
Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a
przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury,
jesteś gościem :) *Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×




Atlantic
AUTOR•~ slightly ~
To moje nowe ulubione słowo. Slightly. Nieco. Trochę. Nieznacznie. A w praktyce? „Slightly better”, czyli nie jest lepiej, ale uspokoisz sumienie. „Slightly worse”, czyli nie kłamiesz, bo gorzej, ale nie na tyle, żeby ktokolwiek czuł się zobowiązany, żeby się zmartwić. „Slightly different”, czyli tak samo jak wcześniej, ale wciskam ci kit. Naprawdę fajne słowo, polecam.
No i tak, ekhem. Chciałam Wam wszystkim bardzo podziękować za wczoraj. I mean, pewnie nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak bardzo tego potrzebowałam i że to faktycznie pomogło. Wiem, że nie odpisałam na żaden z tych komentarzy, ale chyba nie mam siły, nie chcę znowu roztrząsać tego gówna. Miewam czasem chwile słabości, jak chyba każdy i potem mi wstyd, ale potrzebowałam tego i, cholera, po prostu dziękuję, że jesteście. I myślę, że wiecie, co bym odpisała, gdybym się w sobie zebrała. Naprawdę, jestem Wam wdzięczna przynajmniej 10 razy bardziej, niż zakładacie. Na bank.
Kojarzycie tę piosenkę, którą się śpiewało w przedszkolu czy innym takim – „Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje, a miał ich wszystkich 123 blabla”? No więc szukałam informacji o Fidelu Castro, zgubiłam się na Wikipedii i znalazłam zioma: był włoskim baletmistrzem, nazywał się Virgilio Calori (co brzmi slightly better niż Wirgiliusz) i w latach 1869-1874 kierował Teatrem Wielkim u nas w Warszawie, który liczył wówczas w sumie 123 tancerzy i uczniów szkoły baletowej. Taki tam, funfakcik, bo stwierdziłam, że chyba lubię balet. To znaczy, wszystko mnie boli jak na to patrzę, ale podziwiam tych ludzi i ilość treningu, którą wkładają w zamienienie swoich ciał w perfekcyjne maszyny. No wow, po prostu wow. I druga rzecz jest taka, że balet kojarzy mi się z Rosją, a Rosja, jak wiemy, jest jedną z moich bardzo wielu obsesji; i tak, wiem, że balet to najczystsza postać rasizmu współczesnego świata kulturowego (no bo wiecie, bAlleT bLaNc), ale kurcze, ten jeden raz nie myślmy w takich kategoriach. That’s just fucking beautiful. Ktoś jeszcze, ty to tylko mi znowu odbija?
Oprócz tego przypomniałam sobie o spóźnionym karnawale i mam lekką fazę na Wenecję, jak co roku. Kocham to miasto całym moim atlantydowym serduszkiem, pomimo tego (a może właśnie dlatego), że ma wkurzający układ ulic, jest tam gorąco, kupa ludzi i głupie lody kosztują 6 euro za gałkę, a to zdzierstwo, prove me wrong. Absolutnie ubóstwiam wenecki karnawał, ubóstwiam ich legendy, maski i – tego proszę nie powtarzać Włochom – pałam dziwaczną sympatią do doży Faliera (to ten gość, który ma zasłonięty portret w Pałacu Dożów, bo spiskował przeciwko szlachcie i go za to… no, kaputt). Osobiście nie do końca się orientuję, jak to jest z tym karnawałem i Środą Popielcową, ale coś mi mówi, że ta środa już była (nie wczoraj przypadkiem?), więc jestem ździebko spóźniona… ups.
W każdym razie te kostiumy są cudowne i co prawda większość z nich wygląda troszku creepy, ale tak czy siak… ✨georgeous✨ Jakby ktoś chciał się kiedyś wybrać na karnawał do Wenecji, to może mnie wziąć ze sobą, nie odmówię.
