Patryk

Atlantic

Patryk

Atlantic

imię: maria

miasto: ???

www: wattpad.com

o mnie: przeczytaj

30319

O mnie

zbiera się na burzę i niebo jest tak ciemne, że nie sposób stwierdzić, która tak naprawdę jest godzina
jeszcze nie pada, jeszcze nie, ale mam wrażenie, że cały kosmos wisi mi nad głową i czeka, by się zerwać
na ścianach wiszą zegary, które już od dawna nie... Czytaj dalej

Ostatni wpis

Atlantic

Atlantic

o shit ale was okłamałam te dwa lata temuXDDD sorry i was ✨clinically depressed✨ ... Czytaj dalej

Odznaki

Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury, jesteś gościem :)

*Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×

Zaloguj się, aby dodać nowy wpis.

Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ but one day… ~

Sooo… Skorzystałam z tego, że mój matematyk poszedł się szczepić i dokończyłam serial. To znaczy, no, te 7 odcinków, które na razie wyszły, chociaż ostatni ma tak „genialne tłumaczenie”, że musiałam przerwać płakanie na rzecz parsknięcia śmiechem, kiedy zobaczyłam „Billy!” przetłumaczone na „Menażka!”. I… ugh, mózg mi wybuchł. To znaczy, po 4 odcinku myślałam, że już ogarniam, co się dzieje, ale teraz… jednak nie ogarniam. Kto wie, ten wie o czym mówię.

Jako że mam jeszcze chwilę do chemii, zajmuję się słownikiem języka minionkowego… yep, Internet to wspaniałe narzędzie. „Bananonina” oznacza „brzydki”, na przykład ((don’t judge me)). Btw, zainspirował mnie pewien quiz na SG i – attenzioni – otwieram fanklub Petroniusza z „Quo Vadis”. Generalnie nie wiem, czemu ludzie tak nienawidzą tej książki, gdyby nie Ligia i Winicjusz (ups, to główni bohaterowie), byłaby naprawdę fajna. Neron jest świetny, Poppea to totalna suka i uwielbiam ją za to, a Petroniusz to już w ogóle king. W tym wszystkim jest po prostu trochę za dużo pitolenia o bogu i „oh, Winicjuszu, nie nazywaj mnie boginią, grzeszysz! Nie mogę cię kochać, jesteś poganinem!” i Winicjusza samego w sobie, który w ogóle nie ma pojęcia co się wokół niego dzieje i, powtórzę to raz jeszcze, nie ma opcji, żeby ktoś taki był w rzymskim, r z y m s k i m, wojsku. Albo dał d*py centurionowi, albo nie wiem, jak go tam przyjęli. Ale tak poza tym, całkiem fajniutkie. Lubię starożytny Rzym. Za brutalność, za rozpustę, za totalnie zerową moralność. Zamieniłabym każde jedno „oh, [wpisz co chcesz]” w tej książce na krwawą jatkę i byłoby super.
A jeśli już mamy nienawidzić jakiejś lektury, to proponuję kandydaturę „Lalki”, opcjonalnie „Pana Tadeusza” (scena z mrówkami ciągle prześladuje mnie w koszmarach, byłam tylko niewinnym dzieckiem). Ale „Lalka”, to jest trucizna w czystej formie i nie mam pojęcia, dlaczego wszyscy tak to uwielbiają.

Ekhem. Tak, to tyle, #teampetrioniusz i #wątekromantycznyschrzaniłwszystko. No właśnie, jakbyście mieli wybrać najgorszą i najlepszą lekturę szkolną, to co by to było?

Me want banana or Madoca (= Jestem głodna),
A.

⬇️Tematycznie, bo „banana” – that’s what we call the art, dearies.

Odpowiedz
28
Escada

Escada

@Atlantic a, i „Małego Księcia” nie lubiłam… Zdecydowanie za dużo filozofii w filozofii

Odpowiedz
1
.Emisia.

.Emisia.

Oł yeaaa, gang Petroniusza to jest coś <3
Wątki romantyczne prawie zawsze chrzanią wszystko (nie zjedzcie mnie)
"Lalka" jest straszna, zgadzam się, ale dostałam ze sprawdzianu 6, więc… jest ok.

Bardzo nienawidziłam "Syzyfowych prac" to jest okropne, ble, fu, rzyg i w ogóle, najokropniejsza lektura ever.

