
Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a
przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury,
jesteś gościem :) *Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×









Kociakkociak9
AUTOR•CZEEEEŚĆ HETAŚKIIIII :D
Ostatni wpis wydukałam osiemnastego, więc gituva lietuva…
Opowiadajcie, co tam u Was, jak żeście się wyrychtowali na nadchodzący Nowy Rok, jak minęły święta, kto chce – niech czyta i mówi, kto nie to nie, a ja zaczynam swoje przedziwne wywody z ostatnich czasów, więc…
Osiemnastego grudnia, w pamiętną i równie cudną sobotę miałam opowiedzieć, jakże odbyły się urodziny Cygana. Więc, odbyło się tak, że tą datę do śmierci zapamiętam (cudny dzień XDDDDDDDDDDD), przykolebała się cała nasza Eskapada Bab Ludu Polskiego (to jest: Hermenegilda Maria, Majkelyna we własnej osobie, Wiktoryja jak żywa, Kamilka w przymałym swetrze, na który bręczała i ja + Cygan jako gospodarz, Mikołajek vel starszy brat Cyganowy oraz młodszy brat Cyganowy z młodszą siostrą Marią, ludzi jak na weselu), najpierw, w ciemnościach egipskich nie mogłam połapać się, która to chałupa Cygana, a jak się połapałam, to Martyna mi wybiegła naprzeciw w samych bamboszach i bez kubraka (i taka to żyje w zdrowiu lat sto, zahartowana, a reszta stęka i kwęka na wszystko możliwe ;-;). Sprezentowałam jej cud miód rzecz, mianowicie ozdobną skrzyneczkę własnej roboty (malowaną pół dnia białą farbą około czterech razy każdy bok, od wewnątrz i zewnątrz, mało zawału nie dostałam, ale efekt za to wart pracy, pokrywka w różano-fiołkowe, ręcznie malowane kwiaty z drobną pomocą mamy, posypane brokatem, wyszło ślicznie), Cygan pod niebo skakała z radości. Towarzystwo bynajmniej wyborne, nasza zawodowa szóstka popędziła do pokoju Cygana (gdzie notabene siedziałyśmy większość urodzin), ale ledwo żeśmy wleciały na górę, to takim sprintem człapałyśmy na dół, do jadalni, bo nas zawołali na sernik. Więc, sernik bardzo dobry, z prawdziwej śmietany, roboty pani Magdaleny, wkolebaliśmy się za stół, ja siedziałam między Helką (która trzymała pół wieczoru Marysię na kolanach, Maria lat cztery czy pięć, cudowny pulpecik) a Kamilą, która była w ładnym, ale przymałym swetrze, Majkelyna ubolewała nad rajstopami (bo same rajstopy miała przepiękne, mieniące się, z charakterystycznym połyskiem, błyszczała lepiej niż ja w moim gorsecie krakowskim, w który byłam ubrana, z tym, że te rajstopy miała dziurawe Bóg wie, skąd), aż wkroczył Mikołajek trochę starszy od Nas. Ogromnie streszczając sprawę, to tyle, ile naśmiałam się przy serniku, to niewiele się tak w życiu dotąd śmiałam, tematy najlepszej gadki świata były tematami, które mają największe powodzenie (to jest: skargi i obrabianie znienawidzonych nauczycieli po mieli, a zaraz potem, jeszcze lepiej, kto kogo kocha i kto się komu podoba), więc siedzieliśmy płacząc ze śmiechu (XDDDDDDDDDD), ja zdążyłam zaimitować z Wiktoryją Esesmana, który na niemieckim maca mnie po lokach (otóż mam loki, siedzę na niemieckim tyłem do Esesmana. A Esesman podchodzi, zachwyca się moimi włosami i mnie po głowie maca jak najęta, z Wiktorką podobnie), gadka nie ustawała do końca wizyty (pomijając fakt, że Cygan jest uklejbabą, nie skapnęła się, że nie ma kartki z lekcji z naszą rozmową o pierdołach rozmaitych, a tą kartkę Mikołaj znalazł na schodach i odczytał po kolei wszystkich chłopaków, potem mnie pół dnia męczył, kto jest kto i któż mi się podoba, nawiedziło człowieczynę). Po serniku powędrowałyśmy ponownie na górę, z tym, że najpierw deliberowałyśmy nad tym, co mamy robić, aż żeśmy wymyśliły, konkretnie czytanie pRzErAżAjĄcYcH hIstOrIi (niesłychanie przerażających, papcie z nóg spadają, o Hannie, co zbierała cwiety przy Morskim Oku) w ciemnościach. Żeśmy