A oprócz tego, jak Wam dzień mija?
slightly better
A.
Escada
@Atlantic tak, wczoraj (uwielbiam odpowiadać od końca… 😅)
A co do wczoraj… Cóż – po to tu jesteśmy, dla Ciebie właśnie. ❤️
.Emisia.
Jejku, bardzo się cieszę, że już Ci lepiej, kochana ♡
Ajajaj, zgadzam się z Tobą co do weneckich kostiumów :D
Atlantic
AUTOR•~ przepraszam ale się wkurviłam ~
Okej, muszę się gdzieś wygadać, a jestem samotnym kluskiem i nie mam komu, więc piszę tu: jak ja kuźwa nie znoszę swojej rodziny, to jest nie do opisania. Ostrzegam, będzie trochę przekleństw, a nie chce mi się zmieniać klawiatury na Futhark, więc… przeżyjecie? Gracias.
A teraz do rzeczy. Musicie mi uwierzyć, ja naprawdę jestem w porządku dzieckiem, okej? W sensie, zachowuję się jakby mnie nie było. Nie piję, nie palę, nie ćpam jakichś innych gówien, nie uciekam z domu, zdaję z klasy do klasy, nie zachodzę w ciążę… To jest ten zestaw cech, który powinien mi zapewnić święty spokój, czyż nie? Gdyby mi pozwolono, to w ogóle bym się nie odzywała, nawet by nie zauważali, że istnieję. Ale nie, i tak źle, i tak niedobrze.
Po pierwsze, droga moja matko: akurat to nie ja decydowałam o tym, że chcę się urodzić, więc pytanie „czemu ja urodziłam taką sukę?” jest bardzo nie na miejscu. Urodziłaś, bo zaszłaś w ciążę. A że sukę… genetyka? Po drugie, w kwestii swojego zdrowia też nie miałam za wiele do powiedzenia. Ona myśli, że co? Że stałam przed jakimś bogiem czy innym takim i dyktowałam mu listę wszystkiego, co ma we mnie zj3bać? Wierzcie lub nie, ale też bym się wolała urodzić zdrowa, ładna i permanentnie szczęśliwa, tylko że, cholera, nie każdy tak może. Na jednego pięknego i świętego musi przypadać jeden wredny gnom. Padło na mnie, co zrobisz.
Druga rzecz, moi rodzice mają kompleks pantofla. Wiecie, siedzą w tych swoich firmach od lat chvj wie ilu i są, jak większość Polaków, wytresowani do tego, żeby robić, co im szef(owa) powie, a narzekać w domu i odreagowywać na mnie – bo po to się ma dzieci, nie? Na dzieci można bezkarnie wrzeszczeć, dzieci można bezkarnie wyzywać, dzieci można bezkarnie bić. Gdybym była psem, już dawno by mnie im zabrali, ale bachor jest bez wartości społecznej, więc róbta co chceta i dobrze się bawta. Anyway, nie dociera do nich, że mnie jeszcze tak nie zniszczono. I, kurva mać, oczekuję szacunku. Również, surprise, od osób dorosłych, w tym nauczycieli. I tu dochodzimy do sedna sprawy, czyli tego, co mnie de fact wkurviło – otóż miałam zrobić kartę pracy z chemii i ją wysłać. Zrobiłam, wysłałam. Jakiś czas później dostałam z tejże karty pracy j3baną kropkę. No więc na następnej lekcji spytałam szanowną chemicę, czemu mam kropkę. „Bo nie przysłałaś pracy”. Przysłałam, niech pani sprawdzi, mogę nawet wysłać screena. Jeśli nie doszło, mogę też wysłać jeszcze raz. „Wyślij jeszcze raz”. Wysłałam. I zamiast kuźwa na tej samej lekcji od razu sprawdzić, czy teraz dostała, to „nie mam na to czasu, po lekcji zobaczę”. Po tygodniu j3bana kropka wisi nadal. I ja jestem mały miś o małym rozumku, mam proste zasady – ✨rozmowa nie boli✨. Jeżeli tym razem znowu nie dostała tej karty pracy, to mogła powiedzieć, miała dwie okazje, żeby to zrobić na lekcji. Jeśli zapomniała zmienić tę ocenę, no to przepraszam bardzo, ale to już jej problem. Moja rola w tym temacie jest skończona. I nie zamierzam się przed nią płaszczyć, błagać, żeby sprawdziła, zmieniła, wypisywać maile na wieczne nieodpisanie et cetera. Mam kuźwa resztki honoru. Traktujmy się jak ludzie.
