Jprdzl Nocny Kochanek wczoraj przedłużył koncert o jakieś dobre 45 min, być może później zaczęli, nie wiem, nie było mnie wtedy. I potem DŻEM się tak dłuuuuugo instalował, jeszcze do tego mieli jakieś problemy techniczne (ekhem) i musieliśmy czekać pod tą sceną w nieskończoność. Zdążyliśmy kurde wywołać Ryśka, zaśpiewać "Wehikuł czasu", "Whiskey", NAWET "BARKĘ", wzniecić malutki bunt… Potem odważniejsi jeszcze krzyczeli "KU*WA MAĆ, DŻEMY GRAĆ!" (Ja nie krzyczałam, z mamą byłam). I ostatecznie zamiast trwać od 21.00 do 23.00, to Nocny Kochanek zszedł ze sceny o jakiejś 21.45 – 21.50, no tak coś koło tego, a DŻEM zaczął dopiero o 23.15. I w sumie jak tak czekałam że wszystkimi, to jeszcze mi się chciało, ale jak już zaczęli i uświadomiłam sobie, że to trochę potrwa, to miałam ochotę jechać do domu. Na szczęście potem się jakoś rozkręciłam, ale akurat skończyli grać, bo skrócili występ do godziny. A wgl to mnie chyba jakiś katar bierze xd.

No trudno. A wy jak się trzymacie, szkieletki?