Patryk
26

Atlantic

Patryk
26

Atlantic

imię: maria

miasto: ???

www: wattpad.com

o mnie: przeczytaj

30316

O mnie

zbiera się na burzę i niebo jest tak ciemne, że nie sposób stwierdzić, która tak naprawdę jest godzina
jeszcze nie pada, jeszcze nie, ale mam wrażenie, że cały kosmos wisi mi nad głową i czeka, by się zerwać
na ścianach wiszą zegary, które już od dawna nie... Czytaj dalej

Ostatni wpis

Atlantic

Atlantic

o shit ale was okłamałam te dwa lata temuXDDD sorry i was ✨clinically depressed✨ ... Czytaj dalej

Odznaki

Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury, jesteś gościem :)

*Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×

Zaloguj się, aby dodać nowy wpis.

Wpisy autora: Wróć do wszystkich wpisów
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ każdemu zdarzają się rzeczy, ale my – my zdarzamy się rzeczom ~

W moim mieście jest taka jedna ulica – ma może 300 metrów, w dodatku znajduje się w takim miejscu, że łatwo ją zwyczajnie przeoczyć. To miejsce z gatunku tych, w które trafia się przypadkiem, a ponieważ nie wierzę w przypadki, to „z powodu, którego jeszcze nie znasz”. To na swój sposób śmieszne, bo to miasto naprawdę nie jest duże i kiedy mieszka się w nim tyle lat to ciężko uwierzyć, że istnieje jeszcze miejsce, którego się nie widziało, nie znało i nie kojarzyło. Ale istnieje, i stanowi odrębny świat samo w sobie. Ciężko to opisać, ale te 300 metrów dla mojego miasta jest jak Dean Village dla Edynburga – teoretycznie nic tam nie ma, ale gdyby zniknęło, coś by ubyło. Jeśli wreszcie znajdę w sobie motywację, by ruszyć dupę, może uda mi się porobić trochę zdjęć, ale na razie muszą wystarczyć opisy.

To ostatni filar miasta, które już nie istnieje. Otoczyli go, a raczej sam się poniekąd otoczył historią zbyt krwawą, żeby nie było w tym ironii. Na południe od ulicy armia III Rzeszy wykonywała wyroki śmierci na cywilach z organizacji Podziemia. Ten mur ciągle stoi. Kiedy wpatrujesz się w niego przez dłuższy czas, zaczynasz widzieć plamy krwi, ale wystarczy mrugnąć i wszystko znika. One tak mają. Na północy stały kiedyś stare koszary (zanim jakiś jełop postanowił je wyburzyć). Przepiękny budynek z czerwonej cegły, byłaby z tego genialna restauracja, hotel, w ostateczności lofty. Szkoda go. Tuż obok kompleks wojska, który zajmuje śmiesznie wielki teren, choć większość budynków stoi pusta. Robią wrażenie. Wyglądają trochę jak forteca, czerwone cegły i żelazne kraty, układające się w jakiś dziwny spiralo-labirynt, którego nigdy nie rozszyfrowałam. No a sama ulica to te drzewa, które nie zdążyły spłonąć, więc rozrastają się na wszystkie strony – przez większość roku czerwone, jakby jesień trwała dla nich dłużej niż dla reszty świata. Są stare, może nawet umierają. Pod ich gałęziami przesuwają się kolorowe dachy poniemieckich willi – zaniedbanych i zniszczonych, ale ciągle na swój sposób ładnych. Mają w sobie to coś, jak zamki albo dwory – obojętnie jak by nie wyglądały, ciągle będą piękne. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że takie jak teraz są jeszcze lepsze.

Fenomen tej ulicy polega na tym, że znajduje się ona po drodze do niczego. Pomiędzy niczym a niczym. Jak by to ująć? Jeśli idziesz dokądś, absolutnie nie ma możliwości, by na nią trafić. Co gorsza, jeśli idziesz konkretnie na nią, też. Obojętnie, ile razy już by się tam nie było, nagle zaczynasz się gubić w tych krótkich uliczkach i ostatecznie stwierdzasz, że nie masz pojęcia, gdzie do cholery jesteś, a GPS odmawia współpracy. To jest miejsce, do którego trafia się wyłącznie przypadkiem. Idziesz, zaczynasz sobie o czymś rozmyślać, słuchasz muzyki… słowem, przestajesz zwracać uwagę na to, dokąd zmierzasz. Po prostu jakoś – jakoś – się tam znajdujesz. Zaczynasz iść do przodu, no bo jak inaczej, i po prostu wtapiasz się w ten maleńki światek, taką samowystarczalną mikroprzestrzeń. To jak „Republika Marzeń” Schultza. Ba, czysta esencja tego, czym Schultz się karmił. Absolutny, żywy surrealizm. I jakoś przepływasz sobie przez te 300 metrów, nie rejestrując absolutnie ani jednego kroku, stajesz na końcu ulicy i to wszystko nagle się rozmywa. Nie ma żadnej granicy, nic się nie urywa, po prostu nagle jesteś już poza – i kiedy się orientujesz, już nawet nie widzisz tych charakterystycznych czerwonych drzew.

