Opowiadania mogą zawierać treści nieodpowiednie dla osób nieletnich. Zostaje w nich zachowana oryginalna pisownia.
Pamiętaj, że quizy są tworzone przez użytkowników i nie należy ich traktować jako porady medycznej. Jeżeli szukasz informacji dot. depresji lub pomocy, to odwiedź strony: Nastoletnia depresja, Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży, Pokonać kryzys.

Krwawy Pamiętnik Ivy


Zanim zaczniesz czytać opowiadanie, to mały spam :)
Wśród moich obserwatorów pewnie znajdą się zwolennicy krwi i morderstw oraz ci o lżejszych nerwach.
Do tych pierwszych, mam nadzieję, że Was nie zawiodę tym tekstem, a wręcz przeciwnie, że Wam się spodoba.
Do drugich, jeśli nie lubicie tego typu prac, to nie przejmujcie się. Niedługo pojawi się coś dla Was (Nocni Łowcy, chyba)
Od razu wspomnę też, że to opowiadanie jest inne pod względem tego, że zakończeń jest więcej, niż jedno. Wiem, nietypowo, jak na mnie.
Z góry też przepraszam, jeśli gdzieś mi się coś pomyliło i zamiast Jonas napisałam Jason, ale raczej się pilnowałam i nic takiego nie powinno się znaleźć.
*Drobna sugestia wymuszająca komentarz*
A i jeszcze jedno. Czytając to, pewnie sama zauważysz, ale podkreślę. Aby coś takiego napisać, trzeba mieć nienormalną głowę, psychikę i wyobraźnię... 
Dobranoc, to znaczy... miłego czytania *psychodeliczny śmiech i rozbiegany wzrok*
...
...
 -Ivy, pospiesz się!
 -Już, już... Przecież nikt jeszcze nie umarł od spóźnienia. - odburknęłam.
 Szkoda, że nikt mi wtedy nie powiedział, że będą to moje ostatnie normalne godziny w życiu. Może delektowałabym się wtedy resztkami melancholii życia przeciętnego człowieka.
 Spokojnie i bez stresu zeszłam po drewnianych, skrzypiących schodach. Na początku chodzenie po starych deskach i irytowanie każdego, kto się nawinął, tym wkurzającym dźwiękiem było zabawne, ale po kilku latach nawet jednorazowe użycie tych starych dech doprowadzało do szału. 
 Wyszłam z domu i skierowałam się do szkoły. Szłam chyba dwie minuty, ale doszło do mnie, że wcale nie muszę tam iść. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Nie mogłam wrócić do domu, bo rodzice zorientowaliby się, co robię. Szwendałam się po mieście, bez celu, czekając, aż będę mogła wrócić i nie zostać przyłapaną.
 Nadszedł upragniony czas. Otwierałam furtkę i wchodziłam na teren posesji, kiedy śmignęło mi coś przed oczami. Czarne, wielkie, ale równocześnie szybkie i lekkie, a przynajmniej tak mi się wydawało.
 -Przesadziłam z kawą. - mruknęłam do siebie i ruszyłam do drzwi.
...
...
 Weszłam do swojego pokoju z zamiarem męczenia komputera i internetu, ale gdy podeszłam do biurka zobaczyłam, że leży na nim jakaś kartka... Owszem, jestem bałaganiarą, ale to bym zapamiętała, ponieważ nigdy nic nie kładę nic na mojej elektronice, nawet papieru. W tych kwestiach można mnie określić mianem "nadopiekuńczej".
 Chwyciłam kartkę i przeczytałam wiadomość.
"Będziesz dla mnie zabijać."
 Nie wiedziałam o co chodzi. Uznałam, że to jedynie jakieś kiepskie żarty. Wyrzuciłam świstek i włączyłam laptopa. Nie zdawałam sobie sprawy, że od tamtej chwili coś zaczynało się we mnie zmieniać, coś jakby mroczny instynkt budzący się do życia...
...
...
 Następnego dnia postanowiłam, że chcę uniknąć wywodów ze strony nauczycieli i rodziców o tym, że do szkoły trzeba chodzić i frekwencja jest bardzo ważna.
 Weszłam do tego przeklętego budynku i skierowałam się pod klasę. Nauczyciel przyszedł, lekcja się zaczęła - klasyczny scenariusz, ale tym razem coś było inaczej. Jedynie w mojej głowie, ale jednak. Nigdy nie wyobrażałam sobie krwawych scen, ani nie widziałam wszędzie trupów oczami wyobrazi, a przede wszystkim, nie patrzyłam na to z zachwytem. Nie potrafiłam nawet spokojnie obejrzeć horroru, ponieważ pięć minut filmu płoszyło mnie tak dobitnie, że przez następne kilka dni musiałam chodzić z latarką po domu i przyklejona do poduszki, ponieważ bałam się, że coś mnie napadnie. Teraz wyśmiewam za to samą siebie.
 Siedziałam w ławce z nienaturalnym spokojem, rzadko u mnie spotykanym, i lekkim uśmieszkiem, szczerym i przerażającym. Zastanawiałam się, pod jakim kątem musiałabym strzelić, aby kula przeleciała przez oko wykładowcy, przebiła mózg i dodatkowo zostawiła jego cząstki na ścianie. Po raz pierwszy zaciekawiło mnie coś z matematycznego punktu widzenia, ale moment później pocieszałam się, że nie potrzebuję do tego wyliczeń. Wystarczy praktyka.
 Lekcja minęła, a dzwonek wyrwał mnie z obłędu spowodowanego sadystycznymi myślami. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, co się właśnie działo z moją głową, nad czym tak ciężko pracowała i do jakich wniosków doszła. Bałam się samej siebie.
 Byłam roztrzęsiona, zagubiona i przerażona. Dłonie mi się trzęsły. Miałam ochotę wyjść, uciec. Ruszyłam szybkim krokiem w stronę drzwi frontowych. Byłam mniej więcej w połowie drogi, kiedy ktoś chwycił mnie za ramię, tym samym gwałtownie zatrzymując.
 -Hej, mała, gdzie tak lecisz?
 Stanley szarmancko się do mnie uśmiechał, chyba chciał wyjść na fajnego i pewnego siebie, ale mu nie wychodziło. Miałam dość tego typa, od kilku lat próbował zburzyć mur, który nas dzielił i zdobyć moje serce. Kretyn. W tamtym momencie po raz pierwszy spojrzałam się na niego z politowaniem i pięknym uśmiechem, jak jakaś słodka dziewczyna, ale powód mojego powierzchownego szczęścia był inny. Z radością zdawałam sobie sprawę, jak gładko wchodziłby nóż w jego podbrzusze. Tak miękko, a skutkiem byłby wylew krwi, co nadałoby sytuacji mroczny klimat, ale jednocześnie szkarłatna ciecz ochlapałaby moje ulubione buty. Skrzywiłam się na tą wizję. Zadałam sobie sprawę, że jeśli będę chciała zabijać, to muszę mieć do tego odpowiedni kostium, najlepiej taki budzący strach.
