Patryk

auroraborealis

Patryk

auroraborealis

imię: venus

miasto: seattle, lata 90.

o mnie: przeczytaj

11

O mnie

[teenage angst has paid off well,
now i'm bored and old]

nie mam pojęcia, co jeszcze wyprawiam na tej stronie.
nie tworzę quizów, nie piszę opowiadań, ale lubię vibe losowych wpisów, lubię czytać co mają do powiedzenia inni, a ja sama uwielbiam rozpisywać się na temat... Czytaj dalej

Ostatni wpis

auroraborealis

auroraborealis

jeżeli macie jakieś muzyczne odkrycia i polecenia, które kwalifikują się w przedział... Czytaj dalej

Ulubione

auroraborealis nie ma ulubionych quizów

Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury, jesteś gościem :)

*Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×

Zaloguj się, aby dodać nowy wpis.

auroraborealis

auroraborealis

AUTOR•  

jeżeli istnieje jakiś powód, dla którego zaczynam oglądać jakiś film lub serial (praktycznie nie oglądam, ale zdarza się), i w połowie decyduję, że nie mam zamiaru tego kończyć, to są to związki i to, jak są przedstawiane w większości z nich, zwłaszcza w sitcomach.
ogólnie temat związków jest bardzo obszerny i pewnie ten wpis będzie cholernie długi, ale muszę gdzieś wylać zbieraną przez lata frustrację na społeczeństwo i postrzeganie miłości, czy jakkolwiek można to nazwać.

po pierwsze, nie wiem czemu, utarło się, że ta druga osoba w związku ma uzupełniać tą pierwszą. spoko, niby nie brzmi tak źle, bo w gruncie rzeczy jeżeli znajdzie się jakaś osoba o podobnych zainteresowaniach, guście czy charakterze, to może być z tego naprawdę potężne duo. ale mam wrażenie, że większość ludzi postrzega to w taki sposób, że sami są bezwartościowi i dopiero po znalezieniu tej jednej konkretnej osoby mają stać się lepszymi ludźmi, jakąś wersją pro, którą nie da się stać w pojedynkę. i nie jest to prawda, bo później mamy wysyp toksycznych związków, gdzie jedna osoba ma drastycznie niskie poczucie własnej wartości, druga cały czas stara się to jakoś naprawić, aż koniec końców zaczyna ją to męczyć. związek się kończy, a osoba z niską samooceną jest przekonana, że teraz już na pewno jest bezwartościowa, skoro ktoś postanowił ją zostawić. i samoocena spada dalej.
wydaje mi się, że żeby w ogóle pchać się w jakikolwiek poważny związek, powinno się najpierw przepracować swoje najważniejsze problemy i przede wszystkim choć trochę polubić siebie, żeby w razie zerwania mieć świadomość, że to nie była jedyna osoba na świecie i że samemu też da się żyć.

drugi, mój ulubiony theme, miłość od pierwszego wejrzenia!! jeden z najbardziej szkodliwych motywów, a ludzie nadal w to wierzą, bo to przecież musi być przeznaczenie. otóż nie. jesteśmy ludźmi i niesamowicie działają na nas czynniki wizualne. jeżeli coś jest ładne, mimo że jest badziewiem, jesteśmy w stanie to kupić bez zastanawiania. i to samo mamy jeśli chodzi o związki na podstawie wyglądu, właśnie od tzw. pierwszego wejrzenia. ludzie wiążą się z osobami, które im się podobają z zewnątrz (co też jest dość istotne w związku, ale nie najważniejsze), myląc zauroczenie wyglądem z miłością. miłość to uczucie stałe, a nie tylko sporadyczne wystrzały endorfin i dopaminy przy gapieniu się na kogoś atrakcyjnego. i jak tylko słyszę ludzi, którzy opowiadają jak zakochali się w kimś od pierwszego wejrzenia, bierze mnie nerwica i mam ochotę wytłumaczyć im chemię ich mózgów i psychologię od samego początku.
jednocześnie te same osoby po dłuższym czasie nudzą się sobą, bo okazuje się, że mają zupełnie różne charaktery i brak im wspólnych zainteresowań czy tematów do rozmów. to samo tyczy się rzucania "kocham cię" po kilku tygodniach/miesiącu znajomości, kiedy wszystko jest zbyt świeże. naprawdę trzeba kogoś poznać, żeby można było stwierdzić, czy się kogoś kocha i 5 minut wgapiania się w kogoś fizycznie atrakcyjnego nie jest w stanie zastąpić godzin rozmów i poznawania drugiej osoby.

