30 kwietnia, 1769
Złote wybrzeża, Francja
Różne sytuacje człowiek miewa w życiu — od przykrych, tragicznych, poprzez zabawne, radosne lub zwyczajnie tak głupie, że ledwie da się w nie uwierzyć. Okoliczności nasuwają się nieraz jedna na drugie, po połączeniu tworząc wspomnienia wesołe, a jednocześnie smutne; założyć się mogę, iż każdy choć raz w życiu swoim zdarzenie takowe miał!
Sytuacja dana może być zabawna, jednocześnie z elementami tak dziwacznymi, że wręcz nierealnymi; ot, i Émilie Marine dwudziestego ósmego kwietnia na swej nocnej, konnej przejażdżce miała konteksty przypadków tak nierzeczywiste, iż głowa mała! Wśród zamętu ogromnego, gdzie to dominowały głównie panika i strach o życie pana d'Conteville wielkie, dziewczynka wymknęła się cicho, zwinnie z murów pałacu, po Caréme biegnąc; dosiadłszy go, gnała tak szaleńczym pędem, że — to dopiero sprawa niesłychana! — spadła z konia, wpadając do stawu polnego.
Lecz woda płytka, toteż niemożliwą rzeczą było utopienie się; złotowłosa była jedynie przemoczona, urazów żadnych nie doznając. Włócząc się jeszcze około godziny pod niebem czarnym i tajemniczym, powróciła do ścian swych tak, jak przedtem uciekła; weszła bowiem wejściem dla służby przeznaczonym, biegnąc prędko do garderób, by odzianie zmienić na suche.
W budowli całej wciąż żyrandole prawie wszystkie płonęły, oświetlając pomieszczenia wszelakie jasno i ciepło; niedługo potem wieść pewna się rozniosła, poczynając od komnaty jaśnie pana — iż Hénric Frédéric żyje, temperatury nieludzko wysokie odpuściły nieco, chory w stanie ciężkim leży, lecz żyw. Atmosfera pełna stresu i napięcia osłabła, nad ranem uspakajając się bardziej, gdyż medycy mówili, iż ot tak, zwyczajnie, człowiek ten ze świata nie odejdzie; a widać przecie, kiedy chory coraz marniej wygląda, lub przeciwnie, zdrowieje!
Tak też dzień jeden upłynął, niby to spokojnie i bez nerwów, po wybiciu północy ustępując miejsca trzydziestemu kwietnia, równie słonecznemu i o pięknej pogodzie niczym ze sztuki jakiej operowej wyidealizowanej, od rana samego ukazując niebo czyste i żwawo błękitne; od godzin wczesnych dosłyszeć się dało śpiew ptaków wiosennych, szelesty liści zielonych — przyroda w ogóle na myśl nie przywoływała, iż na Złotych wybrzeżach istnieją zmartwienia jakiekolwiek!
W godzinę pół do jedenastej Émilie Marine zaprowadzono do pomieszczeń jadalnianych, gdzie to Albert Frédéric oraz Éléonore Dorothée już przebywali wraz z guwernantkami i guwernerem; na końcu samiusieńkim wpadła Joséphine Marie ze swą radością i urokiem infantylnym, po czym poczęła służbę zagadywać, cóż zostanie na stół podane.
Rzeczą niepospolitą było jednak to, iż nie panowało drażliwe milczenie zupełne przerywane dźwiękami pojedynczymi, lecz tym razem pani d'Conteville mówiła wciąż i wciąż, na przygnębienie niedawne w pałacu narzekając. Po sklepieniach złocistych roznosił się pełen słodkości głos kobiety, przebiegając przez malowidła sufitowe, przedstawiające wspaniałe kwiaty o tonach żywych i jaskrawych, które kończyły się przykute złotymi, fantazyjnymi ozdobami również ze złota; odgłos zanikał jednak we wcięciach okiennych, mianowicie tam, gdzie szkło się rozpoczynało. Poprzez okna wielkie, w ramy krzyżowe, dekoracyjne zbijane wpadało światło dzienne, promienie słońca świetlistego; błękit nieba jakby chciał rozchmurzyć zmartwienie na wybrzeżach morskich — barwa ta wyglądała tak szczerze i wesoło, jak tylko kolor ów zdobyć się na to mógł.
