
Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a
przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury,
jesteś gościem :) *Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×




Atlantic
AUTOR•~ nie będę bronić winnych – znowu bardzo poważnie ~
Skorzystam sobie bezczelnie z faktu, że jak piszę wpis, to nikt nie może mi przerwać, zacząć się drzeć ani rzucać wyzwiskami. I mean, możecie to robić pod spodem, ale do tego czasu zdążę już napisać to, co chcę napisać i tylko na tym mi zależy.
Zaczęło się tak, jak zaczyna się większość niefajnych wydarzeń – zostałam zmuszona do wyjścia z domu. Tuptałam sobie spokojnie do biedry w celu kupienie bułek i, swoim zwyczajem, trafiłam w sam środek afery, bo gdzieś na środku ronda ludzie zablokowali kolejną pi3rdoloną ciężarówkę z gatunku wiecie jakiego – w dużym skrócie „LgbT chCe wYkoRzysTywaĆ seKsuAlnIe naSze dZieCi bLa blA”. Nosz, przepraszam, kurva. Myślałam, że już im przeszło. Prawda jest taka, że ja jestem mocna na gębie tylko tutaj, a na kłócenie się z policją i bandą idiotów nie mam specjalnej ocho… Dobra, nie oszukujmy się, ochotę miałam, nie miałam za to odwagi cywilnej na nic więcej, niż roześmianie się i pogratulowanie fajnego kabaretowego happeningu, a potem odejście, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. I wiecie co, nawet bym to olała, gdyby nie to, że znowu wyjechali z pedofilią, a konkretnie z tymi związkami/organizacjami pedofili, które gdzieś tam na zachodzie powstały. Bo, cholera, mogę znieść brak argumentów, głupie argumenty, ale mieszanie do swojego skeczu sprawy, o której ewidentnie nie mają pojęcia, to jest przesada. I muszę odreagować, więc odreaguję tu. Proszę pamiętać o oddychaniu.
Taka organizacja, zrzeszenie, zwał jak zwał, naprawdę istnieje. I, primo, absolutnie to popieram, a secondo, myślę, że część z Was się ze mną zgodzi. *to jest ten moment, do którego w realu bym nie doszła, zabiliby mnie*.
Problem, jak zawsze, leży w specyfice naszego języka i *kaszle* specyfice *kaszle kaszle* naszego prawa – jedno i drugie przyjęło, że słowa „pedofilia” i „czyn pedofilny” to synonimy, podobnie jak „sprawca czynu pedofilnego” i „pedofil”. W obu przypadkach się mylą i to jest coś, z czym walczy, po pierwsze, psychiatria, po drugie, prawo karne, a po trzecie – sami zainteresowani. Na zachodzie skutecznie. U nas – jak na załączonym obrazku.
Pedofilia jest zaburzeniem preferencji seksualnych, najprościej rzecz biorąc, zaburzeniem psychicznym – na chwilę obecną nieuleczalnym całkowicie, ale podlegającym leczeniu w wystarczającym stopniu, żeby pacjent wiódł sobie normalne życie… chyba, że ktoś bardzo chce mu to utrudnić. Od człowieka nieleczonego ta „normalność” wymaga ogromu silnej woli i samozaparcia – bo, trust me, znakomita większość pedofilów to ludzie jak wszyscy inni. Żyją sobie, zakładają normalne rodziny. Mają kompas moralny. Wiedzą, co jest dobre, a co złe. I za nic w świecie nie skrzywdziliby dziecka. Nawet jeśli oznacza to walkę z samym sobą. W drugą stronę – czyny pedofilne są w 91(?, coś koło tego)% popełniane przez nie-pedofili. Takich, dla których dziecko było łatwiejszym celem, formą odreagowania… Różne przyczyny. Przez brak tego rozróżnienia pomiędzy pedofilią (zaburzeniem) a czynem pedofilnym (przestępstwem) najzwyczajniej w świecie ludzie chorzy tracą szansę na normalne życie. Oni chcą się leczyć, bo to im pomaga. Leczą się, jest dobrze. Jest normalnie. Chcą znaleźć pracę i… i nie jest normalnie, bo dokumentację medyczną da się wyśledzić jak nic innego i człowiek jest skasowany. Nieważne, że chciał dobrze. Nieważne, że chciał sobie pomóc. Po prostu, kurva, out.