do tego pojawia się jeszcze brak szczerości wobec drugiej osoby, zabawa czyimiś emocjami i psychiką, bo przecież w sumie to nic strasznego, zdradzać kogoś, czy nie być do końca szczerym. przecież to tylko związek, jak nie ta osoba to inna, najlepiej w ogóle angażować się w 12 relacji miłosnych naraz :D
(pick me kolezanki entered the chat)
a tak całkiem serio, błagam skończmy z normalizowaniem toksycznych zachowań tego typu, jeżeli jakaś osoba nie potrafi zebrać się na odrobinę szczerości, to nie zasługuje nawet na odrobinę uwagi, koniec kropka. to samo tyczy się wchodzenia w ten sam związek kilka razy. nie słyszałam ani jednej sytuacji, gdzie za drugim razem wypaliło. jeśli nie wyszło za pierwszym, to za drugim razem najprawdopodobniej też nie wyjdzie i pakowanie się w to samo jest stratą czasu i nerwów.
w ogóle romantyzowanie toksycznych ludzi w książkach czy popkulturze na zasadzie "był złym chamem, co tydzień inna laska, ale dla mnie się zmienił!!" jest naprawdę szkodliwe, bo tego typu rzeczy czytają osoby wkraczające w wiek nastoletni, które nie mają pojęcia skąd czerpać wzorce i mogą paść ofiarą wykorzystywania przez właśnie takich ludzi. jeżeli ktoś jest złym chamem wobec każdego, szanse że się zmieni są drastycznie niskie, wręcz zerowe, nie zmieni tego niczyja miłość. niemniej jednak mimo to autorki książek dla nastolatek kochają ironicznych drani i myślą, że piszą piękne historie, podczas kiedy właśnie wręcz przeciwnie, mogą zniszczyć światopogląd młodym osobom, które zaufają nieodpowiednim ludziom. do tego dochodzi jeszcze kwestia przywiązania i szybko okazuje się, że od toksycznej osoby ciężko odejść (niezależnie od tego, czy toksykiem jest kobieta czy mężczyzna), i ludzie potrafią trwać w takich związkach latami, z sentymentu.

wydaje mi się, że żeby wejść w jakikolwiek związek, trzeba chociaż trochę zdawać sobie sprawę z tego, że niebędąc w związku też da się żyć i czasem tak jest lepiej dla obu stron, jeżeli jakaś osoba cech**e się nadmiarem destrukcyjnych/toksycznych zachowań lub po prostu nie jest tą osobą. szanujmy siebie, swój czas i swoje zdrowie psychiczne 🛐

Odpowiedz
7
auroraborealis

auroraborealis

•  AUTOR

@80Ramone no właśnie, zapomniałam we wpisie głównym napisać jeszcze o słynnym "przeciwieństwa się przyciągają" XD
nie da się żyć z osobą, która jest zupełnie inna i ma zupełnie inny charakter czy zainteresowania. wydaje mi się, że w związku lepiej jeśli będzie więcej i więcej podobieństw niż różnic

przypomina mi to moje zachowanie z podstawowki, kiedy moim obiektem westchnień był pewien dwa lata starszy typ, i idealizowałam go niemiłosiernie, aż okazało się jaki to skończony arogancki idiota XD
zderzenie z rzeczywistością bolało, ale przynajmniej się wyleczyłam na dobre z crushowania kogo popadnie.

