
Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a
przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury,
jesteś gościem :) *Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×









Kociakkociak9
AUTOR•WESOŁYCH ŚWIĄT MOJE PULPETY KOCHANE <3
Życzę Wam zdrowia, radości, szczęścia, pięknie spędzonych świąt oraz cudnej atmosfery, dziękuję, że jesteście ❤️
*a teraz lecę robić się na bóstwo, zasuwamy na cmentarz w śniegu i znowu ganianina po domu XDDDDDDDDDD*
Rzabcia
@Kociakkociak9 nawzajem kochana <333
Bananikaktus2018
@Kociakkociak9 Wzajemnie :D
Kociakkociak9
AUTOR•Ludzie, no niech mnie kolombo
Wydukałam wstęp do tego nieszczęsnego Vanesseville
Niemożliwe XDDDDDD
Kociakkociak9
AUTOR•SIEEEEMA HETAŚKI W DZISIEJSZĄ JAKŻE GRUDNIOWĄ SOBOTĘ XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Ostatni wpis był wstawiony mniej niż dwa tygodnie temu, więc tragedii nie ma…
Opowiadajcie, cóż u Was, jak czas ostatni minął, czy choinkę donieśli do chałupy, czy porwali w trakcie przynoszenia, a ja znowu zaczynam swój referat z żywotu na sto dwa, więc…
W PONIEDZIAŁEK, GRUDNIA SZÓSTEGO, URODZINY PSA BARREGO…
W Mikołajki, niejaki szósty grudnia (pamiętna data jakby nie było, dzień, w którym upaprałam swoją śliczną kieckę błotem, bo się rzucaliśmy śnieżkami XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD) przywędrowałam do szkoły omotana w moją śliczną, białą, nową i cudowną suknię, z zapasową capką w ręku, z czekoladą na zaśkę (którą notabene razem z Hermenegildą Marią wsunęłam w tempie światła), wszyscy poubierani jak z Teatrzyku Zielona Budka, matematyk przydreptał na lekcje w jakimś wielachnym, granatowym homoncie (ja nie wiem, to była suknia na gabaryty słonia bimbalskiego i orkiestrę kameralną polskiego radia i telewizji, a matematyk cztery razy chudszy niż ja, przywielki rozmiar), na religii nastała sensacja
Otóż katechetka uznała, iż w ramach prezentu mikołajkowego weźmie całą ferajnę na dwór, śniegu leżało trochę (potem, do piątku dopadało i było go po pas, ale na Mikołajki to trochę lichy był jeszcze), a dla Nas NIE MA lepszego prezentu, niż latanie po dworze jeden za drugim
Miał się odbyć spacer, skończyło się na ciskaniu śnieżkami, ja musiałam przemęczyć się w moich nowych, skórzanych rękawiczkach (po diabła je brałam, mogłam wziąć stare i wełniane, miałam nauczkę, na następny raz wzięłam dwie pary XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), katechetka uradowana latała w lewo i w prawo, po lodzie, Tomasz wywinął orła, ja dostałam od Helki CENTRALNIE W KIECKĘ (bambaryła jedna, przyszłam w sukni czystej, wróciłam jak z wojny), radości mieliśmy powyżej poziomu kosmosu, do szczęścia trzeba było nam tyle, ile fraków i pozwolenia na wyjście na dwór, a poprawiny nastały grudnia dziesiątego XDDDDDDDDDDD
Oprócz ogólnego zamętu i niebagatelnego uszczęśliwienia z tytułu ciskania się śniegiem, to przytachali nam na historię do Księżniczki (w przymałym kubraku za to) czekoladę i pierdoły rozmaite, ja się wymieniałam na tą czekoladę dwa razy, z mlecznej na jakąś tam, z jakiejś tam na orzechową z Wiktoryją i Filipkiem, przyszło do ustalania, co kto robi na wigilii klasowej, mnie wkopali do rzempolenia na fujarce kolęd z Helką, Piotrem i Kamilą, dzień niesłychany i cudowny, cud miód i nic więcej XDDDDDDDDDDDDDD
Siódmego cyrk na kółkach jakich mało, otóż przyszło co do czego, na wychowawczej przykolebała się krokiem bojowym defiladowym jakaś niewiasta ze świetlicy, młoda i nie bardzo kumata, zaczęli nam smęcić o hazardzie (od trzech godzin rozwodzą się nad jednym, klepią, smęcą, chlipią, zipią, a my tam zasypiamy), miałam się na niepocieszenie, gdy nagle…
UKWAKNĄĆ NA KRZESŁA, RĘCE W GÓRĘ, GACIE W DÓŁ, PIENIĄDZE NA STÓŁ
Kazali nam się dobrać w grupy, to żeśmy się wszyscy podobierali porządnie, myśmy w szóstkę w jednej siedziały ławce (ale że my szafy gdańskie nie jesteśmy, to weszła maleńka Wiktoryja, vis a vis niej ja w gorsecie krakowskim, obok Wiktoryjki chuda Hela, naprzeciwko Kamilka, obok Helki Majkelyna i na plecach Majkelyny Cygan, git), kobiecina ze świetlicy wręczyła nam jakieś chińskie zadania, do których efektu końcowego dociec nie mogłam
Lekcja WYBITNIE udana, otóż uznałam, iż skoro Majkelyna odprawia ciężkie filozofie nad historią głównej bohaterki, Barbary, która pieniądze posiała w szuwary idąc do sklepu, to my nie będziemy jej przeszkadzać
Hermenegilda Maria pulpetowała Cygana, Wiktoryja z Kamilą biły mi brawo, a ja klepałam lepiej jak Bielicka na wizycie u babci, rozweselając towarzystwo i siebie do łez, żeśmy robiły sobie jajca z wszystkiego naokoło, ze śmiechu małośmy tam na zawał nie zeszły, za najbardziej zajmujący temat uznałyśmy chłopaków i Szymona, więc nawijałam tam z nimi, a nawijałam, zaś cała akcja skoczyła się wydukanym w moich ćwiczeniach od przeklętych warsztatów, wialachnym pismem Michaliny ,,Róża kocha Szymona" (niech ją kule biją za takie wymysły XDDDDDDDDDDDDD)
Ósmego grudnia rzecz zdarzyła się niesłychana (i durna), w skrócie wielachnym: poczłapałam jako poszkodowana z Cyganem do pedagog. Czemuż to?
