14 maja 1939 roku
Słońce i stosunkowo wysoka temperatura towarzyszyły spotkaniu zaręczynowemu, a wedle niektórych zjawiły się tylko po to, by umilić przyszłej młodej parze ten czas. Troje dzieci biegało pośród starszych, ganiały biednego kota, który nie zdawał sobie sprawy, że najmniejsza dziewczynka chce go po prostu pogłaskać i ucałować. Przez ten pościg rodzeństwo narzeczonego straciło równowagę, a co za tym idzie - w tańcu wylądowali na trawie. Starsze pokolenie piło, tańczyło oraz zawzięcie rozmawiało, natomiast to najstarsze podziękowało gramofonowi i sami dbali o oprawę muzyczną przyśpiewując wspólnie.
Zakochani zmęczeni presją gratulacji złapali się za dłonie i z uśmiechami na twarzach odeszli do altany. Dwudziestolatek oparł się o barierkę, zaś jego ukochana odsunęła się od niego, po czym zaczęła poruszać się w melodię graną przez naturę - śpiew ptaków, szum wiatru a także wody, albowiem niedaleko znajdował się skromny staw. Apolonia wydawała się Żydowi tak idealna w swoich baletnicowych ruchach, iż często zapominał o bożym świecie. Blondyneczka poruszała się jak łabędź na tafli wody, delikatnie, z gracją. Jej porcelanowa cera i filigranowa, piękna postura przybliżała Aaronowi twierdzenie, że jego narzeczona musi być córką artysty. Żydówka poruszała się z taką swobodą, że przez calusieńki czas swoje fiołkowe oczęta miała wbite w lubego. Nikt nie umiał odpowiedzieć, skąd wzięła się uroda dziewczyny, znacznie odbiegająca od jej żydowskiej rodziny. Aaron przyglądając się panience Kostowiczowej rumienił się mimowolnie, a nogi nadal mu więdły. Kochał ją, zakochany był w niej szalenie odkąd pamiętał do tej pory nie wierzył, że ta idealna baletnica zgodziła się spędzić z nim resztę życia. Chłopak miał krótko przycięte i idealnie ułożone włosy w kolorze ciemnego brązu, a jego oczy były w tym samym kolorze, zaś ich bezdenna głębia przerażała po dłuższym wpatrzeniu się w nie. Apolonia skończyła swoje taneczne harce i podeszła z powrotem do Żyda.
- Nadchodzą ciężkie czasy - stwierdził bez namysłu Aaron, który w tamtym momencie posługiwał się innym nazwiskiem i pochodzeniem wśród politycznych ludzi.
- Łajdaczysz - zaśmiała się fiołkowooka wślizgując się pod ramię bruneta, co wywołało mimowolnie uśmiech na jego twarzy.
- Ślub weźmiemy, kiedy te złe czasy, które sobie wymyśliłem odejdą w zapomniane - dodał ciemnooki. Choć jego dusza była jeszcze młodzieńcza, chłopięca twarz nadal z nim była i wiele infantylnych zachowań mu pozostało, potrafił spoważnieć na moment.
- Czy coś gorszego może przytrafić się Polsce? - mruknęła blondyneczka retorycznie. - To tak nierealne, jak to, że kiedyś przestaniesz dbać o włosy.
- Przestanę o nie dbać, kiedy ciebie zabraknie, a na to nie pozwolę - narzeczony nachylił się nad Poleczką i skradł jej szybkiego całusa.
Narzeczeństwo błogo spoglądało w niebo, wiosenne, pięknie niebieskie, jakoby widzieli w nim przyszłość, w końcu wspólną. Aaron Wagner miał nadzieję, że ta przyszłość będzie pozbawiona okrucieństw, ale jego ojciec ostrzegał przed tym co nadchodzi. Lata temu pewien Niemiec, Friedrich Arian Wagner osiedlił się w Polsce, na obrzeżach Warszawy, gdzie poznał żydówkę, Józefę Łakowiczówną. Zakochali się w sobie, poślubili się i spłodzili troje dzieci - Gabriela, Aarona oraz Marię. Najstarszy Wagner rok przedtem żył w stresie, dochodziły słuchy, że ten cały Hitler ma ogromny problem z ludźmi pochodzenia żydowskiego, więc czym prędzej głowa rodziny zadbała o inne tożsamości swoich bliskich, polsko-niemieckie. Krótko potem pochowali Niemca, bo znaleźli go powieszonego na strychu, dokładniej to właśnie Aaron odnalazł swojego surowego, ale kochającego ojca zwisającego na stryczku z sufitu. Właśnie nadbiegło jego rodzeństwo, starszy brat i młodsza siostra, cali rozgrzani od tańca.
