Patryk

Atlantic

Patryk

Atlantic

imię: maria

miasto: ???

www: wattpad.com

o mnie: przeczytaj

29996

O mnie

zbiera się na burzę i niebo jest tak ciemne, że nie sposób stwierdzić, która tak naprawdę jest godzina
jeszcze nie pada, jeszcze nie, ale mam wrażenie, że cały kosmos wisi mi nad głową i czeka, by się zerwać
na ścianach wiszą zegary, które już od dawna nie... Czytaj dalej

Ostatni wpis

Atlantic

Atlantic

dzieńdoberek śmiertelnicy long time no see szczerze to to konto powinno już dawn... Czytaj dalej

Odznaki

Przy pomocy wpisów możesz zadać autorowi pytanie, pochwalić go, poprosić o pomoc, a przede wszystkim utrzymywać z nimi bliższy kontakt. Pamiętaj o zachowaniu kultury, jesteś gościem :)

*Jeśli chcesz odpisać konkretnej osobie, użyj funkcji " Odpowiedz" - osoba ta dostanie powiadomienie* ×

Zaloguj się, aby dodać nowy wpis.

Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ moja podłoga to sufit ~

do tego przejdziemy
nie wiem, czy zauważyliście, ale jak rezygnuję z wielkich liter to znak, że mam totalnie dość i nawet nie chce mi się wcisnąć shifta
ba, dzisiaj to nawet mi się nie chce wcisnąć kropki, więc po prostu będę pisać linijka po linijce, czemu nie
ogólnie to nie tak że nie czytam tego co piszecie czytam i strasznie to doceniam, serio, ale ten tydzień (tydzień? tydzień) temu doszłam do wniosku, że jeszcze słowo i wyjdę z domu zadźgać cyrklem pierwszą napotkaną na ulicy osobę
i put 'laughter' in 'manslaughter', bitches
więc nie padło ani jedno słowo
i cóż, kupiłam se talerz, naprawdę zaj3bisty talerz, a trzy dni później zostałam wykopana z domu (dosłownie XD) i nawet kurde wyszłam, chociażby po to, żeby ochłonąć, ale ostatecznie musiałam wrócić… bo nie wolno mi wychodzić jak mam syf w pokoju XDD
napiszcie o tym komedię, proszę

w każdym razie teraz leżę sobie nad poprawą z ekonomii i trochę mnie wkurza, że kiedy ustala się minimalną cenę to się nazywa sufit, a maksymalną – podłoga; niby ma to sens, ale jednak nie

czemu coś, co jest nisko, jest sufitem, wtf
z drugiej strony – podążając za tym przykładem – leżę teraz na suficie
niczym pająk

(ooo, był ktoś na spidermanie i też jest emotionally devastated?)
also, nie mogę być jedyną osobą, która uwielbia leżeć na podłodze, prawda?

have a nice day, sweeties
a.

Odpowiedz
27
Atlantic

Atlantic

•  AUTOR

@MYSZA282 klasyk. chociaż dzięki pewnemu przemiłemu chemikowi rysującymi chore ilości czerwonych kotów, zapamiętałam, że redukcja zachodzi na katodzie (red cat – mo to sens, nie?). Czasem mam wrażenie że wszyscy naukowcy mają w sobie coś z sadysty.

Odpowiedz
1
MYSZA282

MYSZA282

@Atlantic Jezu nasza chemiczka też korzystała z tej metody 😂

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (8)
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ gdzie kupić talerz ~

Ogólnie to jestem trochę wkurviona, ale jak tak to piszę to to będzie chyba całkiem śmieszne. Storytime, zacznijmy od początku:

W piątek o 17 miałam trening tenisa. Jesteśmy na nim we dwie z koleżanką, która jest także moją sąsiadką i zwykle jest tak, że jak z tego treningu wracamy, to idziemy do mnie pogadać i ostatecznie ona (dajmy jej na imię Ewa) wychodzi około 23. I co? I nic, fajnie jest się od czasu do czasu z kimś spotkać, prawda?