Wyobraźcie sobie, że to z tytułu tego, że znowu odstawił się cyrk z osobą oskarżoną, która wcześniej mnie nawiedzała. We wrześniu, gdy po raz pierwszy zawikłała się akcja z tym człowiekiem siedziałam przerażona, wręcz płacząc, dziewoje mnie siłą pchnęły do psycholog, za co jestem im do obłędu wdzięczna. Teraz wypaliłam w środku lekcji, że odmawiam współpracy i gry w tenisa stołowego z tą osobą (ponieważ całość zadziała się u wuefmena), wściekłam się, i z przytupem, z własnej inicjatywy, ze wsparciem Majkelyny, Kamili i Cygana poleciałam ogłosić nowinę. Przedstawiłyśmy się jako Kółko Wzajemnego Wsparcia (i BARDZO dobrze, że tak powiedziałyśmy), oficjalnie na rzecz zainterweniowano (może dlatego, że zgłaszam to po raz drugi, doszło do niechcianych rzeczy, macania, dotykania, i założę się, że gdyby byłyby to chłopak, to zareagowałabym inaczej. Ale była dziewczyna, a ja jestem hetero.)
Poza tym, to dzień udany, cyrk na kółkach odtańczony, odstawiony XDDDDDDDDDDDDDDDD
DZIESIĄTEGO CUD NAD WISŁĄ
Otóż dziesiątego nastała sensacja, cud nad Wisłą i dzień pamiętny, nie było Esesmana, więc upchnęli nam dwa angielskie. Na angielskim prószył jeszcze śnieg, w sali rejwach ogólny, aż żeśmy wyprosili z Majkelyną ze łzami w oczętach na czele, iż gdy wygramy po angielsku milionierów, to wyczłapiemy z anglistką na dwór (a anglistka minę miała nietęgą, jak żeśmy z okrzykami radości i wiwatami wygrali, pędząc po kubraki i szaliki do szafek do szatni, mowę kobiecinie odjęło z wrażenia XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD)
Radość zapanowała ogólna, leciałam do szafek, ścigając się z Hermenegildą Marią, nieoficjalnie wygrał Szymon, oficjalnie ja, zgarnęliśmy kubraki, boby, czapki, szaliki, ja moje błogosławione, wełniane rękawiczki na śnieg, zaczęliśmy kolebać się do wyjścia (anglistka dalej z twarzą nietęgą coś bardzo, w ładnych butach i płaszczyku, my poowijani w szale jak mumie egipskie, ale szczęśliwi)
WYSZLIŚMY, IIII…
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
DZIKIE OKRZYKI INDIAŃSKIE, KOBIECINA OD ANGIELSKIEGO NIE ZDĄŻYŁA DRUGIEGO BAMBOSZA WYSTAWIĆ NA WYCIERACZKĘ, JA POPYLAŁAM ŚNIEGIEM PO HELENIE, HELKA PO MNIE, AŻ TU, NAGLE…
ŁUP
Odwracam się, strzelając laserami z oczu, a jak się okazało – przywędrował nikt inny, jak Nikoś z Szymusiem, Szymon dziabnął mnie po plecach, i…
Chłopaki zaczęli zwiewać, ja za nimi ze śniegiem pod pachą, za mną Hermenegilda Maria w niedopiętym kubraku, za Hermenegildą Marią Cygan w szaliku babki, za Cyganem Hobbit Wiktoryja, a jako ostatnia pędzi Majkelyna, która nie strybiła akcji, że zaczepili nas chłopaki
WIĘC MY W GONITWĘ, HAJDA NA KOŃ, BOLSZEWIKA GOŃ GOŃ GOŃ (XDDDDDDDDD)
Jak żeśmy chwycili w ręce śnieg, jeden drugiego grzmocił, na mnie się uparł Szymon, ja dostałam od jakże wspaniałego Nikosia przez nos śnieżką (XDDDDDDDDDDDDDDD), Kamilka postanowiła zlegnąć i udawać zwłoki w fałdzie śniegu, jeden śmiech, ja nie nadążałam oddechu łapać od rechotania się, Szymon te moje śnieżki łapał (bo ja kleciłam je jakieś megalityczne i nierozklejające się, rzuciłam, ten ją złapał, rzucił, duknęło w płot XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), w czapkę od niego dostałam śniegiem, to on ode mnie po plecach, Nikoś był niczym jaśniejący anioł w śniegu (jasne loki na glacy, posypane śnieżynkami. Efekt: JANIOŁ JAK ŻYWY.), zdążyłam Szymonowi czterdzieści osiem razy rzucić tekstem, że on nie żyje, Cygan wywinęła orła na kamlotach na podwórku szkolnym, dawno nie czułam takiej radochy i ukontentowania, od latania jeden za drugim rozmazał mi się z oczu tusz do rzęs, więc miałam czarne kreski, kapała nam woda i spływał lód z włosów (XDDDDDDDDD), wniosek: jeden z cudniejszych dni w życiu XDDDDDDDDDDDDDDDD
Jedenastego zawędrowaliśmy na sanki, zamarzły mi palce od witek, moich nowych oficerek nie mogłam rozsznurować (kleciłam to z tatą dwadzieścia minut, nie dość, że wiązania pochachmęcone, to jeszcze poplątane)
