cała nasza Eskapada Bab Ludu Polskiego (to jest: Hermenegilda Maria, Majkelyna we własnej osobie, Wiktoryja jak żywa, Kamilka w przymałym swetrze, na który bręczała i ja + Cygan jako gospodarz, Mikołajek vel starszy brat Cyganowy oraz młodszy brat Cyganowy z młodszą siostrą Marią, ludzi jak na weselu), najpierw, w ciemnościach egipskich nie mogłam połapać się, która to chałupa Cygana, a jak się połapałam, to Martyna mi wybiegła naprzeciw w samych bamboszach i bez kubraka (i taka to żyje w zdrowiu lat sto, zahartowana, a reszta stęka i kwęka na wszystko możliwe ;-;). Sprezentowałam jej cud miód rzecz, mianowicie ozdobną skrzyneczkę własnej roboty (malowaną pół dnia białą farbą około czterech razy każdy bok, od wewnątrz i zewnątrz, mało zawału nie dostałam, ale efekt za to wart pracy, pokrywka w różano-fiołkowe, ręcznie malowane kwiaty z drobną pomocą mamy, posypane brokatem, wyszło ślicznie), Cygan pod niebo skakała z radości. Towarzystwo bynajmniej wyborne, nasza zawodowa szóstka popędziła do pokoju Cygana (gdzie notabene siedziałyśmy większość urodzin), ale ledwo żeśmy wleciały na górę, to takim sprintem człapałyśmy na dół, do jadalni, bo nas zawołali na sernik. Więc, sernik bardzo dobry, z prawdziwej śmietany, roboty pani Magdaleny, wkolebaliśmy się za stół, ja siedziałam między Helką (która trzymała pół wieczoru Marysię na kolanach, Maria lat cztery czy pięć, cudowny pulpecik) a Kamilą, która była w ładnym, ale przymałym swetrze, Majkelyna ubolewała nad rajstopami (bo same rajstopy miała przepiękne, mieniące się, z charakterystycznym połyskiem, błyszczała lepiej niż ja w moim gorsecie krakowskim, w który byłam ubrana, z tym, że te rajstopy miała dziurawe Bóg wie, skąd), aż wkroczył Mikołajek trochę starszy od Nas. Ogromnie streszczając sprawę, to tyle, ile naśmiałam się przy serniku, to niewiele się tak w życiu dotąd śmiałam, tematy najlepszej gadki świata były tematami, które mają największe powodzenie (to jest: skargi i obrabianie znienawidzonych nauczycieli po mieli, a zaraz potem, jeszcze lepiej, kto kogo kocha i kto się komu podoba), więc siedzieliśmy płacząc ze śmiechu (XDDDDDDDDDD), ja zdążyłam zaimitować z Wiktoryją Esesmana, który na niemieckim maca mnie po lokach (otóż mam loki, siedzę na niemieckim tyłem do Esesmana. A Esesman podchodzi, zachwyca się moimi włosami i mnie po głowie maca jak najęta, z Wiktorką podobnie), gadka nie ustawała do końca wizyty (pomijając fakt, że Cygan jest uklejbabą, nie skapnęła się, że nie ma kartki z lekcji z naszą rozmową o pierdołach rozmaitych, a tą kartkę Mikołaj znalazł na schodach i odczytał po kolei wszystkich chłopaków, potem mnie pół dnia męczył, kto jest kto i któż mi się podoba, nawiedziło człowieczynę). Po serniku powędrowałyśmy ponownie na górę, z tym, że najpierw deliberowałyśmy nad tym, co mamy robić, aż żeśmy wymyśliły, konkretnie czytanie pRzErAżAjĄcYcH hIstOrIi (niesłychanie przerażających, papcie z nóg spadają, o Hannie, co zbierała cwiety przy Morskim Oku) w ciemnościach. Żeśmy pogasiły światła, wywlokły na podłogę jakieś koce, nie koce, poduszki, bety, pościele, rozłożyły się jak na koloniach, rycząc przy tym ze śmiechu (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), i do oficjalnego skutku nie doszło przez nieoficjalne komplikacje, Helka uznała, że woli wiedzieć z chłopakami, więc powędrowała za góry, za lasy, a myśmy zostały ze swoimi opowieściami w otchłani ciemnego pokoju (cóż za straszliwa rzecz, ach). Przyszło co do czego, ja dla jaj podglądam z Kamilą przez dziurkę od klucza Helę, siedzącą z Marysią i braćmi Cygana, drzwi dla żartów otworzyła Wiktoria, ja poleciałam w bok jak długa (XDDDDDDDDDD), zawędrowaliśmy na kolację, jaką miała być pizza. Tak powędrowaliśmy, że wszystko cud miód (obawiam się, iż Mikołajek złapał wirusa, otóż jadł pizzę zwykłą, myśląc, że to z tuńczykiem. Człowiek smaku nie czuje, to dobrze z nim jest XDDD), w śmiechach dotrwaliśmy do godziny dziewiątej wieczór, wszyscy zaczęli zbierać manaty, za to z tatą urwało kontakt (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), ale że Cygan rada, że się po mnie spóźniają i że zostałam, to władowałyśmy do znowu do jej pokoju, klepiąc JAK KOWALICHY W GORĄCZCE o pierdołach i chłopakach (bo czemu nie), Cygan zachwycona Mona Lisą, nawijałyśmy bez końca, aż tata zjawił się godzinę po fakcie :D