 -Nie chcesz wiedzieć. - powiedziałam wykrzesując z siebie resztki normalności.
 Odeszłam i z niemałą siłą otworzyłam drzwi. Spodziewałam się pustego dziedzińca, ale przeliczyłam się, a właściwie czekała tam na mnie przyjemna niespodzianka.
 Jakiś typ dręczył innego. Pewnie kolejna sprzeczka o jakieś męskie błahostki. Jeden kopnął drugiego kilka mocnych razów w brzuch, co wywołało splunięcie krwią, ale trzeba mu przyznać, że dzielnie się trzymał, ponieważ wciąż próbował przybrać jakąkolwiek pozę obronną. Jego żałosne starania hamowały ciosy wymierzone głównie w twarz.
 Bardzo podobało mi się to widowisko, ale niestety miałam rozum i musiałam to przerwać.
 -Radzę ci go zostawić. Niechętnie to mówię, ale jednak. - krzyknęłam podchodząc z groźną miną i uśmiechem satysfakcji.
 -Grozisz mi? - zapytał ze śmiechem
 -Nie, po co miałabym to robić? To zwykła rada. Jeśli go tutaj zakatujesz, to nie będzie ci zbyt łatwo zatrzeć śladów, szczególnie, że zaraz ktoś może wyjść ze szkoły i nie być tak miły, jak ja. - powiedziałam od niechcenia patrząc na paznokcie, zastanawiając się nad kolorem lakieru, jakiego powinnam użyć. Czarny? Zielony? Niee... Do moich ostatnich humorów najlepiej pasuje niebieski. - Odpuść, albo znajdź ustronne miejsce, tak tylko mówię. - spojrzałam na niego wymownie i uśmiechnęłam się słodko.
 -W sumie... Trochę racji masz. Dokończę to gdzieś indziej, a skoro jesteś taka miła, to nie pozostanę dłużny. Chcesz popatrzeć? A może wolisz mi pomóc? - powiedział uśmiechając się nonszalancko, jakby wcale nie katował właśnie jakiegoś chłopaka.
 -Niestety, nie tym razem. - to dziwne, ale w moim głosie nie było nawet krzty wrogości, odwróciłam się i ruszyłam w swoją stronę
 -Jonas. - krzyknął za mną.
 -Ivy. - uśmiechnęłam się pod nosem.
 Stawiając krok za krokiem rozmyślałam nad tym, dlaczego nie pomogłam temu biednemu chłopakowi. Mroczny instynkt brał nade mną kontrolę... Szłam przed siebie, ale nie do domu. Coś we mnie samo chciało wybrać drogę. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale kierowana dziwną siłą, poddałam się jej.
 Szłam i szłam, aż do momentu, kiedy dotarłam do mniej okupowanej części miasta, obok lasu. Ocknęłam się i rozejrzałam lekko oszołomiona. Zdziwiłam się, że w ogóle tam doszłam. Zawróciłam w stronę domu. Uznałam, że powinnam przemyśleć moje dzisiejsze poczynania.
...
...
 Byłam już bardzo blisko mojego ogródka, ale sąsiadka mnie zaczepiła. Nienawidziłam jej całym sercem. Stara baba czepiająca się wszystkiego i mająca święte przekonanie, że wie wszystko najlepiej, nawet o rzeczach, o których nie ma pojęcia.
 -Jak ty się ubierasz, dziecko? Powinnaś bardziej się zakrywać i nosić pastelowe kolory, a nie tyle czarnego. Powinnaś też chodzić do kościoła! - nie wiem co miała do mojej czarnej bluzki na ramiączka, ale szlag mnie trafił, a z tym ślepym przekonaniem, że "Pan" jest zawsze i wszędzie i trzeba go czcić, to mnie rozwaliła.
 Poczułam ogromną chęć zrobienia jej krzywdy. Żałowałam, że nie mam przy sobie nic ostrego.
 -A tak właściwie, to nie powinnaś być teraz w szkole? Lepiej tam idź. - zagroziła  mi palcem.
 Stałam wpatrzona w nią z nienawiścią, czując swoją lekką bezradność, nie byłam jeszcze doświadczona. Nagle znowu zobaczyłam kątem oka to czarne, mknące coś. Chwilę później już tego nie widziałam, ale w mojej dłoni w magiczny sposób znalazł się porządny nóż i karteczka.
"Kiedy będziesz gotowa, zrób to."
 Czy byłam gotowa? Nie, to jeszcze za wcześnie, muszę się przygotować. Chociaż... Nie ma co zwlekać. Poleciałam do domu, przebrałam w coś nadającego się do wykonywania moich planów, po czym ruszyłam podekscytowana w stronę posesji nieszczęsnej sąsiadki.
 Nie wiem, skąd wiedziałam, co i jak się robi, ale zachowywałam się, jakbym miała za sobą wieloletni trening. Bezgłośnie wkradłam się do jej domu i z gracją, której myślałam, że nie mam, szłam przez kolejne pokoje. Zastanawiałam się, czy się rozpłynęła, czy może przeczuwała, co zamierzam zrobić. Przeszedł przeze mnie dreszcz strachu, ale chwilę później już go nie było. Została pewność siebie i nóż w ręku. Doszłam do kuchni. Mogłam się spodziewać, że tam będzie, bo przecież wszystkie starsze panie, co chwila pieką jakieś ciasta. Zakradłam się do niej od tyłu i zablokowałam w taki sposób, że nie miała jakichkolwiek możliwości, aby się ruszyć.
 -Jeszcze jakieś uwagi? Może powiesz mi, w jaki sposób powinnam cię zabić? - zapytałam sycząc.
 Przerażenie w jej oczach dało mi tylko więcej satysfakcji. Przejechałam ostrzem po jej gardle. Metal był doskonale zaostrzony, więc cięcie było gładkie i sprawiało wrażenie miękkiego. Delektowałam się chwilą. W końcu puściłam ją, a ciało bezwładnie padło na podłogę.
 Chęć mordu przeszywała mnie na wskroś, a chłodny przeciąg smagający moją twarz jedynie potęgował poczucie szczęścia. Sądziłam, że pierwsza ofiara przyniesie mi ulgę i złagodzi mój mroczny instynkt. Myliłam się, bardzo się myliłam.
 Widok krwi wydobywającej się z idealnego nacięcia na szyi wpajał we mnie spokój, a jednocześnie ekscytację. Chciałam więcej. Chciałam mordować. Chciałam czuć i widzieć, jak zabieram komuś życie. Zdałam sobie też wtedy sprawę, jakim rodzajem mordercy chcę być. 
Nie, nie takim, który zamorduje w imię czegoś, lub kogoś. 
