Patryk

Kociakkociak9

Patryk

Kociakkociak9

imię: ℝ𝕠́𝕫̇𝕒

miasto: 𝔻𝕒𝕨𝕟𝕒 𝕖𝕡𝕠𝕜a

www: youtube.com

o mnie: przeczytaj

1358

O mnie

❝Brak perfekcji jest piękny, szaleństwo jest geniuszem i lepiej być absolutnie niedorzecznym niż absolutnie nudnym.❞

Ludzie często gęsto biorą oryginalność za coś dziwacznego. Oryginalność i odmienność, wręcz niedorzeczność, szczególnie w sztuce, guście oraz geniuszu... Czytaj dalej

Ostatni wpis

Kociakkociak9

Kociakkociak9

Wpadam wraz z wakacyjnym powiewem nadmorskiego wiatru, bowiem wywiało mnie nad morze... Czytaj dalej
Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury, jesteś gościem :)

*Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×

Zaloguj się, aby dodać nowy wpis.

Wpisy autora: Wróć do wszystkich wpisów
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

Obłędnie długo mnie nie było, ale raczej wiecie, że jestem niczym Rhett Butler, znikam gdzieś za siedmioma górami, lasami, w nikomu nieznanych krainach i zjawiam się znikąd jak gwiazdor na Boże Narodzenie. Znowu przepadłam, na długo, ale jestem jak wróżbitka. Czułam w nerwach, swej niezwykle szlachetnej krwi i ciele, że muszę tu przyjść. POWRACAM W CHWALE.
No, moi drodzy, wróciłam z bardzo poetycznym wstępem, jak zawsze spektakularnie (jak gwiazdor w święta). Opowiadajcie co u Was, kto gdzie był, jakie wrażenia, wspomnienia, kto co chce i jak chce. Nie omieszkam się pochwalić moimi niesłychanymi emocjami z ostatnich czasów, konkretnie wycieczkami tam, gdzie raki zimują (z dziewczynami objechałyśmy na rowerach wszystkie okoliczne, bardzo interesujące krzaki i tereny, dystanse dalsze i krótsze, podczas których przypadkiem zgubiłyśmy się, wpakowałyśmy na ruchliwą ulicę ledwo uchodząc z życiem, aż w końcu wpadłyśmy na pole z końmi), a także milionami innych rzeczy zadzianych ostatnio. Przeszłyśmy więc całe mile, maszerując po wyboistych, zakurzonych malowniczych drogach w trzydziestokilkustopniowe popołudnia na spacery, przysiadając potem w altanie, pijąc skomplikowane drinki złożone z lodu, liptonów i soków, wsuwając lody i tańcząc do woli na placu zabaw w zachodzie słońca, śmiejąc się tak bardzo, że prawie leżałam już w grobie z powodu uduszenia powietrzem. Postanowiliśmy zrobić sobie maraton filmów z Liz Taylor, którą uwielbiłam całym sercem (produkcje mniejsze i większe, ale wszystko dzieła, ,,Olbrzym", ,,Kleopatra", ,,Kotka na gorącym, blaszanym dachu", ,,Nagle, minionego lata", nie umiałabym wskazać najlepszego filmu). Przez wszystkie gorące wieczory, gdy wracałam z kolejnych eskapad z dziewczynami, tłukliśmy z Frankiem w badmintona (nie liczyłam, ile razy sąsiedzi odrzucali nam lotki zza płotu, w każdym razie podziwiam ludzi za cierpliwość i stoicki spokój), do późnej nocy siedzieliśmy na tarasie, świętując ogólnie życie, żeby potem iść na przechadzkę zupełnie ciemną drogą. Nieoczekiwanie szybko pojechaliśmy nad morze, gdzie, owszem, miałam potrzebę płakania nocą na balkonie (głównie z tęsknoty) i prawie dostałam szału, ale przynajmniej najadłam się do woli krewetek, gofrów, lodów, zapiekanek, kurczaka w pomidorach z makaronem i mozarellą, opaliłam się wybitnie (od razu człowiek lepiej wygląda, gdy jest opalony), napływałam w morzu (Bałtyk był wyjątkowo czysty, chociaż pływało pełno tego ustrojstwa zwanego meduzami, po kilku dniach chyba albo zostały wymęczone, albo prąd morski je zwinął, w każdym razie zamiast przemieszczać się to siedziały na dnie i cztery razy na nie przypadkiem wlazłam, ona – nic mi