Jak się domyślacie, moi rodzice, oprócz tego, że uwielbiają odreagować na mnie wszystko (dosłownie, moja babcia pod osobą mojej matki kłóci się obecnie w sądzie z sąsiadem, mam w domu piekło po każdej rozprawie), iNteResUją siĘ mNą. Ile razy prosiłam, żeby się mną nie interesować? Nigdy nie dałam im powodu, żeby obsesyjnie sprawdzać moje oceny, ale czepiali się od zawsze nawet o 5 („cZeMu niE 6?”), więc robiłam wszystko, żeby wreszcie się odpier*olili. Tak, klasa mnie za to kochała🙃 Fakt, nigdy nie siedziałam nad książkami i nie kułam, ale sam efekt pamięci fotograficznej zrobił swoje. Wiecie, co jest najlepsze? Mój brat jedzie na trójach, nie chodzi na lekcje online, bo gra na komputerze i JAKOŚ DO NIEGO NIKT NIE MA PROBLEMU. A ja za jedną głupią kropkę od jednej głupiej chemicy obrywam wyzwiskami. Plus siniaki, ofc. Mam niestety tak, ze skóra w okolicy obojczyków mi dość łatwo pęka, więc wystarczy takie porządniejsze uderzenie ścierką i zostaną mi przynajmniej takie trzy, cienkie szramy (które można zwalić na kota, więc git). Gorszy jest obrzęk, ale nie mamy lekcji na kamerkach (oh yeah), więc nawet nie muszę tracić tony korektora.
Nic. Się. Kurva. Nie. Stało.
Po prostu… pier*olić już nawet jakiegoś siniaka od czasu do czasu, ale… Jakiś czas temu byłam totalnie odporna na te wyzwiska. Spływało po mnie. A teraz nie wiem czemu, ale momentalnie zaczynam płakać. I to jest najgorsze. Że mnie to rusza. Głupia kropka z chemii (brzmię jak obrażona pięciolatka, i know, i know).
Nie powinnam była tego pisać, bo zamęczanie ludzi swoimi problemami raczej mi nie dodaje +10 do osobowości, ale no… no kurva. Przepraszam. Nie mówię, że nie wiem, co mam ze sobą zrobić, ale… w sumie tak, nie wiem, co mam ze sobą zrobić.
No i najlepszego z okazji dnia kota, bo prawie o tym zapomniałam.
A.
⬇️O, a to ja, kiedy wszystko mi się sypie, ale w sumie jak spojrzę z dystansu, to nawet mnie to śmieszy. Zauważyliście, że każdą sprzeczną emocję można wyrazić za pomocą Lokiego?
Escada
@Atlantic to brzmi trochę jak mobbing… :/
Cóż, ja bym napisała do tej chemicy, bo sprawdzanie zadanych przez siebie zadań to jednak jej obowiązek
Shinmei
@Atlantic Zamiast się rozpisywać w komentarzu napisz do mnie na priv jeśli zechcesz, to pogadamy. Myślę, że się dobrze zrozumiemy bo mam podobną sytuację, tylko tyle tu powiem. Mogę Ci tam podać swojego messengera bo tam może być wygodniej pisać, o ile w ogóle oczywiście zechcesz. Nawet jeśli nie dojdziemy do jakiegoś genialnego rozwiązania, bo w takich sytuacjach o nie ciężko, to przynajmniej będziesz mogła się dogadać, poprzeklinać ile chcesz itd. – to często przynajmniej trochę pomaga.