Trzynastego grudnia została wskrzeszona działalność Teatrzyku Zielona Budka, Hermenegilda Maria przywlokła mandolinę do szkoły, atrakcja niesłychana, co kolęd naśpiewaliśmy to nasze
CZTERNASTEGO CYRK NA KÓŁKACH ZWANY WIGILIĄ KLASOWĄ :DDD
Otóż na czternastego grudnia ustalona była wigilia klasowa, sensacja jakich mało, przykolebałam się w moich cudownych lokach i białej sukni (która CUDEM dotrwała czysta do końca dnia), rumpel pumpel od samego rana do południa, mi mało nie porwali prezentu dla Cygana (przekazywałam prezent Majkelynie, która zbierała prezenty klasowe, przyniesione ciastka i rzeczy, ta zamiast tutki dla Cygana zabrała mi plakat z historii do Księżniczki, niech ją kule biją, gdyby nie mój refleks, to by mi plakat zacyganili), oddałam moje, Kopernikowskie pierniki do rąk Ani (które zniknęły notabene w dziwacznych okolicznościach, później wyjaśniła się sprawa, po ptokach, na filmie), sama biegłam z Helką po nuty, flet, mandolinę, cyrk na kółkach, z nutami oddałam przypadkiem Kindzi moją ocenę rozprawki z polskiego (która zniknęła w jeszcze bardziej tajemniczych chwilach, z tym, że przepadła na dobre), nie chcieli oddać nam do rąk klucza do kantorka, kantorek okazał się garderobą opery paryskiej (XDDDDDDDDDDDDDDDD), ale że ja zaczęłam się awanturować z tytułu moich nerwów i narwania wrodzonego, Hermenegilda Maria zagroziła łzami w oczach to nas wpuścili, przyszło co do czego – gdy wyszliśmy po próbie generalnej do sali, tam już przy stolikach siedzieli, mało mnie nie trafiło, koślawo rozstawione były krzesła (to jest: miejsca nie do rytmu, nie do taktu, wywalczyłam dla naszej Eskapady Żeńskiej Patriotów ryczki obok siebie w jednym rzędzie), usiadłam obok Majkelyny i Orzechowskiej, dziewoje miały rzempolić kolędy (i rzempoliły. Helka zasuwała na gitarze, Michalina do szyku w miarę śpiewała, Wiktoryja zaginęła ze swoim głosem w akcji, Kamila ruszała do ustami i robiła ładną minę do reszty), później nadszedł występ Teatrzyku Zielona Gęś, tak mnie ustawili, że nie widziałam nut, Cygan pogrzeszyła rozumem, kazała mi klęknąć przed Piotrka i takim oto sposobem zagrałam całe dwa utwory, później usiadłam swoją piękną, białą suknią na upapraną od piachu, błota i mokrego śniegu podłogę, cud się nadarzył, SUKNIA NADAL BYŁA CZYSTA (opłacało się grać ,,Jezusa Malusieńkiego", film dla potomnych jak piernik), grała i na skrzypcach Olga, co łapy mi się trzęsły z kamerą (gdyż robiłam za filmowca i fotografa), brawa poleciały niczym w filharmonii, ja z nerwów wsunęłam jakiś ajnmahyl (to jest: niemieckie pierniki w chińskiej czekoladzie, chemia, że zęby bolą, ale ja od nerwów nie czułam smaku, bo się zdenerwowałam z tytułu gry na fujarze), aż dokolebaliśmy się do najważniejszego momentu, ot, PREZENTY
Przyszło do rozdawania prezentów z owacjami na stojąco, za wajnachcmana robiła Anna wraz z Majkelyną, dostawał jeden po drugim, wrażenia niczym na grzybach (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), sensacja jakich mało
Sama Ania dostała ręcznik z imieniem od Bóg wie kogo, Helce sprezentowała Maria Antonina vel Tośka ładny, brokatowy notatnik z notatkami, Kuba kubeł ciastek dostał w spadku (i był w pieruny zadowolony, mina na zdjęciach zacna, już się do sprezentowanych ciastek dobierał, jak do stolika się kolebał), Cygan ode mnie otrzymała zestaw do paznokci + ładny, świecący lakier (więc skakała pod niebo z radości, ze sto razy mi dziękując XDDDDDDDDDDD), Orzechowska nie wiem, co dostała (coś owinięte w śliczny, srebrny papier od Mona Lisy, który pochłonęła zębami w tempie światła), Wiktoryja świeczkę, szminkę i maskę kosmetyczną (którą dostała też Niemiec, Olga i jeszcze jedna, ktoś się chyba zmówił), i właśnie Wiktoryja robiła prezent swemu ukochanemu Habe, a jakżeby inaczej XDDDDDDDDDDDDDDDD