I te „demoniczne stowarzyszenia” walczą przede wszystkim o świadomość społeczną, o wypełnienie tego typu luk prawnych, o możliwość bezpiecznego korzystania z pomocy psychologicznej bez ryzyka, że jedna wizyta u lekarza zniszczy Ci karierę. O wsparcie zamiast stygmatyzacji. Mieszkamy w Polsce, więc to brzmi abstrakcyjnie, i know, i know.
Napisałam jakiś czas temu, że nie jestem w stanie bronić ludzi winnych. I nie bronię ich. Nawet tych, którzy żałują, a większość żałuje. Nie umiem. Ale ludzi niewinnych będę bronić i może w realu mam odwagę cywilną na poziomie marchewki, ale tu dostaję +10 do umiejętności społecznych, więc proszę bardzo. To wszystko.
Jezu, nie znoszę ciężarówek.
~A.
F.glogowskx
@Atlantic dziękuję za ten wpis bo ja nie wiedziałam o tej różnicy chyba coś mi się obiło o uszy ale nadal nie świadomie. Ja chciałam poruszyć jak poprzednicy sprawę tych plakatów z dzieckiem. Mieszkam w Lublinie czuli miastem które rozwija się z pewnym opóźnieniem wszystko wchodzi tu opornie i u nas te plakaty wiszą. I niby niech sobie wiszą ale ich jest w mojej okolicy ponad 20. Napiżdżone tego tak że ja się cieszę jak widzę coś innego niż to dziecko. Widać jak cudownie to działa.
WeraHatake
@Atlantic I bardzo dobrze, że masz tutaj możliwość się wypowiedzieć, bo rzeczowo prawisz ^_^ Osobiście całkowicie się z Tobą zgadzam. Nawet nie wiem, co dodać, bo pozamiatałaś ;)
Atlantic
AUTOR•~ …we’ll rewrite our stars ~
Późno jest. I zimno. Wiecie, moi rodzice nie mają pojęcia, jak późno chodzę spać. Sądzą, że kładę się najpóźniej o północy i gdyby zobaczyli mnie siedzącą przed komputerem o pierwszej albo trzeciej (bo i tak czasem bywa), to chyba by mnie zamordowali. Heh. Prawda jest taka, że lubię noc. Najbardziej taką zupełnie późną, kiedy wszyscy już śpią, a ja siedzę po ciemku na łóżku i gapię się w okno. Problem z oknem jest taki, że to okno dachowe, więc trzeba mieć sporo szczęścia, żeby zobaczyć księżyc bez ruszania się z miejsca. Kiedy jest się tak ślepym jak ja i widzi się tylko wielką jasną plamę na wielkiej czarnej plamie, ma to zupełnie inny klimat. Gwiazd nie widać, tak jakby nigdy ich nie było. A gdyby nie było gwiazd, trzeba by było uwierzyć, że jesteśmy sami we Wszechświecie – i tym się właśnie katuję. Patrzę najpierw w niebo, które jest zupełnie czarne, a potem zakładam okulary i okazuje się, że są na nim setki małych jasnych punkcików. To na swój sposób pocieszające, chociaż nie umiem wyjaśnić dlaczego. Byłaby z tego bardzo oklepana metafora, gdyby chciało mi się wymyślać, ale, o dziwo, jestem zmęczona, więc zamiast patrzeć w okno dla odmiany zachwycam się swoją ręką – nie jest to bardzo piękna ręka, ale jest niezłamana i, gdyby mnie ktoś pytał, to się ceni. Ponad pół roku zajęło mi doprowadzenie jej do stanu używalności, po tym jak lekarz schrzanił – i niedawno ten sam lekarz schrzanił znowu, odsyłając moją koleżankę do domu z pokrzepiającym „zrośnie się”. Parę dni i wiele tabletek apapu później wylądowała prywatnie w klinice, gdzie natychmiast wzięli ją na operację, bo paliczki miała potrzaskane w drobny mak i rozwaloną obręcz barkową. Zrośnie się, kvrwa, oczywiście. Jeśli o mnie chodzi, mam ochotę kopnąć dziada w dupę, rozłupać jak halibuta kręg po kręgu, a potem zostawić do wykrwawienia. Zrośnie się. Czterogodzinna operacja w pełnej narkozie, precyzyjne chirurgiczne składanie, śruby w dłoniach i barku… Zrośnie się. Czy ktoś chce mi pomóc zutylizować tego człowieka?