pogasiły światła, wywlokły na podłogę jakieś koce, nie koce, poduszki, bety, pościele, rozłożyły się jak na koloniach, rycząc przy tym ze śmiechu (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), i do oficjalnego skutku nie doszło przez nieoficjalne komplikacje, Helka uznała, że woli wiedzieć z chłopakami, więc powędrowała za góry, za lasy, a myśmy zostały ze swoimi opowieściami w otchłani ciemnego pokoju (cóż za straszliwa rzecz, ach). Przyszło co do czego, ja dla jaj podglądam z Kamilą przez dziurkę od klucza Helę, siedzącą z Marysią i braćmi Cygana, drzwi dla żartów otworzyła Wiktoria, ja poleciałam w bok jak długa (XDDDDDDDDDD), zawędrowaliśmy na kolację, jaką miała być pizza. Tak powędrowaliśmy, że wszystko cud miód (obawiam się, iż Mikołajek złapał wirusa, otóż jadł pizzę zwykłą, myśląc, że to z tuńczykiem. Człowiek smaku nie czuje, to dobrze z nim jest XDDD), w śmiechach dotrwaliśmy do godziny dziewiątej wieczór, wszyscy zaczęli zbierać manaty, za to z tatą urwało kontakt (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), ale że Cygan rada, że się po mnie spóźniają i że zostałam, to władowałyśmy do znowu do jej pokoju, klepiąc JAK KOWALICHY W GORĄCZCE o pierdołach i chłopakach (bo czemu nie), Cygan zachwycona Mona Lisą, nawijałyśmy bez końca, aż tata zjawił się godzinę po fakcie :D
Wniosek: nie byłam na lepszych urodzinach jak żyję XDDDDDDDDDDDDDDD
Dziewiętnastego wzięliśmy się za ubieranie choinki, z czego z tą choinką cyrk na kółkach, mało orła nie wywinęła, zaginęły bordowe, świąteczne kwiaty na choinkę, dwudziestego, w zeszły poniedziałek na wuefie sensacja, otóż wuefmen spóźnił się przed komputer dziesięć minut, potem dziesięć minut milczał jak zaklęty, upłynęło razem dwadzieścia, aż z czystej nudy, gadając pół dnia z Kamilką i kolejne pół z Cyganem, to znowu dryndnęłam do Cygana, więc siedziałyśmy, gadałyśmy jak najęte, ja wpatrzona w zmrok za oknem, Cygan mi się rozwodziła, jak to ona Tomaszka kocha, na dole mama trzaskała blachami od ciastek, czas do szyku spożytkowany :D
Dwudziestego pierwszego objawiła się magia świąt, otóż magicznym trafem zrobiłam zadanie z Excela, kompletnie nie pojmując tematu (XDDDDDDDDDDD), dwudziestego drugiego nie pamiętam, co była za akcja, dwudziestego trzeciego siedziałam od rana do nocy z mamą w kuchni, piekąc, modząc karpie, galarety, ryby, nie ryby, sto pierdół na raz, tu mieszałam, tu podałam, rzeczy niby nieważne, a jednak zawsze coś
Poza tym, to w święta się człowiek podejmuje pojednania z wszystkimi świętymi (ale nie w moim przypadku), ale żeby się pojednać, to trzeba się potargować i pokłócić, więc od rana kłótnia, gonitwa, rejwach i bajzel, wszystko źle, wszystko koślawo, wszyscy do wszystkich pretensje, aż żeśmy w godzinę dziewiątą wieczór zawędrowali do galerii handlowej, a konkretnie do Empika
W Empiku ludzi, jakby bynajmniej miała być wojna, mapet przy mapecie, dziób przy dziobie, mama poleciała przeglądać płyty, to my za nią, a płyty tam rozmaite, od koloru do wyboru
Mama wynalazła znikąd, magicznym trafem Rieu z Maastricht we własnej osobie, a jak i Rieu się znalazł, to zaraz jasnowłosa kobiecina z obsługi i kolędy klasyczne, ja dorwałam winyle (patrzę i nie wierzę – Mozart. Biorę w łapki Mozarta, dalej patrzę i nie wierzę – drugi Mozart. Biorę w łapki dwóch Mozartów, gdy nagle ich odkładałam, patrzę, mrużę oczy i wnet schodzę na zawał z uradowania. Beethooven jak żywy :D), mama nabrała płyt milion pięćset sto dziewięćset, przyszło do wybrania prezentów dla kuzynostwa, to był na tyle ciężki przypadek i sprawa, że niesłychanym trafem napotkałam Majkelynę w jakimś pepitkowym szaliku wraz z matką (ale że ja głucha, to Michalina dwa razy wołała za mną, nim się obejrzałam i mnie oświecenie olśniło, że to Majkelyna), zaczął śnieg padać na tyle, że rano było go po pas, a pół nocy, do pół do czwartej zeszło mi i mamie na szykowanie się na bóstwa