z jednej strony prawda, jest jakiś strach przed takimi sytuacjami w związkach, z drugiej strony kiedyś trzeba będzie spróbować (chociaż po napisaniu tego myślę jednak, że może mieszkanie z kotami to lepszy pomysł)

była taka książka bodajże colleen hoover, without merit się nazywała, ogólnie wydaje mi sie, ze autorka calkiem sensownie przedstawila kwestie problemow rodzinnych i depresji, no i całkiem ladnie domknela kwestie miłości (gdzie najpierw trzeba pokochać siebie, żeby wejść w związek). nie jest to może mój typ książek ani moja ulubiona autorka, ale kiedyś zabrałam się za szukanie książek dla znajomej, która czyta wyłącznie romanse, przeczytałam kilka i niektóre rzeczywiście były warte polecenia XD
a tak ogólnie ciężko znaleźć jakąś sensowną książkę na ten temat, wszystkie strasznie uprzedmiatawiają miłość albo obrazują jakieś toksyczne zachowania :((

Odpowiedz
1
80Ramone

80Ramone

@auroraborealis this
Oczywiście można się czymś różnić, ale bez przesady

Tez takiego miałam! Tylko akurat nie ze szkoły, gościu był ministrantem XD raz na roratach rozwalił mi się lampion, on mi pomógł naprawić i już ramen lvl 8 miała crusha xd ale potem był niemiły dla jakiejś dziewczynki i mi przeszło, ach ta miłość

Ja sama jeszcze nie wiem. Z jednej strony, fajnie byłoby kogoś mieć, ale z drugiej, bez tego też przeżyjemy. Niech się dzieje wola nieba :D
Kotki tak czy siak będą :3

No właśnie :( nie kojarzę tej książki tbh. Kiedyś się bardzo nastawiłam na Call me by your name, na szczęście tylko z biblioteki, a nie kupiłam. Nie pamiętam już, czy przetrwałam 30 stron czy 70, ale zmęczyłam się, jakbym przeczytała z 500 :// nwm, może tu faktycznie film jest lepszy

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (8)
auroraborealis

auroraborealis

AUTOR•  

szczerze mówiąc z jakiegoś powodu ostatnio wracam do tworzenia i do takich "swoich" rzeczy, ktorych nikt mi nigdy nie narzucił, a które zdecydowałam się robić z własnej woli, sama.
brakowało mi tego.
tzn. najbardziej brakuje mi czasu na rozwijanie tych wszystkich zainteresowań i rzeczy, na które 2 lata temu miałam nielimitowany czas, ale sam fakt, że muszę robić coś innego z jakiegoś powodu mnie irytuje.

ostatnio natknęłam się gdzieś na jakiś stary obraz, chyba jeden z pierwszych jaki w ogóle namalowałam akrylami, i doszłam do wniosku, że w sumie jest jednym z ładniejszych, a i ja pamiętam jak świetnie się bawiłam tworząc go. ogólnie potrzebuję tworzyć. nie odtwarzać schematy, czy powielać to, co robi ktoś inny, najlepiej dla pieniędzy, tylko po prostu tworzyć coś swojego, dla siebie, w dużych ilościach.

innym razem, porządkując, akurat przestawiałam gitarę i spadła mi XDD
ale niesamowite jest to, jak bardzo brakowało mi dźwięku rozstrojonej gitary (a może to było strojenie drop-d, kij tam wie co ja ostatnin razem z tą gitarą robiłam XD), i jak dużo czasu spędziłam w zeszłym roku zawalając naukę do matur i grając sobie jakieś losowe akordy. nie mogę powiedzieć, że umiem grać, bo tak ogólnie ogarniam może podstawy, ale tutaj znowu tworzę, nawet jeśli nie jestem wirtuozem. gram jakieś losowe dźwięki, aż natrafię na coś ciekawego, co w innej rzeczywistości mogłoby być piosenką, albo po prostu gram to co znam :D