Atlantic
AUTOR•~ zupełnie poważnie o księżniczce, która zniknęła ~
Ciężko mi o tym pisać, bo trochę muszę zaprzeczyć sama sobie i jeszcze raz przetrzepać to, o czym mówiłam już nieraz wcześniej, bo to jest, nie przebierając w słowach, w ᚺᚢᛃ ważne. Nie bawię się w hipokryzję, więc od razu zaznaczam, że tak, ciągle stoję murem za islamem i stać będę, bez względu na wszystko. Kluczowe – za islamem jako wiarą, nie religią.
Religia jest polityczna i nikomu już chyba nie trzeba tego faktu tłumaczyć. Każda religia. Niektóre, tak jak islam w Arabii, są upolitycznione jawnie i legalnie (w końcu znakomita większość państw arabskich działa na prawie szariatu), inne, jak chociażby polskie chrześcijaństwo, indyjski hinduizm czy islam w Bangladeszu, wbrew konstytucji. Z tym drugim zdecydowanie powinno się walczyć, do walki z tym pierwszym nie mamy prawa, ale prawda jest taka, że bez względu na pozory, religia i polityka będą się przeplatać. Będą na siebie oddziaływać. Choćby z tej prostej przyczyny, że obie opierają się na indywidualnych poglądach, a ludzie lubią manifestować swoje poglądy. Problem pojawia się wtedy, kiedy dochodzimy do granicy skali (wyjrzyjcie za okno), bo jakkolwiek cały rząd może, nie wiem, zbierać się co niedzielę jako kółko różańcowe, o tyle nie może, sytuacja łopatologiczna, zakazać wszystkim obywatelom jedzenia mięsa w piątki. Mam bardziej dosadne przykłady i wiecie jakie to są, ale nie o tym teraz mowa. Przydługim wstępem chciałam tylko wyklarować: jestem za wiarą. Wierzcie w co chcecie, obchodźcie święta, odprawiajcie msze, rytuały, mam to gdzieś. Ale zawsze będę przeciwko religii, bo religia zawsze będzie opresyjna i, przy okazji, konfliktowa. A konflikty religijne są, primo, krwawe i, secondo, nie do zakończenia.
A teraz do rzeczy. Pewnie już się wszyscy domyślają, o czym chcę powiedzieć, więc skoro już doczytaliście do tego momentu, to teraz mi proszę nie wychodzić. Nie będę bronić szejka. Wręcz mam ochotę pier*olnąć mu patelnią, bo to nie jest pierwsza próba ucieczki i Latifa to nie jest pierwsza kobieta z rodziny królewskiej ZEA, która próbuje zwiać i dostać azyl polityczny gdzieś w Europie lub Ameryce. Cokolwiek się tam dzieje, a dzieje się na pewno, będę po jej stronie. Gurls assemble, trzymamy się razem, tak? To, co mnie boli, to fakt, że o tragedię Latify obwinia się pewien ogół społeczeństwa, który jest absolutnie niewinny, a robi się to tylko dlatego, że przypadkiem tenże ogół da się utożsamić z religią, którą się u nas powszechnie demonizuje. Musimy na chwilę zapomnieć, że Latifa al Makotoum jest księżniczką i, przypadkiem, księżniczką Emiratów Arabskich. Cokolwiek jej zrobiono, nie ma to nic wspólnego z przeciętnym obywatelem/obywatelką Emiratów, przeciętnym muzułmaninem/muzułmanką czy nawet, do ᚲᚢᚱᚹᛇ ᚾᛖᛞᛉᛇ przeciętną rodziną. Powiedzmy to raz, a porządnie – szejk Muhammad JEST cholernym skur*ysynem i bardzo źle się stało, że taki człowiek reprezentuje kraj na arenie międzynarodowej. Ale ocenianie całego narodu, całej wiary muzułmańskiej czy całego arabskiego kręgu kulturowego na podstawie jednej osoby to cios w twarz dla tysięcy absolutnie niewinnych, dobrych ludzi. To tak jakby wziąć wszystkich Niemców za morderców, rasistów i antysemitów, bo jakiś jeden Hitler był taki, jaki był. To tak, jakby napluć w twarz całej Korei, bo w tej północnej siedzi sobie któryś już z kolei Kim.
