Pamiętaj, że quizy są tworzone przez użytkowników i nie należy ich traktować jako porady medycznej. Jeżeli szukasz informacji dot. depresji lub pomocy, to odwiedź strony: Nastoletnia depresja, Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży, Pokonać kryzys.

NUTWOOD!


OSTRZEGAM!!! Może być kilka błędów gdyż jest to wersja próbna!!! ROZDZIAŁ PIERWSZY "Witamy w Nutwood" Cześć nazywam się Adam. Niedawno wprowadziłem się do małego miasteczka niedaleko oceanu w Kanadzie. Przyjechałem tu z moimi braćmi: Dawidem i Antkiem. Ja obecnie mam 13 lat, Dawid ma 12 a Antek, najstarszy z nas, 14 i pół. Przyjechaliśmy tam na wakacje do wujka Franka który ma już 31 lat. Kiedy zajechaliśmy pod dom, wuj ucieszył się że nas widzi i przybiegł uściskać. Pomachaliśmy kierowcy autobusu który był dość sympatyczny i wszyscy weszliśmy do domu. Był 2-piętrowy z piwnicą i jedną łazienką. Zaczynał się od salonu, obok była kuchnia, pokój wujka i łazienka, u góry był pokój trzyosobowy dla gości, spiżarnia i schody prowadzące na parter. Oprócz tego, w piwnicy była druga spiżarnia, kotłownia, pralnia i pokój do którego wujek kategorycznie zabronił wchodzić. Wystarczyło spojrzeć na jego drzwi aby to zrozumieć. Miał 3 zamki, skaner siatkówki i 2 kody 4-cyfrowe do wstukania. Zrozumieliśmy go bo zawsze szanowaliśmy decyzje innych i postanowiliśmy tam nie wchodzić. Poszliśmy do salonu. Wujek usiadł na fotelu a my na kanapie, blisko okna. -No więc, jak tam u was? Nie jesteście zmęczeni?- Spytał nas wujek. -Nie, mamy sporo energii.- Odparliśmy chórem. -No to miło, bo zamierzam was zabrać na ryby!- Powiedział. -Super!- Odparł Dawid. -Jest dopiero 14:32. Możemy pójść.- Dodał Antek. -A, możemy najpierw się rozpakować?- Spytałem. -Oczywiście, no, lećcie na górę!- Pobiegliśmy na pierwsze piętro po schodach. -Pamiętajcie! Pierwsze drzwi po lewej!- Krzyknął wujek. -Dobrze!- Odparliśmy. Weszliśmy do pokoju i zaczęliśmy się wypakowywać. -No dobra.- Powiedział Antek. -Zostańcie tu, ja powiem wujkowi że możemy iść powędkować.- Po chwili odpowiedzieliśmy. -Dobra!- Poszedł na dół a później wrócił razem z wujkiem. -No, chłopcy! Idziemy!- Powiedział Frank. Zeszliśmy na dół, wzięliśmy odpowiedni sprzęt i poszliśmy małą wydeptaną ścieżką przez las, nad jezioro które, jak mówi wujek, jest bardzo bogate w ryby. -Jesteśmy na miejscu. Podziwiajcie!- Powiedział wuj. Jezioro było przepiękne. Zwłaszcza teraz gdy był zachód słońca. Woda aż błyszczała od ognistej gwiazdy, dookoła piękny letni las z którego wychodziły zające i sarny żeby się napoić. Na brzegach cudna piaszczysta plaża, a z wody co chwile wyskakiwały małe i duże ryby. A na niebie były niesamowite kolorowe chmury, były czerwone, różowe, fioletowe, pomarańczowe, szare i wiele, wiele innych. Zauważyłem przed nami na brzegu białą, drewnianą łódkę na której były kolorowe pasy, ale głównie zielone i niebieskie. Po chwili z wody wyskoczył olbrzymi szczupak. -O! Na takie zapolujemy chłopcy.- Krzyknął wujek. Pobiegliśmy do łodzi, zaopatrzyliśmy ją w sprzęt a wujek ją popchnął przez co ruszyła. Po chwili byliśmy na jeziorze. -To kiedy zaczynamy?- Powiedział Dawid.-Już? No, dobrze. Wyjmijcie wędki.- Odpowiedział wujek. Otworzyłem torbę, wyjąłem sprzęt i wuj od razu zaczął łowić. -Wujku...- Spytałem.-Słucham chłopcze?- Odparł. -Nie wiemy jak się łowi ryby.- Dawid i Antek pokiwali głowami w taki sposób jakby się zgadzali. -No dobrze, najpierw nałożę ci przynętę na haczyk. Teraz zwolnij blokadę na kołowrotku.- Powiedział a ja puściłem kołowrotek. -O tak?- Spytałem. -Tak, teraz, wybierz miejsce i kierunek w które chcesz rzucać haczyk i machnij rękami trzymając wędkę za siebie. Trzymaj tak jeszcze chwilę... A teraz machnij rękami przed siebie!- Zrobiłem to, co powiedział wujek i koniec żyłki wystrzelił daleko na wodę. -Dobrze. A teraz czekamy aż pułapka się poruszy...- Wszyscy siedzieliśmy w bezruchu czekając aż coś się stanie... i doczekaliśmy się! Haczyk na chwilę się opuścił! -A teraz pociągnij aż żyłka się napnie! Potem szybko ale ostrożnie nawijaj kołowrotek!- Zrobiłem to, a po chwili miałem na wędce małą rybkę. -Udało mi się! Udało!- Krzyczałem. Wtedy moi bracia zaczęli uczyć się z wujkiem jak łowić ryby a ja patrzyłem na las, otaczający zewsząd jezioro. Jeden królik zaczął się na mnie gapić. To było nawet zabawne. Po chwili, zorientowałem się że wszystkie zwierzęta patrzą mi się w oczy, stojąc w bezruchu. -yyy... wujek?- Spytałem. -Co jest Adam?- Odpowiedział. -No bo...- Zwierzęta przestały się gapić i wróciły do tego, co robiły. -No? Coś się stało?- Dodał. -Nic, nic... kontynuujcie, ja już nie łowię. Wolę poobserwować las.- Powiedziałem. -O, no dobrze. To powodzenia.- Odparł. Wtedy wszystkie zwierzęta nagle zniknęły. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy jeszcze kilkadziesiąt minut. Aż w końcu zaszło słońce. -Możemy już wracać.- Powiedział wuj i wszyscy się zgodziliśmy. Zaczęliśmy płynąć do brzegu. Wujek przyczepił łódkę, spakował sprzęt i poszliśmy krętą ścieżką do domu. Po drodze myślałem, o co mogło chodzić z tymi zwierzętami... może w lesie był jakiś magik i dla zabawy żeby mnie wkręcić kontrolował je? A może jakieś duchy je opętały? Jednak będę uważał że tylko mi się wydawało... było już bardzo ciemno, jedyne, chociaż dość słabe światło, dawał nam księżyc i lampy w domu wujka. -Dziwne, jestem absolutnie pewny że je zgaszałem...- Powiedział wuj. -Żaden z was ich nie zapalał?- Dodał, a my pokiwaliśmy przecząco głowami. Byliśmy zmęczeni i chciało nam się spać. Była już 19:42. Kiedy wujek chciał wyjąć klucze żeby otworzyć drzwi, nie znalazł ich... -O jejku, chyba zostawiłem je w łodzi.- Powiedział zmęczony wujek. Zaczęliśmy wracać nad jezioro. Po drodze potknąłem się o kamień bo prawie zasnąłem. W końcu staliśmy przy łódce. Ale nie było w niej niczego, tylko trochę przynęty która nam się wysypała. Rozejrzałem się i zobaczyłem klucze leżące na ścieżce. Podbiegłem i wziąłem je. Powoli weszliśmy do domu. Udało nam się wejść. -No dobra, lećcie na górę.- Powiedział wuj. Od razu zasnął na fotelu w ubraniach. Przebraliśmy się i poszliśmy umyć zęby. Dla mnie to była przyjemność bo mam dobrą pastę. W końcu, kiedy Antek pogasił światła poszliśmy do łóżek, porozmawialiśmy trochę i zasnęliśmy.
Jest świetnie! Ciekawe co będzie dalej...
Jest okej...