nie zrobiła, ale obawiam się, że ja jej – owszem) i doszłam do wniosku, że powinnam zacząć morsować, ponieważ strzeliło mi do głowy pływanie jako jedynej z plaży w czternastostopniowej wodzie (ludzie wchodzili do morza po kolana i wychodzili, ja wpadłam jak torpeda i zaczęłam pływać, już wtedy nie było meduz, ale pływało się ciężko, odruchowo mięśnie się ściskały z zimna, nawet gdy przestałam czuć chłód). Na powodzenie nie mogłam narzekać, poczynając u artystów, kończąc na starych Niemcach (oni, o dziwo, najbardziej byli zainteresowani mą osobą XDDDDDDD), ciocia kupiła mi czapeczkę królika z ruchomymi uszkami i ledami (to już w ogóle się wyróżniałam, ludzie mnie zaczepiali i pytali, skąd to cudeńko). Jechaliśmy kilka razy taksówką, a atrakcją okazały się osobistości nas podwożące (był i podrywacz, i zakręcony co nie wiedział gdzie jedzie, i jakiś co miał okulary na sprężynie, i naciągacz, i młoda dziewczyna co była bardzo rozgarnięta, i taki podobny do Marlona Brando i na dobre zakończenie zbuntowany maruder niewiele starszy ode, lecz ze słusznymi spostrzeżeniami życiowymi, którego polubiliśmy najbardziej (cytuję jego słowa, gdy ciocia skarżyła się na ceny w hotelach – ,,Że jak? Szesnaście tysięcy za tygodniowy pobyt dla rodziny w Arce? Nie ma mowy, tam są same stare grzyby i tylko stare grzyby! To jest umieralnia starych grzybów, niech pani tam nie jedzie!"). W każdym razie atrakcji było wiele, poniekąd się wyszalałam i wyskakałam na tej plaży. Gdy wróciliśmy do domu w piątek, nieomal dostałam ataku serca z radości i prawie zaczęłam płakać ze wzruszenia, co się często nie zdarza (ale dom to jednak dom, jest jeden i tylko jeden, nigdzie indziej go nie ma, nigdzie indziej nie mam tego zapachu, szumu topoli, tych witraży w korytarzu, pomarańczowych ścian i wszystkiego, nigdzie indziej nie ma tych samych ludzi). Wczoraj wieczorem rozszalała się burza, byliśmy akurat na tarasie, ja wskoczyłam na trampolinę (no, w tym roku się na tej trampolinie należałam i naskakałam salt i innych ewolucji), wiatr się zerwał jak szalony i pewnie siedzielibyśmy dalej, gdyby nie deszcz. Koniec końców zabieraliśmy się za znalezienie filmu, gdy nagle zgasło światło i zrobiło się czarno, zapaliliśmy osiemnaście świec, po czym prąd doznał apopleksji i migał, był i znikał jak ja, mnie zastał w łazience gdy myłam włosy, zaczęło rwać połączenia telefoniczne, lało jak z cebra i uspokoiło się późną nocą (jedni panikują, ja mam frajdę z takiej pogody, ilekroć coś nie płonie i wszystko jest dobrze, lubię taką burzę). Mówcie, moi drodzy, co u was, jak życie mija, a ja lecę czytać ,,Przeminęło" i dumać nad własnym losem. Spodziewajcie się spektakularnego powrotu gwiazdora na Boże Narodzenie.
Miłej nocy dla nocnych marków, miłego rana dla rannych ptaszków i miłego dnia dla ogólnie towarzystwa ❤️
22.08.2022

Odpowiedz
7
Bananikaktus2018

Bananikaktus2018

@Kociakkociak9 Hej!
O, widzę że ciekawie miałaś :D Fajnie, że miło spędziłaś czas hah
U mnie też spoko, czas leci i jakoś życie też. Ale też się spotykałam ze znajomymi w te wakacje (np. z bff, inną koleżanką i takim typem z którym przez kilka lat chodziłam do klasy, ale gadać z nim zaczęłam dopiero w czerwcu xDD ogólnie dobrze, że w ogóle, bo to jeden z najfajniejszych ludzi, których znam i szkoda że tak późno się zakumplowaliśmy:p), łaziliśmy po mieście, krążyliśmy kółka dookoła galerii handlowej, siedzieliśmy w McDonaldzie grając przy stoliku w Makao i ogólnie fajnie :D
P. S. Śliczny zachód słońca!! 😍