Z dali, przez szyby ujrzeć się dało pola kwiatowe, gdyż sala jadalniana wystawiona na kierunek części kwiatowej ogrodów; ubarwienie roślin dostrzec można było z odległości większej, ponieważ były one wręcz krzykliwe i bardzo rzucające się w pole widzenia. Niczym malunek idealny oczy cieszyły swymi formami mniej i bardziej ozdobnymi, kolorami niczym z nieba wziętymi oraz zapachem upojnym i słodkim. Tyle zaleta była okien wielkich, iż złotowłosa spoglądała na nie w posiłki niektóre, w towarzystwie mdłym, ilekroć nudziła się bardzo; jednak nie dnia tego, gdy to matka jej mówiła o rzeczach niby to oczywistych, lecz nie głupich, jak by wydać się każdemu mogło.
,,Trochem pożyła, jednak tak marnej i chorobliwej aury, jaka teraz tu panuje, nie widziałam nigdy! - Mówiła Joséphine Marie, stuknąwszy sztućcem jakimś w une assiette. - Ile też trwać można w atmosferze tak nieprzyjemnej? Zawsze tyleż radości tu było... Cóż więc się z nią stało? Chory nie powinien przecie wiedzieć, iż wokół niego zmartwienie panuje wielkie, ponieważ sam by się jeszcze zamartwił ogromnie!''.
Ów słowa kobiety były istnym wyrazem niepodołania uczuciom ciężkim i przygnębiającym; jednak któż by chciał żyć wśród odczuć negatywnych przez czas dłuższy, szczególnie chorzy?
,,Jeszcze niedawno na tyleż balów się jeździło, a teraz siedzieć bezczynnie, w myśli śmiertelne popadając! - Ciągnęła pani de Conteville, mając niemały żal w oczętach jasnych. - Jakże długo ja nie widziałam drogiej de Rosete... czyż ona nie może przyjechać tutaj na wizytę krótką, na zwyczajną herbatę popołudniową?''.
Taką mową zwyczajną, zupełnie znikąd, pomagierów i służbę najwyższą Joséphine Marie naszedł pomysł pewien, by panią d'Rosete zaprosić do jaśnie pani; a przedyskutowawszy sprawę całą, wprost od rozentuzjazmowanej pani d'Conteville posłano depeszę z zapytaniem o zdrowie, krótką wymianą zdań i propozycją wizyty — wszystko magnatka odręcznie pisała w swym ukochanym gabinecie błękitnym.
I znów czas począł upływać, kończąc porę śniadaniową; Émilie Marine w godzinę pierwszą w południe dano na lekcję matematyki, potem na zajęcia francuskiego; sama dziewczynka zawsze dziwiła się bardzo, czemuż to uczyć się go musi, skoro mówiła nim doskonale — znała go przecie od dziecka maluśkiego, posługując się zdaniami pełnymi i ułożonymi, jak na damę z pałacu znakomitego przystało — po cóż miałaby więc zapamiętywać go jak łacinę czy grekę?
Złotowłosa wraz z panną de La Ovenne przesiadywała w sali Różanej, francuszczyzną o słowach pewnych dyskutując, gdy to drzwi wielkie otworzyły się z pędem, a w nich pani Brigitte stanęła, binokle na nosie jeszcze poprawiwszy. Po sklepieniach, na których lśniły wielkie, dekoracyjne, srebrne róże przebiegł odgłos gwałtownego łapania za klamkę wiekową; w czystych obłędnie, błyszczących płatkach kwiatów sufitowych, mikroskopijny, maleńki obraz zniekształcony się odbił, ukazujący ciemną głowę guwernantki i kawałek ściany o kolorze poudre. Na murach widniały malowane ręcznie rośliny, kwiecie róży jakby w spirale związane i od góry do dołu biegnące; obrusy koronkowe na styl nappes anglaises również przedstawiały naturę, zaś nogi stoliczka małego przypominały szczupłe lwie łapy, dumnie wyprostowane, podtrzymując konstrukcję z drewna agarowego. Dodatków w pokoiku było wiele; wazoniki jakieś we wzory misternie zdobione; poduszeczki w desenie identyczne, jak tapicerki, figurki z porcelany chińskiej, rzeźby małych aniołków pulchnych — przecie Joséphine Marie mówiła mężowi zawsze, cóż podoba jej się bardzo; a mając gust świetny, styl różany przypadł jej bardzo.