ROZDZIAŁ DRUGI "Akta 37-A1TF9" Obudziłem się około 3:20 rano. Wszyscy spali a ja się pociłem. Nie miałem pojęcia czy to koszmar, czy też prawda. Od razu próbowałem obudzić Antka. Szturchałem go i szeptałem aby się obudził, ale to nic nie dało. Potem poszedłem do Dawida i mówiłem do niego żeby szybko wstał. Ale... on nie reagował tylko dalej spał. Napiłem się wody. A dokładniej próbowałem. Byłem taki mokry od potu że nakrętka butelki tylko się ubrudziła. Postanowiłem że zejdę na dół i obudzę wujka. Schodząc po schodach prawie się przewróciłem bo jeden schodek wydał takie skrzypnięcie, że się przestraszyłem. Zszedłem na parter. Wujek smacznie chrapał na fotelu. Kiedy spojrzałem na zegar, wskazówki szły w złym kierunku. Jestem pewien że działał dobrze podczas wczorajszego wieczoru. Więc zerknąłem na mój zegarek. Była już 5:46. Jak to możliwe? Kiedy wstawałem wskazywał 3:17 a stoję dziś na nogach jakieś 10 minut. Poszedłem na górę. Chłopacy wciąż spali. Wtedy przypomniałem sobie moje wakacyjne postanowienie, miałem schudnąć. Przebrałem się i po cichu poszedłem na dół. Spojrzałem na zegarek a tam jest napisane: 7:13. Nie miałem pojęcia o co chodzi. Przecież... to nowy zegarek... nie mógł się tak szybko zepsuć. Wyjąłem z lodówki dwa jajka, butelkę oleju i karton mleka. Nalałem olej na patelnie i wbiłem jajka. Doprawiłem solą i pieprzem. Nalałem sobie mleka do szklanki. Wtedy usłyszałem skrzypienie starych schodów prowadzących na pierwsze piętro. To byli moi bracia. -Cześć Adam.- Powiedział Antek wycierając oczy. -Hej!- Odparłem. Zjadłem śniadanie i wypiłem mleko. -Ja idę na spacer.- Powiedziałem ubierając buty. -Miłego biegania!- Powiedział Dawid smarując kanapkę dżemem. Odwróciłem się na pięcie, wyszedłem i zamknąłem drzwi. Pełen energii zeskoczyłem z werandy i zacząłem biec przez lasek. Postanowiłem że odwiedzę po drodze jeziorko i zbadam co się stało z tymi zwierzętami. Biegłem tak kilka minut, zrobiłem krótką przerwę i kontynuowałem. Po około 20 minutach ciągłego sprintu, zacząłem biec w kierunku jeziora ale nagle potknąłem się o coś. To była mała górka piasku. -A co mi tam, mała górka. Nie ważne.- Pomyślałem. Zorientowałem się, że to była ścieżka którą szliśmy nad jezioro. Wcześniej jej tam nie było. Dmuchnąłem w nią i piasek odsłonił kawałek metalu. Zacząłem kopać żeby dowiedzieć się co to. Udało mi się. To był malutki, metalowy sejf. Był dość ciężki ale udało mi się go podnieść. No więc, jak to zazwyczaj bywa, chciałem go otworzyć, ale żaden kod nie działał. Więc, trochę się męcząc zaniosłem go pod dom wuja. Zapukałem i drzwi otworzył mi wujek Frank. -Co jest Adam? Już wróciłeś?- Powiedział. -Znalazłem w lesie zakopany sejf. Próbowałem go otworzyć. Ale jedyne co osiągnąłem to ból palców u nóg od kopania w niego.- Odparłem. -Dobrze, wnieśmy go do środka. -Cześć bracia.- Powiedziałem niosąc sejf. Postawiłem go na stole w kuchni. Usiedliśmy wokół niego i myśleliśmy. Po chwili zauważyłem coś na sejfie. Napis. A wyglądał tak: L35 P13 L22 P48. -Ciekawe co to...- Powiedziałem. -Ej! Wiem co to znaczy!- Krzyknął Dawid. -No? Słuchamy cię.- Odparł Antek. -Litery P i L oznaczają Prawo i Lewo, czyli kierunki obrotu. Pierwsze cyfry po prawej od liter to kolejność wykręcania. Zaś druga cyfra, oznacza ile kliknięć trzeba usłyszeć!- Powiedział Dawid i zabrał się za wykręcanie. Najpierw w prawo. Tyk. Tyk. Klik! Teraz w lewo. Tyk. Klik! Znowu w lewo. Tyk. Tyk. Tyk. Tyk. Klik! A na koniec w prawo. Tyk. Tyk. Tyk. Tyk. Tyk. Tyk. Tyk. Klik! Wtedy sejf się otworzył. Powoli odchyliłem metalowe drzwiczki... w środku, było pudełko, z napisem: Akta 37-A1TF9. Otworzyliśmy ją a w środku było pełno teczek z dziwnymi napisami i zdjęciami mieszkańców Nutwood. Były ustawione alfabetycznie. Nutwood to malutkie miasteczko, nawet nie ma go na mapach. -Wujek, ty tu mieszkasz. W Nutwood... poszukajmy przy literze F.- Powiedziałem lekko przestraszonym głosem. Przekartkowaliśmy teczki i znaleźliśmy F. W mieście jest 14 Franków! Znaleźliśmy naszego wujka. Było tam napisane że obecnie nie ma pracy i nie choruje przewlekle. Nie ma uczuleń i ma 31 lat. Czytałem to na głos a kiedy powiedziałem 'Jego żona z...' wujek wyrwał mi teczkę z rąk, podarł kartkę i wyrzucił do kosza a następnie ją podpalił. -Coś ty zrobił!?- Antek wydarł się na wujka po czym ten poszedł do swojego pokoju trzaskając drzwiami i się zakluczył. -Sądzę że wujek coś ukrywa.- Powiedziałem. -Faktycznie, dziś rano go spytałem gdzie jest ciocia Lidia, a on krzyknął żebym uciekał na górę.- Poparł mnie Dawid. Przystawiliśmy ucho do drzwi i słyszeliśmy tylko pociąganie nosem wujka. Po chwili było słychać szlochanie a następnie płacz. -Myślę że tu może chodzić o naszą ciocię.- Powiedziałem cicho. Poszliśmy pooglądać teczki z informacjami. Dowiedzieliśmy się że w tym miasteczku jest sporo pijaków i że burmistrz Kevin był kiedyś w więzieniu za kradzież. Po chwili Dawid powiedział coś co MUSIAŁO być czymś ważnym. -A sprawdzisz dane cioci Lidii?- Wyszeptał. Od razu to sprawdziliśmy. Było pełno Lidii. Lidia Brown, Lidia Kowalska, Lidia Żółkiewska... ale nigdzie nie było Lidii Deep. Zapomniałem powiedzieć że to nasze nazwisko... Wtedy zauważyłem że jest teczka z napisem AKTA PRYWATNE. Natychmiast ją otworzyłem. Były tam dwie osoby. Pierwsza to jakiś... Martin Heckells. Ale drugą osobą była... Lidia Deep! Oskarżona za stosowanie czarnej magii. Miejsce zamieszkania i praca: Nieznane. I rzecz która nas zaskoczyła i zasmuciła: Ciocia Lidia nie żyje, od 9 lat. Zginęła w wypadku samochodowym. Chciało nam się płakać... zaczęliśmy rozumieć wujka i to dlaczego się tak smuci. Nie chciało nam się nic robić ze smutku. Po prostu poszliśmy powoli na górę aby pójść spać. Wieczorem myśleliśmy o naszej cioci. Siedzieliśmy tam i mieliśmy nadzieję że Lidia Deep nam się przyśni i dowiemy się o niej więcej. Nie stało się tak...
Uuuu... zapowiada się świetna opowieść!
Fajne, fajne...