Idę dalej napawać się faktem, że moja osobista, prywatna ręka wreszcie postanowiła zacząć poprawnie działać. Wracam do tenisa, tak sądzę.
„Śpieszmy się kochać ręce, tak szybko się łamią”.
A Wam życzę dobrej nocy/miłego dnia, w zależności, czy przeczytacie wieczorem czy rano.
~ A.
WeraHatake
@Atlantic Ten wpis, choć czytam go z niemałym opóźnieniem, to i tak jego słowa zachowały ten nocny, spokojny klimat pełen zadumy – aż miło się w niego zagłębia ♥ Powiem Ci, że mam ten sam problem z oknami – oba dachowe x’D Co i tak swoją drogą bywa wielką zaletą, jeśli księżyc akurat ma ochotę wpaść centralnie przez nie do środka – jego łuna jakoś mnie uspakaja ^_^
A co do tego lekarza, to kurna ja nie wiem, za co mu płacą – przecież to okropne tak człowieka z kwitkiem w poważnym stanie odprawić! ;-;
I fajnie, że możesz niebawem wrócić do gry w tenisa ♥
.Emisia.
Zutylizować 🙂
Dobrze, że z tą Twoją już dobrze
Atlantic
AUTOR•~ but one day… ~
Sooo… Skorzystałam z tego, że mój matematyk poszedł się szczepić i dokończyłam serial. To znaczy, no, te 7 odcinków, które na razie wyszły, chociaż ostatni ma tak „genialne tłumaczenie”, że musiałam przerwać płakanie na rzecz parsknięcia śmiechem, kiedy zobaczyłam „Billy!” przetłumaczone na „Menażka!”. I… ugh, mózg mi wybuchł. To znaczy, po 4 odcinku myślałam, że już ogarniam, co się dzieje, ale teraz… jednak nie ogarniam. Kto wie, ten wie o czym mówię.
Jako że mam jeszcze chwilę do chemii, zajmuję się słownikiem języka minionkowego… yep, Internet to wspaniałe narzędzie. „Bananonina” oznacza „brzydki”, na przykład ((don’t judge me)). Btw, zainspirował mnie pewien quiz na SG i – attenzioni – otwieram fanklub Petroniusza z „Quo Vadis”. Generalnie nie wiem, czemu ludzie tak nienawidzą tej książki, gdyby nie Ligia i Winicjusz (ups, to główni bohaterowie), byłaby naprawdę fajna. Neron jest świetny, Poppea to totalna suka i uwielbiam ją za to, a Petroniusz to już w ogóle king. W tym wszystkim jest po prostu trochę za dużo pitolenia o bogu i „oh, Winicjuszu, nie nazywaj mnie boginią, grzeszysz! Nie mogę cię kochać, jesteś poganinem!” i Winicjusza samego w sobie, który w ogóle nie ma pojęcia co się wokół niego dzieje i, powtórzę to raz jeszcze, nie ma opcji, żeby ktoś taki był w rzymskim, r z y m s k i m, wojsku. Albo dał d*py centurionowi, albo nie wiem, jak go tam przyjęli. Ale tak poza tym, całkiem fajniutkie. Lubię starożytny Rzym. Za brutalność, za rozpustę, za totalnie zerową moralność. Zamieniłabym każde jedno „oh, [wpisz co chcesz]” w tej książce na krwawą jatkę i byłoby super.
A jeśli już mamy nienawidzić jakiejś lektury, to proponuję kandydaturę „Lalki”, opcjonalnie „Pana Tadeusza” (scena z mrówkami ciągle prześladuje mnie w koszmarach, byłam tylko niewinnym dzieckiem). Ale „Lalka”, to jest trucizna w czystej formie i nie mam pojęcia, dlaczego wszyscy tak to uwielbiają.
Ekhem. Tak, to tyle, #teampetrioniusz i #wątekromantycznyschrzaniłwszystko. No właśnie, jakbyście mieli wybrać najgorszą i najlepszą lekturę szkolną, to co by to było?