Dokładnie tak samo było w zeszły piątek, Ewa poszła późnym wieczorem, a ja jeszcze usiadłam nad chemią, bo tak się składa, że w przyszłym tygodniu mam dosłownie wszystko – 12 rzeczy do napisania (czy to legalne? pewnie nie, ale kogo to obchodzi), plus dwie poprawy, plus trzy eseje. Słowem, urwanie głowy. W związku z tym, dość (jak sądzę) odpowiedzialnie, postanowiłam poświęcić cały ten nieszczęsny weekend nad siedzenie nad tym wszystkim, a kto rozszerza chemię i biologię, a w dodatku po angielsku, ten wie, o czym mówię. Poszłam spać około drugiej i wstałam w sobotę… gdzieś w okolicach dziesiątej.

Musicie wiedzieć, że ja ogólnie lubię spać. To znaczy, mam problem z tym, żeby zasnąć wieczorem i nie ma opcji, że położę się o północy i usnę – ale za to jak musze wstać o siódmej rano, to nagle się okazuje, że jestem strasznie niewyspana. No i nie bardzo mogę z tym cokolwiek zrobić, więc odsypiam w weekendy, to znaczy śpię do 11 i wstaję – nareszcie – w miarę żywa.

Mojej rodzinie (czy raczej rodzicom, bo brat ma wylane), jak możecie się domyślić, wybitnie to przeszkadza, bo w każdy weekend włącza im się mode tworzenia więzi rodzinnych (XD), a to, jak powszechnie wiadomo, można robić wyłącznie przy śniadaniu. Takie śniadanie, oprócz tego, że wypada w godzinach, kiedy ja sobie najchętniej smacznie śpię, polega głównie na wysłuchiwaniu nieskończonej liczby pretensji i przemiłych uwag, jak na przykład "ale ci okropny pryszcz wyskoczył, zadbałabyś torchę o siebie" (dbam, ale niestety nie każdy z nas ma idealną genetykę i cerę jak koreańskie idolki). Wszystko to sprawia, że takie śniadania z premedytacją omijam, choćby na rzecz spania właśnie, a to wkurvia moich rodziców niemiłosiernie.

Dzisiaj, kiedy zeszłam na obiad, pierwsze co mi powiedziano to "o, panienka nareszcie raczyła przyjść. Nawet nie możesz zjeść z nami ŚNIADANIA, no tak". Zastanawialiście się jak zj3bać mi humor w 0.5 sekundy? No właśnie tak.

W każdym razie zjadłam tą nieszczęsną zupę i już chciałam iść z powrotem na górę do mojej biologii, gdy zostałam zatrzymana, bo "ciasto na pierniki nie wyszło". Zwykle pierniki robię sama, ale w tym roku matka stwierdziła, że zrobi lepsze – i zamiast dwóch szklanek mleka wlała dwa litry. Moje sugestie co do uratowania pierników zostały wyśmiane, więc podjęłam próbę pójścia na górę vol 2. Próbę, podkreślam.

Próbę, bo zostałąm zatrzymana przez ojca, który najpierw taktycznie czepił się, że odłożyłam miskę do zlewu, a nie do zmywarki. Przytoczę klasyczny dialog:

– Nawet miski nie możesz kurva do zmywarki włożyć.
– Bo w zmywarce są czyste rzeczy (plus mój brat zostawił swoją na blacie, soo)
– No to co? W takim razie możesz je wyciągnąć i powkładać do szafek, a potem włożyć miskę.
– Czemu on (brat) nie może? Ja mam dużo roboty.
– Masz rozpakować tą zmywarkę bO jA tAk mÓwiĘ, dom to nie hotel, a ty żyjesz jak pasożyt.

Bum.