Siedziałam, filmowałam całość, wszyscy poczłapali, ja zaczęłam się rechotać, że mnie nikt nie miał i nie wylosował, jak się okazuje – Majkelyna specjalnie zostawiła moją tutkę na koniec, żebym była niczym primadonna
Zaczęli mnie wołać, ja nie słyszałam, to mnie Helka łokciem szturchnęła i ode mnie zabrała aparat, musiałam skakać przez wszystkie tobołki i plecaki, co za mną leżały, doszłam, prezent podała mi Ania, ,,Od kogo to?", ,,Od Oliwiera!"
Ja nie zatrybiłam, że to FAKTYCZNIE OD OLIWIERA, dalej nie mając pojęcia, od kogo to prezent (XDDDDDDDDDDD), do kamery Księżniczki się szczerzyłam, wszyscy czekali w napięciu, aż nagle…
UUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU
LUDZIE, BRAWA
JA PATRZĘ
I NIE WIERZĘ
Dostałam cudnego, ślicznego, pięknego, modelowego niedźwiadka z pluszu + Merci i lusterko, z misiem wracałam w ramionach, nie wiedząc, od kogo to jest
,,Dziewczyny, od kogo to jest?"
,,OD OLIWIERA, GŁUCHA JESTEŚ???"
Dopiero wówczas ogarnęłam, że to od Oliwiera, zamurowało mnie i odjęło mowę w skrócie ogólnym (XDDDDDDDDD), do mnie polecieli, jednen przez drugiego dociekał, czy to aby na pewno od Habe i aby na pewno prawdziwe (nie, fatamorgana, w powietrzu się misiek unosi i jest złudzeniem), I POOOOOLECIAŁY TEORIE, oLiWiEr KoChA rÓżĘ, Hela zaczęła snuć niestworzone opowieści, że ,,ona nie wiedziała, że między mną a Oliwierem takie miłosne prezenty między", strzeliłam ją laserami z oczu, Michalinę tam telepało z zazdrości, sensacja i hit dnia, z czego Majkelyna zacyganiła mi tego niedźwiadka, usiadła z nim jak stara baba, oczęta w słup i nie reagowała chwilowo na wszelkie odgłosy, pytania i okrzyki (była WYBITNIE nie pocieszona, bo jej się Oliwier podoba, ale wyszło jak wyszło, że Habe zamienił Emilię na mnie, bo tak wolał i tak się rozwiązało, nad tym miśkiem wnet na zawał zeszła, biedaczka XDDDDDDDDDDDD)
Majkelyna dostała świeczkę jakąś tam i bodajże termos, ładne, aczkolwiek wolała kleić się do tego niedźwiedzia, reszta rozwiała wieści rozmaite, wniosek: prezent śliczny, bardzo ładny, Majkelyna mało trupem nie padła, dowiedziawszy się, że ja w ramach podziękowania Habe przytuliłam, Helenę niech kule biją, a spiskowców pogonią żmiją XDDDDDDDDDDDDDDDD (i koniec kropka, skończona szopka jak to Wiktoryja mawia, Księżniczka dostał kubrak z Napoleonem od Filipka, mowę chłopinie odjęło, aż ją przymierzył i się do koszuli rozbierał, brawa jakich mało)
W czwartek, szesnastego niosłam po domu ciastka, tak niosłam, tak niosłam, tak bujałam w obłokach, tak rozmyślałam o kolacji, o urodzie Szymona, o tym, że choinkę trzeba załatwić, o pierdołach Maryni, że położyłam je pod poduszkę, i tak położyłam, że się na nie ciałem rzuciłam, gdy siadałam, ciastka trochę poszkodowane, żeby zatrzeć ślady to je skonsumowałam w trybie pilnym, wczoraj, siedemnastego, na polaku zamieniłam się z Anką na miejsca, więc los chciał, że siedziałam obok Oliwiera po wymianie na jedno siedzenie, modziłam opowiadanie twórcze dwie godziny, Habe jak nawiedzony, siedział, lampiąc się na mnie jak sroka w malowany bęben (nawiedziła go siła nieczysta, gapił się niemiłosiernie, jak ja nie byłam ani brudna, ani zezowata, ani wyczochrana, nawiedziło chłopaka ;—;), przyszło do pożegnania – żegnałam się w przytulaniach i łzach Heli, i tak się żegnałam, że jak długo przebywałam w sali po dzwonku, to zaczął lampić się Szymon (tego też napadło), do ostatnich chwil, póki za próg nie wyszłam to się gapił a gapił, oprócz tego przyjechała ciocia z karpiem (niewypatroszonym jak się okazuje, tata przystąpił do działania tak, że osunęłam się prawie na podłogę po tym, jak zaczęli karpia rozbrajać) i wieściami rozmaitymi, ja siedziałam na ryczce, wcinając paczkę serów podhalańskich i z miśkiem Habe w ramionach, nawijając o wszystkim i wszystkich, o dzisiaj opowiem w następnym wpisie dokładnie, a teraz w skrócie: oddelegowałam się malować skrzynkę dla Cygana na urodziny, poczłapałam do niej o pół do piątej, wyszłam o pół do dziesiątej (otóż tata się odrobinę spóźnił, tylko odrobinę XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), atrakcja i radość jak piernik, przytachali choinkę, która nie wchodziła przez drzwi :D