Nie wybielam świata, okej? Czasami możemy winić ogół społeczeństwa. Nie wiem, Bangladesz na przykład. Tam można. Tam można się wkur*iać na ludzi, że wydają za mąż dziesięciolatki, że się godzą na korupcję, że biorą udział w hartalach i prostytuują własne dzieci, bo to faktycznie są rzeczy, które zależą od nich.
Ale skręca mnie, jak widzę nagłówki BBC albo NYT i tragedię, po pierwsze, kobiety, po drugie, rodziny, po trzecie, dynastii, którą przekształca się na oręż do walki z czymś, z czym walczyć nie trzeba, a wręcz nie wolno. Walczcie z opresją, walczcie z przemocą domową, tak, do cholery. Ale nie walczcie z kulturą i nie klasyfikujcie wiary jako zbrodni, bo (znowu) poleje się tam krew. Ja wiem, w piasek szybko wsiąka.
A Latifa, gdziekolwiek teraz jest, jakkolwiek się czuje i cokolwiek robi – trzymaj się, sis. Po prostu, cholera, trzymaj się.
Dziękuję, wszystko z mojej strony, Można zostawić 🌙 pod spodem i się rozejść, a ja tu tylko dopiszę bezsensowny hasztag.
#justiceforlatifa
🌙
A.
.Emisia.
Trochę nie ogarniam o co chodzi i nie słyszałam o sytuacji, ale brzmi nieciekawie :(
🌙
LilyRosa
@Atlantic 🌙
Atlantic
AUTOR•~ jak wybuchłam czajnik (historia prawdziwa), bardzo poetyckie gęsi i zupa poziomkowa ~
Na początku trzeba to opić – wreszcie po ponad miesiącu dodałam jakiś quiz! *polewa soczek pomarańczowy*. A tak poważnie, jakoś zmęczona jestem ostatnio. Wiecie, to ten rodzaj zmęczenia, kiedy przez przypadek zaśnie się na pełnym słońcu z kapeluszem na twarzy, a kiedy się budzisz i go ściągniesz, to nagle jest tak jasno, że prawie ślepniesz, kręci Ci się w głowie, mięśnie jakby się zepsuły i w zasadzie jedyne, co możesz zrobić, to z powrotem się położyć. Właśnie tak się czuję. Teraz na przykład jest prawie południe, a ja siedzę sobie w piżamie i teoretycznie powinnam liczyć zadanie z fizyki, ale”bardzo proste obwody elektryczne” nagle przekształciły się w jakieś dziwne kablowo–żarówkowe bestie, więc ostatecznie i tak wyląduję na YouTubie u jakiegoś dobrego Hindusa, który mi to wyjaśni. Kocham Hindusów z YouTube’a. Gdyby ci ludzie nie lecieli jak szaleni do USA, Indie byłyby światową potęgą.
A zatem jestem zmęczona i w ogóle utonęłam w jakiejś takiej dziwnej nostalgii. Mieliście kiedyś tak, że nagle z d*** zaczęliście tęsknić za miejscem, w którym nigdy nie byliście albo które nawet nie istnieje? To ja przez 99% mojego życia. Najlepsze jest to, że Niemcy mają na to słowo (Niemcy mają słowo na wszystko, kochajmy Niemców) – Fernweh. Ogłaszam „Fernweh” słowem dnia, w razie gdyby ktoś tego potrzebował.