Odpowiedz
1
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Cieszę się, że był to dla Ciebie przyjemny czas pełen wrażeń ♥
To miłe, że sąsiedzi cierpliwie odrzucali Wam lotki :3
W sumie nie dziwię się, że tęskniłaś za domem, jeśli jest on dla Ciebie takim ukochanym miejscem pełnym bliskich osób ♥
Również lubię burzę, póki nikomu krzywda się przez nią nie dzieje :)
A zdjęcie bardzo ładne ♥

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (2)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

No, moi drodzy, zjawiam się ponownie.
Chwała Bohaterom.

Odpowiedz
10
czarna_bez

czarna_bez

Odpowiedz
1
temalia.

temalia.

Odpowiedz
2
pokaż więcej odpowiedzi (1)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

WITAM MOJE DZIECIĄTKA W TEN LETNI DZIEŃ
Zaginęłam i w ogóle przepadłam, aczkolwiek powracam z nowościami jakich na tym małym świecie niewiele (i z zapachem ciastek, które właśnie przywiozła ciocia z chomikiem). Opowiadać mieliście jak komu życie mija na Brylantowej Pannie, ale tutaj również to powiem, więc kto chce – niech się chwali i żali co u niego, a ja koniecznie zadeklamuję i zademonstruję w jednym wszystkie wieści.
Działo się tyle, że aż można zapomnieć połowę, otóż pojechaliśmy w góry (nie pierwszy raz byłam w Szklarskiej, ale zawsze będzie mnie tam tak samo telepać z zimna i chłodu, jak telepało za pierwszym razem), stwierdzam ponownie, że Karkonosze, o ile przepięknie położone w bardzo urodziwych okolicznościach przyrody, to bardzo zimne niezależnie od pory roku (nabrałam pełno letnich kiecek i innych cudeniek, dojeżdżamy, a ja nie miałam jak zaprezentować się w moich hollywoodzkich kreacjach, bo jak zawiało to aż mi uszy zmarzły). Dojechaliśmy z przytupem, zwiedzając po drodze zamek Grodziec (gdzie można film kręcić, i też filmy kręcili, między innymi ❝Wiedźmina❞, pełno korytarzy, korytarzyków, schodków i przejść jak z bajki, tylko bardzo niepraktyczne, uczesałam sobie kok, zapomniałam się na chwilę i podniosłam głowę w jednym z przejść na wymiary krasnala, gdyby nie fryzura z toną gumek do włosów i welonem, która mnie uchroniła od nieszczęścia, to miałabym guza), zajechaliśmy do tej Szklarskiej Poręby wieczorem i powędrowaliśmy na zakupy (a tam niezliczone ilości obozów i kolonii, czułam się niepocieszona, że jedziemy z klasą na wycieczkę w góry dopiero w październiku, gdy będzie zupełnie zimno). Pierwszy dzień był totalnym hitem, otóż uznaliśmy, że wejdziemy na Śnieżkę. I owszem, weszliśmy, grzebiąc się i wchodząc na szlak dopiero o dwunastej czy pierwszej w południe, cała droga miała trwać mniej więcej trzy godziny, my wlekliśmy się z pięć (XDDDDDDDDDDDDDDD), droga cały czas wiła się pod górę, początek szlaku był do przełknięcia (a już wtedy my, głupi stękaliśmy), potem zrobiło się bynajmniej gorzej, przycupnęliśmy na herbatę i lody, maszerowaliśmy dalej i dalej, spotkaliśmy polonistkę ze szkoły, taką koleżankę mamy (myślałam, że dostanę zawału, gdyż szanowna pani polonistka mnie nie lubi, bardzo nie lubi), weszliśmy na bardziej zaawansowany poziom coraz bardziej stromych kamieni, ludzi było pełno, przeszliśmy przez taki potok, aż gdy już myśleliśmy że umrzemy – doszliśmy na górę. Schronisko było całkiem do szyku, jedliśmy schabowego z frytkami (bardziej ja jadłam, Franek coś niemrawo to konsumował), i koniec końców dowlekliśmy się nawet na granicę, do obserwatorium na samą górę, ledwo żywi, ale daliśmy radę XDDDD (pomijając fakt, że mamie nogi odmówiły posłuszeństwa, a zeszliśmy prawie po ciemku jak kaleki). Szóstego lipca był dzień bardziej rekreacyjny i wolny od jakiegokolwiek ambitniejszego chodzenia, pół dnia siedzieliśmy w sklepie z minerałami (kupiłam sobie kolczyki z Nocą Kairu, cudeńko jakich mało), wlekliśmy się na Wielki Kamień (ale oficjalnie niedonawigowaliśmy do celu, za drugim podejściem się udało), siódmego, w czwartek, zawędrowaliśmy do zamku do Bolczowa (było na pewno mniej narzekania, jęczenia, stękania i kwękania, ruiny bynajmniej piękne i pięknie