Nie, nie takim, który zakatuje, aby coś zdobyć.
Nie, nie takim, który będzie powodował masakry.
 Zostanę takim, który robi to dla siebie, zabija pojedyncze osoby, chłonąc chwilę, dla przyjemności, dla satysfakcji, a jeśli będę miała z tego dodatkowe korzyści w postaci pieniędzy, wpływów, lub czegokolwiek, to lepiej dla mnie. Zostanę najlepsza, będą się mnie bać, będą mnie szanować.
 Po raz ostatni spojrzałam na moją ofiarę, chcąc dokładnie zapamiętać tą chwilę. Lustrowałam śmiertelną ranę i ułożyłam usta w diabelskim uśmiechu. Powinna być szczęśliwa, że dałam jej zaszczyt bycia pierwszą osobą, którą zabiłam. Swoją drogą, śmierć naturalna przyciągnęłaby za sobą męki, co i tak by mnie cieszyło, ale byłam łaskawa i dałam jej miłą śmierć, błogą, perfekcyjną.
 Moją głowę chwilowo pochłonęło przeczesywanie pamięci w poszukiwaniu kolejnych ofiar i tworzenie morderczych planów. Nie, na to za wcześnie. Muszę zorganizować sobie jakiś kostium, pseudonim... Tyle rzeczy do zrobienia, zanim zacznę karmić swój krwawy głód.
 Ruszyłam korytarzem w stronę okna, przez które tu weszłam. Uznałam, że wyjście frontowymi drzwiami byłoby wyjątkowo głupim pomysłem.
 Pociągnęłam klamkę otwierając oszklone skrzydło i wyskoczyłam. Lądując na miękkiej trawie poczułam, jak otulają mnie promienie słońca. Wyprostowałam się i dałam sobie moment na chłonięcie ciepła. Miałam wrażenie, że krew odprowadza błogie uczucie w każdy skrawek mojego ciała. Przymknęłam oczy i uśmiechnęłam się, to było jak nagroda za wzorowo wykonaną pracę.
 Nagle usłyszałam jakiś szelest. Momentalnie odgarnęłam wszystkie odczucia na bok i przybrałam bojową pozę. Zaskoczyło mnie to, kogo zobaczyłam. Rozluźniłam się lekko i stanęłam normalnie, ale wciąż czujna i gotowa na odparcie ataku.
 -Jeśli to była twoja babcia, to mam nadzieję, że się z nią pożegnałeś. - powiedziałam z widocznie udawanym smutkiem.
 -Nie, to nie do niej tu przyszedłem. - odrzekł Jonas.
 -Hmm... A więc mnie śledzisz! Aż tak ci się podobam? Jedno spotkanie i już za mną latasz. - zaśmiałam się.
 -Nie do końca, ale jeśli tak bardzo chcesz, to możemy kiedyś iść na wspólne mordowanie, albo kawę. - uśmiechnął się niedbale.
 -Po raz kolejny tego dnia będę dla ciebie miła i się zgodzę, ale teraz mów po co tu jesteś.
 -Chciałem zobaczyć, jak zabijasz. Nie wierzyłem, że jesteś do tego zdolna.
 -I jak wrażenia?
 -Muszę cię pochwalić. Jesteś bardzo czysta, dosłownie. Zero śladów krwi na ubraniu, a tak ładnie zadana śmierć.
 -Mój pierwszy raz, a już budzę podziw. - uniosłam dumnie głowę. - Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o tobie. Wtedy, przed szkołą, zachowywałeś się jak początkujący, który nigdy nie widział krwi, a tylko worek treningowy.
 -Nudziłem się... Odrobina zabawy, chyba mnie rozumiesz.
 Uśmiechnęłam się i tak szybko, jak się zjawiłam, tak znikłam. Nie mam pojęcia skąd znałam te wszystkie ruchy i wiedziałam, jak posługiwać się bronią. Ta wiedza weszła do mojej głowy razem z rządzą krwi i uciekających żyć z perfekcyjnie zmasakrowanych ciał.
...
...
 Weszłam do swojego pokoju kompletnie zapominając o drogiej sąsiadeczce. W normalnym człowieku takie wydarzenie wypaliłoby pustkę i wywołało koszmarne wyrzuty sumienia, które później przerodziłyby się w paranoję, a finalnie zakończyłoby się to spotkaniem towarzyskim w psychiatryku, lub drzemką w trumnie.
 W moim przypadku było zupełnie inaczej. Chodziłam po ukochanym, miękkim dywanie i napawałam się wypełniającym mnie uczuciem. Byłam szczęśliwa, dawno się tak nie czułam. Od czubka głowy do pięt przechodziły przeze mnie naprzemiennie fale euforii i pożądania. Pożądania większej ilości odebranych żyć i widoku krwi wypływającej z idealnych ran przeze mnie zadanych.
 Kilka minut później byłam już prawie spokojna, chociaż może lepiej powiedzieć, że wciąż nie mogłam usiedzieć w miejscu, ale docierała do mnie rzeczywistość. Zobaczyłam jakąś tajemniczą paczkę na łóżku. Moja głowa od razu zapomniała o targających nią wcześniej emocjach i zajęła się analizowaniem sytuacji. Kto to tu przyniósł? Co tam jest? Jeśli ktoś widział, co robię, to lepiej niech nie próbuje mnie zastraszyć, bo będzie kolejną osobą, która sprawi mi przyjemność oddając los w moje ręce...
...
...
Reklama
 Usiadłam na moim łóżku. Chwilę rozkoszowałam się jego miękkością, a potem zajęłam się paczką. Pewnym i silnym ruchem rozerwałam papier. Zdziwiłam się, ponieważ nie spodziewałam się zobaczyć czegoś takiego. W środku była jakaś tkanina i karteczka. Zastanawiając się, po co mi kawałek materiału, chwyciłam go i rozwinęłam. Zaparło mi dech, dokładnie coś takiego sobie wymarzyłam. Był to strój na "łowy". Obcisły kombinezon z wieloma miejscami na noże, sztylety, innego rodzaju ostrza i pistolety. W większej części był biały, ale czarne i szare elementy i tak zajmowały dość sporo miejsca.
 Z piskiem szczęścia ubrałam się w najlepszą rzecz, jaką mogłam dostać i poleciałam do lustra. Pasowało idealnie. Podkreślało miejsca, które tego wymagały, a przy tym nie krępował ruchów. Cała szczęśliwa podbiegłam do paczki, aby zobaczyć resztę zawartości. Był tam jeszcze wcześniej niezauważony przeze mnie istny arsenał broni. Noże, nożyki, sztylety, mieczyki, pistolety i dużo innych, których nawet nie potrafię nazwać, ale z tego wszystkiego moją uwagę zwrócił wcześniej olany list. Przesunęłam katany i wydobyłam papier.
"Witaj, Snow.
Gratuluję."