A teraz do rzeczy, bo generalnie piszę ten wpis tylko po, żeby powiedzieć, że pokrywkę mojego czajnika z jakiegoś dziwnego powodu wyje*ało w powietrze (nic mu nie jest, spokojnie) i woda rozlała się na całą kuchnię, W TYM na mój chleb, który jest (był) absolutnie jedyną jadalną rzeczą, jaką udało mi się znaleźć. Jestem więc głodna, mokra, nie ogarniam fizyki, a w sytuacji kryzysowej zostaje mi… paczka rodzynek i suszonych daktyli. Prędzej zjem swój kapeć niż rodzynkę.
Natomiast w kwestii gęsi, wciągnęłam się w chińskie wiersze i to wcale nie dlatego, ze uwielbiam poezję ani dlatego, że umiem chiński (nie umiem chińskiego), ani nawet dlatego że te konkretne są takie genialne. Po prostu uwielbiam patrzeć na nie w oryginale, w ogóle kocham wygląd azjatyckich języków (od cyrylicy, przez alfabet koreański, chiński aż do bengalskiego, a bhutański Dzongkha to już w ogóle love of my life).
Wklejam wiersza o gęsi (lubimy gęsi) autorstwa pana Cui Tu, pozachwycajmy się tym razem… proszę?
孤雁
幾行歸塞盡, 片影獨何之?
暮雨相呼失, 寒塘欲下遲。
渚雲低暗渡, 關月冷相隨。
未必逢矰繳, 孤飛自可疑。
Gęsi gęsiami, ale jsdkjlwadkenf czy Wy widzicie te piękne ✨fancy kropki✨? Yep, jestem dziwna. Żeby nie było, że po chińsku i nie wiadomo co, tłumaczenie:
Wiele kluczy wracając granicę przekracza,
niewyraźny cieniu dokąd samotnie podążasz?
W wieczornym deszczu nawoływanie ginie,
a na zimnym stawie pożądanie gaśnie.
Chmura nisko przechodząc przysłania wszystko,
górską przełęczą zimny księżyc podąża za nią.
Niekoniecznie przyjdzie ci być strzałą pochwyconą,
lecz samotny przelot na pewno wątpliwy.
Tu się rodzi moje pytanie, w jaki sposób Chińczycy wyrażają jednym takim bazgrołem tyle słów? 片影獨何之 = „Niewyraźny cieniu, dokąd samotnie podążasz”. No chyba ich coś boli. A na dobitkę dodam jeszcze, że ten pan żył sobie jakoś tak w IX wieku, więc pisał piórem czy czym tam się pisało w Chinach w IX wieku, więc kurcze wyobrażacie sobie jak to musiało zarumbiście wyglądać tak odręcznie napisane?
No i poziomki. W zasadzie przypomniała mi o tym wczoraj @-.nietykalna.- (🖤), ale tak sobie wczoraj leżałam, próbowałam zasnąć i myślałam sobie o poziomkach właśnie – bo my z kuzynką robiłyśmy „zupy” z poziomek. Brało się od babci miskę, z********ło sąsiadce poziomki z ogrodu, wrzucało do wody razem ze stokrotkami i jakimiś liśćmi, a potem wylewało XD. Zabawa stulecia, aż mi teraz szkoda tych poziomek. Potem ofc ogarnęłyśmy się trochę, dostałyśmy od babci taką lnianą ścierkę i robiłyśmy z tych poziomek taki prawilny soko–muso–cholerawieco. I tutaj cel nadrzędny nr2 mojego dzisiejszego pitolenia – niech to będzie zanotowane, żebyście mieli dowód, bo w wakacje (o ile ich dożyję) zamierzam sobie zrobić „zupę” poziomkową, bo kto mi zabroni.
A pod spodem efekt tego, co robiłam na fizyce zamiast zajmować się oporem zastępczym. Cytaty życiem. Poziomki życiem. Period.