Zawinęłam papiloty, grzywkę, paznokcie pomalowałam, tamto i owamto, wyglądałam niczym druga Hayworth wzięta razem z Monroe (XDDDDDDDDD), I NADSZEDŁ PIĄTEK :D
A piątek to dobry świąt początek, więc od rana bieganina, latanina, III wojna, do cukierni, po tort, po makowiec, po graty od babci, pędem na cmentarz (w śniegowych zaspach, nie powstrzymałam się od ciskania śnieżkami z Frankensztajnem i zbudowania bałwana na wolnym polu cmentarnym, bałwan wyszedł szampańsko przystojny, piękny czarująco, Tadeusz niejaki, do teraz trzymają się jego nogi, bo patrzyłam), na samo porządne wyszykowanie było stosunkowo mało czasu, ja wzięłam się w obroty, to w piętnaście minut byłam umyta po raz drugi, ubrana oraz prawie wypacykowana i uczesnana (bo loki rozplątywałam jedną witką za progiem drzwi, a usta wymalowałam, jak spojrzałam na czerwony płaszcz cioci i mi się przypomniała szminka tej samej barwy, to po trzy schody popędziłam do pokoju), przyjechała ciocia z babcią, nim usiedli wszyscy do stołu, to czterdzieści razy kurs góra-dół, a jak usiedli to tak wstali, a przynajmniej ja wstałam, żeby robić zdjęcia z wszystkich stron świata i wszystkim świętym (XDDDDDDDDDDD), zaniosłam pięćdziesiąt cztery razy na stół dodatkowe półmiski, nie półmiski, karafki, brytwanki, aż szczęśliwym trafem przyszło do odczytania modlitwy
Ewangelię czytałam ja, ale zipiąc i chlipiąc (bo przedtem też latałam non stop), mama przejęła modlitwę, wzięliśmy się za opłatki, ja w trymiga poleciałam do Franka, co by mu ładnej i fajnej żony życzyć, ciocia jak mi zaczęła życzenia składać, tak ze łzami w oczach puściła mnie po pięciu minutach z objęć (bo mi życzyła wszystkiego po kolei kobiecina), aż wreszcie USIEDLIŚMY DO WIGILII NA PORZĄDNIE.
Potraw nie wiadomo jakie ilości, tradycyjnie wszystkiego za dużo (więc, ciąg dalszy: jemy.), ale wszystko pyszne i udane, PRZYKOLEBAŁ SIĘ WAJNACHCMAN (chociaż trudno powiedzieć, że się przykolebał, bo ponoć wirusa złapał i się nie zjawił, tylko paczki i graty pod choinką stały), i jak się przykolebał, to emocje niczym na grzybach
Frankensztajn chodził i roznosił prezenty jeden po drugim (kilometry zrobił przy tym), ja nie wiedziałam, gdzie te klamoty stawiać, bo były jeszcze nieodpakowane, a jak żeśmy wzięli się za rozbrajanie tych prezentów, to…
Dzikie, indiańskie okrzyki radości, podskoki, mi mowę odjęło i przywróciło dopiero po tym, jak wysłali mnie do przymiarki tych wszystkich kreacji, kiecek, koszul i wszystkich cudów, co dostałam (bo dostałam niebagatelną ilość ubrań, że się z krzesła zsuwało oraz kosmetyki i pierdoły kosmetyczne, cudeńka), wszyscy pod sufit z radości skakali, ja pół wigilii występowałam w mojej białej sukni, drugie pół w zmienianych co pięć minut kieckach, aż przyszło do pasterki, która notabene była cudna, zwarta i do szyku, tylko ilość mapetów była upiorna, przy cudownej szopce zebranie Kółka Filomatów (społeczeństwo nieobcykane, bo przy szopce stoi aniołek, który, jak mu się wrzuci na zaśkę, to śpiewa kolędy, a ludzie jak najęci wrzucali, że aniołek wnet trupem padł z prądu), po czym, jak po północy żeśmy wrócili, to tańcowały dwa Michały do czwartej nad ranem oraz nad rybami, które siedzieliśmy i konsumowaliśmy
Wigilia piękna i bardzo udana :D
W pierwszy dzień świąt: jemy u cioci. (tort wielkości kolubryniastych był przerażający, jak żyję tyle nie zjadłam)
W drugi dzień świąt: jemy u babci. (makowce przemęczyliśmy, zeszło ćwierć tortu, metrowy torcik czeka na Sylwestra)
W trzeci, nieoficjalny dzień świąt, który teoretycznie jest dniem zwykłym: jemy.
Wtorek i środa: jemy.