 To była wiadomość od tamtej istoty. Istoty, która mnie obudziła, obdarowała instynktem mroku i krwi, wzrokiem wiecznie szukającym uciechy w zabieraniu komuś przyszłości i wysyłaniu go do grobu z perfekcyjnymi ranami. Uśmiechnęłam się mimowolnie, ale zastanawiało mnie, dlaczego Snow... 
 I wtedy mnie olśniło. To było oczywiste, że mnie obserwował, a widząc moją precyzję i radość zabijania, nie brudząc się przy tym, uznał, że będę czysta... Bo na śniegu najlepiej widać ślady krwi, a na mnie będą widoczne jedynie wtedy, kiedy tego zapragnę. Nazwałabym to higieną pracy.
 Z satysfakcją uzupełniłam miejsca przeznaczone na broń i poszłam w stronę lasu podekscytowana moją pierwszą zbrodnią w nowym kostiumie. Trochę dziecinne zachowanie, ale co z tego, przecież robię to dla przyjemności. I dla Niego, mojego... szefa.
...
...
 Poszłam w stronę lasu. Uznałam, że tam najlepiej znaleźć jakąś niewinną duszyczkę, którą mogę przygarnąć. Wbrew pozorom, mam wymagania. W zależności od humoru wybieram różne osoby. W tamtym momencie chciałam kogoś młodego i bezbronnego, najlepiej dziewczynę, która nie potrafi o siebie walczyć. Proste. Ja jestem początkująca, a ona nie będzie się tak zaciekle bronić. 
 I jak na zawołanie zobaczyłam młodą dziewczynę, która beztrosko i z uśmiechem na ustach delektowała się spacerem. Do tego była ubrana w białą sukienkę, która falowała z każdym wykonanym przez nią ruchem. No po prostu, aż sama się prosiłam o moją interwencję.
 Wyobraziłam sobie jej śmierć, wiedziałam już, co z nią zrobię. Ułożyłam idealny plan, teraz pozostała najlepsza jego część, czyli wprowadzenie go w życie...
 Bezszelestnie podeszłam do niej od tyłu i uderzyłam w odpowiednie miejsce. Padła nieprzytomna. W tym też momencie zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. Plan ułożony, ofiara zdobyta, ale odpowiedniego miejsca brak... Stałam i gorączkowo myślałam. Nie mając pojęcia, co dalej, rozglądałam się roztargniona. Wtedy zjawił się On. Jak zawsze, zobaczyłam tylko ciemną, mknącą materię, a jedyny ślad, który pozostał, to wiadomość na karteczce.
"300 metrów na wschód."
 Jak kazał, tak zrobiłam. Niosłam swoją ofiarę prawie w ogóle nie czując jej ciężaru. Wiatr plątał moje włosy. Niby były związane w wysokiego kucyka, ale podejrzewam, że tak łatwo ich nie rozczeszę... Zacznę robić warkocza na polowania.
 Szłam normalnym tempem na wschód i nagle moim oczom ukazał się stary i trochę podniszczony budynek. Niosąc dziewczynę na plecach, podeszłam do miejsca, gdzie powinny być drzwi, ale chyba uciekły... W sumie, to się im nie dziwię. Zajrzałam do środka i z kompletnym brakiem zdziwienia zdałam sobie sprawę, że już tu byłam. Jak? Miałam dużo świadomych snów, więc bardzo dobrze znałam tą ruderę. Jeśli te wszystkie nocne projekcje okażą się prawdą, to mam tu nawet swój "gabinet". Przekroczyłam próg, niczym stały bywalec i nie przyglądając się niczemu, bo wystarczająco dobrze znałam to miejsce, szłam do mojego "biura".
 Dlaczego te wszechobecne ślady krwi nie robiły na mnie wrażenia? A może lepiej zapytać dlaczego nigdy nie wywarły nawet na mnie żadnej reakcji? No może poza jednym przypadkiem, na początku. Nie spodziewałam się, po prostu. Idąc spokojnie, zastałam cały korytarz usłany szkarłatnymi plamami. Zaskoczyło mnie to, tyle, nic więcej. Zero emocji.
 Spokojnie kroczyłam do celu, nie zważając na ściany oblepione cuchnącą i zaschniętą, a miejscami nawet świeżą krwią. Podłoga nie była lepsza. Dawniej szara, betonowa, teraz usłana ciemnoczerwonym dywanem z miejscowymi przebłyskami dawnego koloru. Ciekawe, czy ktoś tu kiedyś sprzątał? Pewnie nie, bo w sumie po co... Wolę nie roztrząsać tego tematu.
 Całe szczęście nie musiałam zaglądać do innych pokoi, mogłam się skupić jedynie na swoim. Czemu brzydziłam się tam wchodzić? Ponieważ wygląd korytarza był niczym w porównaniu do tych rzeźni. Walały się tam pewnie zgniłe, jak i również świeże ludzkie szczątki, a smród musiał być niewyobrażalny. Jakby nie można było się pofatygować i zanieść "śmieci" do odpowiedniego kontenera znajdującego się za budynkiem... Dlatego właśnie mój skromny kącik znajdował się najdalej od tych czerwonych bagien, jak to było możliwe. Miałam również osobny szyb wentylacyjny, aby nie uśmiercić moich delikatnych nozdrzy. No co? Może jestem ślepa na cierpienie, ale ciągle pozostają damą. Śmiercionośną, ale jednak. Nie będę wdychać tych wyziewów z rozkładających się ciał.
 I co się okazało? Wszystko było dokładnie tak, jak pamiętałam. Zamknęłam za sobą drzwi i posadziłam dziewczynę na przeznaczonym do moich planów fotelu. Przez chwilę napawałam się samą egzystencją tego miejsca. Skąd On wiedział, że chcę taki kostium, a nie inny? Skąd wiedział, jakie chcę wyposażenie "biura"? Jakim cudem śniłam o tym, jednocześnie oswajając się i zapoznając z miejscem oraz... współpracownikami? Dziwna sytuacja, ale postanowiłam przełożyć roztrząsanie tej sprawy na później i zająć się odbieraniem komuś życia. Powolnie, czysto, perfekcyjnie. O! Chyba właśnie wymyśliłam hasło reklamowe dla moich usług... (heh)
 Podeszłam do dziewczyny i zaczęłam skanować ją wzrokiem, upewniając się, że nadaje się do moich zabiegów. Spojrzenie zatrzymałam na jej szyi, a właściwie na tym, co na niej spoczywało. Jej bladą, cienką skórę zakrywającą tętnice zdobił srebrny łańcuszek z zawieszką. Chyba nazywała się Christina, bo takie litery były wygrawerowane na wisiorku. Żałosne. Pewnie dostała to od kogoś dla siebie ważnego, czyli mamy, lub chłopaka. Zerwałam metalowy sznureczek z jej szyi, nienawidzę sentymentalizmu.