Ogólnie te dwa ostatnie sformułowania to bezwzględny znak, że mam przej3bane. Dom to nie hotel, a ja żyję jak pasożyt. Bo nie jem z nimi śniadania (bo pracuję). Bo nie piekę z nimi pierników (bo pracuję, bo ciasto się do niczego nie nadaje, bo i tak nie chcieliście, żebym to robiła XD). Wiecie, jak akurat w danym momencie nie siedzę nad książką, to "ty nic nie robisz, wszyscy inni w twoim wieku się uczą, nic w życiu nie osiągniesz, sratatata". Jak akurat siedzę nad książką, to nagle robienie głupiego piernika jest ważniejsze od wszystkich moich lekcji i "żyję jak pasożyt i tylko schodzę na żarcie i nic od siebie nie daję i nie uczestniczę w życiu rodzinnym" (ponownie, XD). Jak nie spotykam się z nikim przez jakiś czas, to "jestem odludkiem, nie mam żadnych znajomych i nikt mnie nie lubi i to nawet nie jest dziwne, bo jestem najgorsza na świecie i im się rzygać chce jak na mnie patrzą". Jak raz spotkałam się z Ewą w ten cholerny piątek, to… no, zgadnijcie. Oczywiście "nie umiem planować swojego czasu i jak chciałam się uczyć to trzeba było się nie spotykać z Ewą i nie spać do południa".

Primo, nie spałam do południa, właśnie wstałam trochę wcześniej niż mam w zwyczaju, bo wiedziałam, że mam dużo pracy. Secundo, sen jest jednak dosyć istotny. Tertio, chyba mam prawo raz na ruski rok spotkac się z kimś poza szkołą.

A gówno prawda. Nie mam prawa. Mam robić pierniki z ciasta, z którego nie da się zrobić pierników i pielęgnować więź rodzinną, bo inaczej ojciec mi wyj3bie (fajnie to brzmi, nie? taka ironia), a jak chcę się uczyć to – uwaga, cytat – "trzeba było nie spać!".

Przepraszam, ale XDDDDDD.

A, w nawiązaniu do faktu, że "żyję jak pasożyt", od teraz mam:
– chodzić na piechotę do szkoły (bo jest śnieg i nie mogę rowerem, a oni NIE BĘDĄ MNIE ZAWOZIĆ BO TO ICH SAMOCHÓD).
– gotować sobie sama, bo jak oni robią obiad to nie będą mnie uwzględniać BO TO ICH OBIAD (lol, i tak zwykle gotuję sama, tylko że ja wtedy jakoś musze uwzględnić wszystkich)
– kupić sobie własny kubek i talerz i miskę, bo nie mogę używać tych, które mamy w domu, BO TO ICH TALERZE I KUBKI I MISKI I ONI NIE BĘDĄ PO MNIE SPRZĄTAĆ (w odniesieniu do miski, którą odłożyłam do zlewu).

Okej. Pośmialiśmy się i w ogóle, ale teraz trzeba zauważyć bardzo poważny problem: gdzie ja mam na tym moim zadupiu kupić talerz? (tylko poważne sugestie, nie ma tu Ikei ani nic w tym stylu)

Odpowiedz
23
WeraHatake

WeraHatake

@Atlantic Co.Za.Ludzie.
Nie mam pojęcia, jak z nimi wytrzymujesz, bo zachowują się po prostu okropnie – nigdy nie powinni Ci mówić takich rzeczy. Rodzina w teorii powinna wspierać i dawać bezpieczeństwo. W praktyce niestety często daje kopa w dupę i ma widoczną chęć zgnojenia za nic. Nie pojmuję, jak oni mogą uznawać Cię za pasożyta, kiedy się uczysz, albo że się Ciebie czepiają o wygląd czy życie towarzyskie. Idiotyzm! Jakbyś musiała być taka, jak oni chcą. Jakby Ciebie w ogóle musiało obchodzić, co o Tobie sądzą. Niech się walą. Jako rodzice muszą zapewnić Ci byt do zakończenia edukacji, to jest zagwarantowane prawnie. Dlatego to chore, że każą Ci kupić sobie własne rzeczy. Co to kuź.wa, akademik? Bo hotel na pewno nie. I, niech zgadnę, gdybyś ugotowała obiad tylko dla siebie, to darliby ryja, czemu dla nich nie? Co za hipokryzja z ich strony…