Wniosek: nie byłam na lepszych urodzinach jak żyję XDDDDDDDDDDDDDDD
Dziewiętnastego wzięliśmy się za ubieranie choinki, z czego z tą choinką cyrk na kółkach, mało orła nie wywinęła, zaginęły bordowe, świąteczne kwiaty na choinkę, dwudziestego, w zeszły poniedziałek na wuefie sensacja, otóż wuefmen spóźnił się przed komputer dziesięć minut, potem dziesięć minut milczał jak zaklęty, upłynęło razem dwadzieścia, aż z czystej nudy, gadając pół dnia z Kamilką i kolejne pół z Cyganem, to znowu dryndnęłam do Cygana, więc siedziałyśmy, gadałyśmy jak najęte, ja wpatrzona w zmrok za oknem, Cygan mi się rozwodziła, jak to ona Tomaszka kocha, na dole mama trzaskała blachami od ciastek, czas do szyku spożytkowany :D
Dwudziestego pierwszego objawiła się magia świąt, otóż magicznym trafem zrobiłam zadanie z Excela, kompletnie nie pojmując tematu (XDDDDDDDDDDD), dwudziestego drugiego nie pamiętam, co była za akcja, dwudziestego trzeciego siedziałam od rana do nocy z mamą w kuchni, piekąc, modząc karpie, galarety, ryby, nie ryby, sto pierdół na raz, tu mieszałam, tu podałam, rzeczy niby nieważne, a jednak zawsze coś
Poza tym, to w święta się człowiek podejmuje pojednania z wszystkimi świętymi (ale nie w moim przypadku), ale żeby się pojednać, to trzeba się potargować i pokłócić, więc od rana kłótnia, gonitwa, rejwach i bajzel, wszystko źle, wszystko koślawo, wszyscy do wszystkich pretensje, aż żeśmy w godzinę dziewiątą wieczór zawędrowali do galerii handlowej, a konkretnie do Empika
W Empiku ludzi, jakby bynajmniej miała być wojna, mapet przy mapecie, dziób przy dziobie, mama poleciała przeglądać płyty, to my za nią, a płyty tam rozmaite, od koloru do wyboru
Mama wynalazła znikąd, magicznym trafem Rieu z Maastricht we własnej osobie, a jak i Rieu się znalazł, to zaraz jasnowłosa kobiecina z obsługi i kolędy klasyczne, ja dorwałam winyle (patrzę i nie wierzę – Mozart. Biorę w łapki Mozarta, dalej patrzę i nie wierzę – drugi Mozart. Biorę w łapki dwóch Mozartów, gdy nagle ich odkładałam, patrzę, mrużę oczy i wnet schodzę na zawał z uradowania. Beethooven jak żywy :D), mama nabrała płyt milion pięćset sto dziewięćset, przyszło do wybrania prezentów dla kuzynostwa, to był na tyle ciężki przypadek i sprawa, że niesłychanym trafem napotkałam Majkelynę w jakimś pepitkowym szaliku wraz z matką (ale że ja głucha, to Michalina dwa razy wołała za mną, nim się obejrzałam i mnie oświecenie olśniło, że to Majkelyna), zaczął śnieg padać na tyle, że rano było go po pas, a pół nocy, do pół do czwartej zeszło mi i mamie na szykowanie się na bóstwa
Zawinęłam papiloty, grzywkę, paznokcie pomalowałam, tamto i owamto, wyglądałam niczym druga Hayworth wzięta razem z Monroe (XDDDDDDDDD), I NADSZEDŁ PIĄTEK :D
A piątek to dobry świąt początek, więc od rana bieganina, latanina, III wojna, do cukierni, po tort, po makowiec, po graty od babci, pędem na cmentarz (w śniegowych zaspach, nie powstrzymałam się od ciskania śnieżkami z Frankensztajnem i zbudowania bałwana na wolnym polu cmentarnym, bałwan wyszedł szampańsko przystojny, piękny czarująco, Tadeusz niejaki, do teraz trzymają się jego nogi, bo patrzyłam), na samo porządne wyszykowanie było stosunkowo mało czasu, ja wzięłam się w obroty, to w piętnaście minut byłam umyta po raz drugi, ubrana oraz prawie wypacykowana i uczesnana (bo loki rozplątywałam jedną witką za progiem drzwi, a usta wymalowałam, jak spojrzałam na czerwony płaszcz cioci i mi się przypomniała szminka tej samej barwy, to po trzy schody popędziłam do pokoju), przyjechała ciocia z babcią, nim usiedli wszyscy do stołu, to czterdzieści razy kurs góra-dół, a jak usiedli to tak wstali, a przynajmniej ja wstałam, żeby robić zdjęcia z wszystkich stron świata i wszystkim świętym (XDDDDDDDDDDD), zaniosłam pięćdziesiąt cztery razy na stół dodatkowe półmiski, nie półmiski, karafki, brytwanki, aż szczęśliwym trafem przyszło do odczytania modlitwy