 Christie (tak, wiem, zdrobnienie, ale jej pełne imię mnie irytuje) usadziłam w ten sposób, że plecy były wyprostowane, nogi razem, a ręce oparte wzdłuż przeznaczonych do tego podłokietników. Według powszechnej opinii wyglądałaby ślicznie, ale postanowiłam przerobić to bardziej na mój styl. Wszystkie kończyny zostały oczywiście przywiązane, a usta boleśnie zaciśnięte jedwabną chusteczką. W ten sposób zamiast porcelanowej laleczki o anielskich włosach, miałam niewiastę, którą można by było określić piękną, przygotowaną do masakrowania. Cudowny widok, szkoda, że nie mogę go zatrzymać... Moja pamięć musi wystarczyć, bo zdjęcie, to tylko produkowanie ewentualnego materiału dowodowego dla policji.
...
...
 Podeszłam do niej i wyciągnęłam jeden z mniejszych nożyków. Jej ręce były ułożone wnętrzem do góry, abym mogła podziwiać jeszcze przepływającą przez żyły krew. Dotknęłam delikatnie ostrzem w górnej części przedramienia, dokładnie tam, gdzie sznureczki ze szkarłatną cieczą odkrywały swoją obecność, i wbiłam się na malutką głębokość, ledwie kilka milimetrów. Ostrze cięło gładko wzdłuż wyznaczonych przez krew linii. Rany były nieszkodliwe, jedynie powodowały ból. Jaki był tego cel? Rozbudzenie ofiary, uświadomienie jej, co się dzieje i danie szansy na rozkoszowanie się sytuacją razem ze mną.
 Christie podniosła powieki szybciej, niż się spodziewałam. Jej wzrok początkowo był zaskoczony, ale moment i zmienił się w przerażenie, istny koszmar pojawił się w jej źrenicach. Bardzo mnie to ucieszyło. Kiedy doszło do niej w zupełności, co tu się będzie dziać, zaczęłam przedstawienie. Odłożyłam wcześniejszy nóż i wybrałam inny, dłuższy i cieńszy, coś jak skalpel.
 Przyłożyłam idealnie zaostrzony metal do jej prawej ręki i zrobiłam to samo, co z poprzednią, ale głębiej. Wbiłam się tak mocno, że narzędzie przeze mnie trzymane przebiło nie tylko skórę i niezliczoną ilość nerwów. Ostrze dotarło aż do żyły, przebijając jej górną ściankę, dolną zostawiając w spokoju. Wywołało to fontannę krwi, ale ja oczywiście, dzięki swoim zdolnościom, pozostałam nietknięta czerwonymi kroplami.
 Christie szamotała się i krzyczała, co trochę denerwowało, ale postanowiłam skupić się jedynie na pracy. Podeszłam do jej drugiej, prawie nie ruszonej ręki i zabrałam się za wcześniej zaczętą linię. Tym razem postanowiłam się tym rozkoszować i drogę do żyły podzieliłam na kilka nacięć, po kilka milimetrów, coraz głębiej i głębiej.
 Finalnie obie ręce zostały upiększone, dziewczyna wykrwawiła się, a ja pozostałam z dumą i wielkim uśmiechem. Podziwiałam przez chwilę precyzję wykonanego przeze mnie dzieła. Tak doskonale i perfekcyjnie zabita osoba... Chyba nikt inny nie potrafi tego tak dobrze, jak ja.
 Z żalem wyniosłam ofiarę i pożegnałam się z pięknym widokiem. Została jedynie pamięć. Pamięć, a w niej wspomnienia, te dobre i te złe. Muszę się skupić na tych krwawych.
...
...
 Wyszłam z budynku i zaczerpnęłam świeżego powietrza. Było cudownie. Rześki wiatr otulał mnie, a cień podkreślał panujący wszędzie chłód. Stałam, podziwiałam i chłonęłam chwilę. Mimo niskiej temperatury nie było mi zimno. Emocje i cała energia zdobyta przy pracy, którą tak dobrze wykonałam, ogrzewała mnie od środka. Nie... Ona paliła! Parzyła całe moje wnętrze, co napędzało mnie do szukania kolejnej ofiary, ale wiedziałam, że nie mogę tak postępować... Musiałam się powstrzymywać i trzymać to pragnienie na wodzy, bo inaczej stanę się ślepym mordercą i nie będę już z tego czerpać takiej satysfakcji.
 Odrobinę tym zasmucona ruszyłam do domu. Próbowałam się pocieszyć, że to już dwa trupy jednego dnia, lecz niestety morderczy instynkt rządził się swoimi prawami. Nie mogłam nic na to poradzić, niestety.Dotarłam do tego nieszczęsnego miejsca, które nazywam domem i niezauważalnie przedostałam się do mojego pokoju. Zdjęłam mój ukochany kombinezon i z uwagą schowałam do szafy. Wcisnęłam go między jakieś inne materiały, aby nikt nie zauważył jego obecności tutaj. Z czasem wymyślę na to jakąś skrytkę, ale w tej chwili to nie jest jeszcze tak istotne.
 Ubrana w najwygodniejszą piżamę usiadłam na łóżku. Chwilę wpatrywałam się w granatową nicość za szybą, ale uznałam, że zbyt długie takie egzystowanie jest bezsensowne. Założyłam mięciutkie, różowe kapcie... Tak, różowe. A piżama jest pastelowa! I co z tego?! Wracając do wątku, poszłam do kuchni i wyciągnęłam mój ulubiony kubek. Nie, nie był różowy, był czarny. Trochę poczekałam, aż woda się zagotuje i z parującą herbatą ruszyłam w drogę powrotną do pokoju. Mój humor był tak dobry, że nawet skrzypiące dechy na schodach mnie nie denerwowały. Weszłam do siebie i runęłam na łóżko, nie wylewając przy tym ani kropli napoju. Sięgnęłam po komputer i usadowiłam się wygodnie. Sącząc mocną i gorzką ciecz włączyłam urządzenie. Na zewnątrz było już ciemno, a światła nikt nie zapalał, więc nagłe oświecenie większości pomieszczenia przez ekran ukochanego sprzętu, trochę mnie zdezorientowało. Moment później gapiłam się już w otwartą przeglądarkę zastanawiając się, co warto zobaczyć. Zazwyczaj tego nie robię, ale weszłam w stronę z wiadomościami i... zamurowało mnie. Spodziewałam się tego, ale nie tak szybko.
 Na monitorze pojawił się artykuł o zaginionej dziewczynie, Christinie Moore, która nie wróciła do domu ze spaceru, a kilka godzin później znaleziono jej krew w środku lasu. Ciała brak, ale jest krew... Media reagują szybciej, niż sądziłam, ale nie wiedzą jeszcze o pozbawionej ducha sąsiadce. Zaśmiałam się cicho pod nosem, właśnie zyskiwałam popularność. Wystarczy tylko, że znajdą moją pierwszą ofiarę, porównają perfekcję i dokładność zadanych obrażeń i już mogą puścić plotkę o seryjnym mordercy.