w ogóle tworzenie (i zainteresowania w każdej postaci) mają w sobie coś terapeutycznego i tata zawsze śmieje się ze mnie, że jak się zabiorę za jakieś szydełkowanie czy malowanie, to robię to całymi dniami. ale de facto to bardzo pochłaniające zajęcia i nie mogę tak sobie przysiąść w ciągu dnia i robić to przez pół godziny, a później nagle przestać. chciałabym móc całymi dniami siedzieć i robić jakieś mało znaczące rzeczy, które nie zmienią niczyjego życia, chyba że moje. nie mam potrzeby bycia przydatną społecznie, nie mam też potrzeby bycia człowiekiem sukcesu. już nie. to chyba kluczowe w tym wszystkim.

swoją drogą, niesamowite jest to, jak bardzo nie utożsamiam się ze swoim wiekiem, już na tym etapie. za kilka miesięcy będę obywatelką tego świata przez dwie dekady, co oznacza, że nie będę już nastolatką i oficjalnie zakończy się moja golden era. don't get me wrong, nie uważam, że później czlowiek się jakoś drastycznie starzeje – po prostu lata nastoletnie z założenia w mojej głowie miały się nigdy nie kończyć, tak samo jak matura miała być takim big long kiedys. a tymczasem jestem juz po, czuje sie troche jak weteran tego swiata i nie wiem jaki jest mój problem z odbiorem rzeczywistości, ale jakiś ewidentnie jest, bo jednocześnie mam wrażenie, że nadal mam lat 16 i szukam czegoś, czym mogłabym się zająć poza liceum. czas okrutnie szybko leci i chyba dopiero teraz zaczynam rozumieć, jakim drobnym ułamkiem jest życie człowieka w obliczu całego świata i całej historii ludzkości i jak nieznaczące a jednocześnie znaczące jest to wszystko, co dzieje się wokół. bo dla jednej osoby coś może być super ważne, ale jak popatrzy się na to w kontekście całego świata, nagle przestaje być ważne w ogóle (nie mam pojecia czy to co tu wypisuje ma sens, ale nadal zastanawiam się nad sensem zycia, tak w skrócie)

nie mam pojęcia, co jeszcze mogę dodać. może kiedyś zacznę wreszcie pisać jakieś wpisy, które kleją się merytorycznie i nie są zlepkiem losowych myśli, które postanowiłam opublikować akurat w nocy. nie wiem też jak będzie z moją aktywnością tutaj, bo listopad zapowiada się dość ciężko pod względem ilości czasu, no i jeszcze przydałoby się przypomnieć sobie wszystkie zasady ruchu drogowego, żeby następnym razem zdać ten egzamin, a nie potknąć się na jakiejś nieznaczącej rzeczy.

Odpowiedz
4
auroraborealis

auroraborealis

•  AUTOR

@RunWildRunFree dosłownie tak jest i z moim okrutnie wolnym tempem przetwarzania sytuacji życiowych, nie nadążam.
właśnie ostatnio zaczęłam myśleć poważnie nad stworzeniem czegoś, co by mnie przeżyło (nie wiem czy mogłaby być to książka, ale ogólnie jakaś twórczość, może właśnie malarstwo, może bardzo amatorska muzyka), tak jak albumy przeżywają zmarłych dawno wykonawców i ci wykonawcy nawet nie żyjąc są w stanie zdobywać nowych słuchaczy, nie wspominając o tym, jak piękne jest to, że możemy oglądać nagrania z tymi nieżyjącymi dzisiaj ludźmi w czasach ich świetności. więc cokolwiek nie postanowisz, jakakolwiek twórczość zawsze tu zostanie, nawet jeśli będzie niszowa, tym samym może warto.
naprawdę dziękuję za te miłe słowa, format zostanie jaki jest, bo nie mam innego pomysłu na prowadzenie tego konta hahah <3