A dzisiaj, w skrócie ogromnym: sensacja, bo nie jemy już tyle, aczkolwiek jeszcze trochę zostało (XDDDDDDDDDDD), ja skończyłam pisać pierwszy rozdział ,,Złotego Vanesseville" (więc tragedii z tym nie ma), pokolebaliśmy się do sklepu na zakupy sylwestrowe, kupiliśmy między wieloma innymi jakieś pączkowate, czekoladowe wytwory, które wrąbałam z Frankiem w tempie światła na cmentarzu (z czego ja to z animuszem zjadłam, pączek Franka nieszczęśliwie fiknął kozła w śnieg), na cmentarzu czarno jak nocą, żywej duszy naokoło nie było, niebo ciemne, z łunami przedpremierowych fajerwerków, cmentarz zasypany trochę wymaltretowanym śniegiem (ale mini bałwan zbudowany), na czarnym polu cmentarnym ulepiliśmy miniaturkę bałwana Tadeusza, fajerwerki kupiliśmy (dla utrzymania tradycji, a jakżeby inaczej, bo takie rzeczy to ja kocham), do Cygana przyjechała upiorna, brzęcząca babka, z mamą będziemy szykować galaciki na jutro i inne pierdoły, a sama ja muszę uszykować się na bóstwo XDDDDDDDDDDDDDD
Opowiadajcie, jak będziecie spędzać Sylwestra, kto doczytał temu chwała, kto umarł – temu też, za ambicje, a ja lecę się rychtować
Miłego wieczoru ❤️
Kociakkociak9
• AUTOR@Be_Happy.
BO MI SIĘ TAK PODOBA I MAM CIEKAWE ŻYCIE :D
S....
@Kociakkociak9 to zrob więcej historii z życia wziętych!
Kociakkociak9
AUTOR•WESOŁYCH ŚWIĄT MOJE PULPETY KOCHANE <3
Życzę Wam zdrowia, radości, szczęścia, pięknie spędzonych świąt oraz cudnej atmosfery, dziękuję, że jesteście ❤️
*a teraz lecę robić się na bóstwo, zasuwamy na cmentarz w śniegu i znowu ganianina po domu XDDDDDDDDDD*
Rzabcia
@Kociakkociak9 nawzajem kochana <333
Bananikaktus2018
@Kociakkociak9 Wzajemnie :D
Kociakkociak9
AUTOR•Ludzie, no niech mnie kolombo
Wydukałam wstęp do tego nieszczęsnego Vanesseville
Niemożliwe XDDDDDD
Kociakkociak9
AUTOR•SIEEEEMA HETAŚKI W DZISIEJSZĄ JAKŻE GRUDNIOWĄ SOBOTĘ XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Ostatni wpis był wstawiony mniej niż dwa tygodnie temu, więc tragedii nie ma…
Opowiadajcie, cóż u Was, jak czas ostatni minął, czy choinkę donieśli do chałupy, czy porwali w trakcie przynoszenia, a ja znowu zaczynam swój referat z żywotu na sto dwa, więc…
W PONIEDZIAŁEK, GRUDNIA SZÓSTEGO, URODZINY PSA BARREGO…
W Mikołajki, niejaki szósty grudnia (pamiętna data jakby nie było, dzień, w którym upaprałam swoją śliczną kieckę błotem, bo się rzucaliśmy śnieżkami XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD) przywędrowałam do szkoły omotana w moją śliczną, białą, nową i cudowną suknię, z zapasową capką w ręku, z czekoladą na zaśkę (którą notabene razem z Hermenegildą Marią wsunęłam w tempie światła), wszyscy poubierani jak z Teatrzyku Zielona Budka, matematyk przydreptał na lekcje w jakimś wielachnym, granatowym homoncie (ja nie wiem, to była suknia na gabaryty słonia bimbalskiego i orkiestrę kameralną polskiego radia i telewizji, a matematyk cztery razy chudszy niż ja, przywielki rozmiar), na religii nastała sensacja
Otóż katechetka uznała, iż w ramach prezentu mikołajkowego weźmie całą ferajnę na dwór, śniegu leżało trochę (potem, do piątku dopadało i było go po pas, ale na Mikołajki to trochę lichy był jeszcze), a dla Nas NIE MA lepszego prezentu, niż latanie po dworze jeden za drugim