I tak jak z całego serca nienawidzę mojego miasta, tak tą ulicę lubię. Takich miejsc w Polsce jest niewiele – we Włoszech, tak, w Austrii, owszem, w Hiszpanii, w Nepalu, w Niderlandach, w Czechach. Ale tutaj naprawdę o nie ciężko i dlatego stają się mnie nie po prostu miejscami, a bardziej całymi zdarzeniami, więcej, całymi kompleksami zdarzeń. A ponieważ wszyscy bardzo lubimy Isaaka Newtona, to można śmiało założyć, że to wszystko jest jakimś dziwnym rodzajem relacji w której owszem, te rzeczy się na swój sposób zdarzają, ale przede wszystkim to my, zupełnie poważnie zdarzamy się rzeczom.

I, gdyby mnie ktoś pytał, powiedziałabym, że to absolutnie genialne. Btw, mam fazę na Szkocję. I na Celtów. Kocham Szkocję, kocham Celtów, vivat Tuathe de Danaan.

A.

Odpowiedz
36
.Emisia.

.Emisia.

Twoje wpisy to sztuka. Żywa, bo tworzona na bieżąco, z życia. Przejście ulicą u ciebie staje się niezwykłym przeżyciem.

Ja również lubię kulturę celtycką, lecz jeszcze nie zgłębiałam jej bardziej.

Odpowiedz
1

A....

@Atlantic Wiesz, potrafisz oczarować pisaniem. Tak szczerze to nie znam własnego miasta, ciągle mylą mi się główne ulice i miejsca, muszę popracować nad tym.

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (4)
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ DAJCIE. MI. CHUSTECZKĘ ~

Ja niczego nie kwestionuję, okej? Nie umniejszam talentu Valentiny. Absolutnie nie, to nie tak. Ale cholera jasna, ja naprawdę nie płaczę bez powodu, a teraz po prostu łzy mi lecą i nie umiem, NIE UMIEM tego zatrzymać. Chciałabym, żeby zostało zanotowane, że Karakat Bashanova doprowadziła mnie do łez. Może nie wygrała JESC, ale wygrała moje skamieniałe, czarne serduszko i… i to serio coś znaczy, tak sądzę.

Wszystko w temacie.
Ktoś coś chusteczkę?
Zaraz się odwodnię.

Odpowiedz
32

C...n

mi się podobał występ dziewczyny z Białorusi i Sofi feskovej, no sorry polska nie popisała sie

Odpowiedz

A....

@Atlantic Czuję się jak duch w amang Us albo jak nie czuły idiota, bo nie ogladałam tego konkursu

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (15)
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ Ma ktoś pod ręką wróżkę? Albo psychiatrę? ~

Rzadko, naprawdę bardzo rzadko pamiętam swoje sny. Zwykle są to zupełnie pozbawione kontekstu urywki, w których rzadko kiedy gram jakąkolwiek rolę. I najczęściej kończą się czyjąś śmiercią.

***

Wydaje mi się, że była to zatoka przy fiordzie lub jakaś cieśnina. Dlaczego? Ano dlatego, że nad wodą krążyły mgły. Z rodzaju tych gęstych jak mleko, rozrywanych przez dziób statku na sztywne, prawie materialne strzępy. Przy brzegach płytka woda pokrywała się nieprzezroczystą warstwą lodu. Nie wiem, czy brązowe futro dobrze chroniło mnie przed zimnem, czy też zmarzłam już tak bardzo, że nerwy znieczuliły się na temperaturę – w każdym razie, było mi ciepło. Zdaje się, że pojedyncze śnieżynki osiadały mi na twarzy. Wiatr wydymał żagle, choć w otoczeniu wysokich fiordów powinno być spokojnie; niewiele rzeczy było tutaj zgodnych z naturalnym rytmem świata. Stałam na pokładzie wielkiej łodzi, drewno pod moimi stopami było ciemne i twarde, choć z wyglądu przypominało świerk. Nie sądzę, bym się wówczas nad tym zastanawiała. Patrzyłam na iglaste lasy porastające fiordy, przykryte grubą warstwą śnieżnego puchu. Nie było ptaków, nie było jeleni. Nie było ludzi. Tylko ja, dziwnie cichy statek i mgły.

Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że za sterem stał inny człowiek. Jeszcze niedawno pamiętałam jego twarz, teraz zatarła mi się w kłębowisku snów. Sądzę, że był potężny, podobnie ja ja, okryty futrami i skórą zwierząt. Na jego brodzie osiadał szron, a dłonie były poczerwieniałe z zimna ale trzymał koło sterowe pewnie. Co do koła, nie mam pojęcia, skąd się tam wzięło – statek był drakkarem, z dziobem zwieńczonym głową smoka (czy to był Żmij? Niewykluczone), pokładem umieszczonym nisko nad wodą, ale żagle były trzy, trójkątne i nie widziałam ławek wioślarskich. Niemniej, był przepiękny. Był niezatapialny, czułam to.

Mężczyzna nie odzywał się przez cały ten czas, a i ja nie próbowałam do niego zagadywać. Napajałam się tą dziwną energią płynącą z mgły i ciemnej, spokojnej (pomimo wiatru, to nienaturalne) wody. Włosy wpadały mi do oczu – były jasne, prawie białe. Wciąż nie czułam chłodu.

Nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym zbliżyliśmy się do brzegu. Poczułam dopiero szarpnięcie, kiedy dziób statku wbił się w lód, konstrukcja zadrżała tym przyjemnym drżeniem, które oznacza „tu miałeś przybyć”. I zeszliśmy na ląd, na śnieg i mech, na skały w niezwykłym odcieniu szarości. To nie była szarość – przybrudzona biel ani szarość – wyblakła czerń. To była szarość żelaznych ostrzy i wilczej sierści. Ta ziemia miała w sobie energię życia karmiącego się śmiercią i nie bała się tego okazywać. Mimo to, byłam spokojna. To było to miejsce. Tu miałam przybyć. Mężczyzna zwrócił się w moją stronę; miał błękitne oczy. Powiedział, że przybył tutaj po coś ważnego, po słowo bogów. Prawie słyszałam bicie jego serca, kiedy znikał wśród świerków. Nakazał mi jeszcze znaleźć sześć drzew i tam na niego poczekać. Po namyśle stwierdzam teraz, że nie był to zbyt dokładny rozkaz, ale wówczas nie przyszło mi do głowy, by go nie posłuchać lub chociażby zakwestionować. Ruszyłam, na pozór w tym samym kierunku co on, ale nie zobaczyłam nawet konturu jego sylwetki. Widziałam fragmenty kamiennych murów i kolumn, połamane jak zapałki i rozrzucone na śniegu. Las milczał; słychać było tylko dudnienie krwi w moich uszach i kroki stawiane na sypkim śniegu. Zaspy sięgały mi prawie do pasa, a puch wpadał przez wysokie skórzane buty, ale nie zwracałam na to uwagi. Szłam tak, jakbym doskonale wiedziała, gdzie iść. I znalazłam drzewo, którego jeden pień rozdzielał się na sześć cieńszych – pomiędzy nimi usiadłam i czekałam.

Mężczyzna powrócił, zgodnie ze swoją obietnicą. Jego oczy były błękitne, bardzo, bardzo błękitne, gdy znalazł mnie czekającą na niego w drzewie, wśród ruin czegoś zbyt potężnego jak na ludzkie miasto. Sześć. Otrzymał sześć przykazań, przepowiedni, sześć bardzo ważnych zdań. Z początku pamiętałam je wszystkie, ale tylko przez chwilę – teraz w głowie zostało mi już tylko jedno: „Ocean jest źródłem wszelkiej nienawiści”. To zdanie mężczyzna przeczytał na głos jako ostatnie, następnie spojrzał na mnie… nigdy, przysięgam, nigdy nie widzieliście tak niebieskich oczu… i strzała – prosta, giętka strzała utkwiła w jego gardle. Świat się rozmył. Chyba się obudziłam.

***

Naprawdę bardzo rzadko pamiętam swoje sny. Ale ten był przepiękny i uwierzcie mi – chyba boję się samej siebie. „Ocean jest źródłem wszelkiej nienawiści”. Skąd mi się to wzięło i co do cholery to ma znaczyć?
Wróżka albo psychiatra, innej możliwości nie widzę.

~ A.

Odpowiedz
29
Artemis978

Artemis978

@Atlantic
Ja też…Ale dzisiaj WYJĄTKOWO zapamiętałam mój sen…
Dobra koniec o mnie, już czytam…

Ale sen…
Niesamowity
Oryginalny
To środowisko…
Nie mam pojęcia co mógł znaczyć.
Ale ten sen był, był… inny
Poukładany
Nie chaotyczny
Był piękny…

Odpowiedz
1

A....

@Atlantic Ten sen był niezwykły. Jakbyś wydzieła arcydzieło fantasy i mitologii i dała charakter snu.

Ja też tak mam, na ogół mam dziwne sny, które nie maja sensu, ale mają rozbudowanych bohaterów, których nie pamiętać rzecz jasna XD.