W momencie jednym, gdy to drzwi otworzyły się, panna de La Ovenne wraz z dziewczynką głowy z impetem uniosły w górę; nauczycielka młoda istotnie podskoczyła lekko na sofie miękkiej, pani Brigitte przestraszywszy się bardzo. Guwernantka zaś ukłoniła się, po czym ku pannie uczącej wzrok skierowała; mówić poczęła, iż lekcja kończyć się powinna, gdyż panienka Émilie bardzo pilnie musi do garderób swych wracać — nagle, nakazawszy dziewczynce podejść, obie skłoniły się raz jeszcze, z pokoju Różanego wychodząc. We dwie przeszły wprost na korytarz jedwabny, a zaraz potem i indyjski, krokiem prędkim idąc; złotowłosa już, już czuć ciekawość zaczęła, czemuż to z zajęć została zabrana; a zdania swego nie bojąc się mówić, postanowiła zapytać.
,,Cóż to takiego się dzieje, iż pani tak pilnie do pomieszczeń garderobianych mnie wzywa? - Émilie złotą główkę na nauczycielkę zwróciła. - Czemuż to tak spieszyć się trzeba?''.
,,Niechże panienka pytań głupich nie zadaje! - Guwernantka ze zdenerwowaniem poczęła patrzeć przed siebie, kroku jeszcze przyspieszywszy. - Nikt panience nie mówił, iż szanowna pani de Rosete przyjeżdża? Ach! Jeśli ja nie powiem, nikt nie przekaże rzeczy danych... Poza tym, panienka wiedzieć powinna, iż lekcje francuskiego nie trwają dłużej niż godzinę... Panienka powinna uwagę większą przykładać do rozkładu zajęć wszelakich!''.
Złotowłosa w ów momencie, mimo uwag pani Brigitte uczuła jakby rozchmurzenie tym, iż pani d'Rosete odwiedzić Złote Wybrzeża się zjawi; wcale nie zdziwiło jej, że matka zaproszenie poleciła pomagierom dnia jeszcze tego samego — przecie kobiety te znały się od bardzo dawna, toteż zbędne było umawianie gościn kilka tygodni na przód!
Wtem nauczycielka do drzwi białych, zdobionych podobnie, jak na całym holu Perłowym podeszła, otwierając je równie zamaszyście, co wcześniej zrobiła w pokoju Różanym, wskazawszy, by dziewczynka do środka weszła; stały już bowiem obie przed drzwiami garderób, niedaleko komnaty Émilie Marine. Ledwie rozsunęła się szczelina pomiędzy framugami a zamknięciem, złotowłosa już dosłyszała głosy jakieś pojedyncze, szurania, hałasy; inaczej dźwięki mówiące o bałaganie, który zaraz miał nastąpić. Ot, i Francuzka nie myliła się ani trochę, gdyż momentalnie na podest ją ustawiono; kilka służących wzięło się za zdejmowanie sukni perłowej, by na kolejne warstwy halek i materiałów zapiąć krynolinę oraz stelaże, zaś reszta zupełna pobiegła ku szafom.
Chaos zapanował w chwili jednej, sam z niczego zupełnie; rozpoczęła się ceremonia ubierania — ileż tam nieładu było straszliwego!
Wydarzeń następnych aż brak sił opisywać, ponieważ działo się tak, jak zawsze; wiązanie gorsetu ciasnego i sztywnego, rozkładanie krynoliny, wkładanie halek miękkich, by strój wydał się szerszy jeszcze; odmienna była jedynie kłótnia Émilie z panią Brigitte, gdyż chodziło o wcięcie na ramionach, do odsłonięcia na porę dnia pewną — złotowłosa uparcie twierdziła, iż suknia szyta właśnie była dla zamiaru tego; zaś guwernantka ustąpiła w końcu.