ROZDZIAŁ TRZECI "Drzwi w piwnicy" Obudziłem się, chłopacy już dawno. Siedzieli przygnębieni na swoich łóżkach i rozmyślali. Zrobiłem to samo... Było mi smutno z powodu cioci. Dawidowi i Antkowi pewnie też. Była 8:51. -Wujka nie ma, sprawdzałem cały dom i nigdzie go nie znalazłem... Chyba jest w pokoju bo drzwi nadal zakluczone...- Powiedział Antek. -Szkoda... pewnie się biedak załamał.- Powiedziałem. -Ej... chodźcie sprawdzimy drzwi w piwnicy... te stalowe z kłódkami.- Odparł Dawid. Myśleliśmy chwilę. -To raczej głupi po... zaraz, zaraz... a może to ma coś wspólnego z ciocią!- Krzyknąłem i zeskoczyliśmy z łóżek. Ubraliśmy się, zeszliśmy po cichu na dół i... wujek siedział załamany na fotelu. -Hej... siadajcie chłopcy.- Powiedział bardzo smutnym głosem. Od razu usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy rozmowę. -Słuchajcie... chodzi o to że... moja żona nie żyje od dawna...- Zaczął wuj. -Wiemy... pisali o tym w Aktach Prywatnych.- Odparł Dawid. -I myśleliśmy o tym dużo... teraz cię rozumiemy... przepraszam że na ciebie krzyczałem...- Powiedział cicho Antek po czym opuścił głowę. -Dobrze... powinienem wam o niej wcześniej powiedzieć... mam pomysł! Chodźmy na jarmark! Dziś w centrum miasta otworzyli.- Odpowiedział wujek Frank próbując nas pocieszyć. -Świetny pomysł!- Powiedziałem. -Idziemy!- Dodał Dawid a Antek się uśmiechnął. Ubraliśmy się, wujek zakluczył dom i zaczęliśmy już w lepszym nastroju iść w kierunku miasta. Po drodze, wszystko było normalne... poza jednym. Jelonkiem. Patrzył mi się w oczy. Po chwili zauważyłem że nie miał źrenic. Spytałem wujka czy moglibyśmy iść szybciej i tak też zrobiliśmy ale zwierzak nadal świdrował mnie wzrokiem. Ujrzeliśmy coś. Coś betonowego. Ścianę. Ścianę domu. Domu w centrum miasta! -Wujku to tutaj!- krzyknąłem. Na jarmarku było pełno ludzi. Gitarzyści grali na gitarach a niektórzy śpiewali i tańczyli. Najwięcej było przeróżnych stoisk. Ludzie sprzedawali maski, owoce, warzywa, mięso, sery, materiały, biżuterię, kamienie i inne rzeczy. Zauważyłem stolik z czekoladami. -Wujku możemy tam podejść?- Spytałem. -Dobrze, dobrze.- Odpowiedział. Na stoliku było pełno różnorodnych czekolad. Czekolady mleczne, czekolady gorzkie, czekolady owocowe, czekolady z nadzieniem, czekolady z musem owocowym i jeszcze wiele więcej. Rozejrzałem się, pomyślałem i zdecydowałem się na czekoladę malinową. Wujek zapłacił za nią i poszliśmy w kierunku ratusza, ratusz w Nutwood jest olbrzymi i cały drewniany ale bardzo, bardzo solidny więc nie było nigdy z nim problemów. Antek kupił sobie obraz przedstawiający Buldoga pływającego w wannie, a Dawid, 3-metrową lukrecję o smaku truskawkowym. Po drodze kupiliśmy trochę warzyw i owoców do domu. Odwiedziliśmy też małą knajpę w której robili wyśmienitą pizzę pepperoni i posłuchaliśmy gitarzystów. W końcu, byliśmy pod ratuszem. Miał niecałe 65 metrów wysokości i był bardzo stary. Dziwi mnie to że jeszcze można go odwiedzać. -To co, chłopcy? Wchodzimy?- Spytał wujek. -No Jasne!- Krzyknął Antek i wszyscy przekroczyliśmy próg drewnianej konstrukcji. Wtedy, Dawid podniósł z ziemi małą, niebieską, świecącą kulkę i schował ją do kieszeni. Pooglądaliśmy malowidła na ścianach, witraże i różne ciekawe obrazy. Nagle... coś zatrzęsło ratuszem... wszyscy zaczęli się ewakuować w panice ale my zostaliśmy. Byliśmy bardzo odważni. Coś znowu zatrzęsło ziemią. Postanowiliśmy jednak wyjść w obawie że ratusz się zawali. Schodząc po schodach, usłyszeliśmy wrzaski i coraz więcej wstrząsów. Każdy potężniejszy od poprzedniego. Przyspieszyliśmy kroku. Wszyscy zebrali się pod ratuszem. W centrum rynku, pękała ziemia. Kamienne płyty też. Wszystkie stragany się przewróciły a ściany budynków zaczęły się sypać i kruszyć. Wszyscy stali tam i się gapili w strachu co się dzieje. Kolejny wstrząs przewrócił niektóre osoby. -To trzęsienie ziemi!- Wszyscy krzyczeli. -Zginiemy! To koniec!- Darli się inni. Wtedy z lasu przydreptały zaciekawione jelonki i króliki. Ludzie krzyczeli żeby uciekały. Ale zwierzęta tam stały. Nagle zniknęły im źrenice. Kolejny potężny wstrząs, ziemia prawie pękła. Oczy, a dokładniej białka, zwierząt zmieniły kolor na niebieski. Zaczęły świecić. Sarny i zające zaczęły lewitować. -Ej! Tak samo stało się nad jeziorem!- Krzyknąłem. -Co?!- Kilka osób powiedziało. Kolejny masakryczny wstrząs zaatakował miasto. -Zwierzętom zniknęły źrenice i gapiły się na mnie!!- Wtedy uderzył wstrząs tak potężny że ziemia pękła. A z wielkiej dziury wyleciał olbrzymi niebieski, diamentowy smok. Ludzie zaczęli uciekać, ale smok skutecznie spalił rynek główny swoim niebieskim ogniem. Na szczęście mnie, Dawidowi, Antkowi i wujkowi udało się wymknąć. Popędziliśmy ile sił w nogach do domu. Smok nas nie widział. Wbiegliśmy do lasu i po chwili się zgubiliśmy. Ziemia cały czas lekko się trzęsła. Wtedy kieszeń Dawida zaczęła świecić. -Co ty tam masz?- Spytałem a Dawid wyjął kulkę z kieszeni. -Ej! To ma taki kolor jak ten smok! I też błyszczy!- Powiedział Antek. Usłyszeliśmy panikę na rynku. Smok doszczętnie spalił ratusz. Ludzi chyba też. Wtedy głośny grzmot rozległ się na niebie. Smok był pełen energii elektrycznej. Wzleciał wysoko w górę i zaczął się za nami rozglądać, strzelając błyskawicami na prawo i lewo. Jedna prawie trafiła Antka. Od razu Zauważyliśmy że prąd w mieście przestał działać. Pobiegliśmy w kierunku domu wujka. Zauważyliśmy go, dach zaczął się palić. Wbiegliśmy do środka wyważając drzwi, wszystko pospadało i się potłukło. Zbiegliśmy do piwnicy wujek podbiegł do stalowych drzwi i odblokował zamki. Wstukał kilka kodów i próbował skanować siatkówkę. Udało się drzwi się otworzyły. -Do środka! To nasza jedyna nadzieja!- Wtedy Nasz dom zaczął się palić na niebiesko. To smok właśnie niszczył nasz domek. W ostatniej chwili wbiegliśmy do stalowego pokoju. Drzwi zatrzasnęły się. Zalała nas okrutna ciemność.
O Chryste! SMOK?! Będzie niezłe!
Supcio!