Opowiadajcie, cóż u Was, kto doczytał temu chwała, kto nie doczytał – niech mu znicz światełkiem świeci XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Miłego wieczoru 💕
Kociakkociak9
• AUTOR@_Gryfonka_Am_
TAK XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
I przyczłap dobra kobieto na pv
_Gryfonka_Am_
@Kociakkociak9 już człapie
Kociakkociak9
AUTOR•W ZWIĄZKU Z TYTUŁEM, IŻ PĘDZĘ DO SZKOŁY NA ÓSMĄ, TO DORWAŁAM TELEFUNKIEL, IIII…
Więc, życzę wam Moi drodzy z okazji Mikołajek dużo radości, żeby wajnachcman do Was przyczłapał, żeby Was w szkole dzisiaj niepozabijali, żeby wszystko Wam się układało i cudnie spędzonego dnia <3
Bananikaktus2018
@Kociakkociak9 Wzajemnie :D
WeraHatake
@Kociakkociak9 Wzajemnie! ♥
Kociakkociak9
AUTOR•AKTYWNOŚĆ NA TYM PROFILU W KWESTII WPISÓW TRUPEM PADŁA
O MADONNO ;—;
Ostatni wpis był z dwunastego listopada
Rany boskie, przepraszam, ale budy jest i było o dużo za dużo TwT
Większe rozgarnięcie we wpisach powinno wejść w obroty za niedługo, kiedy wreszcie nastanie przerwa od chamskich karkówek i pierdół ze szkoły (to jest: ni z tego, ni z owego czas wolny, okolice świąt i dni, kiedy dają spokój święty ze szkołą), a teraz zacznę nawijać, cóż to się nadarzyło przez ostatnie sto lat i co zapamiętałam, więęęc…
Trzynastego i czternastego listopada (w grudniu popołudniu) żem siedziała z familią, studiując biografię Sissi z Romy Schneider w roli głównej na przemian z Lalką Prusa (bo nas nawiedziło z filmami, więc leżałam, wsuwałam marcepan i się zachwycałam wszystkim naokoło), piętnastego (urodziny psa Barrego) przeżyłam zobaczenie cudu nad Wisłą, otóż Mona Lisa przywędrował do szkoły z ufarbowanymi na bliżej niezidentyfikowaną, złoto-brązową babraję, przyklepanymi włosami (co aż z wrażenia ukwakłam z Hermenegildą Marią, wsuwając marcepan), co to na holu wszyscy ukuteczniali na niego lampienie się, zaś szesnastego…
SZESNASTEGO SENSACJA JAKICH MAŁO
W związku z tytułem, że bułę mamułę wcięło, diabeł ogonem nakrył dziadygę sakramenckiego (i dobrze, jedno zmartwienie z żywotu raus), to żeśmy mieli całą eskapadą, całą klasą razem godzinę angielskiego (gdzież notabene sala okazała się przymała, krzeseł brak, a gdy niejaka Anka została wysłana przez anglistkę po ryczkę do siedzenia, to owszem, powróciła z krzesłem. Przerażona, zzipana, jakby maraton leciała, z kulawym stołkiem, mówiąc, że ją jakiś agresywny dzieciok przez pół szkoły gonił, sprawa tajemnicza i zawikłana)
Angielski okazał się tak niesłychaną lekcją, że skończyło się na tym, iż nad glacą dwa razy przeleciał mi papeć Habe, gdyż (jak się okazuje) Mona Lisa tak tłukł się, szarpał z Oliwierem na całego (rechotali się przy tym jak pocieszne żaby z szuwarów, to reszta ferajny też ryczała ze śmiechu XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), że Szymon porwał Habe bambosz, rzucił nim, papeć zrobił z powodzeniem kurs latania (gdyby nie to, że piernik chciał, że akurat pochyliłam się nad kartką, to by mnie jako trupa za witki stamtąd wynieśli), za to anglistka zaginęła w akcji, wniosek = uważajcie na latające nad glacą buty :D