Ot, i w godzinę piątą po południu pani de Rosete zjawiła się na Złotych wybrzeżach, tak, jak umówiona została z Joséphine Marie; odziana w tony żywe, jaskrawe, lecz eleganckie i szykowane, zdobione drobnymi kamieniami szlachetnymi wychodziła radośnie z dyliżansu, pozwalając pomóc sobie jednemu z pomagierów. Ledwie podziękowała za ów czyn, podeszła prędko do pani d'Conteville, która czekała już na schodach przed pałacem; serdecznie witała się z damą znajomą, jak zarówno z dziećmi magnatki, Émilie Marine, Éléonore Dorothée oraz Albertem Fédéric'em. Mówiąc wesoło, jak to w zwyczaju miała, kobiety we dwie udały się do pokoju Herbacianego; pani Brigitte dziewczynki i młodzieńca zaś zatrzymała, by nie szli za matką, gdyż pani d'Rosete może sobie tego nie życzyć — lecz pani d'Rosete ani myślała towarzystwa młodszego wypraszać z pomieszczenia, wręcz z uśmiechem prosząc ich, aby dosiedli się we trójkę do herbaty.
Służba parzyć poczęła napary, nalewając je w misternie zdobione, malowane chińskie filiżanki; w ogóle pokój cały urządzony był w stylu malowanym i charakterystycznym, jak i zastawy stołowe!
Mury były barwy błękitnej, w niewyraźne malunki kwiatów azjatyckich, zaś firany, tapicerki, poduszki i dodatki w biel czystą wpadające, wszystko w deseń podobny i współgrający; w meblach wgłębienia zostały zrobione w kształty zawijasów fantazyjnych, zaś nogi stoliczka herbacianego przypominały jakby muszle morskie, zawijane w esy-flories. Widok z okien padał wprost na rozciągającą się kwiatową część ogrodów pałacowych, które oczy wręcz cieszyły swymi radosnymi, żywymi kolorami, a des rideaux szyte były z jedwabiu delikatnie połyskującego; na materiale bowiem widniało kwiecie fioletowe i granatowe, złączone gałązkami drobnymi — jakiż ten pokój był pełen uroku i ładu!
Zasiadłszy do stoliczka agarowego, pani de Rosete wpierw poczęła pytać o zdrowie pana de Conteville; niedługo potem tematy zmieniły się w bardziej raźne i weselsze, mówiono o wyprawie do Królestwa Neapolu, życiu w posiadłości kobiety w Middie, balu w Dievenne — co opowiadała Joséphine Marie na zmianę ze swymi dziećmi — oraz o literaturze ukochanej, która była wszystkim obecnym wówczas w pokoju Herbacianym sercu bliska.
Czas upływać począł, wybijać poczęła godzina szósta po południu, a zaraz potem siódma i ósma wieczorem; pani de Conteville zadecydowała, iż znajoma magnatka na kolację ostać powinna, toteż nakazano posiłek przyrządzać tak, jak czynność ta codziennie miejsce miała. Żona Hénric'a Frédéric'a siedziała wizytą zaabsorbowana, uwagę całą swoją na gościnę zwracając, dopóty, dopóki służące najwyższe nie poprosiły, aby wyszła z saloniku i udała się wraz z nimi do komnaty męża; wtem pani d'Rosete została sama wraz z dziewczynkami i młodzieńcem. Émilie Marine, będąc osobą rozmowną, poczęła temat kolejny nawiązywać jeszcze; na co towarzystwo również dyskutować zaczęło.
- Nie chcę wydać się nietaktowna z tymi spostrzeżeniami, lecz odkąd ojciec drogi w chorobę zapadł, tak odczuwam dziwaczną rzecz, jakby nieszczęście zdarzyć się za moment jakieś miało - Złotowłosa wzrok zamyślony ku kobiecie zwróciła. - czyż to nie mówi mi, iż za chwilę będzie coś złego?
- Człowiek przeczuć jest w stanie rzeczy różniste, od tragedii, do zdarzeń wręcz niebywałych... Właściwie, po cóż się martwić, skoro wrażenie takie minąć może w sekundzie każdej? - Odparła pani de Rosete, pierw pytaniem się zastanowiwszy. - Wyście młodzi przecie, nie ma co w dręczące myśli i przewidzenia popadać, a cieszyć się latami młodymi, póki człowiek zdrów i żyw w pełni!
- Ileż jednak pani ma dla ludzi dobra i radości! - Éléonore Dorothée jakby rozchmurzyła się nieco, uśmiechnąwszy się na zdanie ostatnie. - A ileż prawdy w tych słowach! A ileż pocieszenia...