położone), ale też poszliśmy do centrum handlowego w Jeleniej Górze, z czego byłam niemiłosiernie rada (nabyłam top i spodenki do kompletu, śliczna rzecz, chciałam jeszcze trochę posiedzieć w tych ubraniach, bo to było do tamtego czasu najbardziej cywilizowane miejsce ze wszystkich, które do wtedy zwiedziliśmy, ale lecieliśmy galopem na termy cieplickie, na basen), ósmego, w piątek, zwiedzaliśmy muzeum minerałów (cudna rzecz, tylko nim się stamtąd wywlekliśmy to minęło sto lat), a także weszliśmy na ten Wielki Kamień i nawet tupnęliśmy do schroniska na ciastko i kawę, dziewiątego mieliśmy iść do sztolni i kopalni pirytu, ale coś mało ambitnie wyszło (skończyło się na tym, że machałam łapami jak wiatrak, stojąc na kamieniu i udając Ritę Hayworth, Franek nie chciał wejść do jaskini i zabłądziliśmy za górami i lasami XDDDDD), natomiast dziesiątego odbyła się wycieczka życia, która prócz centrum handlowego była najlepszą atrakcją. Otóż pojechaliśmy do Pragi, nie sądziłam, że tak obłędnie mi się tak spodoba (po tym tygodniu bez zbędnej ilości ludzi, spędzonym głównie na łażeniu szlakami i lasami, to gdy zobaczyłam ten ruch, to tętniące życiem miasto, ludzi, te atrakcje i to wszystko, myślałam że oszaleję z radości XDDDDDDDDDDDDDDDDD), do centrum dojechaliśmy metrem, jak wyszliśmy z przejścia podziemnego to dostałam ogólnego ataku z ekscytacji, wszędzie się coś działo, wokół niezliczone ilości przecudownych budynków (gotyckich, nie gotyckich, secesyjne i barokowe kamienice, na to nowoczesne, stylizowane na starodawne, cudeńko jakiego świat nie widział), turystów i ludzi od zatrzęsienia, szłam i nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę (tak się stęskniłam za czymś ruchliwym XDDDDDDDDDDDDD), zdjęć mam pół miliona, chodziliśmy sobie ulicami odbiegającymi od starówki, rynek – przepiękny, stare miasto – przecudowne przez wielkie ,,P'', wszędzie pełno wszystkiego, z mamą szłyśmy posuwistym krokiem od okna jubilera do okna kolejnego jubilera, wnętrza niektórych sklepów nadawały się na scenerię do filmów (poczynając od tych z zabawkami i Krecikiem w roli głównej, kończąc na cukierniach i w szczególności jubilerach), na jednej z ulic było muzeum figur ze stali (i przed wejściem wielki, stalowy motor, taki bajer do robienia zdjęć, tata założył nogę, wsiadł na siedzenie i coś mu przeskoczyło w biodrze z wrażenia XDDDDDDD), wstąpiliśmy do jakiegoś kościółka na chwilę (śliczny był), aż zapakowaliśmy się na Most Karola (cudo nad cudami), posiedzieliśmy, obejrzeliśmy wszystkie widoki wokół i weszliśmy na Hradczany. Cała dzielnica przypominała Wawel, przepięknie położone, poszliśmy pod zamek, tupnęliśmy do katedry Świętego Wita (perełka architektoniczna, neogotyk, cudeńko), a że wszystko było w kompleksie zamkowym, na poczcie kupiliśmy sobie pocztówki. Wracaliśmy na starówkę od strony Złotej Uliczki (te domki jak z bajki, tylko wejścia jak dla skrzatów, nabyliśmy w jednym ze sklepików linijki na pamiątkę), a za Hradczanami, za Mostem Karola kupiliśmy te legendarne ciastka z lodami i śmietaną (wszędzie tym pachniało i wszędzie to sprzedawali, nie mam pojęcia, czy to było ichnie, regionalne czy co, w każdym razie było pyszne, a'la rożek z ciasta półfrancuskiego obtoczony w cukrze, karmelu, wiórkach czekoladowych lub cynamonie, a w środek lody lub śmietana z polewami i dodatkami, najadłam się tym lepiej niż śniadaniem i obiadem XDDDD), poszliśmy na herbatę i pizzę do restauracji przy rynku, aż około północy żeśmy zaczęli się zbierać. Podsumowując – Praga jest PRZECUDOWNA, ma w sobie klimat coś jak Kraków, jeżeli nie znacie języka to dogadacie się tak czy owak, miasto, zabytki i okoliczności przepiękne.
Wczoraj późnym wieczorem dopiero wróciliśmy (polecam stawanie na każdej stacji benzynowej z duszącym się Frankiem XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), a dzisiaj siedzieliśmy pół dnia przy stole i świętowaliśmy powrót do domu :D
Opowiadajcie co u Was, jak życie wam mija, a ja idę na trampolinę XDDDDDDD

