Formidulosus| rp | #4 |

1 listopada, godzina 1:23

Wszyscy zgodnie doszli do wniosku, że trzeba się ruszyć. Gdy oddalili się od miejsca, w którym odprawiali rytuał temperatura wróciła do normalności. Wędrowali przez jakiś czas, ale nikt nie potrafił określić czy było to długo czy krótko. W końcu ich oczom ukazała się dość spora polana, na której znajdował się plac zabaw otoczony niskim metalowym ogrodzeniem. Furtka zaskrzypiała lekko uchylając się przy mocniejszym podmuchu wiatru. Można było dostrzec typowe dla tego typu miejsc urządzenia: piaskownice, zjeżdżalnie, huśtawki, karuzele, drabinki i tym podobne. Jednak wszystko wydawało się stare i zaniedbane. Na metalowych częściach wyraźnie było widać rdze, a za to te drewniane powoli zaczynały gnić. Piasek zamiast żółtego miał szarawą barwę, bo najpewniej przez lata zdążył już zmieszać się z czarną ziemią. Przestrzeń oświetlała jedynie samotna latarnia uliczna. Po chwili z mroku wyłoniły się trzy drobne sylwetki. Kiedy stanęły w zasięgu światła można było lepiej się im przyjrzeć. Najwyższy chłopiec mógł mieć jakieś dwanaście lat. Jego włosy były ciemnobrązowe, a skóra wręcz blada. Był ubrany w zielony sweter. Na policzku miał napis "Robbie" wykonany za pomocą permanentnego markera. Po jego prawej stała malutka czteroletnia blondynka ubrana w jeansowy kombinezon. Wnioskując po literach na jej twarzy nazywała się Felicity. Za to po lewej nieco starszy chłopczyk imieniem Steve z pucołowatymi policzkami i burzą ciemnych loczków na głowie. Kurczowo ściskał w dłoni brudnego pluszowego niedźwiadka.