Ojejkuu, sztuka w bananie, jakie piękne :0

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (35)
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ nie mówię, że oglądam nielegalnie WandaVision, ale oglądam nielegalnie WandaVision ~

I w gruncie rzeczy przeżywam co chwilę mini mental breakdown, przypominając sobie, że: Vision nie żyje, Pietro nie żyje, Tony nie żyje (pier*olona reklama tostera) i generalnie kurcze auć. Przytul mnie ktoś, proszę.

Z dwojga złego wolę wsm ten rodzaj bólu, bo mam jeszcze do wyboru zamartwianie się, co zrobić ze swoim życiem, jakie wybrać rozszerzenie, jakie studia i w ogóle przydałoby się ogarnąć dupę, a ja kuźwa nawet nie wiem, co dzisiaj zjem na obiad i… ughhh, nie chcę. Chcę spać. Pić herbatę. Chcę sobie jeździć po fajnych miejscach i poznawać fajnych ludzi. Chcę kupić żółwia. Chcę przejechać się kolejną transsyberyjską i dotknąć syberyjskiego renifera. Chcę zrobić dżem z kaktusa. Chcę zobaczyć, jak wschodzi słońce nad Pyongyangiem. Chcę małą drewnianą chatę gdzieś w Kanadzie, w Alpach albo na północy Norwegii czy Szwecji. Chcę chodzić po górach. Chcę pojechać do Mongolii i pogłaskać sokoła. Chcę zobaczyć dolinę Swat, zanim reżim całkiem ją zniszczy. I – stupidity alert – chcę, żeby nawet długo po mojej śmierci ktoś o mnie pamiętał, chociaż za Chiny Ludowe nie wiem, jak to zrobić. I, cholera, jakaś część mnie chciałaby mieć kupę kasy na niepotrzebne rzeczy, robić za filantropkę, tworzyć fundację, nie wiem, zagrać w filmie, polecieć na ISS, odkryć szczepionkę na AIDS czy cokolwiek w ten deseń. Jakaś część mnie chciałaby poprowadzić proces ludzi, którzy zdecydowanie na niego zasługują, chciałaby zatrzymać hartale i te dwie kretynki, które szczują na siebie ludzi w Bangladeszu, chciałaby być lekarzem i pojechać do Syrii na pierwszą linię frontu, chciałaby odminować Kabul, chciałaby, no wiecie, COŚ. Nie mogę być w tym sama, no way. W chceniu tylu rzeczy naraz, że w sumie to już sama nie wiem, czego chcę. Zwłaszcza że każda jedna wydaje się tak cholernie abstrakcyjna, że w sumie to powinnam pier*olnąć się patelnią w łeb i iść liczyć swoje szeregowe obwody elektryczne, których nie używa już nikt oprócz producentów światełek choinkowych, niech ich szlag.

Nie wiem, nie wiem, nie wiem. I za tydzień, bo tyle mam czasu, też nie będę wiedzieć. Podejmę pierwszą lepszą decyzję i będę jej żałować, pluć sobie w brodę przez resztę życia. Yeeet, zaj3biście.

W ogóle, skoro już jesteśmy przy tych wielkich planach na życie, jakoś mnie tak naszła ostatnio pewna refleksja, którą pewnie nie powinnam się dzielić, bo jest dość kontrowersyjna, ale i tak to zrobię: wiecie, ja chyba nigdy nie chciałam mieć dzieci. Po pierwsze, nie wyobrażam sobie, że istnieje człowiek, który w ogóle chciałby je ze mną mieć, ale to inna sprawa XD Bardziej chodzi o to, że… nie wiem, mam wrażenie, że tak naprawdę dziecko to jest ok. 20 lat wyjętych z życiorysu. Rodzi się takie małe różowe coś i nagle cały Twój świat zaczyna krążyć wokół niego. Najpierw nie śpisz po nocach, bo to to nie śpi w normalnych godzinach, albo ząbkuje, albo cholera wie co jeszcze, nie masz czasu dla nikogo i niczego oprócz pieluch i karmienia, potem rośnie, zaczyna mówić, pytać, łazić wszędzie, trzeba go pilnować, wychowywać (jak się wychowuje dziecko?), potem użerać się z nie wiadomo jakimi dziwnymi odpałami (wnioskując z opinii moich rodziców, nastolatkowie są nie do wytrzymania czegokolwiek by nie robili)… Nie mówiąc już o tym, że jakakolwiek relacja z partnerem czy kimśtam staje się po prostu… nie wiem, taka sucha? Pewnie się mylę i pewnie zostanę źle zrozumiana, ale z ludzi, którzy byli, wiecie, młodzi, szczęśliwi, przekonani że świat należy do nich, nagle stajecie się roDziCami i musicie być oDpoWieDzIaLni i usTatKowaNi i… kurcze, nie wyobrażam sobie siebie w czymś takim. Nie mówię, że to złe, nie, po prostu… nie dla mnie. Abstrah**ąc od faktu, że byłabym tym typem rodzica, który wciśnie swojemu dziecku od małego miliony zajęć dodatkowych, włącznie z tańcem towarzyskim, łyżwiarstwem figurowym i tenisem, bo ja sama nie miałam takich możliwości i teraz żałuję, bo wiecie, A NUŻ…