 Mój uśmiech był przerażający i gdyby ktoś mnie wtedy zobaczył, pewnie zszedłby na zawał. Normalnie pewnie bym siedziała z otwartymi z przejęcia gałami całą noc, ale On przemknął prawie niezauważalnie i zalała mnie fala senności. Wielkie zmęczenie dało mi tylko szansę na odłożenie komputera, a później wpadłam w objęcia materaca. Otchłań snów, koszmarów i ciemności pociągnęła mnie za sobą. Zasnęłam.
...
...
 -Ivy, ruszaj się! Zaraz do szkoły, a ty jeszcze śpisz! - jak zawsze obudził mnie krzyk matki.
 Jeśli sądziła, że pójdę grzecznie do szkoły, to się przeliczyła. Zaśmiałam się donośnie na myśl o mnie na lekcji. Mimo tego wszystkiego wstałam, ubrałam się i wykonałam szereg innych, poranno-rytualnych czynności. Na chwilę obecną nie chciałam wzbudzać żadnych podejrzeń.
 Wyszłam, jakbym miała zamiar iść do szkoły, ale plany i zawartość torby mówiły zupełnie co innego, a do tego niewidoczny dla oczu mijających mnie ludzi nóż schowany za pasem. Dzisiejszego dnia nie miałam w planie morderstw, jedynie ich planowanie. Przechadzałam się po całym mieście i obserwowałam ludzi. Obserwowałam i myślałam nad odbieraniem życia. Usiadłam na ławce i zaczęłam spisywać swoje pomysły. Wiedziałam, że moja wyobraźnia nie ma granic i będę w stanie zawsze coś wymyślić, ale wolałam mieć spisane kilka planów, w razie braku weny.
 Kończyłam już ostatni "projekt", kiedy usłyszałam obok siebie głos. Rozpoznałam go, to był Jonas.
 -To jak, zdecydowałaś? Kawa, czy morderstwo? - zapytał zaglądając do moich notatek.
 -Co? - zapytałam wyrwana z transu.
 -Po twoim pierwszym morderstwie rozmawialiśmy i... - nie dokończył, bo mu przerwałam.
 -Aaa, tak, już pamiętam. Sama nie wiem, dziś mam wenę na planowanie, nie czyny, chociaż jeśli ktoś się nawinie, to nie pogardzę. - powiedziałam z uśmiechem.
 -W takim razie, co powiesz na rozmyślanie przy kawie i wykonanie tego w przyszłości?
 -Widzimy się trzeci raz, a ty już planujesz kolejne spotkania? Dobra, niech ci będzie.
 Reszta nie była warta opisania. Zwykłe wykonywanie krwawych i bolesnych dla przyszłych ofiar planów przy napawającym weną napoju.
 Wyszliśmy z kawiarni żywo omawiając jeden z pomysłów i ulepszając go, kiedy dostrzegłam Jego. Pojawił się i zniknął, jak zawsze, zostawiając po sobie kartkę. Zdziwiło mnie to, że nie byłam jedyną, która dostała wiadomość. Ja i Jonas staliśmy naprzeciwko siebie trzymając w dłoniach kartki. Doszło do mnie wtedy, dlaczego On mnie wczoraj uśpił. Dostaliśmy zlecenie i musiałam być przytomna, aby je wykonać.
"13:40, Meadow Street 82 
Pojawi się tam czarne Audi Q5. 
Masz zabić mężczyznę ubranego w szary garnitur kierującego pojazdem. 
Sposób dowolny."
 Zalała mnie nagła ekscytacja. Spojrzałam na Jonasa z iskrami w oczach i niemym pytaniem, jakie on dostał zadanie. Przeczytałam jego zlecenie i okazało się, że było prawie takie same. Jedyną różnicą była ofiara. Ja dostałam jakiegoś typka, a on kobietę ubraną w elegancką czerń.
 -Spotkamy się na Side Avenue 74 o 13 przygotowani do zadania, pasuje? - zapytał z powagą.
 Kiwnęłam głową na potwierdzenie i pobiegłam się szykować.
...
...
 Odziana w najwspanialszą rzecz, jaką miałam, czyli mój przecudowny strój Snow, czekałam w umówionym miejscu. Co za ironia... Po raz pierwszy od dawna jestem na czas, a Jonas się spóźnia. Chciałam go olać i ruszyć na Meadow Street, i nawet zrobiłam już kilka kroków, ujawniając tym samym swoją kryjówkę, bo głupio byłoby tak czekać na środku ulicy wystrojona na seryjną morderczynię, ale usłyszałam za sobą głos.
 -Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale to nieładnie kogoś wystawiać. - wydukał udając rodzica poprawiającego dzieciaka.
 -Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale to nieładnie tak się spóźniać. - powiedziałam odwracając role i sama go edukując w etykiecie.
 Parsknął śmiechem. Ruszyliśmy ciemnymi i pustymi zaułkami, jeszcze chwilę sobie dogryzając. Dziwiło mnie, że o tej godzinie w mieście są takie pustki... W sumie, nie bywam w tej okolicy za często, więc może to tu normalne? Moja głowa chwilę się tym zajmowała, ale ciężką pracę, w postaci myślenia, przerwał jej bulgoczący coś pod nosem facet. Sterczał oparty o ścianę, jakieś sto metrów od nas, więc nie rozumiałam go zupełnie, ale stał na naszej trasie, co dało mi pewność, że zaraz się dowiem, o co mu chodzi.
 Muszę przyznać, że miałam wątpliwości, czy sama bym sobie z nim poradziła. Niby dużo umiałam i byłam chodzącym składem broni, ale nie miałam jeszcze dużego doświadczenia, a nikt nie wykupił mi karnetu na "treningi zbijania mięśniaków na kwaśne jabłko". Ogólnie lubiłam samotność, a nawet uwielbiałam ją i pracę w niej, ale tym razem byłam niemal wdzięczna losowi za to, że ktoś ze mną jest.
 Bardzo szybko pokonaliśmy dystans dzielący nas od owego nieszczęśnika. Nie wiem, jak mój wspólnik, ale ja miałam wyjątkowo dobry humor spowodowany pierwszym zleceniem, więc byłam skłonna mu odpuścić, ale niestety (dla niego) musiał otworzyć swoją gębę i zacząć próbować być groźnym...
 -Dalej nie przejdziecie. Lepiej uciekajcie, skąd przyszliście, pajacyki. - zaśmiał się ukazując swoje braki w zębach.
 -Wieszz... - wyprzedziłam Jonasa, który też chciał coś powiedzieć. - Gdybyś się nie stawiał, to może nawet bym ci odpuściła, ale teraz... Kurczę, szkoda dla ciebie, po co się odzywałeś? No ale skoro jestem taka przyjemna, to powiedz, jak chcesz zginąć?