Me want banana or Madoca (= Jestem głodna),
A.
⬇️Tematycznie, bo „banana” – that’s what we call the art, dearies.
Escada
@Atlantic a, i „Małego Księcia” nie lubiłam… Zdecydowanie za dużo filozofii w filozofii
.Emisia.
Oł yeaaa, gang Petroniusza to jest coś <3
Wątki romantyczne prawie zawsze chrzanią wszystko (nie zjedzcie mnie)
"Lalka" jest straszna, zgadzam się, ale dostałam ze sprawdzianu 6, więc… jest ok.
Bardzo nienawidziłam "Syzyfowych prac" to jest okropne, ble, fu, rzyg i w ogóle, najokropniejsza lektura ever.
Ojejkuu, sztuka w bananie, jakie piękne :0
Atlantic
AUTOR•~ nie mówię, że oglądam nielegalnie WandaVision, ale oglądam nielegalnie WandaVision ~
I w gruncie rzeczy przeżywam co chwilę mini mental breakdown, przypominając sobie, że: Vision nie żyje, Pietro nie żyje, Tony nie żyje (pier*olona reklama tostera) i generalnie kurcze auć. Przytul mnie ktoś, proszę.
Z dwojga złego wolę wsm ten rodzaj bólu, bo mam jeszcze do wyboru zamartwianie się, co zrobić ze swoim życiem, jakie wybrać rozszerzenie, jakie studia i w ogóle przydałoby się ogarnąć dupę, a ja kuźwa nawet nie wiem, co dzisiaj zjem na obiad i… ughhh, nie chcę. Chcę spać. Pić herbatę. Chcę sobie jeździć po fajnych miejscach i poznawać fajnych ludzi. Chcę kupić żółwia. Chcę przejechać się kolejną transsyberyjską i dotknąć syberyjskiego renifera. Chcę zrobić dżem z kaktusa. Chcę zobaczyć, jak wschodzi słońce nad Pyongyangiem. Chcę małą drewnianą chatę gdzieś w Kanadzie, w Alpach albo na północy Norwegii czy Szwecji. Chcę chodzić po górach. Chcę pojechać do Mongolii i pogłaskać sokoła. Chcę zobaczyć dolinę Swat, zanim reżim całkiem ją zniszczy. I – stupidity alert – chcę, żeby nawet długo po mojej śmierci ktoś o mnie pamiętał, chociaż za Chiny Ludowe nie wiem, jak to zrobić. I, cholera, jakaś część mnie chciałaby mieć kupę kasy na niepotrzebne rzeczy, robić za filantropkę, tworzyć fundację, nie wiem, zagrać w filmie, polecieć na ISS, odkryć szczepionkę na AIDS czy cokolwiek w ten deseń. Jakaś część mnie chciałaby poprowadzić proces ludzi, którzy zdecydowanie na niego zasługują, chciałaby zatrzymać hartale i te dwie kretynki, które szczują na siebie ludzi w Bangladeszu, chciałaby być lekarzem i pojechać do Syrii na pierwszą linię frontu, chciałaby odminować Kabul, chciałaby, no wiecie, COŚ. Nie mogę być w tym sama, no way. W chceniu tylu rzeczy naraz, że w sumie to już sama nie wiem, czego chcę. Zwłaszcza że każda jedna wydaje się tak cholernie abstrakcyjna, że w sumie to powinnam pier*olnąć się patelnią w łeb i iść liczyć swoje szeregowe obwody elektryczne, których nie używa już nikt oprócz producentów światełek choinkowych, niech ich szlag.
Nie wiem, nie wiem, nie wiem. I za tydzień, bo tyle mam czasu, też nie będę wiedzieć. Podejmę pierwszą lepszą decyzję i będę jej żałować, pluć sobie w brodę przez resztę życia. Yeeet, zaj3biście.