A skąd się to wszystko wzięło? Ano stąd, że moja matka od jakiegoś czasu jest zdania, że strasznie kręci ją prawo. Najpierw próbowała pchać tam mnie (ale ja nie wiem czego chcę, więc no, błędne koło), a potem zaczęła po prostu gadać i gadać, że gdyby miała wybierać studia jeszcze raz, to zostałaby prawnikiem. No i miałam takie: co za problem, ludzie kończą studia czasem nawet po sześćdziesiątce, idź na prawo, kto Ci broni. Argument padł natychmiast: nie ma kasy, bo odkładamy na Twoje studia. Jakiś czas później w pierwszej lepszej kłótni okazało się, że to przeze mnie, ya know, zmarnowali sobie życie przez moją skromną osobę. Swoją drogą, to ciekawe, jaką moc ma jeden człowiek – może samym urodzeniem się schrzanić 20 lat życia dwójce innych ludzi. I wiecie, tak mi przeszło przez myśl, że to byłabym ja, gdybym miała dziecko. Prędzej czy później, nawet w złości, powiedziałabym mu to samo – że przeszkadza. Że byłoby lepiej, gdyby go nie było. Częściowo w sumie nie mogę się z tym nie zgodzić – dzieciak jest jak samochód, masz go, bo możesz i chcesz, jak kupisz fajny, to cieszy oko, ale inwestycja z niego żadna. 90% społeczeństwa tego kraju by mnie zjechało, zresztą znakomita większość mojej rodzinki już to robi („Poznasz kogoś fajnego to ci się zmieni”, naprzemiennie z „A kto by cię chciał?” XD).

A teraz najlepsze – z drugiej strony, jakaś część mnie jednak by chciała coś w ten deseń. Wychować dla odmiany wartościowego człowieka, który dostanie wszystko, czego ja sama nie miałam. Nie chcę dzieci, nie umiem w dzieci, nie lubię dzieci, ale w pewien sposób… chodzi chyba o to, że ludzi nie da się zmienić. A takiego nowego człowieka można sobie zaprogramować, można go ukształtować. Jasne, świat go potem przemieli, ale fundamenty budujesz Ty.

Tak, jestem poyebana, miło mi Cię poznać.
Wracam do Wandzi i Visiona (kurde, Hydra i mydło, teraz to już serio bardzo pilnie potrzebuję przytulenia)
~A.

⬇️A Mongolię kocham całym serduszkiem. Always and 4ever.

Odpowiedz
27
Da-Bee

Da-Bee

@Atlantic xd to zdjęcia które są pod twoimi wpisami. Wzajemnie

Odpowiedz
Atlantic

Atlantic

•  AUTOR

@Gggy Zdjęcia pod moimi wpisami… co? Nie rozumiem, o czym mówisz

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (38)
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ drukarki atakują, czyli dystrybucja kart pracy o reakcjach redoks ~