Miał się odbyć spacer, skończyło się na ciskaniu śnieżkami, ja musiałam przemęczyć się w moich nowych, skórzanych rękawiczkach (po diabła je brałam, mogłam wziąć stare i wełniane, miałam nauczkę, na następny raz wzięłam dwie pary XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), katechetka uradowana latała w lewo i w prawo, po lodzie, Tomasz wywinął orła, ja dostałam od Helki CENTRALNIE W KIECKĘ (bambaryła jedna, przyszłam w sukni czystej, wróciłam jak z wojny), radości mieliśmy powyżej poziomu kosmosu, do szczęścia trzeba było nam tyle, ile fraków i pozwolenia na wyjście na dwór, a poprawiny nastały grudnia dziesiątego XDDDDDDDDDDD
Oprócz ogólnego zamętu i niebagatelnego uszczęśliwienia z tytułu ciskania się śniegiem, to przytachali nam na historię do Księżniczki (w przymałym kubraku za to) czekoladę i pierdoły rozmaite, ja się wymieniałam na tą czekoladę dwa razy, z mlecznej na jakąś tam, z jakiejś tam na orzechową z Wiktoryją i Filipkiem, przyszło do ustalania, co kto robi na wigilii klasowej, mnie wkopali do rzempolenia na fujarce kolęd z Helką, Piotrem i Kamilą, dzień niesłychany i cudowny, cud miód i nic więcej XDDDDDDDDDDDDDD
Siódmego cyrk na kółkach jakich mało, otóż przyszło co do czego, na wychowawczej przykolebała się krokiem bojowym defiladowym jakaś niewiasta ze świetlicy, młoda i nie bardzo kumata, zaczęli nam smęcić o hazardzie (od trzech godzin rozwodzą się nad jednym, klepią, smęcą, chlipią, zipią, a my tam zasypiamy), miałam się na niepocieszenie, gdy nagle…
UKWAKNĄĆ NA KRZESŁA, RĘCE W GÓRĘ, GACIE W DÓŁ, PIENIĄDZE NA STÓŁ
Kazali nam się dobrać w grupy, to żeśmy się wszyscy podobierali porządnie, myśmy w szóstkę w jednej siedziały ławce (ale że my szafy gdańskie nie jesteśmy, to weszła maleńka Wiktoryja, vis a vis niej ja w gorsecie krakowskim, obok Wiktoryjki chuda Hela, naprzeciwko Kamilka, obok Helki Majkelyna i na plecach Majkelyny Cygan, git), kobiecina ze świetlicy wręczyła nam jakieś chińskie zadania, do których efektu końcowego dociec nie mogłam
Lekcja WYBITNIE udana, otóż uznałam, iż skoro Majkelyna odprawia ciężkie filozofie nad historią głównej bohaterki, Barbary, która pieniądze posiała w szuwary idąc do sklepu, to my nie będziemy jej przeszkadzać
Hermenegilda Maria pulpetowała Cygana, Wiktoryja z Kamilą biły mi brawo, a ja klepałam lepiej jak Bielicka na wizycie u babci, rozweselając towarzystwo i siebie do łez, żeśmy robiły sobie jajca z wszystkiego naokoło, ze śmiechu małośmy tam na zawał nie zeszły, za najbardziej zajmujący temat uznałyśmy chłopaków i Szymona, więc nawijałam tam z nimi, a nawijałam, zaś cała akcja skoczyła się wydukanym w moich ćwiczeniach od przeklętych warsztatów, wialachnym pismem Michaliny ,,Róża kocha Szymona" (niech ją kule biją za takie wymysły XDDDDDDDDDDDDD)
Ósmego grudnia rzecz zdarzyła się niesłychana (i durna), w skrócie wielachnym: poczłapałam jako poszkodowana z Cyganem do pedagog. Czemuż to?
Wyobraźcie sobie, że to z tytułu tego, że znowu odstawił się cyrk z osobą oskarżoną, która wcześniej mnie nawiedzała. We wrześniu, gdy po raz pierwszy zawikłała się akcja z tym człowiekiem siedziałam przerażona, wręcz płacząc, dziewoje mnie siłą pchnęły do psycholog, za co jestem im do obłędu wdzięczna. Teraz wypaliłam w środku lekcji, że odmawiam współpracy i gry w tenisa stołowego z tą osobą (ponieważ całość zadziała się u wuefmena), wściekłam się, i z przytupem, z własnej inicjatywy, ze wsparciem Majkelyny, Kamili i Cygana poleciałam ogłosić nowinę. Przedstawiłyśmy się jako Kółko Wzajemnego Wsparcia (i BARDZO dobrze, że tak powiedziałyśmy), oficjalnie na rzecz zainterweniowano (może dlatego, że zgłaszam to po raz drugi, doszło do niechcianych rzeczy, macania, dotykania, i założę się, że gdyby byłyby to chłopak, to zareagowałabym inaczej. Ale była dziewczyna, a ja jestem hetero.)