W ogóle, skoro już jesteśmy przy tych wielkich planach na życie, jakoś mnie tak naszła ostatnio pewna refleksja, którą pewnie nie powinnam się dzielić, bo jest dość kontrowersyjna, ale i tak to zrobię: wiecie, ja chyba nigdy nie chciałam mieć dzieci. Po pierwsze, nie wyobrażam sobie, że istnieje człowiek, który w ogóle chciałby je ze mną mieć, ale to inna sprawa XD Bardziej chodzi o to, że… nie wiem, mam wrażenie, że tak naprawdę dziecko to jest ok. 20 lat wyjętych z życiorysu. Rodzi się takie małe różowe coś i nagle cały Twój świat zaczyna krążyć wokół niego. Najpierw nie śpisz po nocach, bo to to nie śpi w normalnych godzinach, albo ząbkuje, albo cholera wie co jeszcze, nie masz czasu dla nikogo i niczego oprócz pieluch i karmienia, potem rośnie, zaczyna mówić, pytać, łazić wszędzie, trzeba go pilnować, wychowywać (jak się wychowuje dziecko?), potem użerać się z nie wiadomo jakimi dziwnymi odpałami (wnioskując z opinii moich rodziców, nastolatkowie są nie do wytrzymania czegokolwiek by nie robili)… Nie mówiąc już o tym, że jakakolwiek relacja z partnerem czy kimśtam staje się po prostu… nie wiem, taka sucha? Pewnie się mylę i pewnie zostanę źle zrozumiana, ale z ludzi, którzy byli, wiecie, młodzi, szczęśliwi, przekonani że świat należy do nich, nagle stajecie się roDziCami i musicie być oDpoWieDzIaLni i usTatKowaNi i… kurcze, nie wyobrażam sobie siebie w czymś takim. Nie mówię, że to złe, nie, po prostu… nie dla mnie. Abstrah**ąc od faktu, że byłabym tym typem rodzica, który wciśnie swojemu dziecku od małego miliony zajęć dodatkowych, włącznie z tańcem towarzyskim, łyżwiarstwem figurowym i tenisem, bo ja sama nie miałam takich możliwości i teraz żałuję, bo wiecie, A NUŻ…
A skąd się to wszystko wzięło? Ano stąd, że moja matka od jakiegoś czasu jest zdania, że strasznie kręci ją prawo. Najpierw próbowała pchać tam mnie (ale ja nie wiem czego chcę, więc no, błędne koło), a potem zaczęła po prostu gadać i gadać, że gdyby miała wybierać studia jeszcze raz, to zostałaby prawnikiem. No i miałam takie: co za problem, ludzie kończą studia czasem nawet po sześćdziesiątce, idź na prawo, kto Ci broni. Argument padł natychmiast: nie ma kasy, bo odkładamy na Twoje studia. Jakiś czas później w pierwszej lepszej kłótni okazało się, że to przeze mnie, ya know, zmarnowali sobie życie przez moją skromną osobę. Swoją drogą, to ciekawe, jaką moc ma jeden człowiek – może samym urodzeniem się schrzanić 20 lat życia dwójce innych ludzi. I wiecie, tak mi przeszło przez myśl, że to byłabym ja, gdybym miała dziecko. Prędzej czy później, nawet w złości, powiedziałabym mu to samo – że przeszkadza. Że byłoby lepiej, gdyby go nie było. Częściowo w sumie nie mogę się z tym nie zgodzić – dzieciak jest jak samochód, masz go, bo możesz i chcesz, jak kupisz fajny, to cieszy oko, ale inwestycja z niego żadna. 90% społeczeństwa tego kraju by mnie zjechało, zresztą znakomita większość mojej rodzinki już to robi („Poznasz kogoś fajnego to ci się zmieni”, naprzemiennie z „A kto by cię chciał?” XD).
A teraz najlepsze – z drugiej strony, jakaś część mnie jednak by chciała coś w ten deseń. Wychować dla odmiany wartościowego człowieka, który dostanie wszystko, czego ja sama nie miałam. Nie chcę dzieci, nie umiem w dzieci, nie lubię dzieci, ale w pewien sposób… chodzi chyba o to, że ludzi nie da się zmienić. A takiego nowego człowieka można sobie zaprogramować, można go ukształtować. Jasne, świat go potem przemieli, ale fundamenty budujesz Ty.
Tak, jestem poyebana, miło mi Cię poznać.
Wracam do Wandzi i Visiona (kurde, Hydra i mydło, teraz to już serio bardzo pilnie potrzebuję przytulenia)
~A.
⬇️A Mongolię kocham całym serduszkiem. Always and 4ever.