- Chodźcie, bo goście są znudzeni już nami - rzuciła Marysia, która miała za sobą szesnaście wiosen, a urodę wprost aaronową.
- To wasze przyjęcie, a wy znikacie - zachichotał Gabriel, mający lat dwadzieścia jeden i mnóstwo przeczytanych książek za sobą, wyglądał niemalże jak bliźniak Aarona. - Nieładnie, oj nieładnie...
Zakochani z nie lada niechęcią odeszli od altany i dołączyli do własnych gości. Wagner do końca tego wszystkiego przypatrywał się głównie fiołkowym oczętom ukochanej.

1 września 1939 roku
Aaron tamtej nocy nie śnił, po prostu bardzo płytki sen mu towarzyszył. Widno wojny było w jego głowie cały czas. Jego brat i siostra wierzyli mu i rozmawiali z nim na ten temat często. Jego ukochana żyła w przekonaniu, iż nic im nie grozi, matka krzątała się dzień w dzień po kuchni, nie wiedząc co ze sobą począć. Śmierć Friedricha wbiła jej nóż w serce, a nikt nie mógł go wyciągnąć. Apolonia niemalże chrapała śpiąc na torsie Żyda, natomiast on przebudził się ze swojej sennej rzeczywistości, ponieważ usłyszał irytujące krzątanie się rodziny na parterze. Powieki ponownie zaczęły mu ciążyć i prawie zasnął, ale przeszkodził mu w tym nadbiegający do sypialni Gabriel. Narzeczeni zerwali się, gdy starsza wersja Aarona szarpnęła za klamkę.
- Co się dzieje? - zapytał Wagner, który szybko odzyskał przytomność myśli.
- Wojna się dzieje bracie - oznajmił chłopak, którego oczy ukryte były za okularami.
- Wiedziałem... Na Boga! Apolonia, wstawaj - Aaron zarzucił na siebie szlafrok i ruszył po schodach do kuchni.
- Aaronie - matka ich, pani Józefa zalewała się łzami, ale utuliła syna - ciotka Bogna z Wielunia dzwoniła, bombardowanie. Wojna na pomorzu się zaczęła.
- I ciotka z Wielunia w obliczu wojny musiała do ciebie zadzwonić? - zakpiła Maria, w której naturze było obracanie wszystkiego w żart.
- Mamusiu, wojna zaraz obejmie całą Polską - dodał środkowy z rodzeństwa, a wtem Apoleczka raczyła zejść zaspana.
- Wojna! Jaka wojna Wagnerowie? - fiołkowooka ziewnęła leniwie, a potem przysiadła się do Marysieńki.
- Druga Apolonio! - wykrzyczał Gabriel ze złością za ignorancję szwagierki. Z tego amoku aż żydowi okulary z nosa spadły, zaś ich szkło pękło, dokładnie jak powierzchowny spokój w Polsce z dniem rozpoczęcia roku szkolnego.

23 września 1939 roku
Rodzeństwo Wagnerów ruszyło na wojnę, do której włączyła się Rosja Sowiecka, jakby Niemcy to było zbyt mało. Wysłani zostali na front wschodni, nie jako żołnierze, a sanitariusze. Już drugiego dnia Aaron i Gabriel dostali broń w dłonie i kazano im strzelać i bronić ojczyzny, Marysieńka działała jako sanitariuszka, najlepiej ze wszystkich dziewcząt. Opory żydów w tych działaniach były zrozumiałe; zostali wychowani w pewnych uprzywilejowanych warunkach, nawet się im nie śniło o walce, a z dnia na dzień z młodych, pełnych beztroski ludzi mieli stać się żołnierzami. Czy to było wykonalne? Owszem, ponieważ chęć zachowania życia była większa niż strach.