Odpowiedz
2
Asiabyk

Asiabyk

@Atlantic ,,o, panienka nareszcie raczyła przyjść. Nawet nie możesz zjeść z nami ŚNIADANIA, no tak" – czy Twój tata to przypadkiem nie zna się z moim? Mój gada tak samo, tylko dla urozmaicenia wyraz ,,panienka" od czasu do czasu zmeinia a to na księżniczka, a to na królewna itp.
A co do bycia pasożytem – chcieli mieć dziecko, no to teraz niech się nim zajmują. A jakby się im urodziło niepełnosprawne dziecko które nie tyle nie potrafii co nie może zrobić nic samo, to co? Też by narzekali, że jest pasożytem? Jak się zgodzili na dziecko to powinni mieć świadomość tego, że może się urodzić totalny leń co nic w życiu nie osiągnie (tak jak ja). A Ty w cale nie wydajesz się być pasożytem. Widać, że starasz się dbać o swoją przyszłość. Bardzo dobrze, że się uczysz i starasz się nadrobić wszystkis zaległości. Trzymam za Ciebie kciuki!
Ile masz lat? Zresztą, to nie ma wielkiego znaczenia. Przed 18 rodzice biorą za ciebie pełną odpowiedzialność i wsyztski co ich jest Twoje. Mają OBOWIĄZEK zapewnić Ci wsyztski, czego potrzebujesz do życia w komforcie psychicznym, a jak nie mają takim możliwości, to przychodzi opieka społeczna i albo rodzice muszą obiecać, że zapewnia Ci odpowiednie warunki, jak nei mają takiej możliwości to trafiasz pod opiekę kogoś innego z rodziny kto może się Tobą odpowiednio zająć, a jak nejz to trafiasz do rodziny zastępczej. Jeżeli ukończysz jzu osiemnastkę to te znie ma tak, że rodzice nagle mogą wyrzucić z domu. Nadal muszą Ci zapewnić warunki do życia.
Jedyne co mi ogzucbodiz do głowy to spróbować zamówić przez internet. Albo zrobić sobie , wycieczkę" do miejsca gdzie można go kupić, ale nie teraz, keidy masz dużo pracy, a za jakiś czas jak już będziesz maila mneij na głowie.
Ta, wiem, nie wiele pomogłam. Przepraszam

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (7)
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ grinching begins ~

first things first – muszę wykombinować prezent dla koleżanki, mam na to tydzień (a w zasadzie pięć dni) i jestem w dvpie, ratunku. Jakby, doskonale wiem czym ona się interesuje – kpop, cn. BTS. Stray Kids. Te sprawy. Tylko że to w niczym nie pomaga, if u know what i mean, a z drugiej strony to też nie jest osoba, której kupisz świeczkę zapachową albo ogrzewacz do rąk. Boże, nie wiem. Czy jest coś, co nawiązuje do Korei, przyjdzie w pięć dni i nie jest dramatycznie drogie?

Ok, a teraz pora na seans grinchowania: KURVA JAK JA NIE ZNOSZĘ BOŻEGO NARODZENIA.
Znaczy, nie tak całkiem. Lubię ten klimat oczekiwania na święta, lubię jarmarki i budzenie się rano z oknami zalepionymi śniegiem, lubię mandarynki, pierniki i światełka. Chciałabym mieszkać w mieście, gdzie to się jakoś… no wiecie, celebruje (niestety, mieszkam na zadupiu, które urwało się z czasów PRL. Zima to smog, smog, jeszcze więcej smogu i wkurvieni ludzie dreptający w brejowatym śniegu, o ile takowy w ogóle raczy spaść).