Dziewiętnastego (vel w jeden z piątków, co przeminęły z wiadrem) wuefmen wpadł na NIESŁYCHANIE WSPANIAŁY POMYSŁ, ażeby wf odbywał się wszyscy zeel wszystkimi (co mi zapadło w pamięć, że aż tego nie zapomniałam jeszcze tak dogłębnie, skleroza wsteczna poprzeczna tak okrutnie mnie nie atakuje jeszcze), więc, w skrócie wielachnym: trafiłam do eskapady kołowrotnej, stojąc za niejakim Jakubem (o ruchach niezwykle bojowych i żwawych, niech go kolombo z tym, leciał krokiem nietomnego chochoła), patrząc na Cygana i Wiktoryję z sąsiedniej ferajny oczętami pełnymi współczucia i na Hermenegildę Marię stojącą dwa rzędy dalej, strzelając do niej laserami z oczu z tytułu, że ona trafiła do grupy z Szymonem (jakby nie mogli ustawić jej do Tomasza), małośmy się tam nie pozabijali, tańcowały dwa Michały, jeden duży, drugi mały, jak ten duży zaczął krążyć, to ten mały nie mógł zdążyć, Jakub okazał się niegramotą (zwalił metalowy badyl, co miał mi podać (to mi to Kalina taka jedna podała w tempie światła, gdyby się Kuba wziął za podawanie, założę się, że świat by prędzej cztery obertasy jak z Mazowsza zrobił), pokaszanił piłki, że ja stojąca za nim wyszłam na baryłozę niekumatkę, nie do rytmu, nie do taktu), Dawid z sąsiedniej eskapady tak się niemiłosiernie na mnie gapił, tak się gapił, TAK SIĘ GAPIŁ, ŻE WYWINĄŁ ORŁA I PADŁ JAK DŁUGI CENTRALNIE PRZED WUEFMENEM (do końca dnia sensacja, że Dawidowi się Szymuś vel Różyczka podoba, a z tytułu całej akcji to pół szkoły ryło ze śmiechu XDDDDDDDDDDDDDDD), Habe zaczął kląć na Wiktoryję (która go za to wyklęła jak piernik, nie dziwię się, Habe zawsze był obłędnie miłym i cudnym mapetem, nagle ryknęła z kąta mysz), trzecia wojna światowa i dom wariatów XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Dwudziestego, w sobotę wspaniałą przywędrował do mnie Frankenstein jak żywy z cymbałami pod pachą, po czym nieoczekiwanie i niespodziewanie rozstawił się z klamotami centralnie u mnie w pokoju (zakłócając przy tym spokój połowy świata, po schodach te cymbały tak wlókł, tak wlókł, tak się tarabanił, że rumotu narobił, jakby szafa Gdańska ze schodów frunęła), uznawszy, iż odbębni chopinowski koncert (skończyło się oficjalnie na moich obertasach po podłodze, groźbami oszalenia i nakręconym z aprobatą mamy filmem dokumentującym popylanie Franka po cymbałkach, że by nieboszczyka z grobu wyciągnął swoim brzdękaniem ;—;)
Dwudziestego czwartego (w pamiętną środę Tearzyku Zielona Budka) złapało mnie niezidentyfikowane osłabienie (wlokące się od dwudziestego pierwszego notabene), ni to katar, ni to kaszel, ni to chruchlanie, aczkolwiek po mękach (to jest: po wywiejewie listopadowym) dotarłam do szkoły na doradztwo
Tak dotarłam, tak się wspaniałe na nogach trzymałam, że leżałam jak zwłoki Kazimierza (niejakiego kostropciupa z sali baby w kocu) pod salą biologiczną, tak musiałam wyglądać, że podeszła do mnie Majkelyna, pytając, czy wszystko aby na pewno gra (jak na nią spojrzałam to się chyba przeraziła XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), przyszło do doradztwa – zdobyłam się na moc, żeby wytachać z teczki zdjęcia placków, ciastek, pączków i tortów, które do plakatu miałam przywlec (Majkelyna i Kamila z animuszem odebrały akcję, jak mnie Michalina w obroty i podskoki z radości zabrała, to ciągała jak trupa za ręce, skoro byłam do połowy żywa), ożywiły mnie te ciastka na zdjęciach, jak przyszło do ich wycinania, a w ogóle odżyłam, gdy Mona Lisa na całą klasę orzekł przypadkiem słowami WYBITNIE niewybrednymi pewną opinię o babie w kocu (a że on chyba przechodzi mutację, to szeptem rzecz powiedziana nie było, po klasie się rozniosło donośnie rozległe zdanie o babiszonie z koca, kobiecina od doradztwa oparła się o biurko i zaniemówiła z tego tytułu biedaczka)
Na religii zaś przyszło do wystawiania teatrzyku Zielona Gąska, kobiecinkę od religii wzięło na obdeliberowywanie niesłychanie skomplikowanej rzeczy zwanej nałogami, toteż kazała nam wystawiać spektakl dramatyczny o narkotykach (cóż przypadło nam w spadku jako jednej eskapadzie, Cyganowi jako narkomance, Kamili biedaczynie, Majkelynie, która stękała i kwękała, Wiktoryjce, która piszczała jak mysz zza organów, Hermenegildzie Marii, której z wrażenia podczas akcji rozpięły się szelki od portek i mnie, która mimo niezidentyfikowanej choroby zdobyła się na energię i śmiech jakich mało)