Tamtego dnia Aaron dźwigał na swoich plecach rannego kolegę, Władka do szpitala polowego, w którym miał okazję zamienić kilka słów z Marią.
- Wiadomo co z matką? - zapytał ciemnooki przypatrując się siostrze wyczekująco, niemalże wiercąc w niej dziurę.
- W stolicy podobno jest, choć nie wiem czego tam szuka. Tam się najgorsza wojna toczy, uciekać powinna stamtąd - odpowiedziała żydówka zmieniając opatrunek jakiemuś nieprzytomnemu żołnierzowi. - A co na froncie? Żyjecie wy jakoś?
- Skoro nas tutaj nie widzisz to może oznaczać, że albo mamy się świetnie, albo wcale się nie mamy - zachichotał Wagner, a pielęgniarka przechodząca obok zarumieniła się na jego widok.
- Podobasz się jej - wyszeptała Wagnerowa tłumacząc zachowanie koleżanki po fachu.
- Apoleczka czeka na mnie - odpowiedział przecząco jej brat. - Wojna kiedyś się skończy, a ja się ożenię.
- W to nie wątpię, jedynie marzę by Gabriel się zakochał, bo póki co jego jedyną miłością są książki - odparła Marysieńka z uśmiechem.
- Tylko ty się nie zakochaj siostrzyczko - Aaron ucałował młodszą panienkę czule w czoło. Nagle nadbiegł jakiś szeregowy i wykrzyczał, że Jarowicki to potrzebny był już pięć minut temu i podporucznik się niepokoi. Jarowicki, to nazwisko, jakie zagwarantował im wszystkim ojciec.
I Wagner jak pies pobiegł za wyższym stopniem, bo on sam nie miał żadnego. Aaron na froncie zasłynął ze swojej organizacji, którą na pierwszy rzut oka większą miał Gabriel, ale to właśnie młodszy z braci był zdecydowanie lepiej przygotowany fizycznie. Czasem Żydowi udawało się walczyć bezpośrednio, ale częściej pełnił równie ważną funkcję, albowiem roznosił amunicję i dbał o sprzęt. Wtedy właśnie chłopak poznał się na różnych broniach, ale też na ludziach, jacy towarzyszyli mu na froncie.
Gabriela o mało co jakiś Rusek nie posłał na drugi świat, ledwie chybił, a było blisko, bo pocisk trafił w żebra. Aaron myślał, że brat jego umiera, kiedy padł na ziemię, więc ukazując swą miłość do niego pognał na wroga bez żadnej broni, jedynie ze złością. Pobiegł zbyt szybko, by żołnierz zorientował się, że wściekły, młody chłopak biegnie na niego z gotowymi pięściami. Dwudziestolatek był głupi, niedojrzały i pozbawiony racjonalności w swoich czynach. Sowiet mając przewagę ogromną postanowił, że nie zabije idioty, który rzucił się na niego z pięściami. Zaczął okładać go karabinem, jedno z tych uderzeń w nerki było tak mocne, że Wagner runął na ziemie i zwijał się z bólu. Został kopany i uderzany do utraty przytomności.
Kiedy Aaron zbudził się na około niego panowała ciemność, cisza, przez którą przebijały się co jakiś czas głębsze oddechy. Jest noc, stwierdził. Zrozumiał, że musiał wylądować w szpitalu polowym po ekscesach związanych z Sowietem. Przekręcił się na bok, by zasnąć ponownie i śnić do rana. Przerażenie Żyda sięgnęło zenitu, gdy zobaczył ogromne oczy przed sobą. Wzdrygnął się niemo, by nie zbudzić towarzyszy.
- Głupi ty jesteś - powiedziała jego siostra, Maria, szeptem.
- Nic nowego nie odkryłaś - dodał Gabriel, którego Wagner wcześniej nie zdołał ujrzeć, po czym rzucił jakimś materiałem w brata. - Ubieraj się, szybko i cicho.
- Dlaczego? - spytał dwudziestolatek siadając i mimo wszystko zaczynając naciągać na siebie świeże ubrania. - Tak na cywila?