Poza tym, to dzień udany, cyrk na kółkach odtańczony, odstawiony XDDDDDDDDDDDDDDDD
DZIESIĄTEGO CUD NAD WISŁĄ
Otóż dziesiątego nastała sensacja, cud nad Wisłą i dzień pamiętny, nie było Esesmana, więc upchnęli nam dwa angielskie. Na angielskim prószył jeszcze śnieg, w sali rejwach ogólny, aż żeśmy wyprosili z Majkelyną ze łzami w oczętach na czele, iż gdy wygramy po angielsku milionierów, to wyczłapiemy z anglistką na dwór (a anglistka minę miała nietęgą, jak żeśmy z okrzykami radości i wiwatami wygrali, pędząc po kubraki i szaliki do szafek do szatni, mowę kobiecinie odjęło z wrażenia XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD)
Radość zapanowała ogólna, leciałam do szafek, ścigając się z Hermenegildą Marią, nieoficjalnie wygrał Szymon, oficjalnie ja, zgarnęliśmy kubraki, boby, czapki, szaliki, ja moje błogosławione, wełniane rękawiczki na śnieg, zaczęliśmy kolebać się do wyjścia (anglistka dalej z twarzą nietęgą coś bardzo, w ładnych butach i płaszczyku, my poowijani w szale jak mumie egipskie, ale szczęśliwi)
WYSZLIŚMY, IIII…
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
DZIKIE OKRZYKI INDIAŃSKIE, KOBIECINA OD ANGIELSKIEGO NIE ZDĄŻYŁA DRUGIEGO BAMBOSZA WYSTAWIĆ NA WYCIERACZKĘ, JA POPYLAŁAM ŚNIEGIEM PO HELENIE, HELKA PO MNIE, AŻ TU, NAGLE…
ŁUP
Odwracam się, strzelając laserami z oczu, a jak się okazało – przywędrował nikt inny, jak Nikoś z Szymusiem, Szymon dziabnął mnie po plecach, i…
Chłopaki zaczęli zwiewać, ja za nimi ze śniegiem pod pachą, za mną Hermenegilda Maria w niedopiętym kubraku, za Hermenegildą Marią Cygan w szaliku babki, za Cyganem Hobbit Wiktoryja, a jako ostatnia pędzi Majkelyna, która nie strybiła akcji, że zaczepili nas chłopaki
WIĘC MY W GONITWĘ, HAJDA NA KOŃ, BOLSZEWIKA GOŃ GOŃ GOŃ (XDDDDDDDDD)
Jak żeśmy chwycili w ręce śnieg, jeden drugiego grzmocił, na mnie się uparł Szymon, ja dostałam od jakże wspaniałego Nikosia przez nos śnieżką (XDDDDDDDDDDDDDDD), Kamilka postanowiła zlegnąć i udawać zwłoki w fałdzie śniegu, jeden śmiech, ja nie nadążałam oddechu łapać od rechotania się, Szymon te moje śnieżki łapał (bo ja kleciłam je jakieś megalityczne i nierozklejające się, rzuciłam, ten ją złapał, rzucił, duknęło w płot XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), w czapkę od niego dostałam śniegiem, to on ode mnie po plecach, Nikoś był niczym jaśniejący anioł w śniegu (jasne loki na glacy, posypane śnieżynkami. Efekt: JANIOŁ JAK ŻYWY.), zdążyłam Szymonowi czterdzieści osiem razy rzucić tekstem, że on nie żyje, Cygan wywinęła orła na kamlotach na podwórku szkolnym, dawno nie czułam takiej radochy i ukontentowania, od latania jeden za drugim rozmazał mi się z oczu tusz do rzęs, więc miałam czarne kreski, kapała nam woda i spływał lód z włosów (XDDDDDDDDD), wniosek: jeden z cudniejszych dni w życiu XDDDDDDDDDDDDDDDD
Jedenastego zawędrowaliśmy na sanki, zamarzły mi palce od witek, moich nowych oficerek nie mogłam rozsznurować (kleciłam to z tatą dwadzieścia minut, nie dość, że wiązania pochachmęcone, to jeszcze poplątane)
Trzynastego grudnia została wskrzeszona działalność Teatrzyku Zielona Budka, Hermenegilda Maria przywlokła mandolinę do szkoły, atrakcja niesłychana, co kolęd naśpiewaliśmy to nasze
CZTERNASTEGO CYRK NA KÓŁKACH ZWANY WIGILIĄ KLASOWĄ :DDD
Otóż na czternastego grudnia ustalona była wigilia klasowa, sensacja jakich mało, przykolebałam się w moich cudownych lokach i białej sukni (która CUDEM dotrwała czysta do końca dnia), rumpel pumpel od samego rana do południa, mi mało nie porwali prezentu dla Cygana (przekazywałam prezent Majkelynie, która zbierała prezenty klasowe, przyniesione ciastka i rzeczy, ta zamiast tutki dla Cygana zabrała mi plakat z historii do Księżniczki, niech ją kule biją, gdyby nie mój refleks, to by mi plakat zacyganili), oddałam moje, Kopernikowskie pierniki do rąk Ani (które zniknęły notabene w dziwacznych