Ja chciałam stawiać opór co do moich kwestii mówionych, ale że Kamila mnie wykopała z ławki za wszelką cenę, to zmuszona byłam improwizować (a grałam pięknie niczym Leigh i Monroe razem wzięte, moje teatralne współczucie co do Kamili osiągnęło takie obroty, że klasa lała ze śmiechu razem ze mną XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), rzecz była zupełnie bez scenariusza, na żywo i bez udawania, dostałyśmy z tego tytułu piątki, Cygan zdążyła wymyślić odę, iż ja z pewnością zakochana w Szymonie (lustrując mnie od góry do dołu, czy aby na pewno na niego nie patrzę, spojrzałam – MATKO DROGA, MEJDEJ, MEJDEJ, ALARM), wyszło co wyszło, tamci ryli ze śmiechu, że my się śmiejemy, że oni się rechoczą, amen, następny XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Dwudziestego piątego, w czwartek piękny i słoneczny stała się rzecz tajemnicza, otóż zaginęła kobiecina od fizyki, przykolebałam się do towarzystwa godzinę na przód (ale były jak żywe i Majkelyna, i Cygan, i Kamila, i Maria Antonina, żyć nie umierać), aż z nudy najczystszej wzięło nas na granie w butelkę
Ukwakłyśmy na holu w okrąg (wyglądając, jakbyśmy diabła bynajmniej przywoływały, nic nie zrobię, że płytki na korytarzu kładzione są w kółka ;-;), Kamila butelkę postawiła, ale że gra okazała się nieszczęsna (gdyż ponieważ bo butelka protestowała co do obrotów, a Kamila zdążyła na cały regulator ryknąć przy świadkach, iż ,,Szymuś zakochana jest w Szymonie") to zdążyłyśmy przekiełbasić akcję na Pytanie czy wyzwanie bez wyzwań (bodajże, gdyby wyzwania były wcielone w żywot, to by nas zwinęli bezapelacyjnie do dyrektosa, albo Bóg wie, czy nie do domu wariatów, Cygan ma pomysły rozmaite)
Zaczęłyśmy grać, pytania padały WYBITNIE zróżnicowane (a to z tytułu, że Majkelyna preferuje świętość, Cygan z resztą człowiekowatoć w wiadomym tego słowa znaczeniu), do czasu, kiedyż padło w moją stronę hasło o trzy życzenia do świata
Moją prośbą było, by (cytuję) ,,Baba w kocu zniknęła z mojego żywota raz na zawsze, żeby zginęła i nigdy się nie pojawiła"
Dziwnym trafem trzy dni do przodu baby w kocu już nie było, chemia i biologia nie odbywały się z tym babiszonem, zastępstwo jedno na drugim (…)
Zapytam Was: WYSŁUCHAŁY MNIE NIEBIOSA CZY DIABEŁ?? XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
W poniedziałek rzecz dziwaczna, otóż baby w kocu porwało Kamilę, Cygana i kobiecinę od muzyki
Konsumując z częścią eskapady śniadanie przyleciała pędem Anna z nowiną, iż muzykę wcięło, jedni pofruną na niezidentyfikowane wudeżdty z nawiedzoną babą, drudzy, którzy nie chodzą i chodzić nie pragną mają zostać oddelegowani do biblioteki i bibliotekary, w taki oto sposób zostałam odesłana za góry, za lasy pod bibliotekę, pod którą żywej duszy nie było prócz mnie
Resztę wcięło, diabeł ogonem nakrył, cicho wszędzie, głucho wszędzie, ja zaczęłam się denerwować, aż uznałam, iż będę jak Scarlett, sprawy nie zostawię tak jak stoi, i nie bacząc na to, iż narażam się na pewną śmierć wleciałam do biblioteki, mało nie padłszy o nogi niejakiej Katarzyny, która w bibliotece siedzi jako młoda bibliotekarka
Wypytałam co i jak, Katarzyna z tą wstrętną, paskudną, komunistyczną, straszną bułą vel Nawrotkową patrzyły na mnie jak sroka w malowany bęben, jakby im się objawiła Najświętsza Panienka, po czym powiedziałam i złożyłam słowo ministranta, iż zjawię się z klasą po dzwonku
Odczekałam sto lat, dzwonek zadryndlonił, tamtych jak nie było, tak nie było, cisza na morzu, pusto na horyzoncie, ja się zdenerwowałam podwójnie, wykonałam telefunkiel do Orzechowskiej Sumo (urwano kontakt, nie odebrano), dzwoniłam do Mona Lisy (zaginął w akcji), cicho, głucho, ukwakłam na ławkę, myśląc, gdzież się może podziewać reszta, aż tu nagle, OBŁĘDNIE szczęśliwym trafem ktoś z dołu, na dolnym piętrze uchylił drzwi