- Zgadza się, uciekamy, póki wszyscy we śnie, włącznie, a raczej przede wszystkim z dowódcami - mruknął okularnik. Rodzeństwo, choć ciemność panowała, zrozumiało, że średni wiekiem nie do końca rozumie z jakiej racji mają uciekać jak tchórze.
- Połącz fakty Aaronie, zostałeś oskarżony o dezercję, ponieważ rzuciłeś się na tego żołnierza, zrobiłeś to wbrew rozkazom. Masz być sądzony, dlatego uciekamy - wyjaśniła najmłodsza, a najbardziej bezpośrednia. Rodzeństwo Wagnerów już przed świtem było z dala od frontu, po cywilnemu przemierzali leśne drogi i kierowali się ku swojej wiosce.

25 września 1939 roku
Niespełna dwa dni były już za całym trojgiem marszu z jedną dłuższą przerwą, kiedy doszli do swojego domostwa. Marysieńka pewna siebie wkroczyła na podwórze, ale Gabriel pociągnął ją w krzaki, albowiem usłyszał niemieckie głosy.
- Niemcy tutaj? - wyszeptał zdenerwowany Aaron. - Pomyliły im się strony Wisły.
- Nie możemy tam wejść, musimy stąd uciekać - zadecydował najstarszy chcąc świecić swoim autorytetem.
- Chłopcy, ale wszystkie moje ubrania i biżuteria mamusi... - rozżaliła się Wagnerowa.
- Ważniejsze życie siostra - upomniał ją słusznie dwudziestolatek.
- Na Warszawę musimy iść - Gabriel ponownie chciał decydować.
- Najpierw do Apoleczki - wycedził przez zaciśnięte zęby Żyd. Między braćmi wywiązała się sprzeczka dotycząca słuszności odwiedzin u narzeczonej młodszego.
Jak zwykle to Aaron miał więcej do powiedzenia, więc rodzeństwo ruszyło kilka domów dalej, do domostwa Apolonii. Nie słychać było niemieckich czy rosyjskich rozmów, więc z ostrożnością zapukali do drzwi.
- Przed wojną uciekli, my też musimy - stwierdził Gabriel, kiedy nikt nie otworzył im drzwi, młodszy chłopak zaczął bezskutecznie szarpać za klamkę. Najstarszy z rodzeństwa natomiast pociągnął Marysieńką z powrotem do drogi, z nadzieją rzecz jasna, że brat również zawróci. Dwudziestolatek nie miał takiego zamiaru. Stoczył bowiem walkę z drzwiami, aż w końcu używając całej swojej siły, wywarzył je.
- Aaron! - skarcił go starszy brat i podbiegł do niego z Marią.
- Zamknij się - rozkazał młodszy, ponieważ nikt nie ruszył do potencjalnego łobuza, coby im chciał dom zrabować.
Żyd parł w głąb bogatego domu, aż dochodząc do salonu, padł na kolana i zamarł. Cała rodzina Kostowiczów leżała na podłodze, z ranami postrzałowymi. Zakochany chłopak klęczał nad martwym ciałem swojej narzeczonej, szloch ogarnął go całego, nie wierzył w to wszystko. To musiała fikcja być, bo któż mógł zabić tak delikatną istotkę? Nawet martwa Apolonia wyglądała pięknie, ale plama krwi przy jej głowie wyrwała Wagnera z przekonania, że ona jedynie zasnęła głęboko z otwartymi oczyma.
- Aaronie, nikogo tutaj nie ma, chodźże - rzucił Gabriel z korytarza, ale kiedy zbliżył się wraz z siostrą do brata, również zamarł.
- O kurna - podsumowała Maria i jako wprawiona w miesięcznym boju sanitariuszka podeszła do wszystkich, sprawdziła puls i zamknęła oczy rodzicom i młodszemu braciszkowi Apoleczki.