Natomiast nie lubię samego Bożego Narodzenia. Po pierwsze, moja rodzina się nie znosi. I wiecie, kiedy słyszę jak moi rodzice prowadzą konspirację w stylu:

– boże, nie chcę żeby twoja siostra do nas przyjeżdżała, już lepiej my byśmy pojechali do niej to przynajmniej nie trzeba będzie aż tyle gotować
– no ale się nie zanosi żeby nas zaprosiła
– to poczekajmy jeszcze tydzień, zadzwoni jak jej się zrobi głupio
– ale tam też nie chcę trzy dni siedzieć
– jeszcze twoja mama tam będzie, boże
– to powiemy że się też z twoją siostrą umówiliśmy i wyjedziemy 25-go rano i tyle

… to mnie skręca. Rodzinne święta, kurva mać. Miłość i radość. Hatfu.
Chociaż całkiem pocieszający jest fakt, że oni nie tylko mnie tak nie znoszą, po prostu ogólnie nie lubią się wszyscy nawzajem. Moje pytanie, po co się męczyć? Zostańmy w domu, nie róbmy żadnej wigilii, brat będzie grał w fortnite'a, a ja zamknę się w pokoju i zajmę nadrabianiem moich monstrualnych zaległości, które wzięły się nie wiadomo skąd. I wszyscy będą szczęśliwsi.

Chociaż nie, czekajcie. Przecież im tak cholernie zależy na wspólnym, rodzinnym spędzaniu czasu, że ojciec dosłownie rozpier.dolił mi talerz z ziemniakami na środku pokoju, bo siedziałam nad biologią i powiedziałam, że "zaraz zejdę". To w takim razie nie było tematu.

A tak poważnie, postanowiłam nie umierać dopóki nie przeżyję chociaż jednych prawdziwych świąt, co oznacza, że nie bardzo mogę teraz wyskoczyć przez okno albo pociąć się łyżką. W związku z tym, odsyłam was do pytania numer jeden (może przy odrobinie waszej pomocy uda mi się nie spierdzielić świąt komuś innemu).

Atlanta, chwilowo Grinch

Odpowiedz
25
Lilu.

Lilu.

@Atlantic
U mnie nigdy nie jeździmy na wigilię do rodziny, po prostu jak matka ogarnie żarcie a reszta siebie siadamy we czwórkę do stołu, żremy i rozchodzimy się w swoje strony i każdy idzie oglądać swój ulubiony świąteczny film. Po świątecznym filmie dają mi prezent na imieny i idę spać/wyciągam ojca na pasterkę.

A w Boże Narodzenie widzimy się tylko z najbliższą rodziną, tzn. Babcią, dwoma ciotkami, wujkiem i kuzynem a dalszą rodzinę olewamy, bo po ciula zadawać się z pisdami, nie?

Odpowiedz
3
WeraHatake

WeraHatake

@Atlantic Z tym rozbijaniem talerza to po prostu zaj*bisty sposób na to, abyś szybciej zeszła do rodziny – na pewno :') Twój ojciec ma jakiś problem (zresztą kto ich nie ma, ale wiesz, o co mi chodzi) i wyżywa się, wywalając złość na wierzch, choć pewnie nawet nie jest świadomy tego, skąd owa furia się bierze. Klasyk. Sero współczuję, że musisz przechodzić takie sytuacje :(

Poza tym też nie ogarniam, czemu ludziom aż tak zależy na rodzinnych spotkaniach w święta, jeśli dane grono tak za sobą nie przepada i to serio brzmi i wygląda jak tania szopka, bynajmniej betlejemska. Może niektórzy chcą nadal stwarzać pozory, a może mają gdzieś tam nadzieję, że to spotkanie coś nagle magicznie odmieni. Nie mam pojęcia. Tak czy siak czasem rzeczywiście lepiej byłoby zostać w domu i zająć się sobą niż brać udział w takim teatrzyku, bo z autopsji wiem, jakie to męczące (choć zwykle niewiele ma się do gadania o dziwo). Jak już ktoś chce poprawiać rodzinne relacje, to niech nie bawi się w to od święta, tym bardziej w taki sposób, który jest raczej jakąś parodią próby.

Eh, w każdym razie życzę powodzenia, aby udało Ci się w miarę gładko przetrwać ten okres. Trzymaj się!