ROZDZIAŁ CZWARTY "Prawda boli" Nie było nic, tylko schron, i my. Kilka wazonów i półek to ostatnie co widzieliśmy. Jedyne co było słychać to ciche zianie ognia i zawalające się ruiny miasta. Kieszeń spodni Dawida lekko błysnęła na niebiesko. Drugi raz. Ponownie. Aż nagle ta kulka którą nam pokazał w lesie zaczęła świecić. Zdesperowani, zignorowaliśmy to. Wujek znalazł świeczkę i zapałki. Podpalił ją i wszyscy usiedliśmy po turecku na podłodze. -Co teraz?- Spytałem. Nikt nie odpowiedział. -Musi być jakieś wyjście!- Krzyknąłem. Nadal cisza. Siedzieliśmy i myśleliśmy... nic się nie działo. Można było usłyszeć bicie czyjegoś serca. Byłem pewny że smok się czai i zaraz jak wyjdziemy zje nas albo spali. -Tu nie ma jedzenia. Nie jedliśmy śniadania ani obiadu.- Powiedział Dawid. Było nudno, cicho, a może nawet strasznie... Obserwowałem płomień świeczki. Nie było żadnego źródła wiatru. Knot stał i się palił. I tyle. To była najciekawsza dziejąca się rzecz. Prawie zasnęliśmy. Nie było nawet żadnego źródła powietrza, więc gdybyśmy zasnęli, moglibyśmy się udusić. Siedziałem plecami do drzwi więc jakby się teraz otworzyły to mógłbym wypaść. Płomień przechylił się delikatnie w prawo. Następnie w lewo. Potem w prawo. Nachylił się tak mocno, jakby chciał uciec. Wtedy wyskoczyła iskra. W prawą stronę. I kolejna. W tym samym kierunku. Spojrzałem tam. Lekkie światełko malutkiej iskierki, odsłoniło jakiś złoty element. Kolejna iskra. Ten sam kierunek. -Ej, patrzcie.- Powiedziałem cicho, wskazując palcem na miejsce w które skakały iskry. Wszyscy zaczęli obserwować co się działo i po dłuższym czasie zauważyli kawałek złotego przedmiotu. Antek wziął świeczkę i oświetlił to, co zobaczyliśmy. To był wielki jak nie wiem co, obraz. Z początku nie wiedziałem co przedstawia ale się domyśliłem. -Ciocia Lidia?- Powiedziałem, a wujek posmutniał. -To chciałem przed wami ukryć. Gdybym widział to malowidło na co dzień, cały czas byłbym smutny.- Powiedział cichym głosem. Postukałem w portret cioci. -Nie wiem no, obraz jak obraz.- Wtedy rozległ się bardzo głośny dźwięk uderzenia w pokój w którym przebywaliśmy. Sufit się wgniótł, drzwi też. -Co to było?- Spytał Dawid. -Chyba policja albo FBI chcą nas uratować.- Powiedział Antek. Kolejne uderzenie, Wszystkie wazy spadły i się potłukły. -Nie sądzę. to chyba smok chce nas zmiażdżyć!- Krzyknąłem. Oczy cioci na obrazie, straciły źrenice. -O Jezu! Widzieliście to?!- Powiedziałem. Teraz białka zaczęły świecić na niebiesko. -Co tu się dzieje?- Rzekł wujek. Następne uderzenie. Drzwi pod sufitem lekko się uchyliły i można było zobaczyć pazury smoka siedzącego na „schronie”. Wtedy obraz zaczął błyskać na niebiesko. -Do obrazu! Zanim smok was dopadnie!- Krzyknął jakiś głos kobiety. Potężne uderzenie mocno wygięło ściany a my w dziwny sposób posłuchaliśmy tej dziewczyny. Po kolei wchodziliśmy do obrazu. Pomieszczenie prawie zawaliło, obraz spadł a ja, jako ostatni, wskoczyłem do środka gdy sufit spadł na ziemię a smok zionął ogniem. Znaleźliśmy się w kompletnej pustce. Nie było tam grawitacji. Ani światła. Ani nic. Tylko ja, wujek, Dawid i Antek. -Gdzie my jesteśmy?- Powiedziałem. Dookoła tylko ciemność. -Nie wiem, na pewno nie w kosmosie, nie widzę żadnych gwiazd.- Powiedział Dawid. Wtedy, zupełnie znikąd pojawiło się pełno obrazów, dryfujących powoli w pustej przestrzeni. Nagle odezwał się ten głos kobiety. -Jesteście w próżni. Każdy obraz odpowiada innej sekundzie i miejscu w dziejach świata. Wejdźcie do jakiegoś a się tam znajdziecie. Aby wrócić musicie 3 razy klasnąć rękami. Znajdźcie to, co ważne, a ujawnię się wam.- Zaczęliśmy się rozglądać. Antek znalazł obraz przedstawiający wynalezienie makaronu. Dawid obraz pokazujący Bitwę Pod Grunwaldem. Wujek ujrzał malowidło przedstawiające człowieka sadzącego jakieś drzewo. A ja znalazłem jakiś obraz nie przedstawiający niczego poza białym znakiem zapytania. -Ej, podlećcie tu. To chyba...- Przerwał mi głos dziewczyny. -Gratuluję, to jest to czego szukacie, a dokładniej, to, czego szukasz, Frank.- powiedziała. -Skąd znasz moje imię!?- Krzyknął wujek. -Wejdźcie a się dowiecie.- Wlecieliśmy do obrazu. Znaleźliśmy się na jakiejś niewidzialnej platformie. -Wy też jesteście niewidzialni ale możecie się widzieć. Spójrzcie w dół.- Powiedział ten głos nieznajomej. Na dole była droga na przedmieściach. Kilka drzew i tyle. Nic szczególnego nie widziałem. -Tu nic nie ma.- Powiedział Antek. Wtedy na horyzoncie zobaczyliśmy czarne Lamborghini. -O, nie.- Powiedział cicho wujek. Chciał zaklaskać ale magiczna siła zabroniła mu tego dokonać. -em... Możecie zaklaskać trzy razy?- Spytał wujek. -Po co? Możesz to zrobić samemu.- Powiedział Dawid a przed nami pojawił się ekran. Było na nim widać z tylnego siedzenia samochodu co tam się dzieje. Autem kierował jakiś chłopak a obok niego młoda dziewczyna. Śmiali się, opowiadali zabawne dowcipy, ale coś mnie zaintrygowało. Kobieta mówiła niezrozumiałe słowa, po czym pojawiały się w aucie różne rzeczy, jak jedzenie i biżuteria. Nagle chłopak pocałował dziewczynę przez co nie zauważyli drzewa i uderzyli w nie. -Nie!- krzyknął wujek po czym się rozpłakał. Mężczyznę po chwili z wozu wyciągnął policjant. -Masz szczęście młody, nic ni nie jest, masz tylko parę siniaków.- Powiedział mężczyzna. -A-a m-moja d-dziewczyna?- rzekł chłopak słabym głosem. -Ech, przykro mi. Zginęła na miejscu.- Oznajmił policjant. Wtedy przyjechała karetka i zabrała chłopaka. -Co?- Powiedziałem. -Jak to? Ona była wiedźmą albo kimś w tym stylu!- Krzyknął Antek. Wujek tonął w łzach. -Coś się stało wujku? Dlaczego płaczesz?- Spytałem wujek nie odpowiadał tylko leżał na ziemi szlochając. -Brawo. Dotrwaliście do końca.- Powiedział głos kobiety. -Dlaczego to zrobiłaś!?- Wrzasnął rozpłakany wujek. -Prawda boli.- Odpowiedział głos.
Uuu! Ale ciekawe! Już się wygodnie rozsiadłem/am!
Jest po prostu fajne!