Generalnie nie będę ukrywać, że odznaczam się czymś pomiędzy „lekka życiowa ułomność” a „zdecydowany ubytek szarych komórek” i od czasu do czasu utwierdzam się w przekonaniu, że ciągle mi nie przeszło. Dzisiaj na przykład musiałam wydrukować jedną nieszczęsną kartę pracy, co oznaczało warunkową współpracę z tym wstrętnym stworzeniem, jakim jest moja drukarka (ma na imię Katarzyna II, to zobowiązuje do bycia suką). Po pierwsze, jest stara jak świat i dzieją się z nią dziwne rzeczy (potrafi po prostu zadrukować całą kartkę na szaro dla zabawy), a po drugie – jest zwyczajnie jedną z tych wrednych rzeczy martwych, które nie chcą się włączyć właśnie wtedy, kiedy pilnie ich potrzebuję. Bardzo bym chciała móc znowu powiedzieć, że to wszystko jej wina, ale… nie, po prostu ja bywam idiotką. Próbowałam wydrukować tę kartę, ale drukarka po prostu nie chciała działać, wkurzyłam się i zaczęłam z nudów klikać na „drukuj” chorą ilość razy. To był pierwszy błąd. Drugi był taki, że te kliknięcia zapisały się jako akcje oczekujące i mogłam je usunąć – ale tego nie zrobiłam. Zamiast tego przypomniałam sobie, że owszem, podłączyłam drukarkę do prądu, ale włączyć to już jej nie włączyłam *facepalm*. No i po włączeniu Katarzyna II napluła na mnie ćwiczeniami z bilansowania reakcji redoks (fascynujące) w liczbie 23 sztuk. Ten… oddam w dobre ręce, czy coś.

Pisałam ten wpis na matmie i nie skończyłam, ale w kwestii matmy, znalazłam sobie genialną rozrywkę… nie, nie zmienne dyskretne. Po prostu to… coś niżej, ponieważ Pinterest wyświetlił mi to na głównej i… tak, próbuję to zaśpiewać. Wszystkich ludziów znających soundtrack z Hamiltona zapraszam do robienia tego samego. Fingers crossed. Aha, a sigma jest przerażająca. W ogóle literki w matmie są straszne, a greckie literki jeszcze bardziej.

Druga rzecz, jestem ciężko zakochana w hiszpańskich przekleństwach. Hiszpanie to takie kochane cinnamon rolls, które nie potrafią być straszne nawet kiedy są bardzo wkurzone. Jak można traktować poważnie przekleństwo w stylu „CAGO EN LA LECHE!”, skoro to znaczy dosłownie „sram w mleko”? U w i e l b i a m i c h.

A tak w ogóle, czy nasza moderacja już całkiem zaginęła w eterze? Raz w życiu człowiek dostaje przypływu motywacji, żeby zrobić porządek nawet na czymś tak mało znaczącym jak profil na SQ i… nie, sorry, nie interesuje nas to, co piszesz na panelu kontaktowym, który służy, jak sama nazwa mówi, do kontaktu. Odpowiedzialność? Nie wiemy, kto to taki.

Edit: po 5 godzinach ciągle poszukuję chętnych do adopcji mojego stadka kart z chemii. Wygląda na to, że nikt o nich nie marzy… dziwne.

~A.

⬇Serio, spróbujcie to sobie zaśpiewać.

Odpowiedz
31
.Emisia.

.Emisia.

Ojej… przyznaję, drukarki są straszne
W moim przypadku również inne bardziej zaawansowane rzeczy, więc no…

Odpowiedz
1
Artemis978

Artemis978

@Atlantic Zasada nr1 nigdy nie daj swojej drukarce poznać że się śpieszysz…one wyczuwają strach. serio, moja mi to udowodniła kilka razy.. Podsumowując drukarki mnie nie lubią.
Tak moderacja zagineła bez wieści ani słychu ani widzu.
zgadzam się, hiszpański to bardzo interesujący język..
Mogę jedną przygarnąć jak coś.
paaaa

Odpowiedz
2
pokaż więcej odpowiedzi (5)
booklie.

booklie.

nie wiem, możesz to zignorować, czy coś, ale czuję potrzebę napisania czegoś tu, bo
bo czuję potrzebę
pamiętasz może ten wpis, który napisałam na twoim profilu eee rok temu? e, nie, raczej pół roku, to było w wakacje, a może półtora- tak, raczej półtora, powodzenia w dokopywaniu się do tego
tak dla przypomnienia, to pewnie jakimiś niezrozumiałymi słowami z milionem heh, UwU, czy innych takich, napisałam, że uwielbiam ten profil
w każdym razie, właśnie przez ostatnią godzinę czytałam twoje wpisy i stwierdziłam, że możesz sobie wrócić do tamtego wpisu, przeczytać go jeszcze raz i mieć pewność, że dalej twierdzę tak samo
no, to by było na tyle, do zobaczenia za następne, jak dobrze pójdzie, trzy miesiące, ale pewnie dłużej, trzymaj się, czy coś-

Odpowiedz
2
Atlantic

Atlantic

•  AUTOR
Odpowiedz
2
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ slightly ~

To moje nowe ulubione słowo. Slightly. Nieco. Trochę. Nieznacznie. A w praktyce? „Slightly better”, czyli nie jest lepiej, ale uspokoisz sumienie. „Slightly worse”, czyli nie kłamiesz, bo gorzej, ale nie na tyle, żeby ktokolwiek czuł się zobowiązany, żeby się zmartwić. „Slightly different”, czyli tak samo jak wcześniej, ale wciskam ci kit. Naprawdę fajne słowo, polecam.