okolicznościach, później wyjaśniła się sprawa, po ptokach, na filmie), sama biegłam z Helką po nuty, flet, mandolinę, cyrk na kółkach, z nutami oddałam przypadkiem Kindzi moją ocenę rozprawki z polskiego (która zniknęła w jeszcze bardziej tajemniczych chwilach, z tym, że przepadła na dobre), nie chcieli oddać nam do rąk klucza do kantorka, kantorek okazał się garderobą opery paryskiej (XDDDDDDDDDDDDDDDD), ale że ja zaczęłam się awanturować z tytułu moich nerwów i narwania wrodzonego, Hermenegilda Maria zagroziła łzami w oczach to nas wpuścili, przyszło co do czego – gdy wyszliśmy po próbie generalnej do sali, tam już przy stolikach siedzieli, mało mnie nie trafiło, koślawo rozstawione były krzesła (to jest: miejsca nie do rytmu, nie do taktu, wywalczyłam dla naszej Eskapady Żeńskiej Patriotów ryczki obok siebie w jednym rzędzie), usiadłam obok Majkelyny i Orzechowskiej, dziewoje miały rzempolić kolędy (i rzempoliły. Helka zasuwała na gitarze, Michalina do szyku w miarę śpiewała, Wiktoryja zaginęła ze swoim głosem w akcji, Kamila ruszała do ustami i robiła ładną minę do reszty), później nadszedł występ Teatrzyku Zielona Gęś, tak mnie ustawili, że nie widziałam nut, Cygan pogrzeszyła rozumem, kazała mi klęknąć przed Piotrka i takim oto sposobem zagrałam całe dwa utwory, później usiadłam swoją piękną, białą suknią na upapraną od piachu, błota i mokrego śniegu podłogę, cud się nadarzył, SUKNIA NADAL BYŁA CZYSTA (opłacało się grać ,,Jezusa Malusieńkiego", film dla potomnych jak piernik), grała i na skrzypcach Olga, co łapy mi się trzęsły z kamerą (gdyż robiłam za filmowca i fotografa), brawa poleciały niczym w filharmonii, ja z nerwów wsunęłam jakiś ajnmahyl (to jest: niemieckie pierniki w chińskiej czekoladzie, chemia, że zęby bolą, ale ja od nerwów nie czułam smaku, bo się zdenerwowałam z tytułu gry na fujarze), aż dokolebaliśmy się do najważniejszego momentu, ot, PREZENTY
Przyszło do rozdawania prezentów z owacjami na stojąco, za wajnachcmana robiła Anna wraz z Majkelyną, dostawał jeden po drugim, wrażenia niczym na grzybach (XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), sensacja jakich mało
Sama Ania dostała ręcznik z imieniem od Bóg wie kogo, Helce sprezentowała Maria Antonina vel Tośka ładny, brokatowy notatnik z notatkami, Kuba kubeł ciastek dostał w spadku (i był w pieruny zadowolony, mina na zdjęciach zacna, już się do sprezentowanych ciastek dobierał, jak do stolika się kolebał), Cygan ode mnie otrzymała zestaw do paznokci + ładny, świecący lakier (więc skakała pod niebo z radości, ze sto razy mi dziękując XDDDDDDDDDDD), Orzechowska nie wiem, co dostała (coś owinięte w śliczny, srebrny papier od Mona Lisy, który pochłonęła zębami w tempie światła), Wiktoryja świeczkę, szminkę i maskę kosmetyczną (którą dostała też Niemiec, Olga i jeszcze jedna, ktoś się chyba zmówił), i właśnie Wiktoryja robiła prezent swemu ukochanemu Habe, a jakżeby inaczej XDDDDDDDDDDDDDDDD
Siedziałam, filmowałam całość, wszyscy poczłapali, ja zaczęłam się rechotać, że mnie nikt nie miał i nie wylosował, jak się okazuje – Majkelyna specjalnie zostawiła moją tutkę na koniec, żebym była niczym primadonna
Zaczęli mnie wołać, ja nie słyszałam, to mnie Helka łokciem szturchnęła i ode mnie zabrała aparat, musiałam skakać przez wszystkie tobołki i plecaki, co za mną leżały, doszłam, prezent podała mi Ania, ,,Od kogo to?", ,,Od Oliwiera!"
Ja nie zatrybiłam, że to FAKTYCZNIE OD OLIWIERA, dalej nie mając pojęcia, od kogo to prezent (XDDDDDDDDDDD), do kamery Księżniczki się szczerzyłam, wszyscy czekali w napięciu, aż nagle…
UUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU
LUDZIE, BRAWA
JA PATRZĘ
I NIE WIERZĘ
Dostałam cudnego, ślicznego, pięknego, modelowego niedźwiadka z pluszu + Merci i lusterko, z misiem wracałam w ramionach, nie wiedząc, od kogo to jest
,,Dziewczyny, od kogo to jest?"
,,OD OLIWIERA, GŁUCHA JESTEŚ???"