ROZDZIAŁ PIĄTY "Niebieski płomień" Klask. Klask. Klask! Znaleźliśmy się w próżni. Wujek ciągle płakał. -Nie martw się.- Powiedziała kobieta. -Niedługo wam się ujawnię.- Lataliśmy chwilę w przestrzeni. Wuj się uspokoił. -Wszystko dobrze wujku.- Mówiłem mu. Dawidowi zaświeciła kieszeń. -Dawid. Wyjmij to.- Powiedział Antek. Dawid wyjął kulkę z kieszeni spodni. -Tak, to jest to!- Rzekł głos kobiety. -Ale co, co to jest?- Spytał Dawid. -Smocza łuska. Może przywołać ducha na kilka dni, ale ktoś musi się poświęcić.- Powiedziała. Myśleliśmy chwilę. -Ja to zrobię. Dla ciebie, nieznajoma.- Ogłosił Dawid. -Jesteś pewny?- Spytałem. -Tak.- Odparł. Kulka poleciała powoli w górę, zaczęła świecić na biało, błysnęła po czym rozpadła się w pył. -I tyle? Aaarhh!- Powiedział Dawid skręcając się z bólu. Na chwilę zniknęły mu źrenice i oczy zaświeciły na kolor kulki. Z ust wyleciał mu jakiś niebieski dym. Antek zwymiotował. Jego jeszcze ciepły paw unosił się w przestrzeni a ja starałem się go nie dotknąć. Jednak po chwili, rzygi zniknęły a w dymie zaczęła pojawiać się sylwetka kobiety. Miała długie kręcone włosy, wianek z kwiatów i była ubrana w jasną suknię. Dziewczyna była turkusowa i lekko przezroczysta. -Chłopcy, to ciocia Lidia.- Wszyscy ze łzami w oczach przytuliliśmy ją. Poza Dawidem. Zemdlał. Przenieśliśmy się w czasie do jakiegoś lasu. Około tysiąc trzysta lat temu. Położyliśmy mojego brata na omszonym, przewróconym drzewie. Usiedliśmy na pieńkach i zaczęliśmy rozmawiać z ciocią. -Jakim cudem ten obraz był portalem?- Zaczął wujek. -Kiedy uderzyliśmy w to drzewo, ty przetrwałeś ale ja umarłam. Jednak z pomocą czarów moja dusza uciekła. Zamieszkałam w próżni bo tu nikt nie mógł mnie skrzywdzić. Wybrałam ten obraz żeby się z tobą skontaktować Frank. Niestety, dopóki ktoś nie użył smoczej łuski, mogłam jedynie mówić. A tym kimś był Dawid.- Powiedziała ciocia i wszyscy spojrzeliśmy na mojego posiniaczonego brata. -Ale, co z nim? Obudzi się?- Dodał zaniepokojony Antek. -Wszystko będzie dobrze. Niedługo się obudzi. Coś stracił, ale też coś dostał...- Rzekła Lidia a my się zdenerwowaliśmy. -Ale, co stracił?- Powiedziałem. -I co dostał?- Dodał wujek. -Dowiecie się później. To co stracił, zauważycie niedługo. Zaś to, co dostał, ujrzycie gdy pojawi się zagrożenie.- Odparła ciocia. Wtem, z drzewa pod którym siedzieliśmy spadł orzech włoski. Podniosłem go i rozłupałem. -Ej. (mlask) To jest przepyszne!- Powiedziałem jedząc orzecha. Antek próbował wspiąć się na drzewo ale było bardzo śliskie. -Spokojnie, odsuńcie się.- Powiedziała ciocia. Lidia wyciągnęła rękę w kierunku drzewa, powiedziała niezrozumiałe słowa, po czym zamknęła oczy. Drzewo się zatrzęsło. Na ziemię spadły wszystkie orzechy! Od razu zaczęliśmy je wcinać. Byliśmy bardzo głodni. Od siedemnastu godzin nic nie jedliśmy. -Ciociu.- Powiedziałem. -Tak?- Odpowiedziała. -To ty kontrolowałaś tę świeczkę?- Spytałem. -Tak, chciałam wam po cichu naprowadzić na najbezpieczniejsze wyjście.- Odparła ciocia. -A o co chodziło z tym smokiem?- Dodał Antek. -To są smoki pradawnej rasy Xeotonixus. Co w pradawnym języku znaczy "Niszczyciel Światów" Występują tylko samce. Ten który zniszczył Nutwood był dość rzadki. Raz na siedem tysięcy lat smoki te, wybierają głęboko pod ziemią norę, w której żyją. Kiedy zniszczą i spalą miejsca nad nią, wybierają sobie posłanie i zrzucają tam wszystkie ciemno-niebieskie łuski. Każda łuska to jakby jajko. Po tygodniu wykluwają się małe smoki. Po trzech miesiącach stają się dorosłe i tak śmiertelnie zabójcze jak ich ojciec. Zazwyczaj nie są wrogie wobec ludzi. Tylko jedno wyrzuca je z podziemi, kiedy ktoś dotknie turkusowej łuski. Szansa na pojawienie się jej wynosi jeden na sto pięćdziesiąt milionów. Xeotonixusy żyją około pięćdziesiąt tysięcy lat. A łuskę tę, znalazł Dawid. Można ją użyć aby na jakiś czas przyzwać ducha osoby, która potrafi czarować. A wy wskrzesiliście mnie. Iflex to smok który spustoszył nasze miasteczko. Jeśli go nie powstrzymamy, rozmnoży się i zniszczy całą ziemię. Potem znajdzie sobie inną planetę. Xeotonixusy czasami mogą wchłonąć całą elektryczność z chmur burzowych i się nią naładować. Taki smok jest sto razy groźniejszy. Mamy mało czasu zanim jego dzieci się wyklują. Musicie wiedzieć że Ojciec zażarcie broni swoich młodych i odda za nie życie.- Opowiedziała nam ciocia. Wtem, obudził się Dawid. Jego oczy lekko świeciły na niebiesko. -Dawid!- Krzyknęliśmy chórem i go przytuliliśmy. -Co się dzieje?- Spytał. -Posłuchaj, są takie smo...- Przerwała mi ciocia. -Dawid wszystko wie, kiedy ktoś się poświęca aby przywołać ducha, wie więcej o swoim przeciwniku i misji.- Powiedziała. Dawid podniósł prawą rękę. Świeciła na niebiesko, jak jego oczy. -Pstryknij palcami, Dawid. Odsuńmy się.- Rzekła ciocia. Mój młodszy brat to zrobił i na jego ręce pojawiła się kula niebieskiego ognia. -Ten ogień ma 10 razy więcej stopni niż czerwony.- Powiedziała ciocia. -Wow! Jak to zrobiłeś?!- Krzyknął wujek. -Dawid jest pełen mocy. Potrafi teraz tworzyć kule ognia i nimi miotać. Teraz szybko machnij ręką ale nie w naszym kierunku.- Dawid to zrobił i trafił w krzak jagód. Zaczął się palić na niebiesko a po kilku sekundach był z niego popiół. -Dobrze! Bardzo ładnie! A teraz zrób tak obiema rękami, na każdej pojawi się kula ognia. Następnie złącz je w jedną cztery razy większą.- rzekła ciocia Lidia. Dawid pstryknął prawą, potem lewą ręką i zrobił wielką kulę, a następnie strzelił nią w drzewo niedaleko stąd. Całe wybuchło! Biliśmy mu brawo. Usłyszeliśmy jakieś głosy. To jakieś plemię usłyszało eksplozje i szło w tym kierunku. -Kurcze! Jak nas zobaczą to po nas! Możemy zniszczyć czasoprzestrzeń!- Powiedziałem spanikowany. Klasnęliśmy trzy razy i znaleźliśmy się w próżni. Na szczęście moce Dawida tam działały. -I jakie to uczucie?- Spytałem. -Na początek czuć zimno, potem trochę cieplej i tak lekko łaskocze.- Powiedział Dawid. -Nie czas na to, musisz potrenować.- Rzekła ciocia.
Ale fajne! Po prostu mega!!!
Okej... ale mogło być lepiej.