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (3)
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ i’m weird as fuck ~

Sooo… dawno mnie tu nie było, nie? Na pytanie „dlaczego?” odpowiedzi nie ma, jakoś tak… po prostu. Nie miałam motywacji (ciągle jej nie mam) ani siły (również) i w sumie ostatnio w ogóle jestem jakaś dziwna. I mean, nie zrozumcie mnie źle, ja z natury jestem dziwna, ale teraz jestem tak dziwna, że nawet mi samej zaczęło to przeszkadzać. Moja kwarantanna ciągle trwa i chociaż obiecałam sobie (po raz to już nie wiem który) że będę fest produktywna, bla, bla, to nici z tego. Jestem tak cholernie zmęczona i nawet kuźwa nie wiem czym, bo, jak by nie patrzeć, zupełnie nic nie robię. Przez cały dzień chce mi się spać, autentycznie padam na ryj, a w nocy, 1.30 a ja nie mogę nawet zmrużyć oka. Irytujące. Generalnie jeśli akurat nie nie robię nic, to czytam albo oglądam Marvela, co jest beznadziejnym pomysłem i wszyscy, którzy kiedykolwiek oglądali, wiedzą dlaczego. Czy ktoś wie, jak można sobie znaleźć przyjaciół? Nie takich jak ludzie z mojej… nawet nie klasy, ogólnie z mojego otoczenia, nie takich, dla których wyznacznikiem wartości człowieka jest to ile wypije i czy się z kimś przespał (ja nie żartuję, okej? Druga klasa reNoMoWaNegO liceum). Chcę wreszcie spotkać w realu jakiegoś wartościowego człowieka, no czy to tak wiele?

Jeżeli jeszcze ktoś to czyta to przepraszam za permanentne zdołowanie Was, ale to chyba jedyne miejsce gdzie mogę się „wygadać”, więc… robię to. I nawet zrobię więcej, bo sprawa, tak po prawdzie, ma się następująco: ludzie dookoła mnie niesamowicie mnie wkur*iają. Nie ma bardziej adekwatnego słowa.

Coś tu jest bardzo, bardzo spieprzone i trzeba to naprawić – albo świat, albo mnie. Powiedzcie, że u Was jest lepiej, błagam.

with u ’till the end of the line
A.

Odpowiedz
30
.Emisia.

.Emisia.

Jeśli tak źle się czujesz, to dobrze ci radzę, nie bądź produktywna na siłę. Odpuść na jakiś czas, tak, żebyś nie czuła tego wewnętrznego przymusu, a odpoczęła od tego psychicznie. Potem będzie lepiej.
Ze znajomymi u mnie nie aż tak źle, chociaż raczej mało osób z mojej klasy jest takimi wartościowymi, to kilka jest. Ale ze mną nie są w żadnej bliższej relacji.

Odpowiedz
Gronostaj

Gronostaj

Heja, fajnie że żyjesz:)

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (14)
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ cytując klasyka, xd’t ~

Pozwolę sobie przytoczyć te znamienite słowa, w pełni, całości i całości pełni zaczerpnięte od @.Hope . Nigdy jeszcze nie były one tak akuratne jak dzisiaj. Człowiek budzi się rano i:

1. nie czuje ani smaku, ani węchu, więc zrobiona wczoraj szarlotka staje się porównywalna do przeżuwania opony

2. dostaje okres, którego nie było dwa miesiące, a teraz magicznie powrócił

3. obrywa w twarz magnesem, który postanowił spaść z lampy (bo dlaczegóż by nie?)

4. odkrywa nagłą i tragiczną śmierć swojego kaktusa poprzez dziwne uschnięcio-zbrązowienie (rip Magellan🌵)

5. jest zmuszony użerać się ze świrniętym nauczycielem wosu i jego ogólnopłaszczyznową ułomnością, tym razem w postaci „nie umiem aktywować formularza, ale to wasza wina”, po czym, kiedy łaskawie po 37 minutach odczytał wiadomość, odpisał, cytat: „To nie moja sprawa, będziesz pisać jeszcze raz”. E-e, ani mi się śni.

Cóż, jeżeli bóg istnieje, to ma specyficzne poczucie humoru.

⬇️ Przedstawiam Eriksona, umarniętego Magellana, Ameriga (to ten wystający po prawej) i ledwo widocznego Kolumba (to ten mały z tyłu, bo go nie lubię). Niech ci śmietnik lekkim będzie, Magg.

Odpowiedz
32
Somnium

Somnium

@dead.girl.walking Bagiet, ach. Dogadałby się z moim Kotletem. Razem to już prawie pełnowartościowy posiłek

Odpowiedz
3

A....

@Atlantic Czuję się zaszczycona 🙄😅

Znicz [*] dla Magellana i mojego kompa na infie, który umarł kilka tygodni temu, ale nauczycielka nie chcę wziąc tego do świadomości. Xd.
Wspólczuję nauczyciela.

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (5)