Odpowiedz
80Ramone

80Ramone

@auroraborealis podziwiam za czytanie, ja już tak przysypiam, że tylko rysować
Oo, i bardzo dobrze :D ważne, że jakkolwiek działa

Jeszcze będzie🔥🔥

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (9)
auroraborealis

auroraborealis

AUTOR•  

ostatnimi czasy mam wrażenie, że stałam się monotematyczna, albo nawet gorzej, bo pewne wpisy, dodawane tu niedawno, w moich oczach nawet nie posiadały jakiejś konkretnej tematyki, nie poruszały żadnego konkretnego problemu, po prostu były.
ale szczerze mówiąc, już dłuższy czas temu doszłam do wniosku, że posiadanie konta na tej stronie to trochę moja osobista terapia, nawet jeśli mam komu się wygadać irl i nawet jeśli shitpostuję. no bo wpisy na tej stronie mają swój osobisty vibe i z jakiegoś powodu pisanie ich jest przyjemne, nawet jeśli nikt ich nie przeczyta, albo zrobią to 2-3 osoby. po prostu sentyment trzyma tą moją potrzebę napisania czegoś tutaj od czasu do czasu, a ja nie protestuję.

otóż muszę się podzielić tym, że ostatnio u mnie zaskakująco dobrze, a porównując z zeszłym rokiem, nawet bardzo dobrze. nie mogę powiedzieć, żeby moja motywacja do wszystkiego wróciła do takiego poziomu jak kiedyś, bo tak nie jest i wydaje mi się, że już nigdy nie będzie. pewne sytuacje zmieniły mnie do tego stopnia, że już raczej nigdy nie będę huraoptymisyką, moje różowe okulary wyblakły i zostało mi bycie realistką. staram się nie przebodźcować, więc nie ekscytuję się za bardzo jeśli nie ma czym, do tego bardzo oszczędzam optymizm i wolę zobaczyć, co będzie dalej i ocenić sytuację po fakcie, bo przejechałam się za dużo razy wyciągając zbyt pochopnr wnioski. wydaje mi się, że to już nie kwestia jakichś moich wewnętrznych problemów, a po prostu dorosłam.

mimo, że wiele rzeczy mi przeszkadza, wydaje mi się, że warto żyć dla tych drobnych czy większych zmian, cięższych momentów w życiu, własnych zainteresowań, czy czegokolwiek, co przynosi radość. wszyscy "specjaliści" mówią, że trzeba znaleźć jakiś cel w tym wszystkim, coś co nas napędza. nie wydaje mi się, żeby to była do końca prawda. tzn. na pewno z celem jest łatwiej, ale prawdziwa sztuka to nauczyć się żyć bez niego. żyć po prostu i nie mieć wyrzutów sumienia, że się żyje.

system edukacji i presja społeczna indoktrynują nas od małego, wciskając, że trzeba znaleźć ten przeklęty cel i "być kimś". celem nie mogą być spacery, czy czytanie książek, albo słuchanie muzyki, bo to byłoby zbyt płytkie, w ten sposób nie robi się przecież kariery, nie jest się pożytecznym dla ogółu i nie zarabia. ale co jeśli to jest właśnie ten prawdziwy cel? żeby być zwyczajnie szczęśliwym człowiekiem? albo względnie szczęśliwym?
nie wiem, ale wydaje mi się, że może tak być.

kiedy byłam młodsza i zaczęłam operować własnymi pieniędzmi, myślałam, że można się uszczęśliwiać kupowaniem rzeczy. i owszem, można. ale w pewnym momencie dotarło do mnie, że już wszystko mam i nie ma takiej rzeczy, którą mogłabym zapełnić lukę. a luką było po prostu polubienie przebywania we własnym towarzystwie. brak jakiegoś wiszącego celu i perspektyw, albo moich niewykorzystanych "talentów", które przecież trzeba wykorzystać, bo jest ileśtam osób na moje stanowisko domniemanej pracy.