ROZDZIAŁ SZÓSTY "Atak Iflexa" Polecieliśmy z Dawidem do obrazu pokazującego wielką pustynię Saharę zanim powstali ludzie. Była opustoszała i, co dziwne, nie taka gorąca. -I co? Dobre miejsce na trening?- Powiedziała nam ciocia Lidia. -No, nawet, nawet... ale tu nic nie ma... jak ja mam niby trenować?- Odparł Dawid. -Głuptasku, na kaktusach.- Odpowiedziała. -Ale one mają kolce! Pokaleczy się!- Rzekł Antek. -He, he, kaktusy to tylko rozgrzewka. Dawid będzie musiał walczyć z czymś o wiele gorszym. Poza tym, nie będzie ich uderzać. Przecież, uczymy kogoś miotającego kulami ognia, a nie boksera.- Odparła ciocia po czym się zaśmiała. Wypowiedziała kilka dziwnych słów i przed nami pojawił się półtora metrowy kaktus. -Dobrze, na początek Antek, Adam i Frank, obmyjcie się tym.- Powiedziała ciocia a następnie dała nam woreczek z dziwnym płynem. -Dzięki temu, będziecie odporni na ogień którym włada Dawid. Niestety, Iflex strzela innym ogniem i ta mikstura nie zadziała...- oznajmiła. -Dawid, strzel kulą ognia w ten kaktus...- powiedziała i mój młodszy brat od razu go spalił... ciocia wytworzyła kolejny ale tym razem trzy razy większy. -A teraz, jedną ale wielką kulą, wysadź go w powietrze.- Rzekła a Dawid pstryknął lewą, potem prawą dłonią i stworzył dużą kulę, którą następnie strzelił i kaktus eksplodował. -Bardzo dobrze! Ale strzelanie kulami to nie wszystko. Zrobię kolejny, ale tym razem przetnij go na pół. Rusz płaską ręką w dowolnym kierunku a po drodze pocieraj palec wskazujący o kciuk. Wytworzy się iskra i wyślesz płaską smugę, przecinającą nawet stal.- wytłumaczyła mu ciocia. Dawid zrobił to i po chwili kaktus został jednym ruchem rozcięty na pół. Zaczęliśmy bić mu brawo. -Ciociu... jestem głodny... masz może coś do jedzenia?- Spytałem. -em... nic nie mam...- Odparła. -Naprawdę? Nie możesz wyczarować?- Odpowiedziałem. -eee... co to jest?- Powiedział Antek wskazując palcem za siebie. -Tam nic nie ma... o co ci chodzi?- Rzekł wujek. -O ten niebieski świder, tam, daleko.- Dodał mój starszy brat. -Co to... o nie... uciekajcie!!- Krzyknęła ciocia po czym zaczęliśmy biec jak najdalej od wiru. Zaczął się powiększać a następnie usłyszeliśmy znajomy ryk... ryk Iflexa! Biegliśmy ile sił w nogach ale z dziury wyleciał gigantyczny smok wrzeszcząc na całe gardło. -Szybko! Zaklaszczcie!- Powiedziałem i wszyscy klasnęliśmy. Znaleźliśmy się w próżni ale gdy spojrzeliśmy na obraz z którego wylecieliśmy, zobaczyliśmy zbliżającego się Iflexa. Zaczęliśmy lecieć najszybciej jak to możliwe ale bestia leciała tuż za nami, niszcząc po drodze wszystkie obrazy. Wlecieliśmy do jakiegoś przedstawiającego góry. Ponownie musieliśmy uciekać i znowu klasnęliśmy trzy razy ale smok pożarł już Antka który biegł na końcu. Wpadliśmy znowu na Saharę ale wujek był już w brzuchu stwora. Klasnąłem i znowu byłem w zniszczonej już próżni lecąc przed siebie, wtedy bestia zjadła ciocię. Leciałem z Dawidem do jedynego obrazu który pozostał. Tuż przed nim, smok rozdziawił paszczę po czym ją zacisnął i mój brat został pożarty a ja wleciałem do obrazu pokazującego jakąś średniowieczną dżunglę. Portal się zamknął odrywając mi buty które pewnie smok już zjadł a teraz siedział w pustce czekając na rozwój wydarzeń a ja, spadłem na ziemię i cały się poturbowałem. Najbardziej ucierpiała moja lewa ręka gdyż była cała w ranach i krwi. Nie miałem przy sobie jedzenia ani niczego. Tylko mały nożyk i ubrania. Byłem cały utytłany w błocie, ziemi i krwi. Miałem nadzieję że to tylko zły sen ale... byłem w błędzie. Strasznie bolała mnie ta ręka. Niektóre rany były tak głębokie że było widać kość. Byłem też okropnie głodny. Rozejrzałem się. Wokół mnie, niekończący się, gęsty las. Nie było żadnych krzaków ani drzew owocowych, żadnych zwierząt ani nawet jakichś... nie wiem... buraków albo rzodkiewek. Próbowałem zaklaskać ale... to nic nie dało. Nie mogłem w to uwierzyć. Zostałem tylko ja... wszyscy nie żyją. Zauważyłem że eden krzaczek się dziwnie rusza. Przyjrzałem się i zauważyłem tam szczura... Byłem tak głodny że zjadłbym wszystko. Niewiele myśląc... ech... zacząłem gonić tego szczurka. W końcu, chodziło o przetrwanie. Dogoniłem go, potem uderzyłem tak że zginął, wziąłem patyk i trochę chrustu. Rozpaliłem ognisko, ustawiłem dwa patyki, na nich powiesiłem trzeci na który nadziałem szczura i zacząłem go piec... Znalazłem jakieś zioła więc trochę go przyprawiłem. Nadal myślałem o zmarłych bliskich. Ale dosyć tego. Co było, to było. Muszę zapomnieć o przeszłości. Kiedy szczur się upiekł, obrobiłem go nożem i zjadłem. Był nawet dobry... ale to nic nie dało. Błąkałem się po lesie, wołałem na całe gardło pomocy... ale to też nic nie dało. Uznałem że dobrym pomysłem byłoby się rozejrzeć. Zacząłem wspinać się na drzewo. Niestety, każda gałąź się łamała... poza tym, drzewo było wilgotne i całe śliskie a ja nadal byłem mokry od błota i krwi. Nie było sensu się wspinać. Usiadłem obok już małego ogniska i myślałem co zrobić... nic nie przychodziło mi do głowy. Męczyły mnie trzy rzeczy: Potężny głód, potężny ból i potężny smutek. Nie wiedziałem co robić... postanowiłem się przespać. Poszedłem pozbierać naprawdę, dużo liści i kiedy skończyłem... umościłem sobie posłanko. Urwałem spory kawałek kory z drzewa który posłużył mi za kołdrę. Ułożyłem się, przykryłem korą i zamknąłem oczy. Nie udało mi się zasnąć bo zaczął padać deszcz. Wstałem i poszukałem jakiejś jaskini. Teraz byłem jeszcze bardziej mokry i było mi zimno. Błąkałem się kilka minut po bezkresnym lesie w poszukiwaniu schronienia i w końcu... znalazłem jakąś norkę, na szczęście niezamieszkaną i postanowiłem się tam położyć. Było trochę twardo i niewygodnie ale dałem radę. Po jakimś ale naprawdę bardzo długim czasie ułożyłem się wygodnie i próbowałem zasnąć... nie udało się... przewróciłem się na drugi bok, twarzą do wyjścia z nory i zasnąłem. Deszcz się skończył. Obudził mnie szum...
Ohoho! Ciekawe jak nie wiem co!
Bardzo fajne...