Odpowiedz
9
_dagu_

_dagu_

Cóż za przygody

Odpowiedz
1
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Z tego co wiem, to nasza polska wersja jest dość słaba, ale w sumie musisz sama się przekonać, bo ja widziałam tylko fragmenty xd
To najważniejsze XD
W takim razie tym bardziej muszę mieć ten cel w pamięci ♥

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (3)
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

JESTEM, MOI DRODZY, W TEN JAKŻE PIĘKNY DZIEŃ
Zginęłam na długi czas, ale przybywam w chwale (i z łomotem kosiarki, jakiś grzyb nieszczęśnik uznał, że będzie w święto golił trawę za płotem), opowiadajcie co u Was, jak żywot mija, jak bardzo kwękacie i stękacie na koniec roku szkolnego, a ja, że tak powiem, rozwinę się i skrócę treść.
Działo się tyle, że urywa głowę (chociaż zawsze się dzieje, wrażenia niezapomniane XDDDDD), poczynając od wesel, tańców i radości (oblewanie urodzin, których było Bóg wie ile w tym miesiącu, siedzieliśmy dniami przy stole i jedliśmy, tylko talerze zmieniałam, wlewałam wodę kwiatom do wazonów i przebierałam kreacje, których dostałam pół miliona, więc miały używanie XDDDDD), przez dziwy nad dziwami (wyobraźcie sobie, tak się dobijałam, walczyłam jak Scarlett o Tarę, że dotłukłam się o pasek na świadectwie ze średnią wyższą, niż myślałam), przez miłości roztańczone (bo przyszło mi do głowy, żeby, jak już brat Franek wyczłapał z resztą na ognisko, na które ja nie miałam melodii iść, to będę tańczyć, więc skakałam w niezidentyfikowanej halce, wywijałam nogami na lewo i prawo i śpiewałam Halamę, powinni normalnie wziąć mnie do teatru od zaraz), przez docinki wuefmena (odżarłam się na jego słowa tekstem, że bardzo mi przykro, ale chcę być aktorką, nie siatkarką), przez cyrki malowane (zaczęłam tańczyć z Horacym walca, gdy wysłali nas po książki do tej bibliotekary, mina babiszona nieoceniona), przez wybuchy i zdarzenia spektakularne (na chemii była atrakcja popylania młotkiem po desce i grzmocenia w jakieś kryształki, żeby zrobił się proszek, a jak już się zrobił (a bardziej zrobił go Kubuś z Oliwierkiem i Szymusiem na spółkę, trzech mężczyzn ledwo dało radę), to mieliśmy fuchę wlewania czegoś do probówek, co polewała nam Helka, bo jej się ręce nie trzęsły, po czym podpalaliśmy to i były wybuchy, takie, że Szymusiowi zapaliła się ta probówka, a ja byłam zmuszona wykonywać doświadczenie w okularach, których szkielet był w całości, natomiast brakowało szkieł), przez udawanie żaby do matematyka (nic nie zrobię, że najpierw chłopina szedł przed siebie, a ja skakałam z Cyganem, robiłam obroty jak w Mazowszu i wywijałam łapami jak wiatrak, więc matematyka zmiotnęłam ręką, bo on jak połowa mnie, a ja wielka jakaś nie jestem, aż tak się gapił, że zaczęłam udawać żabę z dzikimi zębami), kończąc na bieganiu za piłką, ekstremalnych schyleniach się po bitej śmietanie (na niemcu wyszliśmy, więc polecieliśmy wszyscy grać w piłkę, ale wcześniej najedliśmy się bitej śmietany, jak tam nie umarłam na mdłości – nie wiem) i procesjach.