Da-Bee
@Atlantic xd to zdjęcia które są pod twoimi wpisami. Wzajemnie
Atlantic
• AUTOR@Gggy Zdjęcia pod moimi wpisami… co? Nie rozumiem, o czym mówisz
Atlantic
AUTOR•~ drukarki atakują, czyli dystrybucja kart pracy o reakcjach redoks ~
Generalnie nie będę ukrywać, że odznaczam się czymś pomiędzy „lekka życiowa ułomność” a „zdecydowany ubytek szarych komórek” i od czasu do czasu utwierdzam się w przekonaniu, że ciągle mi nie przeszło. Dzisiaj na przykład musiałam wydrukować jedną nieszczęsną kartę pracy, co oznaczało warunkową współpracę z tym wstrętnym stworzeniem, jakim jest moja drukarka (ma na imię Katarzyna II, to zobowiązuje do bycia suką). Po pierwsze, jest stara jak świat i dzieją się z nią dziwne rzeczy (potrafi po prostu zadrukować całą kartkę na szaro dla zabawy), a po drugie – jest zwyczajnie jedną z tych wrednych rzeczy martwych, które nie chcą się włączyć właśnie wtedy, kiedy pilnie ich potrzebuję. Bardzo bym chciała móc znowu powiedzieć, że to wszystko jej wina, ale… nie, po prostu ja bywam idiotką. Próbowałam wydrukować tę kartę, ale drukarka po prostu nie chciała działać, wkurzyłam się i zaczęłam z nudów klikać na „drukuj” chorą ilość razy. To był pierwszy błąd. Drugi był taki, że te kliknięcia zapisały się jako akcje oczekujące i mogłam je usunąć – ale tego nie zrobiłam. Zamiast tego przypomniałam sobie, że owszem, podłączyłam drukarkę do prądu, ale włączyć to już jej nie włączyłam *facepalm*. No i po włączeniu Katarzyna II napluła na mnie ćwiczeniami z bilansowania reakcji redoks (fascynujące) w liczbie 23 sztuk. Ten… oddam w dobre ręce, czy coś.
Pisałam ten wpis na matmie i nie skończyłam, ale w kwestii matmy, znalazłam sobie genialną rozrywkę… nie, nie zmienne dyskretne. Po prostu to… coś niżej, ponieważ Pinterest wyświetlił mi to na głównej i… tak, próbuję to zaśpiewać. Wszystkich ludziów znających soundtrack z Hamiltona zapraszam do robienia tego samego. Fingers crossed. Aha, a sigma jest przerażająca. W ogóle literki w matmie są straszne, a greckie literki jeszcze bardziej.
Druga rzecz, jestem ciężko zakochana w hiszpańskich przekleństwach. Hiszpanie to takie kochane cinnamon rolls, które nie potrafią być straszne nawet kiedy są bardzo wkurzone. Jak można traktować poważnie przekleństwo w stylu „CAGO EN LA LECHE!”, skoro to znaczy dosłownie „sram w mleko”? U w i e l b i a m i c h.
A tak w ogóle, czy nasza moderacja już całkiem zaginęła w eterze? Raz w życiu człowiek dostaje przypływu motywacji, żeby zrobić porządek nawet na czymś tak mało znaczącym jak profil na SQ i… nie, sorry, nie interesuje nas to, co piszesz na panelu kontaktowym, który służy, jak sama nazwa mówi, do kontaktu. Odpowiedzialność? Nie wiemy, kto to taki.
Edit: po 5 godzinach ciągle poszukuję chętnych do adopcji mojego stadka kart z chemii. Wygląda na to, że nikt o nich nie marzy… dziwne.
~A.
⬇Serio, spróbujcie to sobie zaśpiewać.
.Emisia.
Ojej… przyznaję, drukarki są straszne
W moim przypadku również inne bardziej zaawansowane rzeczy, więc no…
Artemis978
@Atlantic Zasada nr1 nigdy nie daj swojej drukarce poznać że się śpieszysz…one wyczuwają strach. serio, moja mi to udowodniła kilka razy.. Podsumowując drukarki mnie nie lubią.
Tak moderacja zagineła bez wieści ani słychu ani widzu.
zgadzam się, hiszpański to bardzo interesujący język..
Mogę jedną przygarnąć jak coś.
paaaa