WTEM NIE WIERZĘ – ROZNIÓSŁ SIĘ GŁOS ORZECHOWSKIEJ
Jak to usłyszałam, to wypaliłam sprintem na sam dół po schodach, poleciałam prędzej niż prędkość światła, patrzę – stoi Orzechowska jak żywa z Emilą Debilą i Marią Antoniną
Rzuciłam się Orzechowskiej na szyję, Bogu dziękując za to, że wreszcie się odnalazłam z nimi, zawędrowałyśmy na górę – niczym za magiczną różdżką nadciągnął Bartłomiej herbu Zielona Pietruszka, za nim Jakub, Tomasz, Szymon, calusieńka eskapada, aż przyszło do pukania i wchodzenia do biblioteki
Chętnych nie było, gdyż potrzebne były tłumaczenia od kogoś, żeby do biblioteki się dostać
Żeśmy stali pięć minut, jeden na drugiego patrzył, Emilę z tłumaczeń wykluczono z powodu nieumiejętności dobierania słów, Marię Antoninę z powodu zbytniej wrażliwości, mnie i Szymona wyłączono z akcji z tytułu zbyt wysokiego wzrostu (bibliotekara zjada osoby wyższe od siebie), z czego Szymon dodatkowo wpierniczyłby bibliotekarę swoją grzywką, ja rzucającym się w oczy ubiorem i za jasno błyszczącymi glanami, chłopaków odjęli od razu, pozostała Orzechowska ze swoim talentem do awanturowania się
Jak Orzechowska wkroczyła, to bibliotekarę wzięła w kłótnię, gdyż babiszon chciał nas wyrzucić, Orzechowska się zapierała argumentami, iż my również jesteśmy chłopcami (ponieważ jakaś baryła poinformowała bibliotekarę, że ma przyjąć tylko chłopaków, chłopaki się opierali, myśmy się opierały, to dała spokój święty), tak się kłóciła, że weszliśmy z powodzeniem (XDDDDDDDDDDDDDDDD)
Ów sukces został uczczony metrową czekoladą Orzechowskiej, którą wrąbaliśmy w bibliotece w rechocie z bibliotekary :D
Pierwszego udaliśmy się do Rzana, kupiliśmy bobra vel chomika (który był sprawcą trzeciej wojny światowej), drugiego Esesman został zaatakowany przed niemieckim sztuczną choinką przez nadciągającego Kacperka, trzeciego nastał cud nadwiślański, gdyż okazało się, iż umiem serwować na wf w przeklętej siatkówce (wuefmen i Hobbit mi brawa bili do końca dnia, a ja BARDZO DOBRZE WIEM, że w całości udział brała Opatrzność), wczoraj obkolędowaliśmy imieniny brata, siedząc sześć godzin przy stole (zżarłam cały torcik malinowy, sernik, tort, czekoladę + konkrety, wsunęłam w tempie światła wszystko), wyglądałam niczym Rita Hayworth w moich cudownych lokach, dostałam od cioci śliczną suknię, wylał się szampan, a dzisiaj, w skrócie: cyrk na kółkach, Cygan jechała do opery, założywszy na siebie przymałą na biuście garsonkę do spódniczki, lecieli Kargule, ja poszukiwałam capkę wajnachcmana na jutro, teraz trwa akcja wywalania stroików i pierdół świątecznych ze strychu, tata mało nie zleciał z drabiny, ja studiuję przeklętą geografię, w telewizji lecą jakieś arabskie kolędy (XDDDDDDDDD), pierdoły rozmaite
Meldować, co u Was się dzieje, kto przeczytał, kto nie przeczytał, kto zeza dostał od nadmiaru tekstu, kto nie dostał, czy żyjecie i czy nie XDDDDDDDDDDDDDDDD
Miłego popołudnia, Hetaśki 💕
Kociakkociak9
• AUTOR@WeraHatake
Pojawiłam się wreszcie, po stu latach XDDDDDDDDDDDDD
Dzięki <3
Anka przyleciała do granic możliwości przerażona goniącym ją dzieciakiem, nie dziwię się jej XDDDDDDDDDDD
A takie szczęście nachodzi mnie w najdziwniejszych i najbardziej kołowrotnych sytuacjach, taki to urok niespodziewanego i nieuniknionego szczęścia XDDDDDDDD
Minęło, minęło, odżyłam, już zdrowa jestem i jak najbardziej żywa :>
Wszystkiego na stole stało jak na torcie barokowym, trzeba było stoliczek donieść, jedzenia jak na wesele, żeśmy dojeść nie mogli
Git, żeś zeza nie dostała, gratuluję przeczytania <3 *wręcza nagrodę Pulitzera*
WeraHatake
@Kociakkociak9 Lepiej późno niż później, jak to się mówi x'D ♥
♥
Ja też XDD
Haha, niezłe to zasady x'D
To na bogato! :o
A dziękuję *kłania się* ♥