Wczoraj byłam na Civil war. Ktoś mi może powiedzieć co to było?! Jak? Steve? Tony? Bucky? Jak, ja się pytam?!
*dalsza wypowiedź zawiera spojlery *
Trochę trudno czasami było mi się zorientować kto jest w którym teamie. Sama byłam w team cap, ale im dłużej ogądałam ten film, tym bardziej nie byłam pewna. Z jednej strony Steve: chce ratować Buckiego, i chwała mu za to. Nie przeżyłabym, gdyby coś mu się stało. A z drugiej strony jest Tony, który częściowo ma rację co do ustawy. Dodatkowo ma wyrzuty sumienia przez wszystkich, których nie udało się uratować.
Gdyby istniał Team Ironamerica, chętnie bym do niego wstąpiła.
Przy Team Cap zostałam do końca filmu, że względu na Scotta i Buckiego.
A skoro mówimy już o bohaterach: Antmen był the best. I jeszcze ta scena gdy się powiększył, złapał War Machine za nogę, i Stark krzyczy:
– Give me my Rhodey! – myślałam, że spadnę z fotela. Przed oczami nadal mam obraz Tonego, w okularach ze stoju Spidermana. Boże… To było cudowne.
+ Jeszcze scena ze Stanem Lee oraz pan Srark. Ta scena będzie mnie nawiedzać w snach. ;-)
Wszystkie sceny, w których Tony walczył z Rogersem, oglądałam ze łzami w oczach. To było mniej więcej coś takiego:
– Steve, wygraj! Ale nie, nie zabijaj go! On musi żyć!
Ogólnie, na film warto pójść, dobrze go się ogląda. Szkoda tylko, że Bucky, znowu wylądował w lodzie. Po tym wszystkim co przeszedł, należy mu się Happy End.

(ale mi to długie wyszło)
Notka dla tych, którzy jeszcze nie byli.
Koniecznie zostańcie na scenę między napisami (tymi kolorowymi a czarno-białymi). Inaczej możecie nie zrozumieć następnych części.

A wam jak się podobało?