Notabene dzisiejsze wrażenia były przecudowne, Oliwier się wybrał do Krakowa i chyba zaginął chłopak (XDDDDDDDDD), poszliśmy na procesję, i tak szliśmy, że ministrantowi z ręki dzwonki wypadły (nie mam pojęcia, czy się chłopaczynie zrobiło słabo, czy co, w każdym razie było ich pięciu, trzech było niegramotnych i się gapiło, dwóch było gramotnych i patrzyło już mniej), natknęłam się na Cwancucha, mało nie podarłam sobie rajstop na drodze (ale żyją te pończochy, ja też), po czym przywiązałam sobie do kapelusza wstążki ala Scarlett i poszłam się opalać na trampolinę, wcześniej biorąc chomika (coś mało ambitnie skakał, pobiegał trochę i zaczął się wyrywać, duszno jej było chyba), teraz wróciłam, bo od słońca kręciło mi się w głowie XDDDDDDD
Opowiadajcie co u Was, jak żywot mija, czy źle, czy dobrze, a ja pędzę na obiad, bo wołają mnie, wołają i się dowołać nie mogą
Miłego dnia wszystkim ❤️ (i nie utylizujcie krzaków sprzed domu, chyba, że w czapce albo innej bobie na głowie, bo ten człowiek co to od dwóch godzin trawę kosi to cylindra nie ma, przynajmniej nie widzę, zemdleje tam chyba chłop z gorąca)

Odpowiedz
7
WeraHatake

WeraHatake

@Kociakkociak9 Uu, gratuluję paska! ;3
I dobrze wuefmanowi powiedziałaś!
Nie ma to jak okulary bez szkieł XD
(Mam nadzieję, że chłop jednak nie zemdlał xd)

Odpowiedz
1
Kociakkociak9

Kociakkociak9

AUTOR•  

WITAM MOI MILI RADIOSŁUCHACZE
Powracam ponownie tegoż pięknego dnia, i chociaż minęły wnet dwa miesiące od ostatniego wpisu sprzed czasów króla Sasa Tadarasa, to mam nadzieję (i ambicje), że już nigdy nie będzie tutaj tak długiej przerwy. Co miałam wywalczyć i skończyć, to prawie wywalczyłam i skończyłam, wszystko co NaJwAżNiEjSzE (to jest: oceny, a cóż innego), więc szykuje się na mój powrót na dobre, jak Bóg przykazał.
A teraz chciałabym Wam wszystkim życzyć cudownego Dnia Dziecka (lepiej późno niż wcale), żebyście cały dzień spędzili bardzo miło, jak kto lubi, na wycieczkach, we własnym domu, w kominie, mysiej norze lub pianinie, i pamiętajcie, że każdy poniekąd dzieckiem zawsze pozostaje <3

Odpowiedz
7
temalia.

temalia.

@Kociakkociak9 i co, będzie pasek na świadectwie?
wzajemnie Ci życzę fenomenalnego Dnia Dziecka! <3

Odpowiedz
1
Rzabcia

Rzabcia

@Kociakkociak9 HEEEJ
To super :>
Trochę późno, ale dziękuję <3

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (2)