ROZDZIAŁ SIÓDMY "Nowa ręka" UWAGA! Rozdział nie dla czytelników o słabych nerwach! Nie wiedziałem co to było. Deszcz nie padał a nikogo tu nie ma. Pomyślałem co to mogło być... może niedźwiedź. Szukałem czegoś do obrony ale nadal bolała mnie lewa ręka. Błoto i krew na mnie, zaschły. Znalazłem tylko mój nożyk który dostałem na urodziny i spory bandaż w kieszeni... wziąłem go do wujka na wszelki wypadek. Powoli zakradłem się do krzaków i kiedy je odsłoniłem zobaczyłem... motyle. Pełno pięknych i dużych motyli latających wokół krzewu borówko podobnych owoców których nigdy nie widziałem. Odstraszając skutecznie wszystkie stworzenia, rzuciłem się na krzak wcinając owoce bez opamiętania. Po jakimś czasie poczułem ich obrzydliwy gorzki, cierpki i kwaśny smak. Wyplułem te, których jeszcze nie połknąłem. Poczułem jakieś dziwne uczucie. Wszystko wokół lekko wirowało. Nie wiedziałem tego wtedy ale, tak jakby się naćpałem. Zauważyłem coś. Swędziała mnie poszarpana, czerwona od krwi lewa ręka. Miałem przy sobie naprawdę, bardzo ostry nożyk i dużo bandaży. Jestem prawo ręczny. Jagody nic nie dały więc nadal byłem okropnie głodny. A na dodatek byłem pod wpływem „narkotyków”, więc mogłem zrobić coś, czego będę później żałować. Siedziałem tam, obok krzewu i gapiłem się na moją bezużyteczną rękę. Myślałem o moim głodzie. Nagle, niewiele myśląc wbiłem sobie nożyk w lewą rękę. Auć. Szybko przejechałem wokół kości. Krew, już trochę sucha, tryskała na wszystkie strony. Wbiłem nóż głębiej. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Byłem wtedy pod wpływem. Stuknąłem w nóż przez co jakimś cudem złamał kość. Chyba ciężko się to czyta. Złapałem rękę i płosząc zwierzęta z potężnym wrzaskiem ją urwałem. Boże święty co ja zrobiłem! Byłem cały czerwony. Wtedy „narkotyki” przestały działać. Złapałem bandaż i zawinąłem nim swoje lewe ramię. Położyłem się i zemdlałem. Obudziłem się w nocy. Już mniej mnie bolało a krew zaschła. Rozpaliłem ognisko, trochę mi to zajęło z tylko jedną ręką. Skoro lewa ręka na nic mi się już nie przyda... nadziałem ją na patyk i upiekłem. Nie wiem, czy można uznać za kanibalizm zjedzenie swojej uciętej ręki ale nie miałem nic innego. Wróciłem do mojej nory i położyłem się spać. Po jakimś czasie, obudził mnie szelest krzaków. Podszedłem tam. Odsłoniłem je i nic tam nie było. Nagle, zza drzewa wychylił się jakiś chłopak. Spojrzałem na niego, a on się schował z powrotem. Zakradłem się do niego. Chyba się mnie bał. -Ej, co jest?- Spytałem a on nic nie odpowiadał. -Jesteś niemową?- Dodałem a on nadal nic, tylko się mnie wystraszył. -Spokojnie, nic ci nie zrobię.- Powiedziałem i gość chyba mi zaufał. Wyciągnął do mnie rękę. -Adam.- Rzekłem i ścisnąłem mu dłoń a on się uśmiechnął. -Hm... mogę na ciebie mówić Paweł?- Odparłem a on pokiwał głową jakby się zgadzał. Pokazał palcem za siebie i poszliśmy w tym kierunku. Ujrzałem wtedy lepiankę Pawła i spore ognisko obok. Ucieszyłem się i spytałem go czy możemy tam wejść a on pokiwał głową że tak. W środku było małe posłanko i... i nic. Tylko łóżko. -No to... co robimy?- Powiedziałem a Paweł wzruszył ramionami. Wtedy rozległ się ryk. -No nie, nadal słyszę tego smoka.- Rzekłem cicho a chłopak zrobił zdziwioną minę... nic mu nie powiedziałem. Odwróciłem się i jakaś czarna maź pojawiła się za lepianką. Nie mogliśmy się ruszyć. Coś nas sparaliżowało. Wtedy glut podpełzł do mnie i bandaż spadł mi z ramienia. Maź na mnie wleciała i uformowała się w rękę. -Fuj, fuj, fuj, fuj, fuj!- Krzyczałem kiedy paraliż się skończył a Paweł starał się ściągnąć ze mnie maź. Próbowałem ruszyć lewym ramieniem i coś dziwnego się stało. Moja czarna i lepka ,ale po chwili twarda i w dotyku podobna do skóry, ręka zrobiła to, co chciałem. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Spróbowałem coś podnieść moją nową ręką i udało się. Otrzymałem nową rękę. Bardzo mnie to zdziwiło i jednocześnie ucieszyło. Pomyślałem o jakiejś broni do walki z okropnym Iflexem a moja czarna dłoń uformowała się w to, co chciałem. Jak miałem na to ochotę, mogłem rozciągać i urywać moją dłoń a może nawet nią rzucać. Paweł obserwował to z zachwytem. Wtedy się odezwał. -Ja nie mogę!- Powiedział i od razu zakrył sobie usta. -Co?! Ty mówisz?- Odparłem. -Tak... znaczy... mówię ale...- Rzekł. -Czemu się nie odzywałeś?!- Odpowiedziałem mu. Powiększyłem swoją rękę i złapałem chłopaka przyciągając go do siebie. -Ej! Dusisz mnie!- Krzyknął a ja go puściłem. -Oj, sorry.- Odparłem. -Nie mówiłem bo chciałem cię nabrać.- Odpowiedział. -Aha, to jak naprawdę masz na imię?- Spytałem. -Nie mam, ale Paweł mi odpowiada.- Odparł po czym się lekko uśmiechnął. Posiedzieliśmy chwilę przy ognisku i rozmawialiśmy o tym co zjeść na kolację. -O kurcze!- Krzyknąłem. -Co?- Odparł Paweł. -Mamy niecałe 3 miesiące na zabicie Iflexa! Inaczej będzie koniec świata!- Przerażony powiedziałem. -Jakiego Iflexa?- Spytał mnie. Opowiedziałem mu to, co wiem o tym smoku. -O... musimy go zabić... masz rację.- Rzekł. -A ty masz rodzinę?- Zapytałem Pawła. -Nie, nigdy nie widziałem mojej rodziny. Pierwsze co zobaczyłem to ta dżungla... zamieszkałem tu bo... żyję tu od 13 lat... tak, mam tyle.- Odpowiedział. -Szkoda, musimy wyruszyć... zebrać drużynę albo coś... nie wiem...- Odparłem. Jedyne co mieliśmy to mój nożyk, drewniana dzida Pawła i moja... czarna ręka. -Może najpierw coś zjedzmy i się prześpijmy przecież już jest noc.- Powiedział. -No dobra...- Odparłem i pozbierałem trochę orzechów które razem zjedliśmy. -No dobra, ja mogę spać na ziemi...- Rzekłem. Próbowaliśmy zasnąć. Obydwoje myśleliśmy o naszej wyprawie. Możemy tego nie przeżyć ale albo smok zginie albo cały świat. Wierciłem się chyba 10 minut ale nie mogłem spać! Po godzinie... nareszcie zasnęliśmy...
Jezu... szkoda że stracił rękę. Ale historia że ho ho!
Dość... ciekawe. Ale tylko fajne.