No i tak, ekhem. Chciałam Wam wszystkim bardzo podziękować za wczoraj. I mean, pewnie nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak bardzo tego potrzebowałam i że to faktycznie pomogło. Wiem, że nie odpisałam na żaden z tych komentarzy, ale chyba nie mam siły, nie chcę znowu roztrząsać tego gówna. Miewam czasem chwile słabości, jak chyba każdy i potem mi wstyd, ale potrzebowałam tego i, cholera, po prostu dziękuję, że jesteście. I myślę, że wiecie, co bym odpisała, gdybym się w sobie zebrała. Naprawdę, jestem Wam wdzięczna przynajmniej 10 razy bardziej, niż zakładacie. Na bank.

Kojarzycie tę piosenkę, którą się śpiewało w przedszkolu czy innym takim – „Ojciec Wirgiliusz uczył dzieci swoje, a miał ich wszystkich 123 blabla”? No więc szukałam informacji o Fidelu Castro, zgubiłam się na Wikipedii i znalazłam zioma: był włoskim baletmistrzem, nazywał się Virgilio Calori (co brzmi slightly better niż Wirgiliusz) i w latach 1869-1874 kierował Teatrem Wielkim u nas w Warszawie, który liczył wówczas w sumie 123 tancerzy i uczniów szkoły baletowej. Taki tam, funfakcik, bo stwierdziłam, że chyba lubię balet. To znaczy, wszystko mnie boli jak na to patrzę, ale podziwiam tych ludzi i ilość treningu, którą wkładają w zamienienie swoich ciał w perfekcyjne maszyny. No wow, po prostu wow. I druga rzecz jest taka, że balet kojarzy mi się z Rosją, a Rosja, jak wiemy, jest jedną z moich bardzo wielu obsesji; i tak, wiem, że balet to najczystsza postać rasizmu współczesnego świata kulturowego (no bo wiecie, bAlleT bLaNc), ale kurcze, ten jeden raz nie myślmy w takich kategoriach. That’s just fucking beautiful. Ktoś jeszcze, ty to tylko mi znowu odbija?

Oprócz tego przypomniałam sobie o spóźnionym karnawale i mam lekką fazę na Wenecję, jak co roku. Kocham to miasto całym moim atlantydowym serduszkiem, pomimo tego (a może właśnie dlatego), że ma wkurzający układ ulic, jest tam gorąco, kupa ludzi i głupie lody kosztują 6 euro za gałkę, a to zdzierstwo, prove me wrong. Absolutnie ubóstwiam wenecki karnawał, ubóstwiam ich legendy, maski i – tego proszę nie powtarzać Włochom – pałam dziwaczną sympatią do doży Faliera (to ten gość, który ma zasłonięty portret w Pałacu Dożów, bo spiskował przeciwko szlachcie i go za to… no, kaputt). Osobiście nie do końca się orientuję, jak to jest z tym karnawałem i Środą Popielcową, ale coś mi mówi, że ta środa już była (nie wczoraj przypadkiem?), więc jestem ździebko spóźniona… ups.

W każdym razie te kostiumy są cudowne i co prawda większość z nich wygląda troszku creepy, ale tak czy siak… ✨georgeous✨ Jakby ktoś chciał się kiedyś wybrać na karnawał do Wenecji, to może mnie wziąć ze sobą, nie odmówię.

A oprócz tego, jak Wam dzień mija?

slightly better
A.

Odpowiedz
26
Escada

Escada

@Atlantic tak, wczoraj (uwielbiam odpowiadać od końca… 😅)
A co do wczoraj… Cóż – po to tu jesteśmy, dla Ciebie właśnie. ❤️

Odpowiedz
.Emisia.

.Emisia.

Jejku, bardzo się cieszę, że już Ci lepiej, kochana ♡

Ajajaj, zgadzam się z Tobą co do weneckich kostiumów :D

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (1)