- Życie całe nie można trwać w zmartwieniu, strapieniu i troskach, szczególnie nie powinny iść na marne chwile młodości - Kobieta śmiała się serdecznie, rozumiejąc w pełni udręczenie Émilie. - Mówić powinniście o rzeczach raźnych i barwnych, nie smętnych... Panienki drogie, młodzieńcze szanowny, radość jest jednym z ważniejszych elementów istnienia!
Tak oto chwile te przerodziły się w promienne i pogodne, na dalszy plan odsunąwszy tematy trudne i przykre; minęło minut kolejnych kilka w rozmowie miłej i wesołej. Za les fenêtres niebo ściemniało widocznie, dzień ciemności ustępując; obraz kwiatowy, za dnia widoczny bardzo, stał się bardziej monotonny, tajemniczy; żyrandole płonęły jasno swym blaskiem ciepłym, tłumiąc światło księżycowe srebrzyste i surowe. Na sklepieniach niebieskich chmur nocnych żadnych nie było widać, a godziny późne zapowiadały się jako oświetlone srebrnym globem; nic złego stać się nie miało — lecz któż dokładnie przepowie wydarzenia kolejne?
W momencie jednym, wtedy, gdy to wybijała godzina ósma piętnaście wieczorem, na korytarzu przed pokojem Herbacianym rozległy się jakby szamotaniny jakieś, odgłosy kroków nerwowych i prędkich; wszystkie pary oczu skierowały się na wejście białe i monumentalne, patrząc to na klamkę, to na zadziwione twarze osób innych; cisza zapanowała zupełna, zaś Éléonore Dorothée wstała z sofy obijanej tapicerkami malowanymi, do siostry podchodząc bliżej; brązowowłosa pobladła widocznie, jak to miewała, odczuwając niepokój oraz strach. Milczenie zapadło doprawdy dziwaczne, wyczekujące zdarzenia złego; wtem, jak piorun burzowy, jak grom z nieba, prędko i gwałtownie drzwi otworzono, a w nich ukazała się jedna ze służących Joséphine Marie, zdyszana jeszcze, zziajana, ledwie oddech biorąc; na twarzyczce drobnej i młodej malowała się panika przemieszana ze strachem. Dłonie ku górze uniosła, za głowę się łapiąc; nagle słowa padły prawie niezrozumiałe, bełkotliwe i szybkie — lecz przebywające w saloniku towarzystwo pojęło rzecz prędzej, niż posługaczka usta otworzyła.
,,Jaśnie pan nie żyje! - Krzyknęła panna służąca zestresowana bardzo. - Jaśnie pan nie żyje, nie żyje!''.
Wtem pani d'Rosete, Émile Marine, Éléonore Dorothée oraz Albert Frédéric z siedzeń powstali, każdy rzeczy tej niedowierzając; uczyniwszy signe de la croix zapadła cisza dalsza, jednak o wiele krótsza od poprzedniej; rozległo się wypowiadane przez siostry obie ,,Boże, dopomóż Mu'' — i znów zapanowało milczenie, to najbardziej tragiczne i pełne żalu — zaś perły złotowłosej, jakie na złotej główce miała, błyszczały w świetle żyrandola kryształowego, gdy to głowy wszystkie pochyliły się w dół.
Ileż w życiu jest zwrotów nieoczekiwanych... Zliczyć się ich nie da!

Kobieta
w perłowej sukni
Zaznacz poprawną odpowiedź, aby przejść do następnego pytania.
Reklama
Quiz, który przeglądasz jest częścią serii. Została zachowana oryginalna pisownia autora.
carmennugat
Przepiękny język, teraz rzadko kto zwraca uwagę na język i jego rolę w pisaniu. Przepiękne oddanie klimatu epoki.
Kociakkociak9
• AUTOR@carmennugat
Rany, dzięki <3333
WeraHatake
[*] Istotnie się namęczył, biedaczyna! ;-; A już myślałam, że uda mu się umknąć szponom śmierci!
Jak zwykle fajny rozdział – podziwiam to, jak potrafisz pisać stylizację językową ♥
Kociakkociak9
• AUTOR@WeraHatake
No się chłopina namęczył, (*) dla niego TwT
Dziękiiiii <3
WeraHatake
@Kociakkociak9 Nie ma za co ♥
Kociakkociak9
• AUTORZ góry przepraszam za błędy i straszydłowość tej części
Iiiii możecie stawiać (*) dla pana d'Conteville, bo się chłopina namęczył :'>