Ewangelię czytałam ja, ale zipiąc i chlipiąc (bo przedtem też latałam non stop), mama przejęła modlitwę, wzięliśmy się za opłatki, ja w trymiga poleciałam do Franka, co by mu ładnej i fajnej żony życzyć, ciocia jak mi zaczęła życzenia składać, tak ze łzami w oczach puściła mnie po pięciu minutach z objęć (bo mi życzyła wszystkiego po kolei kobiecina), aż wreszcie USIEDLIŚMY DO WIGILII NA PORZĄDNIE.
Potraw nie wiadomo jakie ilości, tradycyjnie wszystkiego za dużo (więc, ciąg dalszy: jemy.), ale wszystko pyszne i udane, PRZYKOLEBAŁ SIĘ WAJNACHCMAN (chociaż trudno powiedzieć, że się przykolebał, bo ponoć wirusa złapał i się nie zjawił, tylko paczki i graty pod choinką stały), i jak się przykolebał, to emocje niczym na grzybach
Frankensztajn chodził i roznosił prezenty jeden po drugim (kilometry zrobił przy tym), ja nie wiedziałam, gdzie te klamoty stawiać, bo były jeszcze nieodpakowane, a jak żeśmy wzięli się za rozbrajanie tych prezentów, to…
Dzikie, indiańskie okrzyki radości, podskoki, mi mowę odjęło i przywróciło dopiero po tym, jak wysłali mnie do przymiarki tych wszystkich kreacji, kiecek, koszul i wszystkich cudów, co dostałam (bo dostałam niebagatelną ilość ubrań, że się z krzesła zsuwało oraz kosmetyki i pierdoły kosmetyczne, cudeńka), wszyscy pod sufit z radości skakali, ja pół wigilii występowałam w mojej białej sukni, drugie pół w zmienianych co pięć minut kieckach, aż przyszło do pasterki, która notabene była cudna, zwarta i do szyku, tylko ilość mapetów była upiorna, przy cudownej szopce zebranie Kółka Filomatów (społeczeństwo nieobcykane, bo przy szopce stoi aniołek, który, jak mu się wrzuci na zaśkę, to śpiewa kolędy, a ludzie jak najęci wrzucali, że aniołek wnet trupem padł z prądu), po czym, jak po północy żeśmy wrócili, to tańcowały dwa Michały do czwartej nad ranem oraz nad rybami, które siedzieliśmy i konsumowaliśmy
Wigilia piękna i bardzo udana :D
W pierwszy dzień świąt: jemy u cioci. (tort wielkości kolubryniastych był przerażający, jak żyję tyle nie zjadłam)
W drugi dzień świąt: jemy u babci. (makowce przemęczyliśmy, zeszło ćwierć tortu, metrowy torcik czeka na Sylwestra)
W trzeci, nieoficjalny dzień świąt, który teoretycznie jest dniem zwykłym: jemy.
Wtorek i środa: jemy.
A dzisiaj, w skrócie ogromnym: sensacja, bo nie jemy już tyle, aczkolwiek jeszcze trochę zostało (XDDDDDDDDDDD), ja skończyłam pisać pierwszy rozdział ,,Złotego Vanesseville" (więc tragedii z tym nie ma), pokolebaliśmy się do sklepu na zakupy sylwestrowe, kupiliśmy między wieloma innymi jakieś pączkowate, czekoladowe wytwory, które wrąbałam z Frankiem w tempie światła na cmentarzu (z czego ja to z animuszem zjadłam, pączek Franka nieszczęśliwie fiknął kozła w śnieg), na cmentarzu czarno jak nocą, żywej duszy naokoło nie było, niebo ciemne, z łunami przedpremierowych fajerwerków, cmentarz zasypany trochę wymaltretowanym śniegiem (ale mini bałwan zbudowany), na czarnym polu cmentarnym ulepiliśmy miniaturkę bałwana Tadeusza, fajerwerki kupiliśmy (dla utrzymania tradycji, a jakżeby inaczej, bo takie rzeczy to ja kocham), do Cygana przyjechała upiorna, brzęcząca babka, z mamą będziemy szykować galaciki na jutro i inne pierdoły, a sama ja muszę uszykować się na bóstwo XDDDDDDDDDDDDDD
Opowiadajcie, jak będziecie spędzać Sylwestra, kto doczytał temu chwała, kto umarł – temu też, za ambicje, a ja lecę się rychtować
Miłego wieczoru ❤️

Odpowiedz
7
Kociakkociak9

Kociakkociak9

•  AUTOR

@Be_Happy.
BO MI SIĘ TAK PODOBA I MAM CIEKAWE ŻYCIE :D

Odpowiedz

S....

@Kociakkociak9 to zrob więcej historii z życia wziętych!

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (4)