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (5)
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ just common things ~

ok więc jestem ewidentnie chora, mam kaszel, boli mnie wszystko (a przede wszystkim mięśnie brzucha, nie mam kondycji na tyle kaszlu – znacie ten ból?), oddycham jakbym połknęła wirnik alternatora i… co z tego XD

Moja droga matka właśnie stwierdziła, że ona nie jedzie po żaden test na covid bo jak wyjdzie pozytywny to ona może mieć kwarantannę i nie pójdzie do pracy, i szef się wkurzy i srutututu. Aha. Okej.

imma just continue dying here✌️

Odpowiedz
29
tray-

tray-

@Atlantic XD on był tak cholernie długi, że aż ciężko było wytrzymać niech mnie jeszcze tym patykiem baba udusi

Odpowiedz
WeraHatake

WeraHatake

@Atlantic Dokładnie.

Odpowiedz
pokaż więcej odpowiedzi (13)
Atlantic

Atlantic

AUTOR•  

~ chłopi i ziemniaki (rant), oraz zryłam sobie psychikę ~

Prawdę mówiąc, powinnam zająć się ważeniem ziemniaków z doświadczenia z biologii, ale mój brat siedzi właśnie nad jakimś zadaniem o drzewie genealogicznym i rozpacza. Rozpacza dlatego, że przynajmniej 2 jego kolegów dokopało się bez większego trudu do swoich przodków z, o borze sosnowy, renesansu (wiek XVI, jak dobrze pamiętam… nieźle), a mój ojciec nie wie nawet, kim jego ojciec był z zawodu. Co jeszcze? Owi koledzy mają wywodzić się z rodów, o borze sosnowy, szlacheckich, a dziadek jednego z nich był jakimś jebitnie uhonorowanym generałem i nawet ma swój życiorys w jakiejś książce. Z kolei w naszym przypadku wszystko wskazuje na to, że jesteśmy raczej wieśniakami i ta mała ameba wybitnie ciężko to znosi. Zdruzgotane ego, no straszne.

Jeżeli jesteście tu wystarczająco długo to pewnie zdążyliście zauważyć, że na swój dziwny sposób lubię historię. Słowa padają z ust – już certyfikowanego – biolchema, więc zapiszcie historyczny moment. Anyway, chodzi mi o historię nie-szkolną, nie-podręcznikową i nie-wykuj-na-pamięć-wszystkie-bitwy-kampanii-wrześniowej-bo-zrobię-ci-z-d***-westerplatte. Czasem jest w tym trochę nostalgii, ale ogólnie mam wrażenie, że po prostu książki historyczne, jak na ironię, zapominają o ludziach. Idk, może tylko ja tak mam, ale siedzicie w tej szkole, słuchacie tego pier*olenia i… nie macie wrażenia, że to brzmi jakoś abstrakcyjnie? Wyobraźcie sobie to XIV-wieczne miasto. Jakąś plagę. Czarna śmierć? Ludzie umierający na ulicach, opuszczający mieszkania skierowane na północ bo "morowe powietrze", smarujący jabłka koszeniliną… Cholera. Albo to rokoko, sukienki barwione trucizną i zdobione skrzydełkami owadów, kapelusze z wypchanych ptaków, bale zimowe w Wersalu… No ej.

To wszystko jest jednocześnie poj3bane i w jakiś sposób fascynujące. Jakby, plaga non stop, średnia życia koło 30, zero praw dla 95% społeczeństwa, walnięci lekarze, którzy bali się głupiego okresu, mycie włosów raz w miesiącu – masakra, ale chciałoby się to zobaczyć. Tylko na chwilę, po prostu wejść tam, żeby dotarło do nas wreszcie, że oni faktycznie byli żywi (przy odrobinie szczęścia lol), mieli swoje życia, swoje problemy i, do diabła, nie wszystko toczyło się wokół wojen i powstań. Byli ludzie bogaci i ludzie biedni, była klasa średnia, był margines społeczny, była kuźwa codzienność.