 Wszystko wypowiedziałam mrożącym krew w żyłach głosem. Stara ja pewnie zeszłaby na zawał słysząc dźwięki, które wytwarzały moje struny głosowe. Ów półgłówek nie zrozumiał chyba mojego przekazu, bo zareagował tylko śmiechem. Patrzyłam na niego chwilę z politowaniem, sama nawet zaczęłabym się śmiać, gdyby nie jego nagła zmiana mimiki twarzy i atak. Oczy zaszły mu wściekłością, pewnie uraziłam jego ego... Z łatwością zrobiłam unik przed ciosem, który swoją drogą, technicznie był na poziomie przedszkolaka, i przecięłam jego tylną część kolana zgrabnym nożem. Krew się polała, a on padł na jedną nogę klęcząc, jakby miał zamiar się oświadczyć. Od tak wyniosłego gestu różnił go ból ukazywany na pysku, plamy czerwonej posoki i brak pierścionka, który byłabym łaskawa przyjąć.
 -No i widzisz? Trzeba było się nie odzywać! Ktoś inny pewnie powiedziałby, że to dla ciebie świetna nauczka, ale nie tym razem. Nie będziesz miał okazji czerpać z tego nauk, ponieważ zginiesz! Ale nie bój się, nie z moich rąk. Jak mówiłam, jestem dziś miła, więc zabije cię mój kolega. - powiedziałam z entuzjazmem w głosie, niczym jedna z moich ulubionych (nie)superbohaterek, Harley Quinn.
 Spojrzałam wzrokiem mówiącym "nie ma za co" na Jonasa i odsunęłam się na pewną odległość, aby mieć jak najlepszą perspektywę. Stało się tak, jak myślałam. Spieszyliśmy się, więc zrobił to stosunkowo szybko, a jego morderstwo nie było (nawet nie miało szans być) chociaż w połowie tak dobre, jak moje. Zaspokajałam chwilę wewnętrzną siebie widokiem szkarłatnego płynu wydobywającego się z miliona dziur w ciele, a potem ruszyłam w stronę, gdzie miała się znaleźć moja docelowa ofiara.
...
...
 Była 13.20, więc mieliśmy trochę czasu. Siedzieliśmy w jakimś ukryciu. Dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć się strojowi Jonasa. Był prawie cały czarny, jedynymi elementami, które miały inną barwę, czyli granatowy, były częściowo rękawy i nogawki. Ubranie doskonale podkreślało jego wysportowaną sylwetkę i również mieściło w sobie nieskończone ilości noży i innego rodzaju broni.
 -Snow. - wypowiedziałam wolno, nie pozwalając uciec zrelaksowaniu z mojego ciała. - Moje imię mordercy. A twoje?
 -Imię mordercy? - zaśmiał się lekko. - Mówi się pseudonim, chociaż oryginalnie to nazwałaś. Mój brzmi Rapscallion.
 -Dosadne. - zaśmiałam się.
 Reszta czasu upłynęła nam na obserwacji terenu i rozmowie o preferencjach w dziedzinie tortur i mordowania. Mieliśmy sporo wspólnego, lecz różniło nas to, że ja ceniłam perfekcję wykonania, a on jak największe obrażenia. Dyskutowaliśmy aż do momentu pojawienia się samochodu. Dokładnie takiego, jak w opisie, dokładnie o podanej w nim godzinie.
 Miałam już plan, a właściwie my mieliśmy. Ogłuszyć, ukraść samochód, zabić w lesie. Dlaczego tam? Jonasowi jest po prostu wygodniej, a mi pasuje panująca tam atmosfera. Krwawa i niestety cuchnąca, ale to drugie można przeboleć, jeśli ma się przed sobą czekającą na egzekucję osobę.
 Nasze cele wysiadły z auta, a my, jak wcześniej ustaliliśmy, zaszliśmy ich od tyłu. Padli nieprzytomni prawie w tym samym momencie. To aż dziwne, że byłam w stanie się z kimś zgrać. Mogłabym jeszcze przyjąć do wiadomości, że z osobą, którą znałam od dawna, ale z nim? Z Jonasem, którego po raz pierwszy zobaczyłam kilka dni temu? Z Rapscallionem, który miał kompletnie odmienny styl od mojego? Z typem chłopaka, jakich zawsze unikałam? Ostatnio życie bardzo mnie zaskakuje, aż boję się pomyśleć, co będzie dalej. Weźmiemy ślub, będziemy mieli gromadkę dzieci, których szczerze nienawidzę, i wielki dom z basenem? Wtedy sama zrobię z siebie ofiarę i wybiorę sobie jakąś fajną śmierć.
 Usiadłam za kółkiem i czekałam, aż Jonas zajmie się resztą, czyli załadunkiem... towaru. Po co mam się przemęczać, skoro ktoś może zrobić to za mnie? Dwie minuty oczekiwania i mogłam ruszyć. Kolejna umiejętność, którą nabyłam w tajemniczy sposób. Prowadziłam pojazd, jakbym robiła to od lat. Maszyna była bardzo przyjemna w prowadzeniu, cięła powietrze i pokonywała kilometry w wymaganym przeze mnie tempie. Warkot silnika był ledwo słyszalny, ale mocno się w to wsłuchiwałam, ponieważ należał on do jednych z przyjemniejszych dźwięków. Między mną, a moim partnerem w zbrodni panowała cisza. Nie była ona niezręczna, kiedy nie wiadomo, co powiedzieć i jak się zachować, ale nie była to też jakaś przyjemna, w której się relaksuje, a niewerbalna nić porozumienia załatwia sprawę. Po prostu była, to wszystko, proste.
 Jechaliśmy jakieś pół godziny, gdy moje oczy były w stanie dojrzeć pierwsze korony drzew na horyzoncie. Zatrzymałam samochód w zacienionym miejscu, tuż przed linią drzew oznaczających początek lasu. Oboje wysiedliśmy i bez słów wzięliśmy nasze ofiary, a pojazd zostawiłam z kluczykami w stacyjce, mając cichą nadzieję, że ktoś go ukradnie i nie będę zmuszona zacierać dzięki temu śladów.
 Szłam za Jonasem w dobrze znanym mi kierunku. Gapiłam się tępo w targaną przez niego kobietę i zastanawiałam się nad najlepszym morderstwem dla chłoptasia, którego niosłam na plecach, tak jak wtedy Christinę. Jego ciężar był dla mnie nieodczuwalny, mimo tego, że był sporej postury. Nagle pannicy coś wypadło. Rzuciłam mężczyznę i chwyciłam przedmiot. Szminka. Krwistoczerwona, matowa szminka. Uśmiechnęłam się, bo właśnie znalazłam idealne dopełnienie dla mojego stroju. Schowałam ją, chwyciłam ofiarę i dogoniłam Rapscalliona.