- Bracie, musimy się zbierać. Oni wrócą - powiedział Gabriel, który otarł pojedynczą łzę, która spływała po jego śniadym policzku. Aaron w transie wpatrywał się w fiołkowe oczy ukochanej, strumienie łez lały się mu po twarzy. Płacz i szloch wygląda okropnie, gdy jest to szczerze; dwudziestolatek cały był czerwony, bezdenne tęczówki zniknęły za łzami, opluł się własną śliną, kiedy krzyczał niemo. Kobieta, którą szczerze kochał, z którą tańczył o wschodzie Słońca, z którą chciał mieć dzieci, którą niebawem miał pojąć za żonę... leżała przed nim trupem. Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego to jemu się to przytrafiło.
- Teraz wygląda jakby spała - uśmiechnęła się przez płacz Marysieńka, która opuściła swojej niedoszłej szwagierce powieki. - Musimy już iść.
- A ta kałuża krwi to dla ozdoby - Gabriel już zdecydowanie miał dość czekania, aż brat pożegna ukochaną.
- Nie pomagasz - syknęła Wagnerowa ze złością. - Aaronie idziemy.
Tak o to rodzeństwo zaciągnęło siłą szlochającego chłopaka do drzwi, któremu właśnie zawalił się świat.

15 lipca 1942 roku
Aaron wiódł trzy w ogóle niespokojne lata w Warszawie, w mieszkaniu po znajomości na Pradze, pod imieniem Franciszka Jarowickiego. Był żydem, a był teoretycznie wolny, nie mieszkał w getcie, podawał się za Polaka, zwykłego jak każdy inny. Unikał Niemców jak ognia, przez swoją urodę. Dojrzał mentalnie, widząc śmierć ludzi na froncie, martwą ukochaną, stał się mężczyzną, bo czy mogło zadziać się coś jeszcze gorszego? Rysy jego twarzy się wyostrzyły, a tak jak obiecał, wraz ze stratą Apoleczki przestał dbać o włosy, które były w wiecznym nieładzie, podcinane rzadko. Nie wiodło się im dobrze, właściwie ledwie wiązali koniec z końcem, ale lepsze to niż pewna śmierć. Zdał sobie sprawę, że był dezerterem, bo prawdopodobnie przez niego Polska straciła kilku żołnierzy, których uwagę odwrócił będąc bitym. Mógł też zadbać o bezpieczeństwo narzeczonej, z której stratą nigdy się nie pogodził. Codziennie budził się ze strachem, że esesmani w końcu przyjdą po jego rodzinę. Nie chciał tak żyć, bo właściwie nie żył, on po prostu nigdy nie umarł. Czuł się jedynie jak zbity pies z podkulonym ogonem.
Tamtego popołudnia poszedł zrobić zakupy, a wracając nucił sobie stare piosenki pod nosem i wymachiwał siatką z produktami bardzo ubogimi, choć wartymi dla niego więcej niż wszystko inne wtedy. Głowę naturalnie zakrzątały mu myśli, śmiem powiedzieć, że ich nadmiar. Zbliżał się do swojej kamienicy, ale zwolnił swój marsz, bo usłyszał niemieckie krzyki. Zrozumiał, że coś się dzieje. Wychylił się zza drugiego budynku i pod ścianą zobaczył wszystkich mieszkańców, łącznie ze swoją rodziną. Pani Józefa szlochała, choć miała osobliwy uśmiech na twarzy. W końcu matka Aarona mogła dołączyć do swojego męża, ona zdecydowanie nie bała się śmierci, Bóg na nią czekał. Gabriel ściskał dłoń Marii, po czym szepnął coś do niej na ucho. Rodzeństwo, które było dojrzalsze i bardziej zniszczone przez wojnę rzuciło się do ucieczki, ale czymże oni byli w porównaniu z maszynerią niemiecką? Niczym byli. Aaron poczuł ścisk w sercu. Wagnerowie nie dobiegli daleko, albowiem zostali zastrzeleni w trymiga.
- Feuer! - wykrzyczał szkop najwyższy stopniem. Każdy spod ściany osunął się na beton. Mogło być coś gorszego niż bycie dezerterem z zabitą ukochaną...
