Powinnam się cieszyć. Byłam wczoraj na koncercie Loreen. Mojen idolki i osoby, którą kocham najbardziej na świecie. Ale oczywiście nic nie widziałam (stałam na końcu, bo za późno przyszłam, powinnam być o 7 rano, wtedy miałabym pierwszeństwo bo oni dostawali specjalne miejsca. Byłam o 16:00). I to już mi konpletnie zepsuło humor. To, że ludzie z pierwszych rzędóe rozmawiali z Loreen, dawali jej prezenty itp. Mialam się cieszyć. A jestem cholernie smutna.
Ostatnio nic mnie nie cieszy. Najchętniej zaszyłabym się gdzies i nie wychodziła już nigdy
Nie widzę żadnych plusów, tylko minusy. Udało mi się tam ustać od 16 do 22 (koncert był o 20). To dla mnie sukces. Tyle, że teraz nic dla mnie nie znaczy
Myślę tylko o tym, że gdybym była prawdziwą fanką to przyszłabym wcześniej i była pod sceną, a nie na 2h przed otwarciem bram jak yrzeba było 11h. Strasznie mi zależało, ale oczywiście nie myślałam. Czyli jakby mi nie zależało