Tak, jestem dziwna. I wkręciłam się w historię mody, bo ej, poważnie, to jak wyglądamy kształtuje to jak myślimy. I na odwrót. Polecam serdecznie, ale bilet jest tylko w jedną stronę – jak wpadniesz, to przepadniesz. I będzie cię boleć patrzenia jak Netflix ma w d*pie to, z której dekady bierze ciuchy i potem nic za bardzo nie ma sensu, a w Bridgertonach jest więcej brokatu niż we mnie niechęci do ważenia kostek ziemniaka. Ale warto (nie ziemniaki w sensie, historię mody). Serio. Nawet nie wiecie, jak bardzo to otwiera oczy – na wiele spraw.

Wracając na koniec do mojej chłopskiej rodziny, uświadomiłam sobie trochę coś strasznego. Moi pradziadkowie mają dokumenty, wg których zostawili na Kresach dom i gospodarstwo. Ujmijmy to tak: nie jest to dworek pod Zamościem, ale wciąż, dom i gospodarstwo to jest dość znaczny majątek. Przepadł, ofc, ale nie o to chodzi – bardziej mnie interesuje, skąd oni go do cholery wzięli? No bo idźmy dalej w tył – nawet gdyby oni bądź, co bardziej prawdopodobne, ich rodzice, weszli w posiadanie tego wszystkiego dopiero po pierwszej wojnie, to still, skąd mieli kasę? Nie mogli być randomowymi chłopami i tak po prostu kupić ogromnej posiadłości w czasie hiperwielkiego, bo powojennego kryzysu gospodarczego. Czyli mieli pieniądze – s p o r o pieniędzy – jeszcze przed wojną. Prababcia urodziła się pewnie koło 1910, to jest schyłek epoki edwardiańskiej. Raczej średnie czasy u nas w kraju.

No i teraz big brain time: w jaki sposób najprawdopodobniej biedna, chłopska rodzina weszła w posiadanie majątku ziemskiego lub kasy, żeby ten majątek nabyć, a potem rozmnożyć? Pomogę wam, bo opcje są dwie: 1864, uwłaszczenie chłopów w zaborze rosyjskim. Albo, trochę wcześniej, 1846.

Rabacja galicyjska, heh.

Jak dotarliście aż tutaj, to gratuluję. Ale aktualnie mam zryty mózg (like i said, historia… otwiera oczy). Thoughts?

A.

Odpowiedz
30
Artemis978

Artemis978

cholera, jak ja uwielbiam czytać twoje wpisy

Odpowiedz
1
Lilu.

Lilu.

@Atlantic
DO RENASANSU? TOŻ TO MUSZĄ BYĆ JAKIEŚ ZNANE I WPŁYWOWE RODZINY XDD
Nasz geograf, Boguś (choć z Bogiem to on nie ma nic wspólnego) mówi że przeciętny człowiek nie odtworzy swojego drzewa genealogicznego dalej niż do 200 lat, no bo zwyczajnie, jeśli nikt tego nie spisał, a ludzie nie żyją to trop się urywa. I tyle. Nie lubię typa, ale w tej kwesti rację ma.
Gdyby ktoś mnie spytał o historię rodziny, to tej od strony matki nie ogarniam zupełnie poza tymi podstawowymi co jeszcze żyją, (kochajmy babcię i jej placki dyniowe) za to w tej od strony ojca poza nim samym w zasadzie nikt już nie żyje, ale tak jakoś wyszło, że są mi bliżsi niż ci od matki, może przez to od ponad 150 lat mieszkamy w tym samym miejscu, (jedynie dom inny, a stara chałupa sobie stoi i gnije) albo mimo że prawie wszyscy zmarli dobre parę lat przed moimi narodzinami, to po prostu zawsze się o nich w domu mówiło.

Well, historia. Na lekcjach też może być fajna, jeśli trafi się na dobrego nauczyciela i samemu wykaże trochę zaintetesowania. Ale lepiej w to brnąć samemu, w takie tematy które najbardziej podchodzą i kopać w innych źródłach niż podręcznik, bo powiedzmy sobie szczerze, ta książka, to shit, szczególnie wersja rozszerzona.

Odpowiedz
1
pokaż więcej odpowiedzi (10)