Poziomek co prawda nie da się przesłać, ale fajne cytaty jak najbardziej przyjmę, gdyby ktoś chciał poświęcić temu chwilę… taki mood. Miłego dnia🖤
~A.
Lilu.
@Atlantic
O
mój
Jeżu
Zupa z poziomek była zayebista
Ciekawa sytuacja z tym czajnikiem, no nie powiem. Nigdy się czymś takim nie spotkałam, ale z drugiej strony kiedy miałam 12/13 lat to wciągnęłam sobie włosy do miksera, więc to jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu że wszystko jest możliwe.
.Emisia.
Poziomki to takie małe truskawki, tylko że cały smak truskawki i jeszcze akcent jest skumulowany w takim małym czymś. No chyba, że te truskawki są własne z ogrodu i samemu zrywane w czerwcowym, prażącym słońcu, to ten smak jest przecudowny (nietematyczne)
Zgadzam się, adorujmy wygląd tego wiersza i nienawidźmy rodzynek.
Atlantic
AUTOR•~ to ciągle ja ~
Kiedy teraz wracam do tamtych dni, nic właściwie nie wydaje się do końca realne. Miałam pewnie jakieś siedem, góra osiem lat i wszystko było, no wiecie… proste. Skończył się rok szkolny, przyprowadzono nas w samo południe (ktoś też ma teraz ochotę na maraton starych westernów?) na betonowy plac przed bocznym wejściem szkoły, ustawiono w dwuszeregu i dziwną kombinacją syków i wrzasków zmuszono do zachowania ciszy. Pewnie ktoś coś mówił, rozdawał świadectwa, ale wtedy na takie drobiazgi nie zwracało się uwagi. Ja też nie zwróciłam – pamiętam za to, jak zmęczeni słońcem usiedliśmy na betonie, łamiąc paznokcie na pęknięciach płyt i drąc rajstopy, nie przejmując się tym, że spod podwiniętych spódnic widać nam bieliznę albo że białe koszule wymykają się na wierzch, co przecież na pewno nas niesamowicie pogrubiało. Umieraliśmy z gorąca, dusiliśmy się w napływających z ulicy spalinach, ale było fajnie. Wracało się wtedy do domu prawie w podskokach, po drodze kupując na targu „pingwinki” (honestly, lody mojego dzieciństwa) po złotówkę i chyba czuło się, że są wakacje. A parę dni później rodzice wywozili mnie na wieś do babci i, śmiejcie się, ale to było jak podróż życia. Nie jestem już nawet w stanie stwierdzić, czy faktycznie to pamiętam, czy to sztuczne wspomnienia ze zdjęć, ale gdybym się skupiła, może dostrzegłabym taką małą, kluskowatą siebie w białym kapeluszu i okularach przeciwsłonecznych zasłaniających pół twarzy, trzymającą z dumą walizkę, całą dla mnie. Wsiadaliśmy do samochodu, skórzany fotel, już nagrzany od słońca, palił w uda, powietrze było duszne i gorące, ale kogo to obchodziło? Było lato, świat wydawał się ledwie w połowie rzeczywisty. Zresztą sama podróż też miała w sobie to coś – nie było jeszcze autostrady, więc trzęśliśmy się na drobnych wiejskich dróżkach, w cieniu dębowych lasów, które rosły w okolicy, zanim postawiono tam domki letniskowe. A potem jechało się długo, długo prosto, wzdłuż strumyka, który dzisiaj jest już zlepkiem błota i foliowych reklamówek; i widziało się długo, długo nic, nie licząc pól wściekle zielonych od niedojrzałej pszenicy i łąk ogrodzonych starymi, dobrymi, malowanymi na biało płotami. Dzisiaj ogrodzenie jest z siatki i chociaż ciągle można obserwować pasące się po drugiej stronie krowy i konie, to nawet pastwiska straciły swój urok. Wreszcie