mam to gdzieś. pod koniec sierpnia pisałam, że dobija mnie to, że nie wiem nic. dzisiaj wydaje mi się, że to dobrze, bo dzięki temu szukam. czy gdybym poszła bezmyślnie na jakiś kierunek studiów, który nie do końca współgra z moimi zainteresowaniami, szukałabym dalej? pewnie nie.
obudziłabym się za kilka lat, mając tytuł magistra i zero pojęcia o tym, co lubię robić, a także zero czasu na pasje.

nie mogę powiedzieć, żebym była mistrzynią w rozwijaniu swoich zainteresowań, bo ostatnio czasu mam mniej niż chęci (o dziwo) i muszę priorytetować pewne rzeczy kosztem innych. ale staram się i wiem na pewno, że jeśli kiedykolwiek zdecyduję się pójść standardową ścieżką studia —> kariera, zrobię wszystko, żeby móc rozwijać to, na co mam ochotę. żeby móc nadal być sobą i nie zaniedbać zainteresowań.
jeżeli więc okaże się, że nie wybiorę w przyszłym roku żadnego kierunku, albo wybór będzie taki sam jak kilka miesięcy temu, pójdę swoją drogą. jakąkolwiek, byle była moja własna.

nie sądzę, żebym kilka miesięcy temu myślała to samo, bo byłam w zupełnie innym miejscu, ale cieszę się, że doszłam do takich wniosków.
nie czuję tych wystrzałów endorfin myśląc o tym, czym mogłabym się zajmować w przyszłości bez studiów, albo wykorzystując jakieś swoje artystyczne umiejętności, ale nie czuję też jakiegoś wstrętu. tylko spokój.

ostatnimi czasy poza pracą zajmuję się porządkowaniem całego życia, żeby wszystko się jako tako trzymało. idzie mi to nienajgorzej i w takich momentach cieszę się, że mam gdzieśtam na to czas.
poza tym wracam do regularności w pewnych rzeczach, znowu gotuję sama (jak najdalej od kupnego gowna), jeszcze tylko jakaś aktywność fizyczna i będzie bingo. i chociaż nie jestem mistrzynią produktywności, tracę czas na gapienie się w ścianę albo myślenie o kwestiach, które nie przybliżą mnie nigdy do wielkiej kariery czy bogactwa, jest mi całkiem dobrze i czuję się dość stabilnie. i co najlepsze, gdyby teraz wszystko okazało się niewypałem, nie skończyłoby się to załamaniem nerwowym ani półtorarocznym spadkiem wszelkiej motywacji. stwierdziłabym, że w sumie spoko i poszła dalej.

dziękuję za przybycie na mojego tedtalka.

Odpowiedz
5
RunWildRunFree

RunWildRunFree

Chciałabym zaznaczyć że z wpisu z którym jak zwykle mogę się utożsamić (jak ty to robisz kobieto) trafia do mnie ten akapit:
„system edukacji i presja społeczna indoktrynują nas od małego, wciskając, że trzeba znaleźć ten przeklęty cel i "być kimś". celem nie mogą być spacery, czy czytanie książek, albo słuchanie muzyki, bo to byłoby zbyt płytkie, w ten sposób nie robi się przecież kariery, nie jest się pożytecznym dla ogółu i nie zarabia. ale co jeśli to jest właśnie ten prawdziwy cel? żeby być zwyczajnie szczęśliwym człowiekiem? albo względnie szczęśliwym?
nie wiem, ale wydaje mi się, że może tak być.”
kiedy ktoś ubiera twoje myśli w słowa i nadchodzi to takie dziwne uczucie… dziękuję że napisałaś coś czego ja nie potrafiłam

Odpowiedz
1
auroraborealis

auroraborealis

•  AUTOR

@RunWildRunFree ja po prostu piszę co myślę, niemniej jednak bardzo się cieszę, że to do Ciebie trafia i że możesz się z tym utożsamić <3

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (10)