ROZDZIAŁ ÓSMY "Od nowa" Wstaliśmy rano z Pawłem około 9:00 nad ranem. Napiliśmy się wody z jeziorka niedaleko i byliśmy gotowi na wyprawę. Wzięliśmy co trzeba, pogadaliśmy trochę i w końcu wyruszyliśmy. -Jak myślisz uda nam się?- Spytałem. -Nie wiem... możemy tego nie przeżyć ale jak już idziemy, to idziemy.- Odparł Paweł. Usłyszałem jakieś chrupnięcie, ale to zignorowałem. Ponownie, tyle że tym razem jakby mocniejsze. Byłem lekko zdenerwowany a wtedy wielka gałąź nad moją głową się urwała i na mnie spadła. Upadłem na ziemię a po kilku sekundach zemdlałem. Obudziło mnie szturchanie. Otworzyłem oczy i byłem w autobusie, dokładnie tym którym jechałem do wujka. -No, chłopcy, zaraz dojeżdżamy!- Krzyknął kierowca autobusu. -I co, bracia, cieszycie się?- Zapytał ANTEK?! -No pewnie!- Powiedział Dawid a ja rozkojarzony lekko pokiwałem głową. -Cała ta przygoda to sen?- Pomyślałem i spojrzałem na moją lewą rękę. Była normalna, cała i zdrowa. Ja byłem zwyczajnie ubrany i jechałem do wujka. Znowu. Autobus się zatrzymał a moi bracia wstali. -No, Adam, idziemy!- Rzekł Antek a ja podszedłem do drzwi. Otworzyły się a przed domem stał wesoły wujek. Chłopacy pomachali kierowcy autobusu i pobiegli się przywitać. Ja powoli podszedłem do wuja. Wujek wszedł z nami do domu i usiadł na fotelu a my na kanapie. -No i co tam u was? Nie jesteście zmęczeni?- Zapytał Frank. -Nie, mamy sporo energii.- Odparli moi bracia. -Świetnie! Bo zamierzam was zabrać na ryby!- Rzekł wuj. Chłopacy się ucieszyli. -No, lećcie na górę.- Pobiegliśmy na pierwsze piętro. Weszliśmy do pokoju i rozpakowaliśmy się. Po jakimś czasie wuj nas zawołał. -Ty nie idziesz?- Zapytali mnie bo leżałem na łóżku. -Ja zostaję. Dziwnie się czuje. Muszę się zdrzemnąć.- Odparłem a moi bracia wyszli. Próbowałem pójść spać wiercąc się aż w końcu zasnąłem. Przyśniło mi się że byłem na jakimś nieskończonym, szarym i mglistym polu. Wtedy zobaczyłem ciocię, tamtego Antka, tamtego Dawida i tamtego wujka. -Adam!- Krzyknęli i mnie przytulili. -Słuchaj, nie możesz ufać nikomu z tego świata na którym jesteś.- Powiedział Antek. -To iluzja, stworzona przez Iflexa, wszyscy mają cię rozproszyć żebyś nie zobaczył jak DZISIAJ smok się pojawi.- Rzekł wujek. -Musisz biec do ratusza, znaleźć na ścianie jedyny obraz przedstawiający las i do niego wejść. Ale pod żadnym pozorem nie dotykaj łuski smoka. A tak w razie czego, straciłem moce.- Powiedział Dawid. -Ale, teraz?!- Spytałem. -Tak teraz!!! Masz pół godziny! Pędź do ratusza i zrób co mówił Dawid! Za tobą ziemia będzie pękać bo Iflex chce cię zabić.- Rzekła ciocia. Wtedy się obudziłem. Było późno. Zerwałem się z łóżka i zbiegłem na dół. Popędziłem do drzwi i zobaczyłem że na werandę wchodzą moi „sztuczni” bracia i „sztuczny” wujek. Wybiegłem na ścieżkę i pobiegłem do miasta. Biegłem przez dziedziniec na którym ludzie przygotowywali się do jarmarku. Pędziłem ile sił w nogach aż usłyszałem uderzenie. Ludzie nie panikowali bo byli przecież stworzeni przez Iflexa. Wbiegłem do ratusza a smok już wyleciał i zionął za mną ogniem. Pobiegłem na pierwsze piętro a ratusz już się zawalał. Znalazłem obraz pokazujący las i wskoczyłem do niego w ostatniej chwili. Znalazłem się w ciemnym miejscu. Dookoła tylko drzewa i liście. Usiadłem na ziemi i myślałem jak to możliwe że się tu znalazłem. Rozmyślałem o tym co ja mam teraz robić. Wtedy usłyszałem szelest kroków. To Dawid do mnie biegł. -Adam!- Krzyknął. Potem przybiegła reszta. (wujek, Antek i ciocia) -Adam, wiesz co się stało? Próżnia jest zniszczona, dzieci Iflexa zdechły ale smok pozostał a, co najgorsze, jesteś miliony kilometrów od Nutwood!- Powiedziała ciocia. -Jakim cudem? Jesteśmy nadal na ziemi...- Odparłem. -Tak, ale ziemia z niewyjaśnionych powodów powiększyła się 6 tysięcy razy... to brzmi dziwnie ale mówię prawdę.- Rzekł Antek. -Musimy tam dotrzeć.- Odpowiedziała ciocia. Zaczęliśmy iść w niewiadomym kierunku. Szliśmy po liściach i czasami po błocie. Dookoła tylko szary, niekończący się las. Zauważyliśmy przed nami wodę. Ale to nie było jeziorko, to był nowo stworzony ocean! -No, to kto idzie się wykąpać?- Zapytałem. -Możemy, jedyne co żyje w tym oceanie to delfiny i ryby.- Odparł Antek. -Ja tu zostanę. Jestem duchem a woda zmieni mnie w galaretowatą maź.- Powiedziała ciocia. Odwrócił się a my rozebraliśmy się do bokserek i byliśmy gotowi do nurkowania. -Czekajcie!- Krzyknęła Lidia. -Dam wam moc oddychania pod wodą.- Dodała po czym powiedziała dziwne słowa a my mogliśmy swobodnie nurkować. Skoczyliśmy na bombę i po chwili się przyzwyczailiśmy i popłynęliśmy w głąb oceanu. Po drodze zobaczyliśmy pełno kolorowych rybek. A, no tak. Mogliśmy otworzyć pod wodą oczy. Byliśmy prawie przy dnie i w końcu mogliśmy go dotknąć. Zaczęliśmy się ganiać i bawić. Wtedy podpłynął do nas delfin. -Jaki fajny!- Powiedziałem i zacząłem go przytulać. Potem chłopacy z wujkiem do mnie dołączyli. Zwierze wydawało dziwne dźwięki i łaskotało nas płetwami. Wsiadłem na niego a on dość szybko pływał uśmiechając się. -Pewnie się nas nie boi.- Rzekł Dawid. -Jasne że nie! Ten maluch chce się bawić! Nazwijmy go Krzyś!- Odparłem i wszyscy się zgodzili. Później razem na niego wsiedliśmy i popłynął do góry bardzo szybko po czym wyskoczył metr nad powierzchnie a następnie z wielkim pluskiem wpadł do wody i popędził do dna. -Wow! Ale fajnie!- Powiedział wujek. -Ciekawe co robi ciocia...- Rzekłem. -Pewnie rozmawia z innymi duchami.- Odpowiedział Antek. Było bardzo fajnie. -Świetnie co?- Odparł Krzyś. -Ty mówisz?!- Zapytał Dawid.-Jasne że mówię! Jestem magicznym delfinem!- Odparł delfin. -A po co ci ten kolec na płetwie ogonowej?- Dodałem. -On służy do samoobrony.- Odpowiedział. Zaczęliśmy mu opowiadać skąd się wzięliśmy. Ale ja nic nie mówiłem o Pawle. Wtedy, rozległ się jakiś dziwaczny dźwięk...
O! I to jest historia godna Nobla!
Ech... nawet okej...

To już koniec ośmiu rozdziałów... jak zrobię kolejne osiem, napiszę je na Samequizy i zrobię o nich quiz!
Jestem podekscytowany/a!!! Ciekawe co się stanie z delfinem Krzysiem!
Hmm... chyba tego nie chcę czytać...

0 Super!
Quiz w Poczekalni. Zawiera nieodpowiednie treści? Wyślij zgłoszenie
Helag2003
Zobacz profil

Komentarze sameQuizy: 0


Nowe

Popularne

Kategorie

Powiadomienia

Więcej