dojeżdżało się do rozstajów, gdzie stał krzywy, drewniany krzyż, skręcało się w prawo, potem w lewo i wreszcie dojeżdżało się do wzgórza, na które prowadziła śmieszna, kręta i dziurawa droga. Warto było się pomęczyć i wjechać na samą górę. Za wzgórzem były już tylko pola słoneczników, porastające to, na co Szkoci mówią „rolling hills”, a na co u nas nie ma dobrej nazwy. Była pełnia lata, niebo było tak niebieskie, jak to się tylko latem zdarza, sosnowe lasy na skraju horyzontu prawie czarne, a cała reszta była po prostu morzem słoneczników, błyskających o zachodzie słońca żywym złotem. Tego miejsca też już nie ma, w zasadzie kiedy dzisiaj patrzy się na odwierty, ciężko przypuszczać, że coś takiego w ogóle mogło istnieć. Może zresztą nie istniało, może to tylko taki sen, który śnił się tej małej klusce w błękitnej sukience i białym kapeluszu. Może to wszystko nigdy się wydarzyło. Ale nawet jeśli, to ja i tak zawsze będę lubić słoneczniki. I nie obchodzi mnie, że jest cholerny środek zimy, że to nijak nie pasuje i że być może właśnie trochę popsułam sobie humor. Po prostu… po prostu poadorujmy sobie słoneczniki, okej?🌻
Dobra, starczy nostalgii. Ogłaszam szereg zmian na tym szarym zakątku internetu = idę ponownie męczyć moderację o możliwość pousuwania starych wypocin, bo na „Smoczą Krew” (i inne, nawet gorsze rzeczy) nie mogę już patrzeć. A potem będą słoneczniki i perseidowe noce.
Interpretujcie jak chcecie i zostawcie po sobie swojego ulubionego kwiatka (si, kaktusy też się liczą).
~A.
HollowOne
Czytając to, sama wpadłam w melancholię.. Wróciły do mnie wspomnienia z wyjazdów do babci, do malutkiej miejscowości, praktycznie wsi. Jej małe mieszkanko z wielkimi, skrzypiącymi drzwiami. Stół z ceratą, za każdym razem w inny wzór. To małe pomieszczenie (taki jakby zabudowany balkon?), wiecznie zawalone książkami, zdjęciami i porcelanowymi figurkami. Ogród babci, który wtedy wydawał się taki wielki. Letni zaduch i zapach pomidorów w szklarni, kiedy siedziałyśmy i rozwiązywałyśmy krzyżówkę (mimo że miałam za mało lat, żeby odgadnąć choćby dwa hasła). Ścieżka pod pergolą porośniętą winogronami, nazywana przez wszystkich "tędy i owędy". Poranne spacery do lasu, gdzie częściej można było zobaczyć jaszczurkę niż śmieci.
Co do kwiatów, lubię wszystkie. Każdy jest inny i w wyjątkowy sposób piękny. Swoją drogą mieszkam na osiedlu, gdzie ulice są nazywane od kwiatów, mieszkam akurat na ul. Słoneczników 🌻🌻 :)
PS Jestem spóźniona o miesiąc ze swoim komentarzem :'D
Bardzo możliwe, że podczas czytania tego wpisu się trochę rozkleiłam… *distant sobbing*
Okej, ten komentarz nie miał być taki długi :'I
Atlantic
• AUTOR@HollowOne Miesiąc, nie miesiąc, czas jest względny – fajnie się czyta takie rzeczy. Tak się teraz zastanawiam, czy to naprawdę kwestia tego, że świat się zmienił, czy to tylko my dorośliśmy. I te miejsca, które kiedyś wydawały się ogromne, teraz już są mniejsze, to czego się baliśmy teraz jest już irracjonalne. Nie wiem, może mam spaczony obraz z tamtych lat, ale ciągle przeszłabym się boso lasem, w którym nie ma ścieżek i biegała przez pole, chociaż sąsiad zabraniał nam deptać pszenicę. Takie tam, drobne rzeczy…