Aaron cierpiał niesamowicie, rzucił swoje zakupy i zaczął biec ile sił miał w nogach, modląc się by nie spotkać żadnego żandarma. Na zewnątrz były tylko łzy i strach, ale wewnątrz chłopak błagał o jakąkolwiek pomoc w życiu, o coś co zmieniłoby jego psi los, krzyczał, płakał, próbował się zabić milion razy w myślach, ale biegł tak dalej. W końcu usłyszał, że szkopy wyszły z terenu kamienicy, więc sam bezwiednie wbiegł do jakiegoś budynku na końcu ulicy. Pobiegł po schodach i dostał się na przedostatnie piętro. Runął pod jakimiś drzwiami i modlił się o szczęście. Usłyszał głucho, zupełnie jakby z oddali damski głos, który mówił do jakiegoś Bagusa, że znaleźli sobie przyjaciół. I wtedy Żyd dostał niejedno szczęście, a dwa, bo nie tylko nieszczęścia chodzą parami. Stanął przed nim ogromny pies, w typie wilczarza, ale merdający ogonem. Obok kundla zamarła dziewczyna, młodsza od niego, niezbyt wysoka, która na głowie miała burzę nieokrzesanych brązowych włosów, a jej czekoladowe oczy wydawały się wtem ogromne ze strachu.
- Pomocy... - to jedyne co Wagner zdołał wydukać przed dwojgiem wybawców.

***
***
Zaznacz poprawną odpowiedź, aby przejść do następnego pytania.
Reklama
Zauważyłeś literówkę lub błąd? Napisz do nas.
Horseslife12
Fajne ale długie można było to podzielić na kilka tematów
zrebaczek12
• AUTOR@Myszojelen24576 Dzięki 🥰, ale dla mnie to i tak zbyt krótkie, zwłaszcza, że będą jeszcze tylko dwie części. Swoją drogą widziałam znacznie dłuższe opowiadania 😅
Attinny
Mogę tylko powiedzieć, że opowiadanie jest piękne, historia tragiczna ale i niesamowita, a Aarona jako postać obdarzam dziwną miłością…
Czekam na dalsze części, weny życzę i lecę nadrabiać resztę opowiadań💕
zrebaczek12
• AUTOR@Attinny Dziękuję i Aaron ma w sobie coś, co przyciąga… 🥰
.Edera.
Jakie to jest wspaniałe, ta historia jest tak tragiczna i piękna za razem. Ślicznie napisane 😍
zrebaczek12
• AUTOR@.Ferula. aaaaaaa dziękuję potężnie! 🥰
Arrow...
Nareszcie historia jednej z moich ulubionych postaci❤
Przynajmniej nie będzie mi się nudzić w tym tygodniu
Arrow...
@Arrow… Wiem, że każdy pisarz takiej prostej motywacji potrzebuje
zrebaczek12
• AUTOR@Arrow… i zrozumienia jakie da mu tylko drugi człowiek, zajmujący się tym samym.
_Gryfonka_Am_
Jak z opowiadań nie darzyłam Aarona największą sympatią to ta część jego histori przedstawiona tutaj jest super, pokazuje realia wojny i jak zmieniła ona zachowanie i psychike młodych ludzi, jest super i nie mogę się doczekać kolejnej części 💖
zrebaczek12
• AUTOR@_Gryfonka_Am_ Niezmiernie mi miło 🥰 dziękuję!
Kociakkociak9
MEGA 💕
Iiii doszłam do dwóch wniosków
Że wojnę można opisać na pierdyliard sposobów (Ja dukałam pożary, wybuchy i pierwsze strzały, a Ty, o ciotce z Wielunia pisałaś, więc każdy może błysnąć innością)
A drugi wniosek, to jest taki:
Apolonia porusza się zgrabnie, jest filigranowa
A ja, przy słowiańskiej, nie chudej posturze, nie dość, że tańczyć nie umiem, to jeszcze się zabiję, kiedy zrobię jakikolwiek ruch taneczny XDDDDDDDDDDDDDDD (Gruba nie jestem, jak ta baba z lodówki, aczkolwiek nasza rodzina nigdy nie była mała i chuda, tylko zgrabna, ale słowiańska, i dobrze, by przynajmniej nas widać na zdjęciu, a nie jakieś koszałki opałki XDDDDDDDD)
zrebaczek12
• AUTOR@Kociakkociak9 dziękuję i rzeczywiście komentarz na 102 hahah 😅🥰