 W końcu doszliśmy. Śmierć, jaką zadam wymyśliłam już jakieś pół kilometra temu i zaczynało mi się nudzić. Puściłam się biegiem, wyprzedzając mojego kompana. Niczym tornado wparowałam do mojego pokoju tortur i usadziłam przyszłego trupa na krześle. Uznałam, że dla niego najbardziej będzie się nadawało coś szybkiego, w jego przypadku długie tortury nie dadzą mi wielkiej przyjemności. Postanowiłam wybrać coś skupiającego się na pracy ostrza, oczywiście bolesnego dla "pacjenta".
 Chwyciłam zagięte pod odpowiednim kątem ostrze i rozpoczęłam pracę nad oskalpowaniem ofiary. Był to mój pierwszy raz, więc szło mi trochę mozolnie, ale nie odbiło się to niczym na jakości. Podziwiałam moment własne dzieło ignorując krzyki bólu osoby, którą właśnie dręczyłam. Po kilku minutach miałam już dość. Chwyciłam katanę i przebiłam nią brzuch, wywołując powolny krwotok. Facet umarł. Ja szczęśliwa. Zadanie wykonane. 
 Chciałam zobaczyć, co u dawnej właścicielki mojej szminki, ale nie zdążyłam, ponieważ przed drzwiami zobaczyłam oczekującego, chyba na mnie, Jonasa.
...
...
*kilka miesięcy później*
 Jest taki stan, między snem, a rozbudzeniem. Niby człowiek jeszcze śpi, ale docierają do niego wszystkie impulsy i odzyskuje świadomość po kilkugodzinnym leżeniu i brnięciu w świecie snów, marzeń i koszmarów. Jak mówiłam, to nie jest sen, ale obudzona też nie byłam.
 Leżałam z zamkniętymi oczami pogrążona w tym cudownym stanie i się nim rozkoszowałam. Zazwyczaj był to czas na marzenia, nie istotne jakie. Miłość, morderstwo, czy cokolwiek, co wpadło mi do głowy i było przyjemne. Teraz nie musiałam już pobudzać wyobraźni. Nie musiałam od pewnego czasu, ponieważ miałam, co chciałam.
 Jego dłoń dążyła ku mojej, wiedziałam o tym, czułam to, ale nie chciało mi sie reagować. Jego palce muskały moją rękę idąc coraz wyżej i wyżej. Skoro to robił, to wiedział, że nie jestem już pogrążona w głębokim śnie. A o kim mowa? Chyba nie trudno się domyślić, ale może lepiej wspomnieć, aby nie było później niedomówień. Jonas leżał obok mnie, w naszym wspólnym łóżku, w naszym wspólnym lofcie. Całkiem sporo zarabialiśmy, dzięki naszej profesji, więc było nas na wiele stać.
 Wracając do przerwanego momentu. Jego dłoń wędrowała w górę, a do niej dołączyły się wargi. Wyrwałam się z dziwnego stanu, w którym się wcześniej znajdowałam i chwyciłam jego podbródek w trzy palce. Przybliżyłam jego twarz do swojej. Otworzyłam oczy, znajdowaliśmy się jakieś dwa centymetry od siebie, a ja już czułam, co planuje, zmniejszając ten dystans. Niestety dla niego, lubiłam rozczarowywać ludzi. Wysunęłam się z jego objęć szybko i zwinnie, ruszając do łazienki głośno się śmiejąc.
 -Mogłem się tego spodziewać... - powiedział siadając.
 -Mogłeś. - przyznałam chichocząc.
...
...
 Kolejne zlecenie. Dziś był to młody chłopak, którego można by było opisać jako nerda. Mały, zgarbiony i z prawie zerową zawartością masy mięśniowej i tłuszczowej. Szedł wgapiony w jakieś czasopismo o grach. Zwinięcie go było jedną z najłatwiejszych rzeczy, jakie robiłam w życiu.
 Coraz rzadziej dostawałam misje, gdzie nie miałam narzuconego sposobu odebrania danej osobie życia, dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy okazało się, że tym razem mam wolną rękę i mogę się wykazać kreatywnością.
 Wbiłam spory, mocny nóż w okolicy mostka, właściwie trochę nad, a może nawet ledwo pod obojczykami? Faktem jest, że na górze, w równej odległości od boków. Przeciągnęłam ostrze w dół, aż do pępka, grzecznie przecięło każdą napotkaną przeszkodę. Uzyskałam dzięki temu długą linię dzielącą tułowie ofiary, dającą mi dostęp do wnętrzności. Tak, to był ten dzień, kiedy chciałam się pobrudzić, pozwoliłam, aby śnieg poznał smak krwi i delektował się nim. Chwyciłam płaty skóry i pociągnęłam w przeciwne strony wywołując rozlew krwi. Po oczekiwanym wycieku mogłam dojrzeć pracujące jeszcze narządy. Wiedziałam, że muszę się spieszyć, patrzeć i chłonąć, dopóki mogę, bo chłopak zaraz zdechnie i wszystko przestanie działać. Najbardziej zafascynowało mnie serce. Dzielnie pompowało ostatnie porcje czerwonej, gęstej cieczy. Świadomość tego, że pozostały mi sekundy, popchnęła do szybszych działań. Sprawnie chwyciłam jeden z mniejszych i zgrabniejszych noży i delikatnie przebiłam nim serce, obserwując z zachwytem, jak przestaje pracować, wylewając z siebie szkarłatną posokę.
 Odliczałam. Cztery sekundy i cielaczek zamknął pełne bólu i przerażenia oczy. Nawet nieźle się trzymał, muszę mu przyznać. Szkoda, że już tego nie usłyszy, no ale mówi się trudno.
 To było moje drugie morderstwo poza lasem, a pierwsze, od kiedy przeszłam na profesjonalizm. Dziwnie się czułam, nie mając obok siebie znajomych ścian i mebli, a ofiara zamiast być przywiązana do krzesła, jest unieruchomiona linami przytwierdzonymi do metalowej ramy łóżka w jakimś starym i opuszczonym domu.
 Wstałam i już chciałam ruszyć do wyjścia, kiedy usłyszałam coś. Początkowo w moich oczach zagościł dawno nie odczuwany przeze mnie strach. Później zastąpił go spokój, ponieważ zrozumiałam, co się dzieje. Tym dźwiękiem były...
Zaznacz poprawną odpowiedź, aby przejść do następnego pytania.
Reklama
Zauważyłeś literówkę lub błąd? Napisz do nas.

Komentarze sameQuizy: 1
Najnowsze

Hancziq

Hancziq

Najlepszy pamiętnik jaki czytałam <3 (a było ich wiele)

Odpowiedz
2

Nowe

Popularne

Kategorie

Powiadomienia

Więcej