Dopiero wówczas ogarnęłam, że to od Oliwiera, zamurowało mnie i odjęło mowę w skrócie ogólnym (XDDDDDDDDD), do mnie polecieli, jednen przez drugiego dociekał, czy to aby na pewno od Habe i aby na pewno prawdziwe (nie, fatamorgana, w powietrzu się misiek unosi i jest złudzeniem), I POOOOOLECIAŁY TEORIE, oLiWiEr KoChA rÓżĘ, Hela zaczęła snuć niestworzone opowieści, że ,,ona nie wiedziała, że między mną a Oliwierem takie miłosne prezenty między", strzeliłam ją laserami z oczu, Michalinę tam telepało z zazdrości, sensacja i hit dnia, z czego Majkelyna zacyganiła mi tego niedźwiadka, usiadła z nim jak stara baba, oczęta w słup i nie reagowała chwilowo na wszelkie odgłosy, pytania i okrzyki (była WYBITNIE nie pocieszona, bo jej się Oliwier podoba, ale wyszło jak wyszło, że Habe zamienił Emilię na mnie, bo tak wolał i tak się rozwiązało, nad tym miśkiem wnet na zawał zeszła, biedaczka XDDDDDDDDDDDD)
Majkelyna dostała świeczkę jakąś tam i bodajże termos, ładne, aczkolwiek wolała kleić się do tego niedźwiedzia, reszta rozwiała wieści rozmaite, wniosek: prezent śliczny, bardzo ładny, Majkelyna mało trupem nie padła, dowiedziawszy się, że ja w ramach podziękowania Habe przytuliłam, Helenę niech kule biją, a spiskowców pogonią żmiją XDDDDDDDDDDDDDDDD (i koniec kropka, skończona szopka jak to Wiktoryja mawia, Księżniczka dostał kubrak z Napoleonem od Filipka, mowę chłopinie odjęło, aż ją przymierzył i się do koszuli rozbierał, brawa jakich mało)
W czwartek, szesnastego niosłam po domu ciastka, tak niosłam, tak niosłam, tak bujałam w obłokach, tak rozmyślałam o kolacji, o urodzie Szymona, o tym, że choinkę trzeba załatwić, o pierdołach Maryni, że położyłam je pod poduszkę, i tak położyłam, że się na nie ciałem rzuciłam, gdy siadałam, ciastka trochę poszkodowane, żeby zatrzeć ślady to je skonsumowałam w trybie pilnym, wczoraj, siedemnastego, na polaku zamieniłam się z Anką na miejsca, więc los chciał, że siedziałam obok Oliwiera po wymianie na jedno siedzenie, modziłam opowiadanie twórcze dwie godziny, Habe jak nawiedzony, siedział, lampiąc się na mnie jak sroka w malowany bęben (nawiedziła go siła nieczysta, gapił się niemiłosiernie, jak ja nie byłam ani brudna, ani zezowata, ani wyczochrana, nawiedziło chłopaka ;—;), przyszło do pożegnania – żegnałam się w przytulaniach i łzach Heli, i tak się żegnałam, że jak długo przebywałam w sali po dzwonku, to zaczął lampić się Szymon (tego też napadło), do ostatnich chwil, póki za próg nie wyszłam to się gapił a gapił, oprócz tego przyjechała ciocia z karpiem (niewypatroszonym jak się okazuje, tata przystąpił do działania tak, że osunęłam się prawie na podłogę po tym, jak zaczęli karpia rozbrajać) i wieściami rozmaitymi, ja siedziałam na ryczce, wcinając paczkę serów podhalańskich i z miśkiem Habe w ramionach, nawijając o wszystkim i wszystkich, o dzisiaj opowiem w następnym wpisie dokładnie, a teraz w skrócie: oddelegowałam się malować skrzynkę dla Cygana na urodziny, poczłapałam do niej o pół do piątej, wyszłam o pół do dziesiątej (otóż tata się odrobinę spóźnił, tylko odrobinę XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD), atrakcja i radość jak piernik, przytachali choinkę, która nie wchodziła przez drzwi :D
Opowiadajcie, cóż u Was, kto doczytał temu chwała, kto nie doczytał – niech mu znicz światełkiem świeci XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Miłego wieczoru 💕
Kociakkociak9
• AUTOR@_Gryfonka_Am_
TAK XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
I przyczłap dobra kobieto na pv
_Gryfonka_Am_
@Kociakkociak9 już człapie
temalia.
Cześć!
🎄Zgubiłam się a mam worek pełen prezentów, jeden jest bardzo wielki i gdzieś tutaj w twojej okolicy miałam go dostarczyć.
🎄O już nie trzeba tak właściwie jestem już na miejscu. I dostajesz ogromny prezent, ten największy. Dlaczego?
🎄Jesteś kochana i cudowna
🎄Masz wspaniałe quizy i profil
🎄I do tego Twoje opo (jeśli piszesz) wspaniale się czyta
Prześlij ten prezent na inne profile a jeśli do ciebie wróci oznacza to że naprawdę na niego zalsugujesz!
🎄 Autorką jest elfka @.Cadi.
Kociakkociak9
• AUTOR@hufflepuffsfire
Dzięki dobra kobieto <333